1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Miasteczko Mon z pozoru było bardzo przyjaznym miejscem. Dużo atrakcji dla przyjezdnych, ogromny targ z przydatnymi rzeczami, sympatyczni mieszkańcy i przytulne gospody. W dodatku dookoła stróżowało wiele obrońców przed bestiami, dając poczucie bezpieczeństwa każdemu, kto w owym miasteczku się zjawił. Jednak miało ono swój sekret. Obrońcy – inaczej zwani łowcami – nie byli zwyczajnymi ludźmi, posiadającymi domy czy rodziny. Byli oni niewolnikami, sprzedanymi do akademii dla łowców, gdzie treningi poprzedzane były surowymi i rygorystycznymi torturami. Tworzyli oni tam maszyny – ludzi wyprutych z człowieczeństwa, bez żadnych emocji, złamanych i zepsutych. Ponieważ tracili oni tam swoje marzenia, ambicję i przede wszystkim duszę. Swoją gorycz oraz żale przelewali na bestie. A kimże one były?Potworami, mordującymi dla zachcianki, kąpiącymi się w krwi swoich ofiar, żywiącymi się ich mięsem. Albo wilkołakami, czymś czego trzeba unikać. Albo stworzeniami, które tak samo jak ludzie po prostu się ochraniały. Tak samo jak każdy wierzył w co chciał, tak samo każdy posiadał własną wersję definicji bestii. Oczywiście obrońcy akceptowali tylko tę pierwszą. Ale! Byli również tacy, co nie dali złamać swojego ducha. Walczyli – a to właśnie walką zdobyli swój rozum, czysty bez wpojonych wartości.

Jedną z takich osób był Lambert, zaledwie szesnastoletni chłopiec, o ciemnych włosach, opadających mu na równie ciemne oczy. Oczywiście w szkole nie mógł pozwolić sobie na taką fryzurę. Jego nauczyciele sami o to zadbali – skutkiem czego trzynastoletni jeszcze dzieciak płakał gorzko, bo został ogolony na łyso. Od małego kochał długie włosy, chciał je zapuszczać, dopóki nie mógłby ich zaplatać. Dlatego tamto wydarzenie wywarło na chłopcu wielką traumę – dopóki nie poznał tortur.

Jak to się stało, że tak niewinne i bezbronne dziecko trafiło właśnie tam? Otóż odpowiedź jest prosta. Jego ojciec go sprzedał. Wiedział, że za rodowód Lamberta dostanie dobrą sumkę, a obrońca noszący jego nazwisko przyniesie całej rodzinie honor. Matka chłopaka bardzo sprzeciwiała się jego odejściu, jednak jako kobieta nie miała żadnych praw. I nic do gadania. Dlatego też mąż szybko ją uciszył – a za syna wziął duży worek złotych monet.

Lambert nigdy nie powrócił do domu. Nie mógł o tym nawet myśleć. Szkoły również nie ukończył – po prostu z niej uciekł. By uniknąć silnego bólu, jaki mogli mu wyrządzić, gdy w końcu go złapali, złożył obietnicę. Przysiągł im, że przyniesie głowę wilkołaka, wielką i wypchaną, jako dowód swojej powinności. Zgodzili się. A chłopak dostał na to jedynie dwa księżyce. Wtedy odetchnął z ulgą, ale aktualnie minęło już pół pierwszego, więc brunet zaczął obawiać się niepowodzenia. Zostało mu tylko półtora miesiąca, a on wciąż nie miał pojęcia jak ma zabić potężnego –  prawdopodobnie kilka razy większego od siebie – wilkołaka.

Siedział na skraju lasu, obserwując swoje miasteczko, które stąd wydawało mu się tak małe i odległe. Jednocześnie próbował naostrzyć własny sztylet, co szło mu bardzo topornie, bo jednak od zawsze sprawiało mu to problem. Chłopak nie chciał być zabójcą, a nauki w akademii sprawiały mu ogromne cierpienie. Lambert nie umiał dobrze posługiwać się bronią. Nie potrafił też obronić się tak, by kogoś skrzywdzić. A przede wszystkim nie umiał nikogo zabić – jego psychika mu na to nie pozwalała. Był to chłopiec zbyt emocjonalny, żeby dopuścić się tak strasznych czynów.

Czując nieprzyjemny powiew zimnego wiatru, okrył się dokładniej swoim czerwonym płaszczykiem. Niewiele mu to dało. Okrycie zrobione było z taniego materiału, służyło jedynie do zakrycia ciała przed światem. Z pewnością nie było to dobre ubranie na najgorszą porę roku. W Mon zawsze panował chłód. Latem, jedynie podczas przesilenia, ludzie cieszyli się ciepłym dniem i przyjemnym słońcem. Zimy natomiast były surowe. Temperatura potrafiła spaść wtedy do ponad minus trzydziestu stopni Celsjusza, a śniegu nie potrafiły pokonać nawet konie pociągowe.

W chwili obecnej pogoda wydawała się być łagodna. Większość mieszkańców aktywnie uczestniczyła w życiu miasteczka, targ budził się do życia. Mimo to, śnieg pod butami Lamberta zapadał się, przez co chłopak lądował w nim po kostki. Ale nie ma co się dziwić. W końcu one tak samo jak i jego okrycie, były niedrogie.

Westchnął, wstając z zimnego głazu. Otrzepał się z białych płatków, wybierając kierunek w środek lasu. Skoro wszyscy zaczęli się budzić, istniała szansa, że ktoś spojrzy akurat w stronę chłopaka i przypadkiem go zauważy – a na to Lambert nie mógł sobie pozwolić. Truchtał więc, czując jak kozaki mu mokną. Wprawiało go to w dyskomfort, jednak starał się ignorować to uczucie. Często mu towarzyszyło, przez co powinien już dawno przywyknąć. Jednak nie potrafił tego zrobić – zupełnie tak samo jak nie umiał ostrzyć sztyletu.

Brunet wspiął się wyżej, skręcając w jego ulubiony skrót. Kierował się w stronę niewielkiego strumyka, a droga przez najbardziej stromy szlak, była również tą najszybszą. Dla Lamberta nie był to problem. Chłopak może i miał wiele negatywnych cech, którymi nie powinien chwalić się łowca, mimo to posiadał jedną, którą chętnie się wywyższał. Zwinność. Tak, jej zazdrościło mu wiele uczniów ze szkoły. Lamb – przez nieprzyjaciół nazywany złośliwie owcą bądź owieczką! – zaskoczył wszystkich jak szybko potrafił zrobić unik, wykonać trudniejszy manewr, bądź po prostu przedzierać się przez puszczę, w tym również biegać. Skromnie zwalał to na geny, prawda była jednak troszkę inna. Podczas, gdy wszyscy zmęczeni byli intensywnością okrucieństwa akademii, on miał w sobie motywację by ćwiczyć. Chciał uciec i w końcu mu się to udało – niestety, szybko go złapali. Ale przynajmniej teraz był wolny! I mógł dowieść, że nie potrzebuje już żadnych tortur, aby stać się pełnoprawnym łowcą. 

Właściwie to sam nie wiedział co wciąż trzyma go w tym miejscu. Powinien w tej chwili uciekać jak najdalej. Zignorować polowanie na wilkołaka. Po prostu zwiać, zacząć życie od nowa. W większym procencie była to jego durna duma. Przecież sam dał słowo, że zabije bestię! Niestety brunet czuł, że oprócz niej jest też inny czynnik – ale naprawdę nie wiedział czym on jest. Może zaczął już wariować od wspomnień brutalnych tortur?

Sunął po śniegu, z trudem łapiąc równowagę. W końcu po kilku minutach trafił na żwirową ścieżkę prowadzącą do rzeczki, a tutaj poziom białego puchu był o wiele mniejszy niż gdy szedł pod górkę. Jego humor stał się o wiele lepszy, bowiem chłopak oddalił się na tyle od miasteczka, by czuć się bezpiecznie. Co z tego, że w lesie mógł go rozszarpać zwyczajny, wściekły wilk? Ufał bestiom bardziej niż ludziom. Zaczął nucić pod nosem cicho kołysankę, którą zawsze śpiewała mu mama, kiedy był jeszcze malutkim chłopcem. Kojarzyła mu się ona z niewinnością i miłością, którą dostawał jedynie od niej. Ojca się bał, właściwie to od samego początku. On nie był dobrym rodzicem. Mówił do swojego syna… dziwne rzeczy. Wtedy Lambert go nie rozumiał. Dziecko nigdy nie rozumie takich rzeczy. Ale brunet w końcu dorósł i zaczął zdawać sobie sprawę, jakim jego ojciec jest psychopatą. Smucił go fakt, że w domu wcale nie miałby lepszych warunków niż w szkole. Ojciec znęcałby się nad matką – i nad nim. Teraz nie miał takiej możliwości.

Lamb czuł wyrzuty sumienia, zostawiając matkę na pastwę losu. Gdyby tylko miał możliwość, odebrałby ją z rąk ojca, z dumną satysfakcją, że może sobie na to pozwolić. Ale nie może. Jest tylko niewolnikiem, sprzedanym za kilka złotych monet.

Wziął głęboki oddech, słysząc niedaleko strumyk. Przyspieszył, a przy brzegu padł na kolana. Napełnił dłonie wodą i łapczywie wypił, powtarzając czynność kilkukrotnie. Zdawał sobie sprawę, że jest ona brudna, jednak jego pragnienie było bardzo intensywne, więc po prostu się tym nie przejął. Zaprzestał czynności dopiero, gdy niepokojący szelest zacisnął mu pętlę na żołądku. Poderwał głowę, rozglądając się dookoła. W odruchu chwycił za sztylet, choć ręce trzęsły mu się tak, że prawdopodobnie nie byłby zdolny nawet się nim zamachnąć. 

Z krzaków wyskoczył na niego szary wilk, który skomląc cicho przebiegł obok, nawet przez chwilę nie zwracając uwagi na chłopaka. Bał się. Tylko pytanie, co było powodem jego przerażenia? Lambert przełknął głośno ślinę. Poczuł dreszcz strachu, połączony z niecierpliwością. Musiał to sprawdzić, zaspokoić swoją ciekawość.

Ruszył śladami wilka, chociaż wizja przedzierania się przez ostre gałęzie niezbyt mu odpowiadała. W końcu wynurzył się na wpół otwartej przestrzeni, a wtedy – ledwo przez ułamek sekundy – praktycznie poczuł, jak serce mu staje. Była tam. Prawdziwa bestia, o której tyle słyszał, oglądał nawet obrazki w księgach, ale nigdy do końca nie wierzył w jej istnienie. A jednak. Widząc wilkołaka, ogromnego, prawie trzymetrowego, zrobiło mu się słabo. Jedynie szacował jego wzrost – bo bestia leżała i oddychała ze świtem. Lambert przesuwał wzrokiem po jego ciele. Aż w końcu zauważył, dlaczego był tutaj, zamiast schronić się z dala od ludzkiego oka. Z brunatno-szarej sierści na łapie spływało kilka strużek krwi, sama sierść była w tym miejscu szkarłatna – a kończyna utknęła w pułapce. Chłopak często takie widział, więc nie miałby problemu by ją otworzyć i uwolnić potwora. Jednak miał okazję, by zabić go i przynieść do akademii głowę jako trofeum. Wahał się, bo mimo szansy… czuł współczucie. Czegoś, czego łowca nigdy nie powinien okazywać. A mimo to brunet pchnięty ćwiartką odwagi podszedł bliżej i w chwilę uwolnił nogę.

W momencie gdy bestia przestała czuć bolesny opór na nodze, otworzyła szerzej bursztynowe oczy. Lambert szybko pożałował swojej decyzji. Poczuł, jak zostaje pchnięty na ziemię i przygwożdżony do jej podłoża, z taką siłą, że zakręciło mu się w głowie. Bestia wydała z siebie głośny warkot, zbliżając pysk pełen ostrych, ogromnych zębów do  gardła chłopaka. Lamb zaczął trząść się ze strachu, jednocześnie nie zdając sobie z tego sprawy. Czuł strach, tak ogromny, że zaczynało brakować mu tchu. I powoli się dusił.

Wilkołak kłapnął tylko zębami i przytrzymując jego głowę wielką, szponiastą łapą, wydał z siebie głośny, ogłuszający ryk, wprost w twarz chłopca. Potem go puścił. I ignorując ranną nogę, pobiegł pędem w stronę zarośniętego lasu. Lambert podsunął się pod jedno z iglastych drzew, by oprzeć się plecami o jego pień. Oddychał ciężko i nierówno, nie potrafiąc otrząsnąć się z szoku. Zakręciło mu się w głowie, a pchnięty nieprzyjemnym bodźcem zwrócił ubogi posiłek, który wyżebrał kilka godzin temu. W końcu szok opadł, ale chłopak czuł się zbyt słabo, by ruszyć się spod drzewa. Zastanawiał się tylko nad jednym. Dlaczego wilkołak go nie zabił?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro