Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie odpowiedziałam, a to z kolei spotkało się z bolesnym policzkiem, który mi wymierzył. Upadłam na łóżko i kuląc się ze strachu, nie dałam rady się podnieść. Tkwiłam w tej bezsilności oraz upokorzeniu dobrych kilka minut. Zaciskałam szczękę, by nie kwilić z bólu, a tym samym nie ukazać przed nim swojej słabej strony. Chciałam być silna. Dla siebie. Dla własnego jestestwa. Kiedy usłyszałam kilka kroków, a następnie zamykające się drzwi, moje ciało ustąpiło nerwowemu napięciu. Poczułam ulgę, choć to określenie zdawało mi się zbyt trywialne. To było raczej uczucie niewielkiego spokoju na może kilka bądź tez kilkadziesiąt minut, zanim znowu się pojawi i zacznie nade mną pastwić. Podniosłam się i siadając na krawędzi, zwiesiłam głowę nisko. Wpatrywałam się w swoje uda i dłonie, które bezradnie ułożyłam na ciele. Nie miałam pojęcia, gdzie byłam i o co tak naprawdę chodziło temu facetowi. Byłam zwykłą dziewczyną. Niemajętną, dorabiającą w lokalnej bibliotece, nawet nie byłam ładna. Tak bardzo chciałabym cofnąć czas.

Następnego dnia wstałam o szóstej rano, a przynajmniej taką godzinę wskazywał zegar zawieszony na wprost mojego łóżka. Wzięłam prysznic, który notabene stał się ukojeniem. Mogłam się umyć, odświeżyć i może to głupie, ale te z pozoru błahe czynności były niczym luksus dla mojego ciała oraz duszy. Wychodząc spod prysznica okręciłam się szczelnie puszystym ręcznikiem i podeszłam do lustra. Przetarłam je dłonią, odsłaniając swój widok. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to zarumieniony policzek. Ten sukinsyn musiał włożyć w niego kupę siły, że zostawił ślad. Opuszkami palców dotknęłam zaróżowionego miejsca i jak za sprawą czarodziejskiej różdżki wróciłam pamięcią do tej cholernej sceny. Ethan wiedział, że byłam w gabinecie jego ojca, że szukałam czegoś. Ale jak? Przecież nikogo nie było w firmie. A jeśli... z tego powodu mnie tu przetrzymuje, bo boi się, że znalazłam coś obciążającego jego ojca? Tak. To może być to. Tak wielka korporacja zapewne ma swoje ciemne strony, o których nam zwykłym śmiertelnikom lepiej nie wiedzieć. Wymyślę jakąś historyjkę, opowiem mu, może nawet spróbuję wziąć go na litość, a ten mi odpuści i będę mogła wrócić do domu. Swoją drogą nic tam nie znalazłam, nawet tego czego tak naprawdę szukałam, więc nie musi się niczego bać. Nagle usłyszałam, jak ktoś dobijał się do mojego pokoju. Spanikowałam. Zacisnęłam dłoń na ręczniku i poszłam szybko otworzyć drzwi. Stał w nich przydupas Howell'a z miną wkurzonego bulteriera.

— Od dziesięciu minut powinnaś myć podłogę w holu, co tu jeszcze robisz?! – wrzasnął na mnie, omal nie opluwając mojej twarzy.

Dyskretnie spojrzałam na zegarek. Było już po ósmej. Kurwa. Moje przemyślenia w łazience trochę się przeciągnęły.

— Ja... źle się czułam.

— Gówno mnie to obchodzi! Jak dla mnie możesz nawet zdychać, a podłoga ma lśnić. Przebierz się i widzę ci na dole. – Posłał mi wstrętne spojrzenie, po czym trzasnął drzwiami.

Pobiegłam szybko do szafy i wyciągnęłam z niej uniform Lisy. Przez moment zastanawiałam się, czy powinnam, ale nie było innego wyjścia. Miałam jednak nadzieję, że z Lisą było wszystko w porządku, po tym co wczoraj przeżyła. Głupie nadzieje jak na to, z kim miałam do czynienia. Założyłam kitel, który składał się z szarej bluzki z krótkim rękawkiem, rozpinanej z przodu na guziki oraz krótkiej spódniczki również w tym kolorze, zasuwanej za zamek z boku. Nie miałam butów ani skarpetek, więc musiałam zostać na boso. Co więcej nie miałam także świeżej bielizny, co w pewien sposób przerażało mnie. Pamiętam dokładnie krzyk Lisy, gdy tamci mężczyźni dotykali ją i wpychali do ust brudne fiuty. Naprawdę bałam się, że pewnego dnia i mnie się to przytrafi, a wówczas wolałbym śmierć niż takie poniżenie.

Zeszłam do salonu, w którym czekał na mnie sługus Ethana. Ubrany w czarny garnitur, siedział na kanapie i przeglądał coś w telefonie. Oddałabym wszystko, by wyrwać mu aparat w tamtej chwili i zadzwonić do mamy, prosząc o pomoc. Gdy tylko zeszłam z ostatniego stopnia, schował smartfon do bocznej kieszeni ciemnoszarej marynarki i zmrużył lekko oczy, mierząc mnie z góry do dołu. Jakby akceptował mój wizerunek. Stałam spraliżowana strachem z rękoma spuszczonymi wzdłuż ciała. Nie patrzyłam na niego, by uchronić się w ten sposób przed wybuchem gniewu. Byłam spóźniona, a to zapewne miało spotkać się z karą. Wówczas usłyszałam swój brzuch, który domagał się jedzenia. Zacisnęłam mocno dolną wargę, bojąc się, że on także go usłyszał i przyjdzie mi za to zapłacić. Tak się jednak nie stało. Jego postać wyrosła przede mną w ekspresowym czasie, po czym wcisnął mi w dłonie donuta z czekoladową polewą i posypką. Uniosłam na niego wzrok, nie wiedząc, czy mogę go przyjąć, czy to nie jakiś test. Ethan wczoraj wyraźnie zakomunikował mi, że mogę jeść tylko w wyznaczonych godzinach, a ta do takich nie należała.

— Nie powinnam... – zaczęłam, lecz umięśniony brunet szybko mi przerwał.

— Podłoga ma lśnić zanim wróci Ethan. Spiesz się, masz tylko godzinę – Jego ton jak zwykle był szorstki, co nie za bardzo zgadzało się z tym, co zrobił dla mnie kilka minut wcześniej. A może to był tylko chwilowy przejaw człowieczeństwa?

Wskazał mi miejsce, które od tamtej chwili miało być moim królestwem. A był to niewielki kantorek, znajdujący się obok schodów, w którym mieściły się mopy, szczotki, wiaderka, ścierki i różne środki czystości. Z dnia na dzień stałam się służąca. Gdy wiadro napełniało się gorącą wodą, zjadłam na szybko słodkiego pączka. Mój brzuch od razu był zadowolony. Wzięłam do ręki mopa i wyszłam z powrotem do salonu. Umyłam cały parkiet i kiedy sądziłam, że to już koniec, zjawił się ponownie człowiek Howell'a.

— Jesteś głupia?! – wydarł się na mnie, co przyprawiło o szybsze bicie serca. Nie rozumiałam go. Czyżby chodziło mu o tego donuta?

— Umyłam podłogę – oznajmiłam lekko ściszonym głosem.

— To jest drewniany parkiet, wart więcej niż ty i cała twoja rodzina, więc bierz szmatę i na kolana. Ma lśnić. – Rzucił we mnie buteleczką z detergentem oraz kawałkiem materiału. O mało, a dostałabym tym w głowę.

Dlaczego wściekał się o coś tak przyziemnego, jak mycie podłogi? Przecież to nie decydowanie o czyimś życiu, czy interesy warte grube miliony. Do cholery, to była tylko podłoga!

Nie wiedziałam, ile czasu minęło, ale szło mi nie najlepiej. Co chwile wychodziły smugi, które polerowałam wkładając w to wiele siły. Moje kolana, na których siedziałam nieźle się już odgniotły i dawały o sobie znać. Co chwilę patrzyłam nerwowo w zegar stojący w salonie, ale ta jedna godzina już dawno minęła, a Ethan nie pojawił się w domu. Ba! Minęły już cztery godziny, a jego nadal nie było.
Przesuwałam się powoli w stronę schodów i od czasu do czasu robiłam sobie małe przerwy, chuchając w zaczerwienione kolana. Bolały niesamowicie. Po chwili usłyszałam za plecami otwierające się drzwi. Byłam niemalże pewna, że to Ethan wrócił do domu.

— Mason, resztę dnia masz wolną – wygłosił, a mnie natychmiast przeszedł dreszcz po plecach. Wrócił.

Drzwi ponownie trzasnęły, a ja przełknęłam ślinę. Bałam się, że zaraz spotkam się z kolejnym policzkiem. Jego kroki wyostrzyły się tak bardzo, że usłyszałabym je, o każdej porze dnia i nocy. Paraliżowały mnie. Stanął za mną. Nie przestałam polerować podłogi i zacisnęłam nieco mocniej dłoń na szmacie. Wtem poczułam, jak unosi moją spódniczkę z tyłu, a zaraz potem zostawia i odchodzi. Zacisnęłam natychmiast powieki. Moje serce waliło, jak oszalałe, a dłonie pokryły się potem. To było straszne. Pierwsza myśl, jak przyszła mi w tamtej chwili, to ta, w której robi mi to samo, co wczoraj robili Lisie. Nie wiedziałam, jak zdołam to przeżyć.

Skończyłam myć podłogę. Posprzątałam po sobie, a następnie udałam się do kuchni. Byłam już bardzo głodna, lecz do godziny piętnastej zostały jeszcze dwie godziny. W nowoczesnym wnętrzu z wielkim oknem wychodzącym na taras krzątał się opalony, wysoki z kręconymi włosami kucharz. Od razu posłał mi badawcze spojrzenie, lecz po chwili kiwnął głową i wskazał dłonią miejsce przy wyspie. Nie odzywał się. Zapewne jego, Ethan też poinstruował. Podstawił przede mną kosz z warzywami, obieraczkę i miskę. Wszystko zrozumiałam. Patrzyłam na niego jak gotował, obierając marchewkę. Głód stawał się coraz bardziej nie do zniesienia. Jeden mały gryz, nawet tej marchewki dałby mi siłę. Jednak myśl, że mogłoby mnie to kosztować życie, nie napawała entuzjazmem.

— Powiesz mi, czego szukałaś w gabinecie mojego ojca? – wybrzmiał ponury głos Ethana.

Natychmiast odwróciłam się w stronę wejścia. Stał opierając rękę, o futrynę. Kucharz wyszedł, zostawiając nas samych.

— Jeśli nie odpowiem znowu wymierzysz mi policzek? – wbiłam w niego mocne spojrzenie, a on przygładził brodę.

— Ustalmy pewną zasadę. To ja zadaję pytania, a ty na nie odpowiadasz, zrozumiano? – Podszedł nieco bliżej.

— Dobrze. Byłam tam, bo chciałam podrzucić mu przedłużenie mojego stażu. Nie chciałam odchodzić z firmy, ale mój kontrakt wygasał – kłamałam, lecz taki miałam plan. Być może jedyna szansa, której nie mogłam zmarnować.

Ethan oblizał dolną wargę, schylił się w moją stronę i patrząc mi prosto w oczy, zaśmiał się perfidnie.

— Nic tak bardzo mnie nie wkurwia, jak dziwka, która kłamie. Na kolana – wydał rozkaz, nie wykazując przy tym żadnych emocji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro