8. You thought I would kill you?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pod napływem chwili musiała wymyślić wystarczająco dobrą wymówkę. Albo to była kolejna z jego sztuczek, mających na celu sprawdzenie jej spostrzegawczości. Równym krokiem ponownie przekroczyła ochroniarzy, którzy ni drgnęli, gdy skanowała swój identyfikator.

− Loki? − wyszeptała niepewnie, uderzając ciężkimi podeszwami o metal.

Przyjrzała się jego posturze, która była inna niż przed kilkunastoma minutami. Wtedy stał przed nią, a kiedy ponownie przyszła to siedział, lecz nie o to chodziło. Tylko o niewielkie szczegóły na eleganckiej szacie. Wcześniej na lewym rękawie widniał niewielki ciemnozielony paseczek, tym razem go zabrakło.

− Tak? − Nonszalancko wpił w nią wzrok.

− Sporo się nauczyłeś od czasów zmiany koloru niewielkiego wianka − westchnęła, zakładając ręce na piersi. − Chciałeś, żebym to zobaczyła.

Tak, rzeczywiście o to mu chodziło. Coś w rodzaju testu kompetencji. Sprawdzał ją i nie zamierzał na tym zaprzestać.
Jaskrawozielona łuna światła zaczynała przecinać powietrze, zastępując fałszywy obraz tym realnym, gdzie ciągle stał i przyglądał się Meg od stóp do głów. Analizował słowa, które wydobyły się niezwykle spokojnie z jej ust. Odnośnie wianka.

− Czego ode mnie oczekujesz? Jestem tutaj nie bez powodu, zgadza się? − Uśmiechnął się zadziornie, pałając się jej niewiedzą.

− Chciałbym odnowić starą znajomość. Czy to źle?

− Zależy... - przeciągnęła. − Od tego, jak zamierzasz to zrobić. − Barkami oparła się o metaliczną ścianę.

− Zamierzamy. − Spojrzała, nie kryjąc tym razem zdziwienia.

− Racja. − Nie takiej odpowiedzi się spodziewał, lecz ta również go usatysfakcjonowała. − Może zapomnę o tym chęci wbicia we mnie sztyletu i wmówię sobie, że wcale nie chciałeś mnie zabić − zacisnęła mocniej szczęki, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie na Ziemi.

Starał zdusić w sobie cichy śmiech, co niestety się nie udało, a kąciki jego ust walczyły, żeby się nie podnieść.

− Naprawdę pomyślałaś, że zabiłbym ciebie?

− A zabiłbyś niezależnie od okazji?

− Zabiłbyś dla niej − stwierdził Fury, żołnierskim krokiem zbliżając się ku rozmowie.

− Co? − powiedziała niechcący. − Skąd się tu..? − zamilkła, nie kończąc pytania.

− Powiesz prawdę czy jest to słowo, którego nie rozumiesz? − zapytał dumnie Fury, przyglądając się jak rzednie mina Lokiemu.

− Jak śmiesz tak mówi... − Uderzył w kant filaru, który wytwarzał barierę.

− Tu jesteś nikim, chłopcze − przerwał spokojnym tonem. - Czyli ja mam jej to powiedzieć?

Patrzył na Fury'ego spode łba morderczym wzrokiem, mrożącym krew w żyłach.

− Był na Ziemi co roku od...

Opowiedział identyczną wersję jaką usłyszał Tony nieco ponad godzinę temu. Obydwoje sądzili, że jej mina zrzednie do takiego stopnia, jakby traciła wiarę w to, co ją otaczało. Zamiast tego zaczynała się uśmiechać, oddalając się ciągnącym krokiem od Fury'ego. Zaś przybliżając się na centymetry od klatki, aby Loki mógł z bliska przyjrzeć się jej reakcji.

− Z desperacją niezbyt ci do twarzy. − Założyła dumnie ręce za plecami, które zuchwale wyprostowała, wypinając pierś w przód. − Na czymś tobie zależy.

− Na nikim mi nie zależy! − Prychnęła dumnie pod nosem. − Przestań się śmiać, Sigrid!

− Nazywam się Megan, Loki − rzekła, odwracając się na pięcie w stronę wyjścia. − Myślałam, że wybierzesz inną ścieżkę! − Fury podążył tuż za nią.

− Sig... Meg! Zar...

Zniknęli za mechanicznymi drzwiami jak samotny kamień rzucony w głęboki ocean. Loki, sądząc, że nikt na niego nie patrzył, zacisnął palce u dłoni, czując jak spomiędzy nich wylatuje kilka kropel ciepłej krwi. Momentalnie wprawił przez nieznane mu uczucie niewielką ilość mebli w ruch, które odbiły się od pola siłowego, roznosząc echo po każdym, nawet najmniejszym zakamarku pomieszczenia.
Wiedział, czemu się uśmiechnęła. Przez to drobne przejęzyczenie, które chciał w sobie skryć, lecz nieudolnie wyszło z jego gardła. Po raz pierwszy od lat komuś udało się w tak finezyjny sposób sprawić, że na sekundę stał się dla niej jak otwarta księga. Pod wpływem chwili wykorzystała rozdrażnienie i irytację wobec Boga Kłamstw we własnej osobie.

− Ilu zabił? − zapytała bez żadnego wstępu, patrząc w nieokreślony punkt gdzieś przed sobą.

− Osiemnastu, uzbrojonych Agentów − stwierdził, po czym Meg obróciła się na pięcie w jego stronę.

− Hm − prychnęła z zadartym uśmiechem. − Ten fakt budzi we mnie skrajne emocje. Tony wie? − potaknął. - No dobra. Mogę w czymś jeszcze pomóc?

− Właściwie to tak.

Czas płynął niezwykle szybko, gdy wraz z Tonym starali się usprawnić działanie jednej z maszyn Agencji, gdzie wykryli masę błędów żółtodzioba mechaniki. Nie zauważyli, kiedy część zespołu wykruszała się do pojedynczych jednostek. Zorientowali się, że godziny są już późne, kiedy zostali wyłącznie sami, a jedyne, co im towarzyszyło to dźwięk dochodzącego zza drzwi odkaszlania, gdzie służbę pełniło kilku nocnych strażników.

Z fizycznym zmęczeniem udali się do swoich niewielkich kwater, o których położeniu Fury powiadomił ich, gdy oni próbowali naprawić to, co niefortunnie stworzyli poprzedni inżynierowie. Ku ich szczęściu pomieszczenia, gdzie mieli odpoczywać, dzieliła wyłącznie ściana.
Zniknęli za metalicznymi drzwiami o białej barwie, i minąwszy je mogli poddać się odpoczynkowi.

Leniwie opadła twarzą w puchową poduszkę, myśląc jedynie o porządnym odświeżeniu się pod prysznicem. Westchnęła głośno w materiał, po czym niechętnie wybiła się z łóżka. Tuż przed jej stopami wylądował małych rozmiarów notes, w którym tamtego dnia zapisywała pierwsze wrażania jakie wywołał u niej Loki. A właściwie jego opis charakteru, będący zagadką tak trudną jak ucieczka z labiryntu pełnego korytarzy.

W kąt niedużej łazienki z podstawowym usprzętowieniem jak toaleta, zamocowaną w białą ścianę pełną kafelków umywalkę oraz skromny prysznic z perfekcyjnie wymytymi szybami, rzuciła zbędne odzienie. Z obawą, że ze słuchawki wyleci tylko zimna jak lód woda, stanęła na śnieżnobiałym brodziku. Ku zaskoczeniu jej ciało bardzo pozytywnie przyjęło fakt ciepłych kropel, spływających po nagim ciele, spragnionego relaksu. Starała się choć przez chwilę nie myśleć o Księciu, na siłę próbując nucić wszelakie piosenki, jakie zaczynały gościć w umyśle. Opornie przekonywała samą siebie, że już czas chwycić za granatowy ręcznik, wiszący mniej niż metr od niej. Gdy dotknęła jego puchatych krawędzi niezwykle szybko wytarła z siebie resztki cieczy i mydlanej piany, a następnie ubrała dotknięty przez czas czarny t-shirt oraz równie stare, szare spodnie dresowe.

Zgasiła światło w łazience, jak i głównym pomieszczeniu, po czym wsunęła się pod kołdrę niczym niesforny kot. Powoli ułożyła głowę na puchatej poduszce, zamknęła oczy w oczekiwaniu na sen, który nie zagościł przez długie ciągnące się minuty, zmieniające się w godziny. Uchyliła powieki i ślepo zaczęła patrzeć w sufit. Własny mózg płatał jej figle. Rozsądek kłócił się z emocjami. Chciała mu zaufać, chociaż wiedziała, że przyniesie to więcej szkody niż korzyści. Cichy, wewnętrzny głosik próbował wymusić na niej uległość i chęć wyznania mu wszystkiego, co tak naprawdę pragnęła mu powiedzieć, ale bezpośredniość oraz szczerość nie za wiele pomogą w starciu z jego charakterem. Zamierzała kontynuować rozmowę tak, jak z każdą inną znaną jej osobą, czyli tak, jakby podpowiadała to mieszanka szczypty uczuć i dozy rozsądku.

Gwałtownie zrzuciła z siebie oplatającą ją kołdrę, odziała trampki, bluzę tego samego koloru jak wygniecione spodnie, a do jednej z jej kieszeni wsadziła notesik. Nie zamierzała bezczynnie czekać na poranek oraz pytania osób postronnych. 

− Chyba oszalałam albo to świat wokół mnie.

💚💚💚
Co zrobi Meg?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro