Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otworzyłam oczy, gdy poczułam zapach świeżo mielonej kawy i smażonego bekonu. Niemalże natychmiast mój brzuch dał o sobie znać, a łaknienie osiągnęło punkt kulminacyjny. Nie miałam pojęcia, ile czasu tu leżałam, gdyż za każdym razem, gdy się budziłam ktoś wstrzykiwał mi środki nasenne. Można było rzec, że tkwiłam w jakimś pojebanym zapętleniu. Ale tym razem było inaczej. Przekręciłam się na prawy bok, kwiląc z bólu. Moje nadgarstki wyglądały jakbym próbowała nieudolnie podciąć sobie żyły zupełnie tępym ostrzem. Przetarcia wokół więzów naprawdę wyglądały tragicznie, a najgorsze w tym wszystkim było to, że nikt nawet nie poluzował ucisku, by dać dłonią trochę odetchnąć. Patrzyłam na ręce tak długo, że w zupełności nie zorientowałam się, iż ktoś położył obok mnie tacę z kawą oraz tostem z bekonem. Zaciskając mocno wargi, z trudem uniosłam się do pozycji siedzącej. Nie wspomnę, ileż to kosztowało mnie bólu, ale udało się. Po chwili siedziałam na brudnej podłodze, opierając się o ścianę. Nogą przysunęłam tacę, tak by jak najłatwiej było mi podnieść jedzenie. Nie miałam w ustach nic przez dzień, dwa, może nawet kilka dni. Przez te ciągle zastrzyki straciłam poczucie czasu. Trzęsącymi się dłońmi podniosłam jeszcze ciepły tost, wsunęłam go do ust, a kiedy chciałam ugryźć, poczułam dziwny zapach. Natychmiast wyrzuciłam go, krzywiąc się i wypluwając ślinę. Smród zgniłego jajka wbił mi się prosto w moje nozdrza. Nieprawdopodobne, że nie poczułam tego wcześniej. Kątem oka spojrzałam na kubek z kawą, początkowo chciałam wypłukać z ust ten fetor, lecz bojąc się tego, co mogłoby tam się znaleźć, odpuściłam. Kopnęłam nogą tacę, wylewając zawartość na podłogę.
Oparłam głowę o zimną ścianę i unosząc do góry wzrok, wgapiałam się w sufit. Był tak samo ohydny, jak całe to pomieszczenie. Myślami byłam przy mamie. Zastanawiałam się, czy wezwała już policję i zaczęły się poszukiwania, czy może na własną rękę próbuje mnie odnaleźć? To niezwykle, lecz w takim momencie wcale nie myślałam o tym, jak się tu znalazłam i dlaczego? Tylko pragnęłam, by ktoś wreszcie mnie odnalazł i uwolnił. Po moim policzku spłynęła jedna, krucha łza. Wyznaczyła ona ścieżkę aż do ust, a jej słony smak nakarmił mnie minimalnie. Po chwili moje powieki stały się ciężkie i z trudem przyszło mi wpatrywanie się w brudny i obskurny sufit. Chciałam tylko chwilę odpocząć, by mieć siłę na wydostanie się stąd.

Coś bardzo jasnego raziło mnie po oczach i wybudziłam się z trwającego odpoczynku. Kawełek dużego, białego materiału bujał się na wietrze. Otworzyłam szerzej oczy i wówczas dostrzegłam, że byłam w zupełnie innym miejscu. Był to jakiś pokój w jasnych i ciepłych kolorach. Zniknęły także więzy wokół moich stóp oraz rąk. Przełknęłam ślinę, sądząc w duchu, że byłam wolna. Podniosłam się z łóżka i chcąc rzucić się w objęcia matki, ruszyłam w stronę drzwi. Pociągnęłam klamkę i napotykałam bolesną prawdę. Drzwi były zamknięte. Uderzyłam mocno w nie pięścią, domagając się ich otwarcia, lecz na próżno była moja irytacja. Nikt nie słyszał tych zażaleń. Zsunęłam się plecami po drzwiach i usiadłam na podłodze. Emocje wzięły górę, wyzwalając we mnie płacz. Nadal byłam uwięziona.
Nie potrafiłam złapać oddechu, dławiąc się własnymi łzami.

— Wstań.

Usłyszałam męski, twardy głos. Wystraszyłam się i odgarniając włosy z twarzy, spojrzałam w kierunku balkonu. Po chwili wyszedł z niego postawny mężczyzna, odsłaniając wiejącą firanę.

— To ty – wydusiłam z siebie, dostrzegając Ethana Howell'a, a on zbliżył się pospiesznym krokiem.

— Mówiłem, że daję ci trzy dni.

— Nie minęły – odparłam przyciągając do siebie mocno kolana. Bałam się go.

Kucnął przede mną i jednym, mocnym ruchem złapał za moje włosy.

— Dlaczego musisz mi pyskować? Chcesz bym cię ukarał?

Chcąc nie chcąc wbiłam w niego wzrok. Jego twarz była zimna oraz obojętna. Sprawiał mi ból i karmił się tym, jak najlepszym narkotykiem. Jeśli słowa Hazel były prawdziwe, to w dniu kiedy zjawił się w bibliotece nakreślił mnie swoją ofiarą. Kolejną ze stażystek, które w niewiadomy sposób zniknęły z firmy jego ojca. Syknęłam, gdy pociągnął mnie mocniej za włosy. Mimowolnie uniosłam dłonie i chwyciłam za jego uścisk, chcąc go od siebie odciągnąć. Ale na nic się to zdało. Ethan złapał drugą ręką za moje nadgarstki i ściskając je mocno, sprawił, że zaczęłam krzyczeć z bólu.

— Jeśli wydaje ci się, że możesz się stawiać, to bardzo się mylisz! – wychrypiał mi prosto w twarz.

— Boli – jęknęłam, a po chwili dostrzegłam strużkę krwi płynącą po moim przedramieniu.

— Zacznij się przyzwyczajać, słoneczko – odepchnął mnie z calej siły, tak, że uderzyłam głową o drzwi, po czym otworzył je i wyszedł.

Podniosłam się, gdy opanowałam piekący ból. Na czworakach doczołgałam się do łóżka, a następnie ułożyłam się na boku, skręcając się z bólu. Wszystkie negatywne emocje wzięły górę. Ból i rozpacz mieszały się z poczuciem bezradności oraz z góry przegraną walką. Ten facet był chory i zapewne stałam się elementem jego popieprzonej gierki.

Po jakimś czasie usłyszałam przekręcający się klucz w drzwiach. Serce zaczęło walić mi jak oszalałe, bo spodziewałam się kolejnego ataku z jego strony, lecz gdy tylko do środka weszła młoda dziewczyna z tacą oraz apteczką, odetchnęłam z ulgą. Postawiła ją na szafce nocnej, lecz kompletnie nie zwracała na mnie uwagi. Jak gdyby mnie tutaj w ogóle nie było.
Wychodząc, złapała za klamkę i zawahała się. Spojrzała mi prosto w oczy, po czym rozejrzała się na wszystkie strony.

— Nie walcz z nim. To ci się nie opłaci.

Wyszła i zamknęła mnie w tym pokoju na klucz. Przerzuciłam wzrok na tacę, którą mi przyniosła. Niepewnie podeszłam do niej bliżej i wzięłam apteczkę. Przemyłam nadgarstki wodą utlenioną, a następnie owinęłam je bandażem. Mój wzrok ponownie spoczął na tacy. W małej miseczce nalana była jakaś zupa, a obok niej leżała mini bagietka. Choć mój żołądek już dawno przykleił się do kręgosłupa, nie prosząc o nawet kęs, to gdzieś w podświadomości chciałam zanurzyć usta choć na sekundę w tej ciepłej zupie. Bałam się tylko tego, że skończę tak jak z tostem. Chwiejną dłonią złapałam za łyżkę i włożyłam ją do miski. Przemieszałam kilka razy, by móc ocenić wzrokiem, czy nadawała się do jedzenia, lecz nic nie wskazywało na to, by mogłoby być inaczej. Nabrałam trochę tego aromatycznego oraz pomarańczowego wywaru i wsunęłam do ust. Była dobra. Przełknęłam, czując rozciągające się ciepło. To był pierwszy posiłek od... nawet nie tego wiedziałam.

Gdy pochłonęłam całą ilość, poczułam, że powoli odzyskuję siły. Choć nie mogłam mówić tu, o niespożytej energii, jaką zwykle posiadałam to jednak chęć walki o siebie i własne istnienie była ogromna. Wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi balkonowych z których kilka chwil temu wyszedł Ethan. Słoneczne promienie padały prosto na mnie, więc z trudem przyszło mi wgapianie się. Zasłaniałam dłonią twarz, przesuwając się cały czas do przodu. A kiedy przekroczyłam próg, dostrzegłam widok, który roztaczał się przede mną. Wielki, gęsty las do którego wejście było ogrodzone siatką. Trzy owczarki niemieckie goniły się po terenie w okół domu, zapewne strzegły, bym się stąd nie wydostała. Wychyliłam się za barierkę, by móc ocenić swoje możliwości ucieczki, jednak byłam zbyt wysoko. Wyskoczenie z balkonu równałoby się z kalectwem bądź też natychmiastową śmiercią, a na to nie chciałam się zgodzić. Usiadłam na balkonowym fotelu, chłonąc zapach świeżego powietrza. Niestety listopadowe dni miały to do siebie, że mimo słońca były bardzo chłodne. Otuliłam się, więc ramionami i weszłam do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Omiotłam spojrzeniem wnętrze, szukając czegoś, co pomogłoby mi stąd uciec. Jakaś broń, a może lina, po której zsunęłabym się na dół w nocy? Cokolwiek. I wtedy mój wzrok zaprowadził mnie do małej wnęki, w której umieszczone były jakieś drzwi. Nie myśląc, chwyciłam za klamkę z wielką nadzieją. A kiedy otworzyłam je, przyszło kolejne ogromne rozczarowanie. Za nimi znajdowała się niewielka łazienka z prysznicem, umywalką, lustrem i toaletą. Oparłam się o futrynę, uderzając mocno czołem. Moje wszelkie nadzieje na ucieczkę stąd równały się zeru. W dodatku jak na złość wróciły słowa tej dziewczyny, że miałam z nim nie walczyć. Miałam się pogodzić z porwaniem? Z tym, że nigdy więcej nie zobaczę mamy, Molly i mojego domu? Nie mieściło mi się to w głowie.
Nagle drzwi od pokoju zostały brutalnie otwarte, a tuż po tym do środka wszedł Ethan wraz z nieznanym mi dotąd mężczyzną. Po twarzy tego pierwszego od razu dostrzegłam, że był mocno wzburzony, więc nie czekało na mnie nic dobrego. Howell kiwnął dłonią w stronę swojego towarzysza, a ten podszedł do mnie i chwycił w bestialski sposób za ramię, odrywając tym samym od futryny.

— Co powiedziała ci Lisa?! – krzyknął mi prosto w twarz Ethan, kiedy stanęłam przed nim. Zapewne chodziło mu o dziewczynę, która przyniosła mi apteczkę oraz jedzenie.

Przełknęłam ślinę, bojąc się konsekwencji za odpowiedź. Nie miałam pojęcia, czy powiedzieć mu prawdę czy skłamać.

— Nic – wybrałam tę drugą opcję.

Nozdrza natychmiast się uniosły, a wściekłość opanowała już niemal każdy centymetr jego ciała. To był mój błąd. Chwycił mnie jedną dłonią za szyję i przyciągnął mocno do siebie. Ledwo potrafiłam złapać oddech.

— Przekonasz się, jak surowe kary potrafię zadawać – wysyczał, wbijając we mnie mocno lodowaty wzrok, po czym odchylił się i z całej siły wymierzył mi bolesny policzek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro