4. Prince

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czekaliście na ten moment!

Tony niepewnie opuścił dłoń, wciąż pozostając w trybie gotowości w razie obrony Meg. Światło z jego rękawicy wcześniej pomogło dwójce przyjrzeć się mężczyźnie. Wysoki Afroamerykanin, ubrany w długi, czarny płaszcz, tego samego koloru opaska przepasała jedno z jego oczu.

− Co wiesz? − rzekł sucho. − O tamtej nocy?

Fury tylko zerkał raz to na niego następnie na nią, a z jego twarzy nie schodził uśmiech. Wręcz zaśmiał się. Na co gdyby nie ramię córki, Stark zrobiłby kolejny krok, aby własnoręcznie go udusić.

− Ziemia, zwana Midgardem, jest jedną z dziewięciu krain wewnątrz Drzewa Świata Yggdrasil.

Na te słowa Meg za wszelką cenę kryła zewnętrzne oznaki zaskoczenia, nie zdziwienia. Już wcześniej słyszała to słowo, tylko nie potrafiła przypiąć go do czasokresu, kiedy dowiedziała się o jego istnieniu.
Zaś Tony zareagował przeciwnie. Całe jego ciało zadrżało, a nogi zaczęły przybierać w miejscu.

− Nie pochodzisz z tej krainy. − Uniósł dumnie podbródek, za plecami skrzyżował ręce, wypinając swą pierś. − Poch..

− Wasza dwójka żartuje sobie ze mnie czy jak? To jakiś kolejny nieśmieszny żart? − Natłok emocji spowodował, że głos zapiszczał. Odkaszlnęła. − Mogłam wypaść z samolotu. − Próbowała wmówić sama sobie bardziej realny scenariusz, niż ten, który faktycznie się dział.

− Nie wierzę, że to mówię, ale on ma rację − wyszeptał niepewnie wprost do jej ucha. − Słowa, które wymieniłaś przy pierwszej próbie albo sen, w którym wianek zmienia kolor.

− Dziecięca fantazja − stwierdziła zbyt pewnie.

− Pochodzisz z Asgardu − przerwał ich dialog, skupiając uwagę na sobie. Postanowił ją wykorzystać. − Z krainy, którą zamieszkują Wanowie i Asowie. - Zamilknął.

− Że kto? − zapytała, nie kryjąc zdziwienia.

− Bogowie. − Podbródek Meg zbliżał się do szyi, a oczy zaczynały świecić jak dwa małe szafiry. − Lecz nie tylko i wyłącznie. Nie wiemy kim ty jesteś.

− Chyba czym − pomyślała. − A więc... − Stanęła wystarczająco blisko starszego od niej mężczyzny, aby dostrzec jak przez jego oko przechodzą blizny. − Czego oczekujesz? − zapytała, prostując pośpiesznie ramiona.

− Chc...

Pionowa łuna światła przykryła ich ciała, sprawiając, że ich jedynym obrazem była biała plama tuż przed oczyma. Cała trójka stała w okręgu wypełnionymi nordyckimi runami i to właśnie oni stali się podatni na ogłuszający dźwięk. Dwójka mężczyzn opadła, zaś Meg dumnie stała, przyglądając się jak szmaragdowy, rozmazany poblask zbliżał się szybciej niż wystrzelona z łuku strzała ku powierzchni Ziemi. Jedyne, co słyszała to pogłaśniający się szum wiatru, ale nie na tyle głośny, aby stracić kontrolę nad ciałem.
Nazwała to spadającą gwiazdą. Uderzyła z potężnym hukiem przypominającym ten, jaki towarzyszy eksplozji granatu odłamkowego. Roznoszącym drobinki piasku kilka metrów nad ziemią, tworząc w powietrzu coś w rodzaju kożucha. Oczy zasłoniła za pomocą skrawka rękawa, aby nie stracić z pola widzenia ani jednej sekundy z trwającego zdarzenia.
Podążała bojowym wzrokiem za każdym ruchem. W kłębach kurzu coś, a bardziej ktoś zaczął się powoli podnosić z ziemi. Do momentu wyprostowania się nieprzerwanie przyglądali się sobie. Wzajemnie chcieli przyjrzeć się swoim twarzom, a jedyne, co ją zaszczyciło to charakterystyczny dźwięk wysuwanego ostrza. Odgłos przecinanego powietrza zastąpił szum, a światło zgasło jak po kliknięciu w wyłącznik. Na atak nieznajomego gwałtownie przesunęła tułów w tył, a następnie krzyknęła.

− Jarvis! Cała zbroja na Tony'ego Starka.

− Robi się, panienko. − System słysząc nazwisko rozpoczął procedurę, odczepiając tym rękawicę od przedramienia Megan, która z lewego trapera również wyciągnęła niewielkich rozmiarów nóż.

Kurz stopniowo opadał, lecz panująca dookoła ciemność uniemożliwiała im dokładne znalezienie celu. Nie trwało to za długo. Światła z trzech helikopterów skierowały się wprost na sam środek, gdzie stał elegancko ubrany mężczyzna. Chwila. Już go tam nie było. Zjawił się przed Afroamerykaninem, po czym z szalonym pędem kopnął go kolanem dokładnie w splot słoneczny. Fury padł na ziemię niczym rzucona z dachu cegła.
Meg instynktownie obróciła się w stronę ojca, który w zbroi Iron Mana, szukał celu. Niechybnie postawiła pierwszy krok, następnego nie udało się jej zrobić. Przed nią pojawił się nieznany ktoś i parę jego klonów. Nic nie robiły. Tylko patrzyły.

− Tony − sapnęła, zauważając jak przed nim pojawia się kilku takich jak gość, który jedyne co wydawało im się, że chciał zrobić, to pozabijać wszystko, co organiczne i żywe.

Nie atakowali go, tylko otoczyli w taki sposób, że jedynym sposobem na ucieczkę był wwiercenie się w dół lub lot w powietrze.

− Zgadnij, który jest prawdziwy − powiedziały wszystkie klony, w tym jeden oryginał.

W podróbkach było coś nietypowego, co różniło się od tego właściwego. Jeden istotny szczegół, który ledwo dostrzegła.
Bez słowa kopnęła intruza prosto w krocze, co sprawiło, że jego postura automatycznie przekrzywiła się w pół. Chwyciła za ramiona, popychając w stronę twardej kości, o który uderzyła głowa. Mimowolnie upadł na kolana.
Nie wysiliła się na dodatkowe ataki, wiedząc, że było stać tego szaleńca na jeszcze więcej, ale z nieznanego powodu nie zrobił niczego dodatkowego, co nie za bardzo się jej podobało. Cicha myśl podpowiadała, że wszystko, co robił, robi i będzie robić to tylko czysta manipulacja, mająca na celu uśpić czujność ludzi go otaczających. Kątem oka dostrzegła jak reszta iluzji znika jedna po drugiej, a ojciec wraz z nowo poznanym sprzymierzeńcem celują broniami dokładnie w śmiałka.
Krańce jego długich, czarnych włosów pociągnęła w tył, w celu zerknięcia na twarz. Nachyliła się nad nim, a ujrzawszy znajomy, jedyny w swoim rodzaju, szmaragdowy kolor oczu, walczyła sama ze sobą, by nie wyszło na jaw, że to właśnie te tęczówki widziała w momencie, kiedy prawie utopiła się we własnej wannie.

Zbyt dumnie przyglądał się kobiecie. Obydwoje byli pewni tego, że wzajemnie się znają, ale każde z nich starało się skutecznie ukrywać ten fakt przed otaczającymi ich osobami.

− Wreszcie ją odnalazłem − pomyślał, nieprzerwanie przyglądając się znajomym rysom twarzy.

Ta nie pozostając mu dłużna za to, że był skłonny zaatakować najbliższą jej osobę, a ją samą próbował przeciąć sztyletem jak nożem miękkie, topiące się masło, szarpnęła za jego włosy ku dołowi. Z ust wydobył się cichy pomruk niezadowolenia.
Nim zdążył ponownie wyprostować głowę, aby z wyrzutem stwierdzić, że nie tak należy traktować księcia, Fury zdążył zapiąć na nadgarstkach czarnowłosego kajdanki z wygrawerowanymi runami. Nie była pewna czy zniewolenie go w ten sposób zadziałało czy zwyczajnie udawał.

− Kim jesteś? − spytał Tony, który celował dwoma laserami z dłoni wprost w klęczącego przed jego córką nieznajomego.

Nie odpowiedział. Uśmieszek na jego twarzy zaczął rozrastać się od ucha do ucha, gdy pod ukosem przyglądał się mężczyźnie odzianym w czerwono-złoty metal. Powoli radość na policzkach zaczynała zastępować powaga, a głównym celem dla jego oczu stała się Meg. Przyglądał się jej, gdy wstawał na proste nogi. Ta dwójka nie odrywała od siebie wzroku, który nieprzerwanie towarzyszył do momentu, gdy ten stanął tuż przed nią.

− Nazywają mnie Loki, syn Odyna. − Zamilczał, przyglądając się reakcji Megan; kąciki jej ust nie drgnęły, co go zaintrygowało. Wysilił się na westchnięcie. Dumnie podniósł podróbek. − Książę Asgardu.

💚💚💚
To czekaliście na ten moment czy nie?
Szczerze mówiąc to cieszyłam się, że mogłam go wreszcie tutaj przedstawić 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro