Pierwsze znaki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przechadzając się po ogrodzie, wróciła myślami do tego, co stało się podczas misji. Do walki z Lilianą. Do tego, że pozostali dowiedzieli się, iż nie umie ona pływać. Do tego, że prawie utonęła. A przede wszystkim do tego, gdy Rey oddał jej część powietrza. Z tą ostatnią myślą w głowie, położyła palce lewej dłoni na ustach. 

Mac: To był pierwszy raz... 

Powiedziała mamrocząc pod nosem. Uniosła wzrok, aby spojrzeć na księżyc, który górował na niebie. Zatrzymała się na chwilę, by mu się przyjrzeć, aż w pewnym momencie ktoś ją zaskoczył. 

                    A ty co? Spać nie możesz? 

Gwałtownie się odwróciła, a jej oczom ukazał się czarnowłosy. 

Mac: Rey... 

Rey: Odpowiesz na pytanie? 

Zapytał, podchodząc bliżej dziewczyny. 

Mac: To przez niego... 

Spojrzała na niebo, na którym chmury delikatnie okryły ostatnią kwadre księżyca. Rey zrobił to samo co dziewczyna, po czym zmarszczył brwi. 

Rey: Przez księżyc? 

Mac: Mam dzisiaj wrażenie, jakby mnie przyciągał. Przez jego światło nie mogę spać...

Rey: Chyba rozumiem... 

Na chwilę zapadła między nimi cisza, którą przerwał chłopak. 

Rey: Posłuchaj... 

Brunetka na niego spojrzała. Na jego twarzy widniało lekkie zakłopotanie, dlatego zanim cokolwiek powiedział, odwrócił wzrok oraz podrapał się po karku, po czym zaczął mówić. 

Rey: Co do tego... wtedy na misji. Musiałam szybko działać... I tamten... Pocałunek pod wodą... No... Rozumiesz... Nie miałem zbytniego wyboru i musiałem to zrobić... 

Mac: Uratowałeś mi przecież życie. Nie rozumiem czemu przepraszasz... 

Rey: Z czystej przyzwoitości. Nie chcę, żeby przez tamto... Cokolwiek się zmieniło... W sensie... 

Mac: Nie chcesz, żeby to wpłynęło jakoś na naszą relację. Ale co się stało, to się nie odstanie...

Rey: Poprostu nie chcę stracić przez coś takiego przyjaciółki. I nie chcę żebyś miała mi to za złe... 

Lekko zmarszczył brwi przy wypowiedzeniu słowa ,,przyjaciółka". Jednak umknęło to Mac, przez to, iż chmury okryły księżyc. Po chwili, gdy znowu pojawiło się światło księżyca, które oświetlało wszystko wokoło, Mackenzie odpowiedziała na wypowiedź Reya. 

Mac: Rey. Spójrz mi w oczy i sam sobie odpowiedz, czy mam ci to za złe... 

Rey: Chyba nie... 

Mac: Napewno nie. Uratowałeś mnie. Czegoś takiego nie można mieć komuś za złe, więc przestań wygadywać takie głupoty, bo cię trzasnę przez łeb... 

Rey: Jasne... 

Mac się lekko uśmiechnęła, na co chłopak odpowiedział jej tym samym. 

Mac: Jeśli dobrze pamiętam, ostatnio chciałeś ze mną o czymś pogadać...

Rey: A,... Fa..fakt... Ale... 

Mac: Ale? 

Rey: Nie jest ci trochę zimno? 

Zapytał lustrując ją z góry do dołu i spowrotem. Mackenzie w końcu była w piżamie. Miała na sobie krótkie szorty, luźną bluzkę na ramiączkach, bluzę Reya, a na stopach miała krótkie trampki. 

Mac: Niespecjalnie. Tak długo, jak otacza mnie światło księżyca lub słoneczne, nie odczuwam ani zimna ani gorąca... 

Rey: Rozumiem... To może... Chodźmy gdzieś, gdzie jest go więcej? 

Mac: Ok... 

Kiwnęła głową, po czym ruszyli w ulubione miejsce każdego z elementów. Ruszyli do balustrady. Oboję się o nią oparli, a tam Mackenzie jako pierwsza się odezwała. 

Mac: To... O czym chciałeś rozmawiać? 

Rey: Właściwie, to już nie jest nic ważnego... 

Mac podejrzanie na niego spojrzała. 

Rey: Co..? 

Mac: Ostatnio dziwnie się zachowujesz... 

Rey: Nie wiem o co ci chodzi... 

Mac: Wymykasz się od odpowiedzi... O to mi chodzi... Co się dzieje? Zachowujesz się, jak nie ty... 

Rey: ... 

Mac: Milczenie ci nic nie da... 

Rey spojrzał na nią z rezygnacją wymalowaną na twarzy, po czym westchnął. 

Rey: Ty to wiesz, jak człowieka zmusić do gadania... 

Mac: Prawie nic nie powiedziałam. Zwróciłam tylko uwagę na twoje dziwne zachowanie w ciągu ostatnich dni... 

Rey: Muszę się komuś wygadać, a coś czuję, że ty jako jedyna byłabyś mi w stanie cokolwiek doradzić... 

Mac: Możesz mi powiedzieć o wszystkim... 

Rey spojrzał w jej oczy i widział w nich szczerość. 

Rey: Dostałem maila od matki.... 

Mac: I co w związku z tym? 

Rey: Jest w ciąży... 

Mac: Nie cieszysz się z tego... 

Rey: A z czego tu się cieszyć?! Zaszła w ciąże z tym... Aagh!

Złapał się za głowę, a przy tym pociągnął się za włosy. 

Rey: Kiedyś chciałem mieć rodzeństwo, ale nie chce żeby to dziecko miało geny tego pieprzonego gaha, który potrafi tylko chlać przez cały dzień i noc.

Mac: Rey... 

Położyła mu rękę na jego dłoni widząc, że jest zdenerwowany. Spojrzał w jej oczy, dzięki czemu trochę się uspokoił. 

Rey: Przepraszam. Poniosło mnie trochę. Po prostu... 

Mac: To raczej normalne, że jesteś zły...

Rey zdziwił się taką odpowiedzią. 

Mac: Kto nie byłby w takiej sytuacji... 

Powiedziała mając spuszczoną głowę, a po chwili uniosła ją, po czym delikatnie się uśmiechnęła do chłopaka. Zaczęła mówić po kilku sekundach ciszy, patrząc Reyowi w oczy. 

Mac: Nie myśl o tym, co dzieję się po drugiej stronie kuli ziemskiej. To tylko jedna mniejsza sprawa z milionów innych rzeczy, które dzieją się na świecie. Dodatkowo tutaj mamy swoje własne problemy, z którymi musimy się zmierzyć. Dlatego powinniśmy skupić się na tym, co jest tu i teraz... 

Chłopak nie mógł w tym momencie oderwać wzroku od oczu Mackenzie. Były wypełnione szczerością, a przede wszystkim spokojem i przekonaniem we wszystko, co powiedziała. 

Rey: Jak ty to robisz? 

Mac: Ale co? 

Rey: Mówisz o tym wszystkim z takim spokojem? Powoli zaczynam się bać kapitan Mackenzie... 

Parsknęła pod nosem. 

Rey: Co jest? 

Mac: Nic, tylko... Od kiedy jesteśmy w świątyni, tylko mnich zwraca się do mnie pełnym imieniem. Dziwnie jest je usłyszeć z twoich ust... 

Rey: Masz zdecydowanie za dużo wariantów swojego imienia. Mackenzie, Mac, Maikie, Makki. Jest coś jeszcze o czym nie wiemy? 

Mac: Belzebub... Ale to tylko było używane przez kumpla z sierocińca... 

Rey: Dosyć... Kreatywne... 

Mac: Zdecydowanie za dużo tego... 

Spuściła głowę i dopiero teraz zauważyła, że przez całą rozmowę z Reyem, trzyma go za rękę. Chłopak również to zauważył, po czym speszeni odskoczyli od siebie, jak poparzeni głośno mówiąc jedno słowo. 

Rey i Mac: PRZEPRASZAM! 

Oboje w tym samym czasie spojrzeli na siebie kątem oka, ale gdy tylko natrafili na swój wzrok natychmiast go odwrócili w drugą stronę, aby następnie zacząć się z tego śmiać. 

Mac: Dlaczego reagujemy w taki sposób? 

Zapytała śmiejąc się jednocześnie. 

Rey: Pojęcia nie mam... 

Odwrócił wzrok i popatrzył na niebo, tym samym pokazując coś, czego zwykle u niego się nie widuje. 

Mac: Rzadko kiedy widzę u ciebie uśmiech... 

Zdziwiony na nią spojrzał, po czym parsknął pod nosem i ponownie się uśmiechnął. 

Rey: Średnio lubię się uśmiechać. Zazwyczaj, gdy to robiłem... Prawie każdy przede mną uciekał. Nie wiem czemu.

Mac: W przeciwieństwie do nich, ja nie ucieknę... 

Rey: Co masz na myśli? 

Mac: Uwielbiam twój uśmiech. Lepiej z nim wyglądasz. W końcu są momenty, kiedy nie udajesz tego wiecznie niezadowolonego nastolatka. Dlatego proszę, niech on nie znika z twojej twarzy, dobrze? 

Rey szerzej otworzył oczy, przez to nagłe wyznanie. Nie spodziewał się go. A już tym bardziej tego, gdy wiatr rozwiał jej krótkie włosy, a ona spojrzała w jego kierunku oraz zamknęła oczy, po czym podparła się na rękach i uśmiechnęła się. Rey w tamtym momencie nie wiedział, co się z nim dzieje. Jego serce nagle przyspieszyło, a on sam nie mógł oderwać wzroku od dziewczyny. Po chwili przełknął ślinę, a przy tym odwrócił od niej wzrok. 

Rey: Po..powinniśmy wracać... 

Zająkał się. 

Mac: Czemu? 

Rey: Jest środek nocy... A chłodne, górskie powietrze, nie pomaga w ogrzaniu się... 

Mac: Co proszę? 

Rey: Powiem inaczej... Chłodne, górskie powietrze, plus krótkie spodenki... 

Mac spojrzała na swój ubiór, po czym wróciła wzrokiem na chłopaka. 

Rey: Cała się trzęsiesz.. 

Mac: Bo księżyc się schował za chmurami... 

Rey: Mac... Wracajmy... 

Odezwał się zrezygnowany, a dziewczyna się cicho zaśmiała.

Mac: Niech ci będzie... 

Odeszli od balustrady, po czym zaczęli kierować się do budynku mieszkalnego. Szli krok w krok, czasem robiąc sobie na złość. Rey co chwile czochrał Mac po włosach. Ona natomiast dawała mu za to z łokcia w bok. W pewnym momencie, kiedy przechodzili obok wieży, na dwóch jej piętrach ukazało się jasne światło, które napewno było widoczne z daleka. Nastolatkowie zatrzymali się i z nie dowierzaniem przyglądali się tej scenie, do czasu, gdy po chwili blask zniknął. Mac spojrzała na Reya, a on na nią. 

Mac: Co to mogło być? 

Rey: Nie mam pojęcia... 

Mac: Jutro musimy powiadomić o tym mnicha... 

Rey: Masz rację... 

Zgodził się z dziewczyną, po czym ponownie spojrzeli na wieżę, a następnie ruszyli do budynku. Weszli cicho po schodach i poszli, prawie że na palcach do swoich pokoi, jednak zanim Mac weszła do siebie, chciała w końcu oddać Reyowi bluzę, dlatego podeszła do niego, zanim wszedł do siebie. 

Mac: Rey... 

Zaczęła szeptać, na co chłopak się do niej odwrócił. Również zaczął szeptać, aby nikogo nie obudzić. 

Rey: O co chodzi? 

Mac: Bluza... Zapomniałam ci jej wcześniej oddać... 

Rey: Narazie możesz ją zatrzymać... 

Mac: Co? 

Rey: Mamy pokoje praktycznie naprzeciwko. Jak będę potrzebował tej bluzy, to do ciebie przyjdę... 

Mac: Szczerze, to średnio chce ci ją oddawać. Jest ciepła... 

Rey cicho parsknął śmiechem. 

Rey: Dobranoc, Mac... 

Mac: Dobranoc, Rey... 

Chłopak wszedł do swojego pokoju, a Mac po kilku sekundach poszła w jego ślady i wróciła do siebie. Powiesiła bluzę na krześle, zdjęła buty, po czym położyła się do łóżka. Nim zasnęła, przypomniała sobie jedną rzecz, którą zobaczyła, dlatego też z bladym świtem zerwała się z łóżka. Ubrała krótkie spodenki i koszulkę, której nie było jej szkoda ubrudzić. Wyjęła sztalugę na środek pokoju, wzięła płutno, farby, pędzle i przygotowała słoiczek z wodą. Zaczęła malować całe płutno ciemnymi odcieniami błękitu gdzieniegdzie zostawiając jaśniejsze prześwity aby imitować wodę. To co tworzyła miało być przedstawieniem widoku pod powierzchnią wody, który ujrzała, gdy tonęła. Założyła po chwili słuchawki, w których włączyła najgłośniej jak się dało muzykę. Po około trzech godzinach do jej pokoju wszedł Rey. Oczywiście wcześniej pukając. Gdy zobaczył co robi dziewczyna, oparł się o ścianę i przyglądał się jej. W pewnym momencie Mac zaczęła kołysać się w rytm muzyki i cicho sobie podśpiewywać, przez co Rey musiał się powstrzymać przed wybuchem śmiechu. Po kilku minutach pozostali weszli do Mac bez pukania i podeszli do chłopaka. 

Nina: Rey.... Co robisz? 

On pokazał im, aby byli cicho przykładając palec wskazujący do ust, a następnie wskazał na Mac, który próbowała coś tańczyć. 

Rey: Ciekawi mnie jej reakcja, jak nas zobaczy i dowie się, że wszystko widzieliśmy... 

Nina: Mam przywidzenia, czy ty się uśmiechasz? 

Rey: Nie można być smutasem przez całe życie... 

Mac: Jak długo wy tam stoicie?! 

Powiedziała głośniejszym głosem, niż zwykle z całą twarzą zalaną przez rumieniec. Wszyscy spojrzeli w kierunku speszonej Mac. 

Lin: Na tyle długo żeby zobaczyć, jak tańczysz i coś tam próbujesz śpiewać. Może nie dało się tego tak dokładnie usłyszeć, ale moim zdaniem całkiem nieźle śpiewasz. Żebym ja się tylko na tym znała i umiała ocenić, czy nie fałszowałaś. 

Jack: Powiem tak... Czegoś takiego na codzień się nie widzi... 

Mac: CICHO BYĆ! 

Wrzasnęła, na co pozostali się zaśmiali. 

Mac: Co chciecie? 

Rey: Mnich nas zwołuje na spotkanie... 

Mac: Jasne. Dogonię was... 

Pozostali kiwnęli głowami, po czym wyszli z jej pokoju. Zaczęli powoli iść korytarzem w kierunku schodów i rozmawiać w międzyczasie. 

Rey: Ta reakcja... Była... Ciekawa... 

Nina: Nawet bardzo... 

Zaczęli się śmiać, przez co nie zauważyli Mackenzie, która zaszła ich od tyłu. 

Mac: Skończyliście? 

Powiedziała, a pozostałych przeszedł po plecach dreszcz, przez co automatycznie przestali się śmiać. Spojrzeli na Mac, która stała z założonymi na piersiach rękoma i strzelała w nich piorunami z oczu, po czym w ciszy ruszyli do wieży, w której czekał na nich mnich. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro