2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Lambert kilkukrotnie wracał w to samo miejsce. Nie wiedział co mu strzeliło do głowy – bo jednak otarł się wtedy o śmierć – a bestia mogła go zabić jednym machnięciem pazura. Mimo ryzyka, jego ciekawość przerosła inne odczucia i emocje – dlatego też błądził po tym lesie w poszukiwaniu śladów wilkołaka. Miał nadzieję, że wróci on w miejsce pułapki. W końcu z pewnością nie znalazł się tam bez powodu. Te stworzenia nigdy nie zaryzykowałby podejścia tak blisko ludzkiej osady. Może szukał tam czegoś cennego? To właśnie założył Lambert.

Siedział nad strumykiem, obmywając zakrwawione dłonie. Upolował śnieżnobiałego królika, którego miał nadzieję wkrótce skonsumować. Ale najpierw musiał go upiec, surowe mięso wywołałoby u niego mdłości. Właściwie, nawet dobrze przygotowany zajęczak nie sprawiłby mu przyjemności z jedzenia. Niestety Lambert nie mógł wybrzydzać – w końcu nie miał domu, komfortowych ubrań i pieniędzy. Nie stać go było na drogie posiłki, które mogłyby zadowolić jego podniebienie. Ba, nie stać go było na nic. Dlatego zdarzało mu się żebrać na ulicy. Nie czuł się z tym źle, nie urażało to też jego dumy. Nauczyło go to tylko dwóch zasad społeczeństwa. Dobrzy ludzie – dobre jedzenie. Dobrzy i bogaci ludzie – wyśmienite jedzenie.

Westchnął, gdy jego dłonie stały się zbyt zimne, by mógł skupić się na czymkolwiek innym. Nie miał rękawiczek, więc wcisnął je wgłąb rękawów. Niby nic, ale trochę pomogło. No właśnie, tylko trochę, a Lambert sam się zastanawiał jakim cudem jeszcze nie zamarzł w swoich cienkich i łatwo chłonących wilgoć ubraniach. Przez to znów pomyślał o wilkołaku. W tak gęstym futrze z pewnością nie było mu zimno, czego chłopak ogromnie mu zazdrościł. Jednocześnie bardzo go to fascynowało, chciał zatopić dłonie w sierści bestii, wiedzieć jaka jest w dotyku. Widział wiele dywanów i skór na targu, jednak nigdy nie ośmielił się nawet ich pogłaskać. Były to towary tak drogie i cenne, że oglądać z bliska mogły je tylko osoby zamożne – czyli na pewno nie on. Wolał też nie ryzykować, bo często widział jak ktoś z niższego szczebla próbuje zbadać strukturę produktu. Nie kończyło się to dla niego dobrze, ale przynajmniej szlachta miała rozrywkę, prawda?

Przez to chłopak zdał się po prostu na opowieści. A z nich wynikało, że futra są jedwabiste i miękkie oraz w porównaniu do tych od zwierząt hodowlanych – nie śmierdzą. Być może nie była to prawda. Ludzie lubili się chwalić, tworząc własne, o wiele bardziej przystępne wersje.

Lambert w końcu skupił się na swoim zadaniu, zamiast bujać w obłokach. Szybko uporał się z królikiem, jednak zjedzenie go nie poszło mu już tak sprawnie. Nie czuł smaku posiłku, przez co ten podchodził mu do gardła. Poskutkowało to jednym – wlał w siebie więcej lodowatej wody niż spożył mięsa. Bolało go, że nawet jedzenie czegoś kosztowało go tyle wysiłku, ale nie mógł się nad sobą użalać. Czasu miał coraz mniej, tak samo jak możliwości. Przez kilka ostatnich dni dokładnie przemyślał swoją sytuację. Mądrze zadecydował, że odejdzie z miasteczka, nieważne jak intensywnie odczuwałby potrzebę zostania w Mon. Po spotkaniu z wilkołakiem w końcu rozsądek przejął nad nim władzę. I to właśnie on kazał mu uciekać, dopóki miał szansę. Tym bardziej, gdy nikt go nie pilnuje ani nie śledzi. Oni zdawali sobie sprawę z tego, jak bardzo Lambert zamieniał się w ich marionetkę. Krok po kroku osiągali to, na czym tak bardzo im zależało. Ale ich bezużyteczna owieczka wciąż starała się odpierać atak.

Żeby zarobić, chłopak wymagał od siebie, aby nauczyć się zdzierać skóry ze zwierząt. Nie mógł robić tego nagannie, żeby zebrać dobrą sumkę musiał wyszkolić się w precyzji i cierpliwości, a jego obrzydzenie do tych spraw… cóż, skutecznie mu wszystko utrudniało.

Westchnął. Zakopał kości w śniegu, odchodząc od strumyka. Ślady krwi, które pozostawił sprawiały, że królik wręcz urządzał mu rewolucję w żołądku. Nie mógł patrzeć dłużej na ten widok. Zamiast tego skupił się na odnalezieniu schronienia na noc, bo wielka nora którą ostatnio pożyczył, aktualnie odnalazła właściciela. Bardzo wściekłego swoją drogą. Ale kto by się spodziewał aktywnego niedźwiedzia w zimie? Był mniejszy od wilkołaka i nie chciało mu się gonić Lamberta, więc trochę go tylko postraszył.

Bolał go fakt bycia bezdomnym. Zwłaszcza, gdy zapadał zmrok. Nawet znajdując schronienie, nie potrafił zasnąć bez strachu. Był teraz bardziej świadomy niebezpieczeństwa w jakie się wpakował, mówiąc bzdury w ochronie własnego życia. Ale istniał również inny powód owego bólu. Po tylu dniach, w których nie mógł nawet przemyć swojego ciała, po prostu czuł się brudny. Marzyło mu się zanużyć w ciepłej wodzie i poczuć odświeżenie. Dlatego musiał szybko zarobić, wynająć nocleg chociaż na jedną dobę. I porządnie się wtedy wyszorować.

Wzdrygnął się na samą myśl o żyjątkach, zamieszkujących go w tej chwili. Okrył się ramionami, patrząc wprost pod nogi. Tak, z pewnością czuł się okropnie brudny. A skupiając się na tylko na tym, nawet nie zauważył przed sobą olbrzymiej, włochatej sierści. Wpadł prosto na nią, odbił się i upadł, rozcinając sobie rękę o krzak z kolcami. Chciał nawrzeszczeć na osobę, która stanęła mu na drodze, ale gdy zauważył z kim ma do czynienia, głos uwiązł mu w gardle. Wilkołak wpatrywał się w niego intensywnie, nie ruszając się z miejsca. Lambert za wszelką cenę nie chciał nawiązać z nim kontaktu wzrokowego, przez co uciekał spojrzeniem w każdą możliwą stronę. Jednak nie wiedząc czemu, jego oczy zerkały w jedno konkretne miejsce.

Widząc bestię w całej swojej okazałości, zareagował bez zastanowienia. Zrobił się czerwony z zażenowania, zakrywając twarz dłońmi. Przynajmniej strach mu przeszedł. Wilkołak zaśmiał się szyderczo, przyglądając się tej niewinnej reakcji, co wywołało oburzenie u Lamberta. Wyciągnął swój sztylet z próbą machnięcia nim w potwora, jednak ręce trzęsły mu się tak mocno, że narzędzie zbrodni wylądowało obok chłopaka. Wywołało to… jeszcze większy śmiech, a Lamb wciąż pozostawał czerwony – tym razem ze złości.

– Przestań się ze mnie śmiać!

Głos Lamberta nie był piskliwy, delikatny i cichy. Był głęboki, niski i stanowczy – choć trochę przerażony. Wilkołaka zainteresował ten akt śmiałości. Podszedł bliżej, obwąchując chłopaka, który próbował odsunąć się jak najdalej mógł. Ale utknął między kolczastymi krzakami, a wolał nie pociąć sobie skóry bardziej. Poczuł pysk bestii tuż przy swojej szyi, jednocześnie też czując jak jego ciało niebezpieczne się nagrzewa. Dokładnie w tej chwili Lamb stwierdził, że jest zdrowo pieprznięty, bo nikt normalny nie podnieciłby się od wilkołaczego oddechu.

Bestia miała trochę odmienne zdanie na temat Lamberta. Wąchając chłopaka skrzywdziła się i straciła nim zainteresowanie. Gdyby był jak normalni ludzie, to pewnie odczułby niebywałą ulgę. Ale nie. Lambert poczuł się obrażony. W końcu to nie była jego wina jak pachnie!

– Stój! – krzyknął, łapiąc za puchaty ogon potwora. Ten odwrócił się w jego stronę z głośny, aczkolwiek jedynie ostrzegawczym warknięciem. Zauważył wtedy ranę na ręce chłopaka, a konkretnie jego ubranie rozdarte i splamione krwią. Wtedy zamilkł. Nie chciał zrobić mu krzywdy, był tylko ciekaw tego człowieka. Może zbyt ciekaw.

Z łatwością odepchnął dłoń Lamberta, być może zrobił to zbyt impulsywnie, bo brunet poleciał twarzą prosto w śnieg. Ale Lamb nie przejął się tym. Wstał, otrzepał się i zmierzył wilkołaka wściekłym spojrzeniem, które natychmiast zostało odwzajemnione. Chłopak uparcie chciał podejść bliżej, jednak obiekt jego fascynacji już parł przed siebie, ignorując istnienie młodego łowcy.

Lambert kilkukrotnie wołał za nim zły, ale nie miał siły by za nim iść. Wilkołak był bardzo szybki, szybszy od koni pociągowych, w dodatku po jego rannej nodze nie było śladu. Brunet nie uznał tej porażki. Następnego dnia również pojawił się w tym miejscu. Oczywiście bestia też tam była. Niezbyt długo, ale była. Kolejnego dnia również. Lamb przestał się już odzywać, nie widział sensu by to robić, skoro odpowiedzi i tak by nie usłyszał. Za to zaczął obserwować. Przyglądał się jak wilkołak poluje, rozdziera skórę z ofiar. Robił to tak precyzyjnie, że Lambert zaczął się od niego uczyć. Jednocześnie nawet nie zdawał sobie sprawy jak szybko zdobył zaufanie bestii. Teraz spała przy chłopaku, więc miał okazję by przyjrzeć się jej bliżej.

Wilkołak miał mnóstwo blizn. Najbardziej rzuciła mu się w oczy ta, którą miał na gardle. Ciągnęła się od końca pyska aż do piersi i była duża. Być może to przez nią nic nie mówił. Bo wilkołaki potrafiły mówić, a przynajmniej tak Lambert wyczytał w księdze. Pogłaskał delikatnie sierść na jego karku, co bardzo spodobało się wilczkowi. W tej chwili przypominał bardziej udomowione zwierzę niż potwora.

Lamb poczuł jak rodzi się między nimi jakiś rodzaj więzi. Obaj byli ciekawscy i uparci, ale jednocześnie też cechował ich pewien typ wrażliwości. Czy to właśnie to można nazwać przyjaźnią? Chłopak nie znał odpowiedzi na to pytanie. Nikt nigdy nie był mu specjalnie bliski. Był zdany tylko na siebie. Przez to zrozumiał… jak bardzo przez te kilka lat był samotny. Uśmiechnął się pod nosem, zatapiając dłoń głębiej w miękkiej sierści. Nikt nie kłamał co do jej struktury.

Zjechał spojrzeniem na jego pierś, unoszącą się w spokojnym, zrelaksowanym oddechu. Wilkołak miał duże i ładne mięśnie, a Lambert nawet nie krył się z tym jak bardzo mu się to podoba. Zagryzł wargę, sunąc palcami po plecach wilczka, by zatrzymać się na jego ramieniu. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się nikogo pożądać. Ale… to chyba powoli się zmienia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro