Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Masz być gotowa teraz. - powiedziała moja służąca Evelyn, która brutalnie zmuszała mnie do włożenia perliście białej sukni ślubnej. - Słyszałaś chyba twojego ojca prawda? - Wsunęła mnie w jeszcze zimny materiał i chwyciła za szczotkę do włosów i zaczęła jeszcze brutalniej rozczesywać moje blond włosy. - Nie chcę mieć przez ciebie problemów panienko.

Tak więc ku moim sprzeciwom stałam przed złotym lustrem i wpatrywałam się pusto w własne odbicie. Zaczynałam powoli wątpić czy to byłam ja czy zwykła skorupa tego co pozostało z dawnej mnie. 

- Liczę, że ceremonia przebiegnie bez większych nieporozumień. - Westchnęła i stanęła obok mnie poprawiając własną skromną suknię dla służby. 

To dzisiaj miałam wyjść za mąż. Za kogoś kogo nie chciałam. Przymusowe małżeństwo. Zwykła formalność, ale to ja miałam spędzić resztę życia z osobą, której w ogóle nie kochałam. Taki już mój los jako księżniczki Jiyax'u. 

Evelyn chwyciła mnie za rękę wyprowadzając mnie z komnaty, przed którą stał mój ojciec. Poczułam jak w moich szarych oczach zbierają się łzy więc zamrugałam szybko by jak najszybciej się ich pozbyć. 

Nigdy nie miałam dobrych kontaktów ze służbą od kiedy moja matka zniknęła. Gdybym mogła wytłumaczyłabym to pewnie teraz, ale nie wiem jak to się stało. Nikt nie wie. Wyszła z własną gwardią rycerzy do mniejszej osady by nadać jej miano miasteczka, ale nie wróciła.

 Nikt nie wrócił. Jedni przypuszczają, że ktoś ją zabił razem z własną i zakopał gdzieś za domem razem z całym orszakiem wojowników, drudzy, że była to zmowa rycerzy, a trzeci, że był to nieszczęśliwy zbieg okoliczności i wpadli do jednej z rzek, których w naszym królestwie było mnóstwo.

- Wyglądasz przepięknie skarbie. - Mój ojciec, król William uśmiechał się do mnie swoim ,,oficjalnym" uśmiechem podlizując się służbie, która uśmiechała się ciepło tylko z powodu jego obecności. 

Wystarczyło spojrzeć im w oczy i od razu widać było, że nie myśleli by długo gdyby trzeba było mnie zabić. Zrobili by to bez wahania. 

Dlaczego?

Bo myślą, że to ja zabiłam własnego brata. Lucas był młodym i szczęśliwym chłopakiem z ciepłymi bursztynowymi oczami, które zawsze błyszczały figlarnie gdy chciał coś powiedzieć, twarzą, którą miał obsypaną delikatnymi piegami oraz brązowymi włosami. Wiecznie w nieładzie.

Był kochany ponad wszystko. Aby nie było, też go kochałam. Bardzo. Jego wypadek miał miejsce gdy wyszliśmy potajemnie z zamku by znaleźć matkę. Głupi pomysł. Byliśmy jeszcze młodzi patrząc na fakt, że miałam dziewięć lat a on dopiero siedem. 

Mimo to, że był to jego pomysł to oberwałam ja. Zwłaszcza gdy został zamordowany na moich oczach przez własnego rodaka, byłego najlepszego przyjaciela mojego ojca oraz tego który dzień po tym incydencie zamknął jego ciało w skrzyni i zaadresował do zamku.

Co ja zrobiłam? Nic. Nic nie dało się zrobić mimo, że wiele razy nachodziły mnie te myśli, że może jednak mogłam go uratować albo, że mogłam być mądrzejsza i powiedzieć mu jaki to był fatalny pomysł. Przesiedziałam na tym drzewie pięć godzin dopóki nie znalazł mnie jeden z wieśniaków akurat przechodzący obok.

- Żadnych głupot zrozumiano? - Ojciec ścisnął mój nadgarstek tak mocno, że na moment widziałam plamki gdziekolwiek bym nie spojrzała. 

Mimo tego, że był podeszłego wieku, był muskularnej budowy z wiecznie wymądrzającym się spojrzeniem, którego doświadczyłam już tyle razy, że mogłam wyczuć moment kiedy i na kogo tak się właśnie spojrzy. 

- Tak ojcze. - Mruknęłam pod nosem i moment potem dostojni kawalerzy otworzyli drzwi do wielkiej sali balowej. Mój ślub. Moja chwila. Tylko nie z osobą, której chciałam. Co ja pierdolę? Nie wiedziałam nawet jak ta osoba wygląda. Sprawy dyplomatyczne i tyle. 

Następczyni tronu Jiyax'u oraz następca Xuong'u.

W całej sali rozległ się potężny dźwięk organów, które grały nutę weselną. Mój ojciec prowadził mnie z należytą powagą oraz spokojem i szczęściem. Szkoda tylko, że mi nie dane będzie poczuć tego ostatniego jeszcze dłuugi czas.

Wreszcie gdy znaleźliśmy się na tyle blisko podestu przy którym stał kapłan dostrzegłam mojego przyszłego (jeszcze) męża. 

Lucas odszedł i usiadł w pierwszym rzędzie bacznie oglądając każdy mój ruch. 

Myliłam się. Mężczyzna za którego miałam wyjść nie był ani w jednym procencie brzydki. Był to ideał. Jego kruczo-czarne włosy były idealnie ułożone co do włoska, ciemne oczy, w których teraz dostrzegałam siebie były pozbawione emocji jakby czuł to samo co ja ale gdzieś głęboko w sobie.

- Drodzy zgromadzeni, witam was serdecznie na tej uroczystej ceremonii ślubnej. - zaczął kapłan i gestem kazał nam chwycić się za ręce co też uczyniliśmy. 

Po paru minutach adrenaliny przyszedł czas na to jedno pytanie, którego obawiałam się wręcz najbardziej. 

- Czy ty Ivanie bierzesz Victorię Crest za swoją małżonkę, aby kochać ją i szanować, w dobru i w złu, w zdrowiu i w chorobie, aż śmierć was rozłączy?

- Tak - powiedział bez wahania i zaczął wzrokiem pochłaniać moją duszę. Było w tym coś mrocznego i jednocześnie podniecającego więc szybko odwróciłam wzrok. 

- I czy ty Victorio bierzesz sobie Ivana Hart'a za swojego małżonka, aby kochać go i szanować, w dobru i w złu, w zdrowiu i chorobie, aż śmierć was rozłączy?

W sali zapadła grobowa cisza, a ja poczułam jak oczy wszystkich zwracają się ku mnie by po chwili słyszeć pojedyńcze szepty wśród gapiów, którzy zaczęli się niecierpliwić.

- J-ja..

W mgnieniu oka obok mnie pojawił się mój ojciec.

- Ty głupia szmato powiedz tak i ożeń się z nim! - poczułam pieczenie na twarzy oraz cholerny wstyd. Ciekawe. Mi kazał go nie robić, a sam go sobie zafundował. 

Nie minęła minuta, a Ivan wyciągnął z kieszeni scyzoryk i wbił go mojemu ojcu w gardło tym samym zabijając go na miejscu.

Mimo, żę okropnie mnie traktował, znęcał się nade mną i robił te wszystkie okropne rzeczy, widok jego ciała u mych stóp sprawił, że załamałam się wewnętrznie. 

Uklękłam obok jego ciała i zaczęłam cicho szlochać podczas gdy goście uciekali w popłochu. Może oprócz tych z rodziny Ivana, których nie wzruszyło to nic, a nic.

- A więc? - ponaglił mnie kapłan, który jak widać chciał też się stąd ulotnić.

- T-tak.. - powiedziałam ze łzami w oczach sama jeszcze nieświadoma tego co zrobiłam. - Dlaczego...?

- Myślę, że nie muszę ci na to odpowiadać panienko. - wyjął z kieszeni jedwabną chusteczkę, wytarł w nią czerwoną substancję i wyrzucił gdzieś za siebie. - A teraz zapraszam za mną. Należysz już tylko do mnie. 

Tymi więc słowami zaczęło się moje piekło. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro