[8] Małe rzeczy, duże intencje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czarna Impala wtoczyła się na posesję pełną zardzewiałych i niedziałających samochodów. Niepewnym krokiem Gwen szła tuż za Deanem, który w przeciwieństwie do niej stawiał zdecydowane kroki ku niewielkiemu domowi. Zapukał donośnie trzy razy, dopóki nie zauważyli brodatego mężczyzny z bejsbolówką, a tuż za nim stał wyższy od Deana mężczyzna, którego włosy sięgały przed ramiona.

- Sam - zaczął starszy Winchester, przez co dziewczyna zorientowała się, że odezwał się do swojego brata. - Cześć Bobby. Mam wieści - chciał przejść obok wózka, lecz drogę zablokowała mu ręka Singera.

- Hola, chłopcze. Kim ona jest?

- Jestem Gwen Wright - wyciągnęła dłoń ku właścicielowi złomowiska, którą niechętnie ścisnął. Potem spojrzała na Sama z uśmiechem na twarzy, który odwdzięczył.

- Wytłumaczymy wszystko w środku - Dean chwycił łowczynię za przedramię i lekko pociągnął w swoją stronę.

- Czyli to ona jest Wysłannikiem Bożym? - zagaił szyderczo Bobby.

- Z tego co powiedział Castiel - odpowiedział broniąc łowczynię. Orientując się, że jego brat ma na całej dłoni bandaż i wpadł na ciekawy pomysł. - Sam, podaj Gwen rękę.

Z początku spojrzała na szatyna pytająco, nie wiedząc co chce tym wskórać, lecz po chwili zorientowała się, że chciałby, aby Bobby i jego brat obdarzyli ją zaufaniem. Uniosła palce nad ranę, a próbując ją uleczyć postąpiła tak, jak za pierwszym razem. Gdy spod jej paliczków wydostało się delikatne, błękitne światło, przyjaciele Deana byli w szoku, lecz on sam był usatysfakcjonowany jej czynem, ale i równocześnie zaniepokojony, bo ostatnim razem osłabła po uleczeniu jego z choroby.

Sam niemrawo zaczął rozwiązywać bandaż i zerkać na miejsce, w którym powinno być rozcięcie.

- Dzięki - zaczął młodszy Winchester.

- Nie czujesz się słabo jak ostatnim razem? - zapytał z przejęciem w głosie zielonooki Wright.

- Chyba po dzisiejszym, porannym incydencie, leczenie ran będzie dla mnie normalnością. Chociaż zastanawia mnie jedno... - wyszeptała Deanowi do ucha. - Czy na chwilę obecną mogłabym pomóc Bobby'emu?

- Szczerze mówiąc nie wiem. Dzisiaj, przed południem włączył się tryb awaryjny, który...

- Spokojnie, może muszę zapanować nad tym, a do tego potrzebuję praktyki.

- O czym Wy mówicie? - wtrącił się Bobby.

- Chcę sprawdzić czy jak na ten moment mogłabym Ci pomóc.

Usiadła na niewielkim taborecie i poprosiła o to, aby podał jej dłoń; niechętnie się zgodził. Tuż obok nich stali bracia Winchester, którzy obserwowali skupienie na twarzy Gwen i światło, podążające jej żyłami. Dziewczyna z całej woli skupiła się na przywróceniu sprawności Singerowi, lecz zaczął jej doskwierać ból skroni, na który zareagowała cichym syknięciem. W ustach poczuła metaliczny smak krwi, wypływającej jej z nosa. Nie uszło to nieuwadze Deana, chcącego oderwać ją od dalszego uwalniania mocy. Sam odezwał się do Bobby'ego, aby ten spojrzał na dziewczynę; zerkając na nią, od razu przyciągnął dłoń z powrotem do siebie.

- Przepraszam... chciałam bardzo pomóc, naprawdę - rzekła cicho, ścierając krew rękawem koszuli.

- Zrobiłaś dużo - stwierdził stanowczo Bobby.

- Serio? - zapytała trójka łowców.

- Tak - potwierdzając to słowo, podniósł delikatnie górną część nogi.

Łowczynie ogarnęło poczucie niezmierzonego szczęścia, które zauważyli wszyscy zgromadzeni, lecz chwile później to uczucie zostało przesłonięte przez ambicję.

- Mogłabym...

- Nie teraz, po raz pierwszy uzdrawiałaś dopiero wczoraj - wydukał Dean.

- Duży postęp jak na jeden dzień - wyraził zdanie, Sam.

***

Wymęczona poszukiwaniem jakiejkolwiek wzmianki, która wydawała się sensowna, na dzisiaj Gwen zakończyła czytania starych ksiąg Bobby'ego, z których dowiedziała się innych wartościowych informacji. Wyszła przed dom, siadając na jednym ze schodków. Ciągle męczyła ją myśl, że może zdarzyć się taki dzień, w którym jej światło przejmie
kontrolę dłużej niż na kilka minut. Jej zamyślenie zostało przerwane przez Deana, zamykającego skrzypiące drzwi. Przysiadł się obok i podał jedno z otwartych piw.

- Nie byłeś zbytnio skory do rozmowy z bratem. Może teraz się dowiem dlaczego wasze drogi się rozeszły?

- Wkrótce sama się dowiesz - odpowiedział bezuczuciowo, biorąc kolejny łyk z butelki. - Czemu gdy nie umiałaś zapanować nad swoim ciałem, byłaś w stanie wyegzorcyzmować widowiskowo dwa demony, a teraz nawet nie wiesz jak to zrobiłaś?

- Moim zdaniem moja dusza i to Światło nie są jednością, nie zostały jeszcze scalone. Dlatego nie współgram z nią. A skoro ludzka dusza jest energią, to w całkowitym połączeniu powinny być...

- Jeszcze silniejsze niż dzisiaj w magazynie.

- Dokładnie - potwierdziła, ziewając przeciągle. - Dobranoc, Dean. Czas na sen.

***

Ułożyła się wygodnie w niedużym łóżku, próbując zasnąć. Nie zorientowała się kiedy odpłynęła w objęcia Morfeusza, lecz będąc w pierwszej fazie snu doskwierały jej koszmary, przerwane przez epizod, gdzie znalazła się na kraciastym kocu na środku łąki. Kładąc się na nim, podłożyła ręce pod głowę i spojrzała w bezchmurne niebo. Powieki mrugały swobodnie do czasu, gdy nie usłyszała za sobą szorstkiego głosu Castiela.

- Jedyną rzeczą jaką mogę Cię nauczyć to teleportacja, ale to tylko w tym momencie, więc musisz się obudzić.

Gorączkowo schwytała pierwszy oddech po przebudzeniu, ponieważ nad nią stał Cas, trzymający dłoń na jej ustach. Gwen chwyciła za jego przedramię i oderwała od siebie.

- Pozwól mi chociaż założyć buty - Anioł odsunął się i zaczekał chwilę. - Jestem gotowa - stanęła tuż przed nim, a ten dotknął jej czoła, teleportując ich na sam środek złomowiska.

Castiel przez pierwsze kilka minut starał się wytłumaczyć, że skupienie umysłu nie wystarczy, musi do tego wykorzystać każdy atom jej ciała i myśleć o miejscu, w które chce się przemieścić.

Gdy Słońce na niebie wschodziło, Gwen udało się teleportować zaledwie 9 stóp od miejsca, gdzie przed chwilą stała. Wtedy po raz ujrzała niewielki uśmiech na twarzy Casa, który sprawił, że chęć zwinniejszej teleportacji zaczęła w niej buzować. Znalazła się tuż za Aniołem, stukając palcem wskazującym jego ramię, przez co się obrócił, a ona z powrotem wróciła na poprzednie miejsce.

- Dobrze Ci idzie, ale uważaj na początku. Póki co staraj się nie teleportować na duże odległości.

- Dzięki, postaram się - po tych słowach Anioł potaknął i zniknął z towarzyszącym mu trzepotem skrzydeł.

Patrząc jak kolory chmur mienią się kolorami, spowodowanych początkiem dnia, zorientowała się, że musi czym prędzej wracać do pokoiku, w którym spała zaledwie trzy godziny. Po krótkim namyśle zdecydowała się, że spróbuje przenieść swoje ciało w to właśnie miejsce.

Pościel była w takim samym stanie, w jakim ją zostawiła. Odwróciła się na pięcie, a jej oczom ukazał się zszokowany Winchester, siedzący na na starym, drewnianym krześle.

- Od kiedy potrafisz... to? - wskazał na Wright, gestykulując nachalnie rękoma.

- Mniej więcej od jednej godziny - odpowiedziała nieśmiałe, bojąc się reakcji Deana. - Castiel mnie odwiedził. Po kilku godzinach wreszcie mi się udało!

Podszedł w stronę łowczyni, stając tuż przed nią; jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć, ale po chwili zagościło na niej niemałe szczęście.

- Czy mogłabyś zrobić to magiczne czary mary, żebym nie musiał schodzić na dół?

- Nie wiem czy nam wyjdzie, ale spróbujmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro