Początek cierpienia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z okazji świąt, chciałabym wam życzyć wszystkiego co najlepsze!
A także jako prezencik, mam dla was rozdział z ponad 6000 słów! ❤
Mam nadzieję, że się wam spodoba❤

Minęły dwa miesiące, od kiedy Mackenzie i pozostali znajdują się w świątyni. Tylko Mac nie jest w stanie jeszcze używać elementu. Pozostali już swoje opanowali. Mnich miał podejrzenia czemu Mackenzie nie może używać mocy, jednak szybko pozbył się tych podejrzeń. Mac bardzo się starała wykrzesać z siebie te moc, ale nic z tego. Jednak mimo tego, pewnego dnia Główny mnich oznajmił nastolatkom, zaskakującą nowinę. 

Główny mnich: Bardzo ciężko na to pracowaliście i w końcu wyruszacie na waszą pierwszą misję... 

Czwórka nastolatków czekała na dalsze wyjaśnienia, a Mackenzie trzymała się na uboczu. Mnich zaczął tłumaczyć na czym polegać będzie ich misja, a brunetka w tym czasie opuściła wzrok. 

Główny mnich: Wasza misja będzie polegała na eksploracji terenu w lasach przy Górach Skalistych... Z informacji, które dostaliśmy wynika, że ostatnio były tam widziane stwory, które Mackenzie bardzo dobrze zna... 

Wszyscy na nią spojrzeli, a ona podniosła wzrok na mnicha. 

Mac: Daemonony... 

Główny mnich: Dokładnie... Jeśli informacje były prawdziwe, będziecie musieli się nimi zająć...Nie będzie to proste... Misja była jedną sprawa... Druga to coś równie ważnego... Potrzebna będzie wam osoba potrafiąca podejmować szybkie i trafne decyzje... Potrzebny wam kapitan, którego ja wybiorę, biorąc pod uwagę ostatni test, który wam zrobiłem... 

Wszyscy z zaciekawieniem i zniecierpliwieniem czekali aż mnich ogłosi kto będzie kapitanem. Wszyscy z wyjątkiem Mackenzie. Ona myślami była całkiem gdzie indziej. Myślała o pewnych rzeczach, które nie dawały jej spokoju. Były to pytania. 

Mac: Czy kiedykolwiek ten głupi element się przebudzi? Ile jeszcze czasu minie? Dlaczego tylko mój się jeszcze nie przebudził? Czy uda mi się bez niego kogokolwiek obronić? 

Z zamyślenia wybił ją mnich, który trzy razy już ją nawoływał. 

Główny mnich: Ziemia do Maccensie! 

Mac: C... Co? 

Główny mnich: Mogłabyś proszę podejść? 

Mac: Tak... Przepraszam... Zamyśliłam się... 

Główny mnich: W porządku... Stań obok mnie.. 

Mac stanęła obok mnicha i w ciszy czekała co powie. Spojrzała na Nine, która posłała jej ciepły uśmiech, który odwzajemniła, po czym spojrzała na mnicha. 

Główny mnich: ... Mackenzie będzie waszym kapitanem... 

Mac: CO?! 

Powiedziała bez zastanowienia, a wszyscy spojrzeli na Mackenzie. 

Mac: ja się nie nadaje na kapitana.. Nie umiem używać elementu, ani za dobrze walczyć... Rozumiem, że miał mnich jakiś powód, przez który mnie wybrał, ale.. Proszę wybrać kogoś innego.. 

Wszyscy wyraźnie się zdziwili, kiedy usłyszeli o informacji odnośnie elementu dziewczyny. 

Główny mnich: Nie wybrałem cię z powodu twojego elementu, czy umiejętności walki... Wybrałem cię, ponieważ poradziłaś sobie w większości trudnych przypadków i decyzji... Test, który ostatnio wam przygotowałem, miał zdecydować kto z was będzie kapitanem... I tylko ty zdobyłaś dziewięćdziesiąt procent... 

Mac: Ale... 

Główny mnich wszedł jej w zdanie. 

Główny mnich: Nadajesz się do tego najlepiej ze wszystkich... 

Nina podeszła do Mackenzie i położyła jej ręke na ramieniu. 

Nina: Ja też uważam, że poradzisz sobie najlepiej z nas wszystkich... 

Pozostali przyznali jej rację. 

Jack: Jak nie będziesz czegoś pewna, to zawsze masz nas... 

Lin: Znając ciebie napewno dasz sobie radę! 

Rey: Zgadzam się.. 

Mac: Zbytniego wyboru chyba nie mam...

Powiedziała zrezygnowana. 
 
Główny mnich: Świetnie... Jutro o ósmej widzę was wszystkich na porannym treningu, a po nim przy bramie około 12... Skoro to już ustalone możecie już iść... Aaa.. Mackenzie .. 

Mac: Tak? 

Główny mnich: Zostań jeszcze chwilkę... 

Mac: Dobrze.. 

Nina, Jack, Lin i Rey wyszli z wieży, a zielonooka spojrzała na mnicha. 

Mac: Czy coś się stało, że mnich chciał abym została? 

Główny mnich: Bardziej chodziło o to, że muszę ci coś dać.. 

Mac: Hm? 

Mnich podszedł do gabloty i wyjął z największej szuflady małe, czarne pudełko zdobione srebnymi malunkami. Odwrócił się i dał znak Mackenzie, aby do niego podeszła. Dał jej ówczesne pudełko, a ta je otworzyła. W środku znajdowała się piękna srebrna bransoletka i wiszący kolczyk z czerwonym kryształem. Mac przez chwilę przyglądała się biżuterii próbując zrozumieć, dlaczego mnich dał jej coś tak wartościowego. 

Mac: Dlaczego? 

Główny mnich: Słucham? 

Mac: Dlaczego mnich daje mi coś tak wartościowego? 

Główny mnich: To nie byle coś kosztownego.. Ta biżuteria należała do pierwszej generacji.. Do pierwszego kapitana ówczesnych elementów.. Kapitanem pierwszej generacji był Element Blasku Księżyca... Srebrna bransoletka symbolizuje czystość, natomiast czerwony kryształ przy kolczyku siłę... 

Mac: Ale ja nadal nie rozumiem.. 

Główny mnich : To relikwie kapitana... Noś je dumnie... A teraz zmykaj... 

Mac: Co? 

Główny mnich: Musisz sie przygotować i wypocząć przed jutrzejszą misją.. 

Mac: Dobrze... 

Mackenzie lekko skołowana wyszła z budynku i poszła do siebie. Tam założyła bransoletkę na prawą rękę oraz kolczyk na lewe ucho. Zakładanie kolczyka skończyło się dość krwawo, ponieważ okazało się, że Mackenzie zarosły się dziurki w uszach, co znaczyło, że musiała je sobie przebić na nowo. 

Mac: Super.. Poprostu świetnie... I teraz nie będę myśleć o niczym innym, niż o tym, że boli mnie ucho... 

Mac wzięła blok i ołówek, po czym usadowiła się na łóżku. Zaczęła kończyć rysunek, który ostatnio rysowała. Jednak, gdy przełożyła ołówek do kartki, nic nim nie robiła. Oparła się o ściane i spojrzała na sufit. Myślała o wszystkim co się do tej pory działo. Po około trzydziestu minutach zeszła z łóżka i wyszła z pokoju zabierając ze sobą blok oraz ołówek. Wyszła z budynku mieszkalnego, minęła wieżę, po czym skierowała się do ogrodu. Poszukała ustronnego miejsca, gdzie mogła się w końcu niczym się nie martwić. Miejscem tym były skały, ułożone w specyficzny sposób, jakby w kształt fotela. Mackenzie usiadła na kamieniach i zaczęła rysować rozciągający się przed nią pejzaż. W tym czasie pozostała czwórka szukając swojej przyjaciółki, rozglądała się po świątyni. 

Lin: Może jest w bibliotece? 

Jack: Sprawdziłem i jej tam nie ma.. 

Rey: Może sala treningowa? Zauważyliście, że Mac ostatnio dużo więcej ćwiczy niż my.. 

Nina: Nie ma jej tam... Sprawdziłam.. 

Jack: A ogród ktoś sprawdził? 

Wszyscy kiwnęli głową, że nie. 

Rey: No to do ogrodu.. 

Wszyscy ruszyli do ogrodu, gdzie Mac próbowała odwzorować piękno zachodzącego słońca. Pozostali natknęli się na Mac jakieś dziesięć minut później. Widzieli, że jest bardzo skupiona, dlatego po cichu do niej podeszli i spojrzeli przez ramię. Przyglądali się jej z jak wielkim zaangażowaniem stara się oddać piękno gór, a także z jak wielką pasją rysuje. Gdy skończyła rysować pejzaż wróciła do rysunku na poprzedniej stronie. Był to rysunek, który próbowała skończyć wcześniej. Przedstawiał on całą piątke. Jednak ponownie, gdy Mac przyłożyła ołówek do kartki, nic nim nie robiła. Po chwili głośno westchnęła i spojrzała kątem oka na Lin i Jack'a, którzy byli po po jej lewej stronie. 

Mac: Jak długo zamierzacie mi się jeszcze przyglądać? Nie umiem rysować, jak ktoś patrzy mi na ręce... 

Jack: Wybacz, Mac... Ale chyba nigdy nie widziałem, żeby ktoś był pochłonięty tak bardzo rysowaniem, jak ty... 

Lin: Masz niesamowity talent! 

Rey: To niesamowite jak dobrze nas odwzorowałaś na tym rysunku.. 

Mac: Jest nieskończony... 

Nina: Nawet jeśli, to jest genialny... Hmm? .. Tak samo jak ten kolczyk w twoim lewym uchu! Gdzieś go wynalazła?

Mac : Mnich mi go dał razem z tą bransoletką... Powiedział, że ta biżuteria oznacza kapitana i tak trochę głupio odmówić przyjęcia, skoro sam mianował mnie kapitanem... 

Rey: W sumie logiczne... 

Lin: Chcieliśmy ci zaproponować żebyśmy razem poćwiczyli... Co ty na to, Mac? 

Mac: Czy znowu skończy się na tym, że będziemy walczyć na punkty? 

Jack: Jest to bardzo prawdopodobnie... 

Mac: To ja podziękuję... 

Rey: Jak to? 

Mac: Łatwo wywnioskować to, że znowu przegram... W końcu... Nie mogę używać jeszcze elementu... 

Nina: W takim razie ogłaszam wszem i wobec, że dzisiaj na treningu zakaz używania elementów... 

Mac: Nina... Przecież i tak od kiedy wy... Cały czas, od samego początku, dajecie mi fory, a ja mam tego serdecznie dosyć... 

Lin: Skąd.. 

Mac: Nie jestem ślepa... Od samego początku, gdy tylko przebudziły się wasze elementy... Wiedziałam... Wiecie co?...Mam dosyć tej rozmowy... Wracam do siebie.. 

Mackenzie zeszła ze skały i skierowała się do swojego pokoju. Nina i reszta próbowali ją zatrzymać, ale bezskutecznie. Gothka poczuła straszne poczucie winy, a Jack widząc zamartwiającą się Ninę, położył jej ręke na ramieniu. 

Jack: W końcu jej przejdzie... 

Nina: To moja wina... 

Lin: Może ma poprostu gorszy dzień.. 

Rey: Właśnie, Nina... Nie powinnaś się za to obwiniać... Poza tym, jeśli gniewa się za to, że dawaliśmy jej fory, to wszyscy jesteśmy tak samo winni... 

Lin: Nie wymyśliłaś tego sama... 

Jack: Wszyscy przyczyniliśmy się do tego... 

Nina: Jest moją... Naszą przyjaciółką... A my ją znieważyliśmy... 

Spojrzała na coraz to bardziej oddalającą się Mackenzie i poczuła, że zaczęły zbierać się jej łzy w oczach. 

Nina: Nie chce widzieć jej w takim stanie.. I nie chce żeby się na nas gniewała... 

Jack położył Ninie ręke na głowie i zaczął ją czochrać po czuprynie. Lin do niej podeszła, po czym złapała ją za ręke, natomiast Rey spojrzał na Mackenzie w oddali. Zdziwił się on jednak, gdy zobaczył jak podnosi rękę, aby przetrzeć twarz. Zupełnie jakby... 

Rey: Ona... Płacze... 

Jack: Nie musisz nam podsumowywać czegoś oczywistego... Widzimy, że Nina płacze.. 

Rey: Co? Nie Nina... Mac... 

Wszyscy spojrzeli na Mac, która szła przecierając sobie twarz. Wszyscy się zdziwili, ale nic z tym nie zrobili. Postanowili dać jej trochę odetchnąć. Mackenzie nie zeszła na kolacje tego dnia. Jednak Nina natknęła się na nią, gdy wychodziła z łazienki. Odrazu odwróciła wtedy wzrok i nie patrzyła przyjaciółce w oczy. Ominęła ją i po drodze powiedziała tylko: Dobranoc.... Następnego dnia rano, przed misją elementy musiały odbyć jeszcze trening. Oczywiście nie obyło się bez narzekań co po niektórych. 

Rey: Czy naprawdę nie wystarczy, że dzisiaj wyruszamy na misję? Musieli nam jeszcze trening od rana dowalić? Czy chociaż raz nie mogą nam odpuścić? 

Jack: A czy ty chociaż raz w życiu, możesz nie narzekać? 

Rey: Nie wyspałem się, ok? 

Lin: Ej, spójrzcie... 

Lin wskazała na zewnętrzny plac treningowy. Mac szykowała się do biegu na czas. Zaczynała z pozycji kucającej. Główny mnich stał kawałek od niej i trzymał w ręku stoper. 

Główny mnich: Dobrze, Mackenzie... Na miejsca... Gotowa... Start! 

Mackenzie zaczęła biec co sił w nogach. Pozostałe elementy patrzyły z niedowierzaniem jak szybko potrafi biegać Mac. Gdy zaczęła zbliżać się do ostatniego zakrętu, mnich krzyknął w jej kierunku, aby przyspieszyła. 

Główny mnich: Maccensie! Przyśpiesz! Wiem, że stać cię na o wiele więcej, niż ty sama uważasz! Pomyśl o tym przed czym najbardziej chcesz uciec... 

Mackenzie przyspieszyła tak bardzo, że miała wrażenie, jakby stopami wogóle nie dotykała podłoża. Gdy tylko przekroczyła linie mety, zgięła się w pół i oparła dłonie o kolana. Próbowała złapać oddech, było teraz bardzo trudne do zrobienia. 

Główny mnich: Gratuluję, Mackenzie... Pobiłaś swój rekord... Normalnie człowiek, przebiegł by tą odległość w cztery minuty... Ostatnim razem przebiegłaś to w dwie i piętnaście sekund, a dzisiaj w minutę i czterdzieści pięć sekund... 

Mac: Świetnie.... 

W tym momencie Główny mnich zwrócił uwagę na pozostałych. 

Główny mnich: O, jesteście... 

Lin: Mac... To było niesamowite... Jak ty to robisz, że tak szybko biegasz? 

Mac: Samo jakoś wychodzi... 

Odwróciła wzrok. 

Główny mnich: Prawdopodobnie to wpływ części mocy elementu Mackenzie... 

Mac: Wpływ elementu? 

Główny mnich: Moc twojego elementu opiera się na świetle... Gdy uda ci się go w pełni opanować, możliwym będzie to, iż będziesz mogła poruszać się z prędkością światła... 

Mac: ehhh... 

Lin: Heeee... 

Główny mnich: Dobrze... Mackenzie, możesz odetchnąć, a pozostali zaczynajcie... Na początek dwadzieścia okrążeń.. 

Rey: No bez jaj! 

Jack złapał Reya za kołnierz od bluzki i pociągnął za sobą. 

Jack: Chodź, marudo! 

Nina: Po dwudziestu okrążeniach znowu będe mieć wrażenie, jakby moje stopy straciły swoje życie... 

Mac: pfff! 

Nina i pozostali spojrzeli na Mackenzie, która podśmiechiwała się pod nosem. Lin do niej podeszła i przy niej przykucła. Mac zaskoczona spojrzała na nią. 

Mac: Co? 

Lin: Już się nie gniewasz za wczoraj? 

Nina, Jack i Rey pomyśleli tylko o jednym: Czy ona naprawdę musi być aż tak dosadna?! 

Mac: Nie gniewałam się... 

Nina: Co? 

Mac: Poprostu wybraliście średni moment na omawianie tamtego tematu... 

Lin: Następnym razem ostrzegaj nas o tym, że masz gorszy humor.. 

Mac: Dobrze... Hmmm...Pytałaś się jakim sposobem szybciej biegać...

Lin: No tak...

Mac: Jeśli chcecie najlepszą radę dotyczącą biegania to mogę wam powiedzieć tylko tyle, że nie powinniście biegać z wyprostowanymi plecami, tylko powinniście być lekko pochyleni w przód... Aaa.. I najlepiej oddychać przez nos.. 

Lin: Dlaczego przez nos? 

Mac: Bo jak oddychasz przez usta podczas biegania, to szybciej wydychasz powietrze i nie zdąży się ono rozejść po mięśniach... 

Lin: Aaaa... Dobra, rozumiem... 

Lin poszła do pozostałych i przegoniła pozostałych kierując się radami Mackenzie. Po skończonym treningu wszyscy poszli przygotować się do ich pierwszej misji. O około dwunastej wszyscy zebrali się pod bramą. Nastolatkowie musieli poczekać na mnicha około pięć minut, a gdy przyszedł wręczył Mackenzie mały woreczek wypełniony przejźroczystymi kulkami, w których wnętrzu znajdowały się dużo mniejsze różnokolorowe kuleczki. 

Mac: Kulki? 

Główny mnich: To nie są zwykłe kulki... To kulki Lajosa.. 

Nina: Czego? 

Główny mnich: Raczej kogo... Lajos był człowiekiem i był ojcem poprzedniego Elementu Drewna... 

Jack: Skoro mnich mówi, że to nie są zwykłe kulki, to czym one są? 

Główny mnich: Otwierają portale do każdego miejsca na świecie... 

Mac: Niby jak? 

Główny mnich: Za chwilę sami się przekonacie.... 

Mnich wziął jedną kulkę z woreczka, wymówił miejsce, do którego mają się udać, po czym położył kulkę na ziemi i ją rozdeptał. W tym miejscu natychmiast powstał okrągły portal. 

Główny mnich: Powodzenia w waszej misji.. 

Nastolatkowie przeszli przez portal i przenieśli się w Góry Skaliste. Do miejsca, w którym mają odbyć swoją pierwszą misję. Było już tam całkowicie ciemno. 

Nina: Wie ktoś, która jest tu godzina? 

Jack wyjął telefon i sprawdził godzinę. 

Jack: Dwie minuty po północy.. 

Nina: Aaaa... Super... 

Rey: Co, boisz się ciemności? 

Nina: Nie... Bardziej przeraża mnie myśl, że muszę łazić po lesie o północy... Sama... Mając przy sobie tylko latarkę... 

Lin: Po prostu się przyznaj, że boisz się zostać sama... 

Nina: Lin, czy ty sie naprawdę niczego nie boisz? 

Lin: Boje sie pająków... 

Nina: ... 

Mac: Skończyłyście? Jeśli tak, to powinniśmy się rozdzielić, rozejrzymy się na większej powierzchni i szybciej wrócimy spowrotem do świątyni.. 

Rey: Mac ma rację.. Ale... 

Mac: Ale? 

Rey: Ty powinnaś z kimś iść... 

Jack: Rey ma rację... Nie jesteś w stanie używać elementu dlatego... 

Zmarszczyła lekko brwi, kiedy przypomniała sobie, że poprzedniego dnia, przez przypadek im to powiedziała i to dwukrotnie. 

Mac: No dobra... Jeśli ci to nie przeszkadza Jack, to pójde z tobą... 

Jack: Jasne.. 

Mac: Spotkamy się w tym miejscu, jak wszystko sprawdzimy... 

Wszyscy kiwnęli głowami, a potem się rozeszli. Maccensie poszła razem z Jackiem, tak jak ustalili. W ciągu trzech godzin udało im się sprawdzić cały las i wrócić w wyznaczone miejsce spotkania. Mac i Jack wrócili jako ostatni. 

Jack: Wnioskując po waszych twarzach, nic nie znaleźliście... 

Lin: Bingo.. 

Mac: Nam też nie udało się nic znaleźć... Informacje były błędne... 

Nina: W takim razie możemy założyć, że jest tu bezpiecznie i nie ma żadnego zagrożenia, oprócz dzikich zwierząt.. 

Rey: Więc chyba możemy wrócić do świątyni...
 
Rey i pozostali spojrzeli na Mac, która z ogromną uwagą przyglądała się krzakom rosnącym niedaleko. Po chwili spojrzała na pozostałych i kiwnęła głową. W momencie, gdy miała wyciągnąć kulkę z woreczka, w ich stronę nadleciała czarna chmura ukształtowana w kule. Lin ją zauważyła i ostrzegła pozostałych. Gdy kula znajdowała się dwa metry nad nimi, Mackenzie wyciągnęła lewą dłoń w geście zatrzymania ataku. Wokół wszystkich powstała bariera świecąca jasnym błękitnym światłem, która zatrzymała czarną chmurę. 

Rey: Co to jest? 

Jack: Ale jak? 

Nina: Przepiękne... 

Lin: Ma.. Mac? 

Wszyscy na nią spojrzeli. 

Jack: Mac... To ty stworzyłeś te barierę? 

Nina: Myślałam, że nie jesteś w stanie używać swojego elementu... 

Mac: Bo nie jestem... 

Rey: Więc co się właśnie stało? 

Mac: Gdy zagraża mi niebezpieczeństwo, moc aktywuje się sama, ale nie wiem jak.. Teraz to nie jest najważniejsze... 

Lin: Zgadzam się.. 

Mac: Ważniejsze jest to, kto nas zaatakował... 

Elementy zaczęły się rozglądać i szukać wzrokiem, kto mógł ich zaatakować. Po chwili usłyszeli szelest. Ukazała im się młoda kobieta, z bardzo miło wyglądającym uśmiechem, z którego po chwili dało się usłyszeć złowieszczy  rechot. Miły uśmiech przekształcił się w grymas złowieszczego uśmiechu. Mackenzie, Nina i Lin poczuły, jak po plecach przeszedł im dreszcz, gdy spojrzała w ich kierunku. Dziewczyny zrobiły kilka kroków w tył. Jack dał znak Reyowi, aby stanąć w obronie dziewczyn, które były przerażone. 

Jack: Rey! 

Rey: Przecież wiem! 

Mac: Chło.. paki.. 

Mackenzie spojrzała na dłonie nieznajomej kobiety, z których zaczął wydobywać się czarny dym. Kobieta przykucła i przyłożyła dłonie do ziemi, a chmura rozeszła się na boki. Z oparów zaczęły powstawać potwory, które brunetka natychmiastowo rozpoznała. 

Mac: Daemonony.. 

Kobieta podniosła się powoli uważnie przyglądając się nastolatkom. Nawet nie zauważyli kiedy kobieta zdążyła się ruszyć z miejsca. W ułamku sekundy znalazła się naprzeciw Reya. Jej dłoń otoczyła mroczna chmura dymu i w chwili, gdy miała go zaatakować Mackenzie stanęła między nimi. Przyłożyła dłoń do klatki piersiowej Mac, a chmura została wchłonięta przez ciało dziewczyny. Dziewczyna osunęła się w ramiona Reya, który ją złapał gdy upadała do tyłu. Kobieta zaczęła się śmiać w niebogłosy, po czym zwróciła się do nastolatków. Gdy mówiła, wracała w szeregi daemononów czekających na rozkaz ich pani. 

Kobieta: Teraz poczujecie ból trzykrotnie większy, niż wasi poprzednicy... Moje ukochane pluszaczki potrzebują odrobiny zabawy... Dlatego się z wami trochę pobawią... 

Jej ciało zaczęło znikać w chmurze dymu, ale nim całkowicie zniknęła, zwróciła się bezpośrednio do Mackenzie. 

Kobieta: Niedługo się spotkamy... Elemencie Blasku Słońca i Księżyca... 

Rozpłynęła się w chmurze, a stwory, która zostały zaczęły iść w ich kierunku. 

Jack: Rey zajmij się Mac! Nina, Lin pomóżcie mi rozwalić to coś! 

Nina: Jasne! 

Lin: Jasne! 

Powiedziały jednocześnie i ruszyły z pomocą Jackowi. W tym czasie Rey próbował zająć się jakoś Mackenzie. Pomógł jej wstać i posadził ją na dużym kamieniu. Mac cały czas trzymała dłoń na swoim sercu. Gdy Ninie, Lin i Jackowi udało się pokonać daemonony, podbiegli do brunetki, która patrzyła się w przestrzeń i miała pusty wzrok. 

Rey: Mac? 

Mac:... 

Wszyscy przy niej przykucnęli. Nina pstryknęła jej kilka razy przed oczami, zanim się jej o cokolwiek zapytała. 

Nina: Mac, wszystko w porządku? 

Lin: Nic ci nie jest? 

Jack: Nie zrobiła ci krzywdy? 

Mac: Chy.. Chyba nie.. Ale nie jestem pewna.. 

Rey: Jak to? 

Mac: Dziwnie się czuje... 

Pozostali spojrzeli po sobie i zgodnie uznali, że trzeba zabrać Mac spowrotem do świątyni. Rey wyjął kulke z woreczka, który Mac miała przypięty do paska przy spodniach. Powiedział lokalizację i rozdeptał kulkę. Lin i Nina pomogły Mackenzie przejść przez portal do świątyni. Główny mnich przyjrzał się dziewczynie i stwierdził, że nic jej nie jest i musi poprostu odpocząć. Po tej misji Mac prawie całkowicie straciła apetyt. Przez resztę dnia nie wychodziła ze swojego pokoju. Około godziny dziewiątej wieczorem, elementy weszły do jej pokoju, aby sprawdzić jak się czuje, ale zastali ją już śpiącą. Nina podeszła do jej łóżka. Lin zrobiła to samo, aby pomóc ułożyć Mackenzie w łóżku. Zgasili światło i wyszli z jej pokoju, jednak zostali jeszcze chwilę na korytarzu i rozmawiali o tamtej sytuacji. 

Lin: To raczej nic poważnego, prawda? 

Nina: Miejmy nadzieje.. 

Jack: Mnich mówił, że poprostu musi odpocząć.. 

Rey:... 

Nina: Co się stało? 

Rey: Miałem wrażenie, jakby Mac straciła swój błysk w oku, gdy tamta kobieta jej coś zrobiła.. 

Lin: Jej wzrok był pusty... 

Jack: To prawda... 

Jeszcze przez chwilę się nad tym zastanawiali, a potem wrócili do swoich pokoi. W środku nocy Mackenzie obudziły dziwne szmery, które słyszała wszędzie wokół. Podniosła się i rozejrzała po pokoju, gdy nagle w pewnym momencie usłyszała jak ktoś ją woła. 

Tajemniczy głos: ...Mackenzie... 

Mac: Kto tu jest? 

Tajemniczy głos: ... Nie bój się, Mackenzie... Chodź do mnie... 

Mac: Kim jesteś? 

Nagle Mackenzie straciła panowanie nad swoim ciałem i umysłem. Wstała z łóżka i założyła buty oraz bluzę. 

Tajemniczy głos: .. Mackenzie.. Wyjdź ze świątyni tak, aby nikt cię nie zauważył... Czekam na ciebie przed główną bramą... 

Mac podeszła do drzwi i powoli wychyliła się, aby sprawdzić, czy nikogo nie ma. Ostrożnie wyszła z pokoju, po czym lekko chwiejnym krokiem ruszyła w stronę schodów. Zeszła na dół i zauważyła, że po drugiej stronie drzwi stoi dwóch mnichów, dlatego skierowała się do tylnego wejścia, które znajdowało się przy kuchni. Po cichu wyszła i rozejrzała się, a następnie przebiegła wzdłóż budynku, aby nikt jej nie zauważył. Przeniosła się do murów i poruszała się jak najbliżej ścian. Gdy obeszła już bibliotekę dookoła, szybko przebiegła przez dziedziniec uważając jednocześnie, aby nikt jej nie zauważył. 

W momencie, gdy udało jej się dojść do głównej bramy, i gdy miała właśnie ją otworzyć, wrota uchyliły się. Mackenzie schowała się w cieniu. Osobą, która przechodziła przez wrota, był Główny mnich. Mac przykucnęła i szybkim ruchem wyszła za bramę, nim zdążyła się zatrzasnąć. Podniosła się, po czym spojrzała na wrora. W tym momencie nagle poczuła, jak coś łapie ją za przedramię. Nim zdążyła się jednak odwrócić znalazła się w jakiejś jaskini. Ponownie usłyszała głos, i gdy tylko się odwróciła, ujrzała kobietę, którą spotkała w trakcie misji. 

Mac: To ty.. 

Kobieta: Wolałabym, abyś zwracała się do mnie po imieniu... 

Mac: Nie znam go.. 

Kobieta: Aaa, no tak... Wybacz moją nieuprzejmość... 

Mac: Odpowiedź mi na pytania... Kim dokładnie jesteś? 

Liliana: Jestem Liliana, jestem jakby to ująć... Hmmm.. Jedną z podwładnych Chaosa...
 
Mac: Twoja moc... Czym ona jest? 

Liliana: Moja moc jest podobna do mocy elementów.. Choć w sumie.. Chmura Mroku raczej nie się do nich nie zalicza.. 

Mac: Czego chcesz? 

Liliana: Tego samego co Chaos... Sprawiedliwości.. 

Mac: Jak to? 

Liliana: Nie zadajesz najważniejszego pytania..
 
Mac: Co?

Liliana: Nie pytasz, dlaczego cię tu ściągnęłam i co ci wtedy zrobiłam... 

Mac: ... Więc dlaczego... Dlaczego mnie tu sprowadziłaś?! 

Liliana: Dlatego! 

Mackenzie nawet nie zauważyła, kiedy wokół niej zaczęły kumulować się kłęby czarnego dymu. Chmura sięgała coraz to wyżej. Mac próbowała rozproszyć dym rękami, ale nic to nie dawało, podobnie zresztą jak próba ucieczki. Daemonon złapał ją za ramiona i przytrzymał w jednym miejscu. 

Liliana: Tylko nie zrób jej krzywdy... To nasz cenny gość, który będzie odpowiedzialny za zniszczenie pozostałych elementów... 

Mac: Nigdy nie skrzywdzę swoich przyja... Mojej rodziny! 

Liliana: A to ciekawe...Zobaczymy co powiesz, gdy całkowicie zanurzysz się w mroku... 

Na twarzy Liliany pojawił się złowieszczy uśmiech. Mackenzie próbowała jakoś uwolnić się z łap daemonona, który ją trzymał, ale bezskutecznie. Spojrzała na chmurę, która coraz to bardziej zbliżała się do jej szyi. Liliana usiadła na kamieniu i przyglądała się dziewczynie, której po policzkach zaczęły spływać strumienie łez. Chmura doszła do jej twarzy, a Mackenzie zamknęła oczy i zaczęła myśleć o pozostałych. Do głowy wróciły jej wszystkie najmilej spędzone chwile razem. Nim chmura zakryła całą Mackenzie, dało się usłyszeć jeszcze jedno zdanie. 

Mac: Nina.. Rey... Jack... Lin... Proszę... Uratujcie mnie... 

Liliana uniosła jedną dłoń, po czym zacisnęła ją w pięść. Chmura otaczająca Mackenzie, zaczęła być wchłaniana przez jej ciało. Zmienił się jej wygląd. Jej włosy również zmieniły kolor na czarny jednak końce pozostały w odcieniu jasno brązowym. Jej ubrania, fryzura, wszystko się zmieniło. 

Liliana: Puść ją! 

Wydała rozkaz daemononowi, który ją trzymał a ten puścił Mackenzie, która zgięła się w pół. Nadal zgięta wymierzyła wzrok prosto w Lilianę, która siedziała na skalę ze swoim wrednym uśmieszkiem na twarzy. Jej oczy zmieniły kolor, nie były już szmaragdowo zielone. A prawie całkowicie czarne, tylko przy krawędzi tęczowek przebijał delikatnie szmaragdowy kolor. Po chwili Liliana zadała pytanie dziewczynie. 

Liliana: Co zamierzasz zrobić? 

Maccensie spojrzała na swoje dłonie, a po chwili podniosła głowę i spojrzała na Lilianę. Na twarzy Mackenzie pojawił się złowieszczy uśmiech przez, który odpowiedziała Lilianie. 

Mac: Zniszczyć Elementy! 

Liliana: Dobra odpowiedź, ale najpierw... Nauczę cię, jak używać twojego elementu.. 

Mac: Jeżeli zaatakujemy teraz, będziemy mieć większą szanse na wygraną... 

Liliana: Nie! Nie zapominaj kto tu jest szefem! Damy im się znaleźć... Gdy zobaczą cię w tej postaci, poczują jakby ktoś im wbił nóż prosto w serce... Nie będą w stanie walczyć z ich ukochaną przyjaciółką.. Ale najpierw załóż to i powtarzaj za mną.. 

Podała jej bransoletkę z czarnych gładkich kamieni. Mackenzie ją założyła i zaczęła powtarzać to, co mówiła Liliana. 

Liliana i Mac: Świetność musi zgasnąć, Elementy muszą wkrótce zasnąć, me serce i dusze mroku oddaje i czekać wieki będę na Chaosa wezwanie! 

Bransoletka zacisnęła się na nadgarstku Mackenzie. 

Mac: Czym jest ta bransoletka? 

Liliana: To kwarc dymny, specialnie zaklęty przez mistrza Chaosa.. 

Mac: Do czego służy? Skoro jest zaklęta, to ma jakieś właściwości, prawda? 

Liliana: Sprytna jesteś.. Nie ma żadnych specjalnych właściwości.. Ma ona za zadanie poprostu natychmiastowo pozbawić cię życia, jeśli pozostałym elementom udałoby się przywrócić cię do pierwotnej postaci... 

Mac: Rozumiem... 

Liliana: Dobrze więc... Pora zacząć twój trening.. 

Mac: Tak jest! 

Z samego rana w świątyni elementy miały odbyć ponownie ćwiczenie połączenia. Jednak zauważyli, że brakuje im jednej osoby. Postanowili poszukać Mackenzie. Po przeszukaniu każdego zakamarka świątyni, poszli sprawdzić jedyne miejsce, którego nie sprawdzili wcześniej. Jej pokój. Jednakże w nim również jej nie było. Powiadomili o tym mnicha i spowrotem wrócili do pokoju Mackenzie. 

Główny mnich: Musimy znaleźć rzecz, która jest najcenniejszym skarbem dla Mackenzie... 

Lin: Ale co to może być? 

Nina: Może jakaś pamiątka po rodzicach... 

Wyciągnęła z szafy małą drewnianą szkatułkę i odwróciła się do pozostałych. 

Rey: Myślisz, że coś w tym znajdziesz? 

Nina: W takich szkatułkach raczej nie trzyma się farb, czy kredek... 

Jack: Nina ma rację... Powinniśmy to sprawdzić.. 

Nina położyła szkatułkę na biurku. Wszyscy zebrali się wokół gothki. W szkatułce było kilka rzeczy. Zdjęcia, pocztówki, niebieski smoczek, zapalniczka, wstążka ze złotymi zdobieniami i przepiękna broszka z białych pereł i czerwonych kryształków. Nina wzięła broszkę do ręki, aby się jej przyjrzeć. 

Nina: Myśli mnich, że to ta rzecz? 

Główny mnich: Bardzo możliwe... Na wszelki wypadek weźmy całą szkatułkę.. Weźcie kulki Lajosa.. Jeśli naprawdę zniknęła  mogą wam się przydać.. 

Nina wzięła szkatułkę, a Jack woreczek w którym były kulki. Poszli do wieży, gdzie mnich wyjął z gabloty książkę, która najlepsze lata miała już za sobą. Przekartkował książke w poszukiwaniu właściwej techniki. 

Główny mnich: Dobrze, mam... Odsuńcię się kawałek... Jeżeli coś nie uda się z tą techniką, nie będzie zbyt kolorowo... 

Pozostali kiwnęli głowami i odsunęli się kilka kroków. Mnich wyciągnął rękę nad przedmioty i zaczął skandować technikę namierzającą. 

Główny mnich: Właścicielka rzeczy tych zaginęła, namierzyć jej dusze pragnę, aby do nas powróciła! 

Technika zadziałała. Broszka zaczęła świecić jasnym światłem, a z niej dało się usłyszeć dwa słowa. 

Zaklęta broszka: Góra... Jaya.. 

Po tych słowach broszka przestała się świecić. Elementy spojrzały po sobie  a potem na mnicha, który upadł na kolana. Elementy odrazu do niego podbiegły i pomogły wstać. 

Jack: Wszystko w porządku? 

Główny mnich: Techniki z tej księgi są dość wyczerpujące, ale nie martwcie się o mnie... Musicie sprowadzić Mackenzie spowrotem do świątyni... Mam złe przeczucia.. 

Nina: Ale... Gdzie jest ta cała Góra Jaya? 

Główny mnich: Nowa Gwinea... Ruszajcie.. 

Elementy: Tak jest! 

Jack wyjął kulkę z woreczka, wypowiedział lokalizację i rozdeptał ją. Przed nimi otworzył się portal, przez który odrazu przeszli. Gdy się tam znaleźli zaczęli się rozglądać, aż w końcu natrafili na dwie ludzkie postacie w oddali. Dwie kobiece sylwetki. Jedna z nich miała spuszczoną głowę, okrytą kapturem, przez co nie było widać jej twarzy. Drugą natomiast odrazu poznali. Była to nieznajoma kobieta, która ich zaatakowała na poprzedniej misji. 

Nina: To znowu ty?! 

Liliana: No tak, wy również nie znacie mojego imienia... 

Jack podszedł do Niny i zaczął szeptać. Reszta natomiast zbliżyła się, aby słyszeć co mówi. 

Jack: Siedzi na skale i najzwyczajniej w świecie sobie z nami rozmawia... Coś mi tu nie pasuje... To wygląda zupełnie tak, jakby ona na nas czekała... 

Gothka odpowiedziała mu równie cicho. 

Nina: Mi też to nie pasuje... Dlaczego ponownie nas nie atakuje...? 

Spojrzała na nią. Widziała dokładnie po jej twarzy, że ta cała sytuacja ją bawi i powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem. 

Lin: Kim jesteś i czego chcesz?! 

Nina: Lin! 

Lin: Na pewno to zauważyłaś, Nina... 

Spojrzał na siebie, a następnie na kobietę. 

Nina: Ona się z nami bawi w kotka i myszkę... 

Liliana: Spostrzegawcza jesteś... A odpowiadając na pytanie rudowłosej dziewczyny... Me imię, to Liliana... 

Rey: Czego chcesz?! 

Liliana: Aktualnie czy przyszłościowo? W każdym bądź razie.. Nie mam zbytnio czasu na pogawędki z wami... Ale żeby wam się nie nudziło, mam dzisiaj ze sobą pomocniczkę, której powoli zaczyna się nudzić... Więc może ją trochę zabawicie? 

Jack: Skończ stroić sobie żarty! Nie mamy czasu na twoje głupie gierki! 

Liliana: A myślałam, że chcecie znaleźć waszą drogą Mackenzie... 

Rey: Co ty właśnie powiedziałaś?... 

Lin: Gadaj gdzie ona jest! 

Liliana: Proszę bardzo...Zajmij się nimi... Mackenzie... Ja w tym czasie pójdę znaleźć co muszę... 

Zakapturzona dziewczyna: Wedle życzenia.. 

Dziewczyna uniosła głowę, po czym przechyliła ją w stronę elementów. Odebrało im mowę w chwili, gdy ujrzeli twarz ich przyjaciółki. Gdy ujrzeli twarz Mackenzie. Elementy przyglądały jej się z przerażeniem wymalowanym na twarzach. 

Nina: Co?.. 

Jack: To nie... To nie może być prawda... 

Rey: No bez jaj... 

Lin: To musi być jakiś zły sen... 

Mac: Zły sen to się dopiero zacznie! 

Wystrzeliła złotym promieniem z prawej ręki w kierunku elementów, a oni w ostatnim momencie tego uniknęli.
 
Nina: Co...to było? 

Mac: To był promień słoneczny, o temperaturze samego słońca... Jakbyście tego nie uniknęli, zmienilibyście się w popiół.. 

Lin: Jak ona to zrobiła? 

Mac: Może starczy tych pogawędek!

Wystrzeliła promieniem z lewej ręki, który był jasno niebieski. 

Jack: Inny promień? 

Mac: Księżycowy... 

Liliana: Skończ udawać... Przecież wiem, że świetnie się bawisz... 

Mackenzie uśmiechnęła się złowrogo. Spojrzała na elementy. 

Mac: Masz rację... Świetnie się bawię! Możesz się zająć misją od Chaosa... 

Liliana: Miłej zabawy... 

Liliana znikła w chmurze czarnego dymu. 

Nina: Dlaczego... 

Mac: Co? 

Nina: Przecież... Jesteśmy rodziną.. Prawda?.. Więc dlaczego? Dlaczego to robisz?! 

Nina zalała się łzami, a Mackenzie tylko się jej przyglądała. Na jej twarzy zaczął pojawiać się uśmiech, po czym nagle parsknęła głośnym śmiechem. 

Mac: Pfff... Hahahahaha! 

Zgięła się wpół i złapała za brzuch. 

Mac: Hahah.. Mielibyśmy być rodziną? Nie rozśmieszajcie mnie..Znamy się ponad dwa miesiące... Praktycznie jesteśmy dla siebie obcymi osobami... Nigdy nie uważałam was za moją rodzinę... 

Nina: Co..? 

Mackenzie się podniosła i spojrzała z pogardą na pozostałych. 

Mac: Ja nie mam rodziny... Nie mam rodziny przez tamten cholerny wypadek! Nigdy nie będziecie w stanie pojąć mojego bólu, mojego cierpienia po utracie ich! Nigdy nie będziecie w stanie unieść takiego ciężaru! Nigdy nie będziecie w stanie ich zastąpić! 

Wszyscy patrzeli na Mackenzie z niepokojem, aż milczenie przerwał krzyk Lin. 

Lin: Co ona ci zrobiła?! 

Mackenzie na nią spojrzała. 

Mac: Otworzyła mi oczy... Otworzyła mi oczy i pokazała kim naprawdę jestem! 

Wmawiając to zdanie zaczęła kumulować energię w prawej dłoni i kształtować ją w kulę. Lewą dłoń położyła na swoim przedramieniu, a prawą wycelowała prosto w elementy. 

Rey: Mac... Nie rób tego... 

Jack: To nie jesteś ty! 

Mac: Powiedzieć wam jak nazywa się ten atak?
 
Jack: Mac! Posłuchaj nas! 

Mac: Ten atak nosi nazwę Niszczycielskie Słońce... I nie bez powodu.. 

Rey: Mac! 

Nina: Przestań! 

Jack: Skrzywdzisz nie tylko nas, ale i samą siebie! 

Mac: Przykro mi, że to kończy się w ten sposób..

Lin: Wystarczy tego! 

Lin wrzasnęła po czym przywaliła otwartą dłonią w ziemię, a ta się rozstąpiła przyczyniając się do tego, że Mackenzie straciła równowagę. Brunetka upadła na plecy i wypuściła atak z ręki, wystrzeliwując go w samo podnóże góry, czym spowodowała ogromny wybuch, od którego bił niewyobrażalny żar. Rey wyciągnął dłoń i stworzył wokół elementów lodową barierę, która niestety bardzo szybko zaczęła się topić. Lin dotknęła ziemi, po czym uniosła swą dłoń ku niebu tworząc ścianę. Gdy temperatura w końcu opadła, azjatka zniszczyła ścianę, lecz nie zauważyła biegnącej w jej stronę Mackenzie. Wycelowała w jej stronę lewą pięść, ale nie trafiła jej. Rey odciągnął Lin w swoją stronę, dzięki czemu była w stanie uniknąć ataku. Jack i Nina odskoczyli, aby nie zostać zaatakowanymi. Szybkim ruchem Mackenzie odwróciła się do Lin i Reya, przy okazji dając im porządnego kopniaka. 

Lin: Rey, odsuń się.. 

Rey: Napewno? 

Lin: Tak! 

Lin pobiegła w stronę Mackenzie, która cierpliwie czekała na osobę, która da się jej trochę pobawić. Mac uniknęła wszystkich ciosów, które chciała zadać jej Lin. Jednak natarcie ze strony szesnastolatki było szybsze, bardziej dokładne i przemyślane. Lin powoli nie była w stanie nadążyć za jej ruchami. 

Nina: Dasz radę, Lin! 

Lin: Jest.. Jest za szybka! 

Lin udało się odbić atak, który chciała zadać jej Mackenzie przy użyciu lewej ręki, jednak nie spodziewała się ona silnego uderzenia prosto w rzebra. Mackenzie kopnęła Lin tak mocno, że ta aż upadła na ziemię. 

Jack: Lin! 

Lin: Teraz to ona mogłabym dać nam fory... 

Rey: Lin, nic ci nie jest?! 

Lin: Napewno będe miała sporego się siniaka.. 

Nina: Mac! 

Spojrzała w jej stronę. 

Nina: Przestań... Prawdziwa ty nie czerpałaby przyjemności ze sprawiania komuś krzywdy... Nie jesteś taka... Jesteś miłą, pomocną i czasami nieogarniętą dziewczyną, którą zawsze podziwiałam za siłe jaką posiadała.. 

Mac: Siłe? 

Nina: Tak! Czasami miałam wrażenie, że gdybyś chciała, mogłabyś przenosić góry... I znowu chce to zobaczyć... Chce znowu zobaczyć jak się śmiejesz, chce żebyśmy się znowu mogli razem dobrze bawić... Dlatego proszę... Wróć do nas...
 
Mac: Zawsze byłaś taka głupia? 

Nina: Co? 

Pozostali podeszli do Niny i patrzeli teraz na Mackenzie, której uśmiech zniknął z twarzy. 

Mac: Ckliwe gadki... Próbujesz wywołać u mnie jakiś rodzaj litości czy co? Uważaj bo zaraz puszczę pawia, od takiej kolorowej wiązanki słodkich słówek... Powiem ci coś... Takim gadaniem nie usuniesz mroku z mojego serca.. 

Nina: Mrok w sercu? 

Mac: Gdy Liliana przyłożyła ręke do mojego serca, zasiała w nim ziarno mroku... A potem zamieniła mnie w ulepszoną wersje mnie... 

Jack: Wolę starą wersje Mac... 

Rey: Zgadzam się... 

Lin: Próbując do niej przemówić nic nie wskóramy... 

Jack: Lin ma rację... Potrzebujemy planu... 

Nina: Otoczymy ją... 

Wszyscy spojrzeli na Ninę. 

Nina: Jack użyj korzeni i zwiąż jej ręce, napnij korzenie na tyle mocno, żeby nie mogła ich podnieść i na tyle, żeby ich nie zerwała.. 

Jack: Jasne... 

Nina: Lin, zrób wokół niej okrąg z ławy, żeby w razie czego nie miała jak uciec.. 

Lin: Zrozumiano... 

Nina: Rey zamrozisz jej dłonie, żeby nie mogła nas atakować i żeby nie przepaliła korzeni... 

Rey: Się robi, szefowo... 

Jack: A ty Nina co zrobisz? 

Nina zmarszczyła brwi i zaczęła mówić zaniepokojonym głosem. 

Nina: Przywołam burze z piorunami i uderzę w Mac błyskawicą, o mniejszej mocy... 

Lin: Co?! Jeżeli to się nie uda, Mac... 

Mac: Zaczynam się nudzić... 

Nina: Dlatego uderze błyskawicą o mniejszej mocy, żeby nie zabić Mac, a spowodować u niej utratę przytomności... 

Rey: To zbyt ryzykowne, Nina... 

Jack: Zróbmy to... 

Lin i Rey spojrzeli ze zdziwieniem na Jack'a. 

Rey: Zwariowałeś? 

Jack: Tak samo jak wy martwię się o Mac i nie chce jej zrobić krzywdy, ale nie mamy innego wyboru... 

Lin i Rey spojrzeli na siebie z niepokojem, ale w końcu się zgodzili na plan Niny. Wszyscy spojrzeli z determinacją wpisaną na twarzach na Mackenzie, która przykucnęła i oparła się łokciami o kolana. 

Mac: Skończyliście w końcu? Straszną nudą powiało... 

Nina: Nie martw się, Mac... Zaraz przestaniesz się nudzić... 

Mac: Heeee.. Groźby, co? Zapowiada się ciekawie... Może użyje w takim razie pełnej mocy? 

Jack: Nina... Daj znak... 

Nina: Teraz! 

Otoczyli Mackenzie i teraz znajdowała się ona w samym środku. Czarnooka przyglądała się pozycji każdego po kolei i obmyślała na czym polega ich plan. Z tyłu po lewej stronie stał Jack, po prawej Lin, z przodu po lewej stronie stała Nina a po prawej Rey. Mackenzie się szyderczo uśmiechnęła po czym zaczęła mówić. 

Mac: Wnioskując z waszych pozycji chcecie mnie otoczyć i uniemożliwić ucieczkę... Przykro mi, ale to wam się nie uda... 

Rozłożyła ręce na boki, Jack w tym czasie uklęknął na jedno kolano i przyłożył palce do ziemi. Zamknął oczy, aby lepiej się skupić, i gdy tylko wyczuł korzenie roślin natychmiast skierował je pod nogi Mackenzie. Dał znak Ninie, że jest gotowy. 

Nina: Próbuj dalej, Mac... Teraz, Jack! 

Jack otworzył oczy, a z ziemi wyrosły korzenie, które zawiązała się na nadgarstkach Mackenzie. Poczuła, jak korzenie naciągają się i ciągną ją w dół. 

Mac: Co do...? 

Nina: Lin! 

Lin zrobiła obrót, przy którym narysowała na ziemi okrąg. Obniżyła się na nogach. Tąpnęła stopą w ziemię. Skrzyżowała wyprostowane ręce, po czym zacisnęła dłonie w pięści i przycisnęła ręce do swojego ciała. Powierzchnia wokół Mackenzie się rozstąpiła, a w niej zaczęła płynąć płynna lawa. 

Mac: Gorąco... 

Mackenzie próbowała przepalić korzenie, które ją trzymały, ale nie udało jej się to. Rey widząc to, bez sygnału Niny zamroził jej dłonie. 

Mac: Nie próbujcie ze mą zadzierać! 

Jack: Nina! 

Nina spojrzała na swoje dłonie. Stanęła bokiem i wyciągnęła prawą rękę w stronę Mackenzie. Palce przy niej ułożyła w pistolet  a drugą ręke z tak samo ułożoną dłonią wymierzyła w niebo. Na niebie zaczęły powstawać burzowe chmury, a w lewą rękę Niny uderzać pioruny. Mackenzie przyglądała się tej scenie, gdy na jej twarzy nagle pojawił się wredny uśmieszek. Nina go nie zauważyła ponieważ dziewczyna spuściła głowę zupełnie jakby się poddała. Błyskawice wciąż uderzały w rękę gothki, jednak w chwili gdy zwróciła wzrok na Mackenzie, jej oczom ukazała się jej przerażona przyjaciółka. 

Nina: Mac..? 

Mac: Nina... Dlaczego?... Dlaczego mi to robicie!? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi... Myślałam, że jesteśmy rodziną! Więc, dlaczego!? 

Nina: Mac... Ty... 

Mac: Wypuśćcie mnie... Błagam... Boję się... Proszę, wróćmy razem do świątyni! 

Do oczu Niny naszły łzy, ale mimo to nadzieja, że jej przyjaciółka wróciła do normalności, wrzuciła na jej twarz uśmiech. Jednak ta nadzieja została zburzona w chwili, gdy usłyszała złowieszczy śmiech Mackenzie. 

Mac: Co to ma być za wyraz twarzy? No błagam... Miałaś nadzieję, że ponownie stanę się tamtą bezsilną Mackenzie? Wszyscy jesteście idiotami jeśli myślicie, że to się stanie!
 
Nina spuściła wzrok i wycelowała dłoń w Mac, która wciąż miała na twarzy wredny uśmieszek. 

Mac: Nie odważysz się... Boisz się mnie skrzywdzić... W końcu byłam twoją przyjaciółką.. 

Nina: Zamknij się! 

Nina wystrzeliła w jej stronę błyskawice, a z twarzy Mackenzie natychmiast zniknął uśmiech. W momencie, gdy piorun uderzył w dziewczynę wydała z siebie przeraźliwy krzyk. Pozostali odwrócili wzrok. Nie byli w stanie patrzeć na cierpienie ich przyjaciółki. 

Nina: Przepraszam, Mac... To na pewno boli... Ale nie miałam wyboru... Bez ciebie... W świątyni jest strasznie nudno... 

Mackenzie upadła na kolana i ledwo była w stanie patrzeć. Lin zamknęła szczeline wokół brunetki, a ta zaczęła tracić przytomność i osuwać się na ziemię. 

Nina: Jeśli chcesz wiedzieć... To dla nas nigdy nie byłaś bezsilna... Dla nas byłaś niesamowita.. Najwięcej z nas wszystkich wycierpiałaś... A mimo to znajdowałaś siłę, żeby się uśmiechnąć.. Mac... Proszę, wróć do nas... 

Mackenzie zamknęła oczy i padła na ziemię nieruchomo. Pozostali szybko do niej podbiegli, aby sprawdzić w jakim jest stanie. Gdy Jack odwrócił Mackenzie na plecy, nagle usłyszeli głos Liliany, która pojawiła się w chmurze dymu.
 
Liliana: Tch! A miałam nadzieję, że uda się jej zabić chociaż jedno z was... Chyba ją przeceniłam... 

Lin i Rey staneli na proste nogi szykując się na ewentualny atak ze strony Liliany, jednak ona nic nie robiła i przyglądała się Mackenzie. 

Liliana: Taka cenna niewolnica... A mimo to, była do niczego... 

Liliana zniknęła w oparach ciemnego dymu, a elementy postanowiły zabrać Mac do świątyni. Jednak, gdy przekroczyli portal, mnich o mało nie dostał ataku serca, gdy zobaczył Mackenzie. Natychmiast kazał zanieść dziewczynę do celi, w katakumbach świątyni, gdzie nie docierało światło dzienne. Lin i Nina przebrały ją w inne ubrania, a te które miała na sobie, zostały spalone. Zanim cela została zamknięta, mnich założył na nadgarstki dziewczyny łańcuchy, blokujące moce elementów. Mackenzie obudziła się dwa dni później. 

Mac: Gdzie.. Ja jestem? 

Lin: W celi, w katakumbach świątyni... 

Mackenzie spojrzała w stronę, z której dobiegał głos. Ujrzała pozostałe elementy i głównego mnich, który wyglądał na zaniepokojonego. Gwałtownie podniosła się z łóżka, na którym leżała i szybkim krokiem ruszyła w stronę krat celi. Jednakże nie była w stanie podejść zbyt blisko. Poczuła opór i spojrzała na swoje ręce, do którym miała przypięte łańcuchy. 
Mac podniosła wzrok i spojrzała na pozostałych z niewiarygodną nienawiścią w oczach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro