[1] Życie to nie bajka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzień rozpoczęła od rutyny, czyli od porannego kubka, czarnej jak smoła, kawy. Delektowała się każdym łykiem gorzkiego napoju, któremu towarzyszyło przyjemne ciepło rozprowadzane po całym ciele. Zeszłego wieczoru zakończyła miejscowe polowanie, to właśnie przez nie pozwoliła sobie na dłuższą rozkosz, która została gwałtownie przerwana przez szarpanie klamki drzwi. Właśnie tego nienawidziła w przydrożnych, najtańszych motelach, ciągle ludzie mylili swoje pokoje, chcąc na siłę do nich wejść. Mimo niechęci, wstała, otwierając drzwi, chcąc poinformować nieznajomego, że pomylił pokoje. Zacisnęła niemrawo dłoń na metalowej gałce, ciągnąc skrzydło w swoją stronę. Zdziwienie na jej, jak i na twarzy mężczyzny, ukazało się w pierwszej, sekundzie, gdy ich wzrok skrzyżował się ze sobą.

- Przepraszam, chyba pomyliłem pokoje - rozpoczął, mówiąc ochrypniętym głosem.

- Jak pan zauważył, a teraz przepraszam, chciałabym dopić kawę - dodała, z nieśmiałym uśmiechem na twarzy, nim zauważyła na jego dłoni związaną chustę. - Co się panu stało? - Wskazała w stronę jego ręki.

- A nic tylko... rozciąłem się szkłem. A tak poza tym to dziwnie się czuję, gdy mówią do mnie pan. Jestem Dean - z początku do przywitania wyciągnął złą dłoń, lecz zreflektował się, zmieniając na zdrową.

- Jestem Gwen, miło poznać - odpowiedziała, odwzajemniając gest. - Mogłabym opatrzyć Ci ranę, mam parę bandaży w torbie.

- A, nie chcę zawracać głowy z rana, co najwyżej mógłbym prosić o jedną sztukę.

- Ok, tylko pójdę po...

- Nie śpiesz się, możesz mi go dać, kiedy będziesz wychodzić.

- Hmm. Dobra. To który jest twój pokój? Na lewo czy na prawo od mojego? - Zapytała, opierając się o drewnianą framugę drzwi.

- Numer 16, czyli na lewo - odpowiedział, ukazując szeroki uśmiech, który dziewczyna odwdzięczyła.

- Okej, to do zobaczenia - mężczyzna tylko odmachał na do widzenia.

***

Kilka minut po jego wyjściu, Gwen naszykowała rulon bandażu i opakowanie gazy. Po przygotowaniu przeszła do dalszej porannej rutyny czyli do orzeźwiającego prysznicu, lecz przed tą czynnością, wybrała strój, w którym zamierzała wytrwać resztę dnia. A była to zwykła biała koszulka, do której idealnie pasuje granatowa koszula w kratę, spodnie miała zamiar ubrać jasnoniebieskie jeansy, buty zaś czarne trapery.

Będąc już czystą i ubraną, Gwen spakowała kosmetyki, laptop i resztę ksiąg do czarnej torby, uprzednio przypominając sobie o tym, żeby dać Deanowi opatrunki. Mahoniowe drzwi, które zamykała za sobą, skrzypiały niemiłosiernie, sprawiły, że jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Podeszła do sąsiadującego z nią pokoju, trzymając w dłoni materiały, zaś na ramieniu miała przewieszony ekwipunek. Nieśmiało zapukała, a po chwili ujrzała mężczyznę stojącego tuż przed nią. Obdarzyli się przyjaznym spojrzeniem i oddała mu obiecane przedmioty. Jej oczom nie umknął kawałek czerwonego znamienia, który wystawał za rękawek czarnej koszulki. Nie chciała wyjść na wścibską, więc pominęła kwestię tego, co zobaczyła na ramieniu.

- Niech się szybko zagoi.

- Dzięki - odpowiedział, odbierając opatrunki. - Christo - wykaszlał, myśląc, że umknie to uwadze dziewczyny.

- Kolejny łowca, który nie potrafi dyskretnie rozpoznać demona? Eh... miły początek znajomości - dodała, masując się po skroni, na co on wzruszył ramionami.

- Czyli to Ty wczorajszej nocy zlikwidowałaś ducha starszej kobiety.

- Tak, nie musisz dziękować, to była czysta przyjemność - odpowiedziała, teatralnie dygając. - A teraz żegnam, mam zamiar wybrać się w dalszą podróż.

Nim zdążyła zrobić kilka kroków w tył, przez myśl przeszedł jej obraz kawałka znamienia, o który postanowiła zapytać.

- Czemu masz czerwone ramię?

- To rozmowa na...

Wypowiedź Deana została przerwana przez nieoczekiwany trzepot skrzydeł, który był mu dobrze znany, lecz Gwen usłyszała to po raz pierwszy. Za jej rozmówcą zjawił się brunet w beżowym prochowcu. Instynkt nakazał jej ucieczkę, ale nie rozpoczęła biegu, ponieważ szatyn wtrącił swoje trzy grosze.

- Stój! To jest Castiel.

- Castiel? Znam to imię z bajki, którą opowiadała mi mama na dobranoc - ruchem ręki wskazał wejście do pokoju. Weszła, chcąc usłyszeć wyjaśnienia.

- A o czym była ta bajka? - Zapytał Dean, próbując nie odstraszyć dziewczyny zachowaniem Casa.

- Była o aniele. Miał on wskazać prawidłową drogę bożemu wybrańcowi czy jakoś tak.

- To nie bajka - stwierdził brunet, na co szatynka spojrzała na niego z niemałym szokiem. - Jest to przepowie...

- Może zaczniemy od początku. Jesteś łowcą, więc wiesz o wampirach, duchach, widmach, demonach i innym paskudztwie, ale do tego istnieją Aniołowie.

- Chciałabym uwierzyć, ale ja potrzebuję dowodu, że jest tym, kim faktycznie jest - powiedziała stanowczo Gwen.

- Teleportacja, której towarzyszy trzepot skrzydeł nie wystarczą? - Zapytał łowca, na co pokiwała znacząco głową. - Okej. To co było jeszcze w tej bajce?

- Owy anioł miał obowiązek uratować odnaleźć wybranka, któremu miał dopomóc człowiek. Miała być to osoba, kt...

- Wydostała się z piekła - dopowiedział Castiel, wywołując u dwójki ludzi niemały szok, a dziewczyna przekonała się, że stoi twarzą w twarz ze stworzeniem, będącym częścią bajki, którą uznawała za literacką fikcję rodzicielki.

- A więc skoro jesteś aniołem z bajko- przepowiedni, który okazał się prawdziwy, to kto jest "niby" wybrańcem i "niby" uciekinierem z siedliska demonów? - Zapytała ze śmiechem, nie wierząc w wypowiedziane i usłyszane słowa.

W zaledwie sekundę uświadomiła sobie, że wcześniej zauważyła lekką, czerwoną wypukłość na ramieniu łowcy. Zanim usłyszała jakąkolwiek odpowiedź, ponownie zadała następne pytanie.

- Czy to ma związek ze znamieniem na jego ręce? - Brunet spojrzał na nią pytająco. - Wiem, jestem mistrzem dedukcji.

- Wyciągnąłem go z Piekła, a Ty jesteś Bożym Wysłannikiem.

Brunetka nie wytrzymała i zaczęła nerwowo chichotać i bawić się kosmykiem włosów, który nie został związany w kucyku. Na co mężczyzna w prochowcu przekrzywił głowę w bok. Robił tak, gdy nie rozumiał ludzkiego zachowania.

- W tym nie jest nic zabawnego.

- Ludzie różnie okazują zaniepokojenie, jak widać Gwen zaczyna się panicznie śmiać... chwila... czy jestem tu po... - Castiel przerwał w środku wypowiedzi, lecz reszta nawet nie zwróciła na to uwagi.

- Nie wiem czym się niepokoi. Zna prawdę.

- Czym się niepokoje?! Właśnie dowiedziałam się od anioła, że koleś, którego poznałam z godzinę temu został wyciągnięty z Piekła, co szczerze podziwiam, ale motyw z tym, że zostałam wybrana bożym wysłannikiem jest bardzo niemożliwy.

- Ej! Chwila! Zostałem wybrany tylko po To, żeby pomóc j e j?! - Zapytał poirytowany rolą w przedsięwzięciu.

- I myślisz, że jesteś poszkodowany w tej sytuacji?! Żyłam zwyczajnie, jak tylko łowca potrafi, i nagle zjawiacie się wy. Żwirek i Muchomorek, którzy wywrócili mój żywot do góry nogami!

- Jaki Żwirek i Much...

- Nie musisz rozumieć tej analogii, Cas! Czy uratowałeś mnie tylko, dlatego, żeby być jej pomagierem?!

Castiel próbując uciszyć dwójkę wkurzonych ludzi i jednocześnie chcąc im wszystko wytłumaczyć, przygwoździł łowców do siedzeń. Wysoko postawiony w hierarchii Anioł podszedł do unieruchomionych wybrańców, którzy próbowali wyrwać się niewidzialnej sile, ograniczającej ich ruchy. Powolnym krokiem zbliżył się do Deana.

- Wyciągnąłem Cię z Piekła i mógłbym Cię tam z powrotem wrzucić, ale nie zrobię tego, bo jesteś potrzebny w bożym planie, tak samo ja i ona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro