22꧂ Nieplanowane spotkanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Veronica patrzyła na Natashę, jednak czuła się jakby to, co przed chwilą powiedziała było czymś nierealnym. Miała wrażenie, że znajduje się w jakiejś otoczce, przez co wszystko kierowane w jej stronę, każde słowo, skutecznie ją omija pozostawiając mocno zdezorientowaną.

Dopiero po kilkunastu, może kilkudziesięciu sekundach Vera zaczęła wszystko po kolei łączyć i przyswajać.

Natasha dostała tak naprawdę SMS'y od Bucky'ego, nie od Banner'a. James chciał się spotkać z Verą, a z racji tego, że ta nie chciała podać mu adresu zamieszkania swojej kumpeli, uznał, że sam osobiście ją o to poprosi.

I co później nastąpiło?

Przyjazd tego dupka o ciemnobrązowych włosach i stalowo-niebieskich oczach.

Przystojnego dupka.

O ja jebie.

Veronica przygryzła wnętrze policzka. Nie wiedziała czy powinna się załamać, czy cieszyć.

- Słyszysz mnie w ogóle? - zapytała po chwili nieco zniecierpliwiona Natasha.

W tym momencie czarnowłosa przeniosła na nią swój wzrok.

- Tak. Niestety tak. - przymknęła oczy - Ale w sumie to... wcale nie muszę tam iść. Do niego. No wiecie. Bo mam nockę z wami. A on się wprosił. I to tak... totalnie. Wpierdolił się jak dzik w paśnik. Chamsko trochę...

- Vera, skończ. - odezwała się Wanda - Po prostu idź do niego. Będziemy na ciebie czekać.

- No chyba, że mamy nie czekać, to mów od razu. - na ustach Romanoff pojawił się sprośny uśmieszek.

- Wy jesteście w zmowie, tak? - zapytała w końcu Vera - Komunikujecie się za pomocą włosów? To dlatego jesteście obie rude, nie?

- Idź do niego. - odrzekła z rozbawieniem Wanda - Bierz jakąś ciepłą bluzę, komórkę i idź.

Veronica patrzyła na obie dziewczyny z mordem w oczach. Ostatecznie jednak pożyczyła od Romanoff najcieplejszą bluzę jaką posiadała - gdyż październikowe noce nie należały do przyjemnych - po czym chowając telefon do kieszeni ubrania, nałożyła jedynie buty i żegnając się z rudowłosymi wyszła z domu Natashy.

Idąc do samochodu nie widziała w nim Barnes'a. Zgasił światło w samochodzie.

Nie wiedzieć czemu, to ją zestresowało jeszcze bardziej.

A co jak zacznie się śmiać? Z mojej głupoty? Co jeśli tym dziwnym zachowaniem popsułam naszą relację?

Szła powoli w stronę auta. Dzieliło ją już od celu zaledwie kilka metrów.

Matko, ale stres. Co mi się dzieje?

Jeszcze kiedyś potrafiłam zachować zimną krew, a teraz? Teraz odchodzę od zmysłów.

I to tylko z powodu tego dupka.

Tylko, albo aż.

Vera będąc już przy samochodzie, pociągnęła za klamkę drzwi od strony pasażera, a następnie zerknęła do środka samochodu.

Światło automatycznie się zapaliło, ukazując tym samym bruneta siedzącego za kółkiem. Ubrany był w czarną bluzę i spodnie dresowe tego samego koloru.

Które dość nieźle opinały jego uda...

Vera, ogar.

- Cześć, Roni. - uśmiechnął się - Wsiadaj, bo na dworze pizga zimnem i złem.

- Ta, i nienawiścią. - bąknęła pod nosem, po czym usiadła obok James'a zamykając za sobą drzwi - Hej. - spojrzała na niego.

Ich wzrok skrzyżował się ze sobą. W ułamku sekundy, ku zdziwieniu Very, wzajemne spojrzenie dziewczyny i chłopaka stało się tak intensywne, że czarnowłosa zaczęła czuć się niekomfortowo w tej bardzo ciepłej bluzie pożyczonej od Nat. Oczywiście ogrzewanie w samochodzie też robiło swoje.

Veronica odwróciła wzrok i zatopiła go w domie Romanoff.

- Mam prośbę, żebyś wyłączył ogrzewanie, bo... ciepło tu masz. - mruknęła pod nosem.

- Roni, ono jest wyłączone. Ja mam z kolei propozycję, żebyś zdjęła bluzę. Innej opcji nie widzę. - powiedział opierając się ręką o wezgłowie fotela Very.

Na jego słowa dziewczynie zrobiło się jeszcze bardziej gorąco. Pragnęła zdjąć to pieprzone ubranie całym swoim sercem, ale jak by to wyglądało?

Jeszcze dodatkowo Barnes sypnął tym głupim tekstem.

Bucky widząc duże zmieszanie na twarzy czarnowłosej, zmarszczył lekko brwi.

- Ej, Roni... - zaczął, chcąc sprostować nieco sytuację - Ale wiesz, że miałem na myśli tylko to, żebyś zdjęła bluzę, aby nie było ci gorąco, nie? Bo... no siłą rzeczy ogrzewanie wyłączyłem. Więc nie mam już innego pomysłu na załagodzenie sytuacji.

Kurwa.

Jego.

Jebana.

Mać.

Vera dałaby sobie głowę uciąć, że jego celem było zasianie w tym podtekstu. Jak się okazało, rzeczywiście dziewczyna totalnie odchodzi od zmysłów i nie potrafi już nawet racjonalnie myśleć w obecności bruneta.

- Wiem. - warknęła, bardziej zła na siebie, niż na Barnes'a.

W końcu zdjęła z siebie bluzę czując niebywałą ulgę. Rzuciła ją gwałtownie na tylne siedzenia, po czym wyprostowała się.

- Sory. Za opryskliwość. - mruknęła po chwili, nie patrząc nawet na James'a.

- Okej, w porządku. - zaśmiał się miło, nieustannie patrząc na dziewczynę.

Vera czuła na sobie jego wzrok. Przymknęła chwilowo oczy, po czym otworzyła szybę. Mroźne powietrze przynajmniej tym razem było jedynym czynnikiem współpracującym z nią w tej chwili.

- Wszystko okej? - usłyszała po momencie niski głos bruneta.

Vera zerknęła na Bucky'ego, ale jej twarz nie wyrażała jakichś konkretnych emocji. Choć wewnątrz niej się gotowało. Zarówno ze złości, jak i na wskutek obecności James'a tuż obok.

- Poza tym, że mam ostatnio jakiś pojebany czas, tak, wszystko jest zajebiście. - odrzekła na jednym tchu.

Barnes uniósł lekko brwi.

- Nie, Bucky, przepraszam. - westchnęła przecierając twarz dłońmi - Nie gadajmy o tym. - pokręciła ledwie widocznie głową - Chciałeś się spotkać. O co chodzi? - patrzyła mu prosto w oczy.

- Właściwie to, jakby się tak tego uczepić, to miałem ci udowodnić, że twarzą w twarz tracisz pewność siebie, ale... - widząc wywrócenie oczami dziewczyny, uśmiechnął się lekko - Chyba narazie odpuszczę.

- Dobry wybór. - odrzekła z lekkim grymasem na twarzy.

- Chciałbym cię gdzieś zabrać. Powinno ci się spodobać. - oznajmił Barnes, po czym odpalił auto i ruszył w głąb Nowego Jorku.

꧁꧂

Po kilkunastu minutach byli na miejscu. Bucky zaparkował samochód na małym parkingu, po czym razem z Verą wyszedł z auta. Z bagażnika wyciągnął dużą, sportowa torbę, po czym oboje zaczęli kierować się w stronę ogromnego i wysokiego budynku.

- Stark Tower? Co tu właściwie jest? - zapytała Veronica patrząc na sam szczyt budynku z zadartą głową, jednocześnie zakładając bluzę Natashy.

- Stark to firma nadzorująca duże przedsiębiorstwa. I to rożnego rodzaju. Rodzice Stark'a tu pracują. Dlatego też... - stanęli przed wejściem do budynku, a Bucky zaczął grzebać w kieszeniach od bluzy - Tony dał mi kiedyś kilka przepustek. Nie wiem jak udało mu się to zrobić. Ale będziemy mogli dzięki nim wejść. - podał jeden Veronice.

Przepustką była plakietka do zawieszenia na szyi z logiem firmy Stark. Natomiast z tyłu niej znajdował się kod kreskowy. Każda przepustka miała swój własny.

Dziewczyna z lekkim zaskoczeniem przyjęła plakietkę od bruneta, po czym oboje założyli je sobie na szyję. Następnie weszli do budynku.

Urządzony był niezwykle nowocześnie. Przeważały tu białe kolory. Na wprost wejścia znajdowała się recepcja, jednak najpierw trzeba było przejść przez bramki. Przed przejściem Vera i Bucky musieli przystawić do czytnika unikatowy kod kreskowy, a następnie bramki otwarły się, by wpuścić ich oboje do wewnątrz. Urządzenie nie zapikało przy żadnej z dwójki osób, toteż nie mieli się czym martwić.

Dziewczyna przyglądała się wszystkiemu z zachwytem. Niemalże odpłynęła, podziwiając tę wspaniałą budowlę.

Ocknęła się dopiero wtedy, kiedy poczuła ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Odwróciła się zerkając na jej właściciela. Wzrok Bucky'ego już czekał, by tylko został skrzyżowany z tym dziewczyny. Stali tak kilka sekund po prostu wpatrując się w siebie wzajemnie.

- Chodźmy do windy. - odezwał się po chwili James łagodnym głosem.

Veronica skinęła delikatnie głową, a następnie zaczęli podążać do wspomnianego miejsca. Już po chwili się tam znaleźli, a Bucky kliknął przycisk na najwyższe piętro - dach wieżowca.

- Aż na 93? - zapytała po dłuższej ciszy Vera.

- Mają rozmach, nie? - zaśmiał się krótko, rozglądając po windzie.

- I to jaki... - odrzekła w zamyśleniu.

꧁꧂

Po kilku minutach znaleźli się na najwyższym piętrze. Bucky wskazał drogę, którą powinni pójść, po czym Vera zaczęła za nim podążać.

Dziewczyna myślała, że piętro 93 to najwyższy poziom tego wieżowca, jednak myliła się. Znajdowały się tu jeszcze schody prowadzące na sam dach Avengers Tower. Tak więc po przejściu przez nie i dotarcie na sam szczyt, dwójka nastolatków zetknęła się ponownie z mroźnym nocnym powietrzem, jak i zapierającym dech w piersiach widokiem na panoramę Nowego Jorku.

Veronica stanęła jak wryta. Momentalnie zimno przestało jej przeszkadzać. Liczyło się tylko to, co widziała. Te migające światła rozciągające się w siną dal. Tak wysoki punkt obserwacji oraz całkowita cisza, przerywana wyłącznie wiatrem i ich oddechami.

Minęły być może sekundy, może minuty. Czarnowłosa po prostu stała i podziwiała. Jeszcze nigdy w życiu nie miała okazji zobaczyć czegoś tak niesamowitego. Fakt, bywała w naprawdę pięknych miejscach, ale nawet nie myślała wtedy o Nowym Jorku, jakby miał się do nich zaliczać. Jednak kiedy okazało się, że miasto, w którym mieszka, wygląda tak powalająco, ciężko było jej oderwać wzrok i cokolwiek powiedzieć.

Dopiero po dłuższym czasie zorientowała się, że Bucky stanął obok niej i cały ten czas się w nią wpatrywał. Zarumieniła się, odwracając wzrok na panoramę Nowego Jorku.

- Jak ci się podoba? - zapytał po chwili półgłosem, przez co wdarła się do niego chrypka.

- Ciężko mi cokolwiek powiedzieć. - odrzekła - To jest niesamowite.

- Jest. To racja. - przyznał przenosząc chwilowo wzrok z Very na oświetlone miasto.

Tym razem to dziewczyna spojrzała na bruneta. Miała okazję tym razem podziwiać jego profil oraz jasne oczy wpatrzone w bardzo daleki punkt. Ponadto ciemne włosy, rozwiewane przez wiatr nadawały mu jeszcze większego uroku.

Bucky orientując się, że jest obserwowany, uniósł lekko kąciki ust, po czym przeniósł spojrzenie na Veronicę i zatopił w niej wzrok.

- Wziąłem ze sobą torbę, bo spakowałem w nią koce. Nie ma co ukrywać, jest tu zimno. - powiedział łagodnym głosem.

- Dlaczego cię tak na to naszło? - zapytała równie spokojnie - I akurat dziś? - zaśmiała się delikatnie - Za każdym razem będziesz mnie wyciągał ze spotkań i imprez?

- Jeśli nie masz nic przeciwko, to czemu by nie. - uśmiechnął się szelmowsko - Poza tym ja bym to bardziej nazwał ratowaniem cię z opałów. - dodał dumnie - Kto wie jak daleko zaszłaby gra w butelkę.

- Ah tak? - zaczęła się śmiać - Okej, może być. A co do opałów to przydałby się jakiś. Może lepiej skorzystajmy z tych kocy.

- Jasne. - zreflektował się i ruszył do torby, po czym wyjął z niej ogromny, milutki koc w kolorze cappuccino.

Chłopak przygryzł wargę i spojrzał na Verę.

- Co jest? - zapytała.

- Em... spakowałem tylko jeden koc. - zaczął drapać się po głowie.

- Nie przejmuj się. - machnęła ręką, po czym podeszła do James'a.

Oboje usiedli obok siebie, niedaleko krawędzi dachu wieżowca, przykrywając się szczelnie kocem.

Veronica przez krótki moment skupiła się na dotyku Barnes'a, a konkretnie - myślała o tym, jak styka się z nim ramieniem. Biło od niego tak duże i przyjemne ciepło, że podejrzewała, iż gdyby była po imprezie takiej, jak ta u Stark'a, na bank przykleiła by się do bruneta.

Teraz jednak musiała się pohamować czy tego chciała, czy nie.

Nie chciałam się hamować.

Ten pieprzony koc nic nie daje.

A mi było nadal zimno.

Choć musiała jednak to przed sobą przyznać - z chęcią przytuliłaby się do Bucky'ego, ale nie ze względu na kiepską pogodę.

- Ciekawe jak będzie wyglądał ten bal. Na zakończenie roku. - powiedział nagle Bucky.

Vera została wyrwana ze swoich myśli, po czym zerknęła na bruneta obok siebie.

- Pewnie jakaś uroczysta przemowa i uroczyste ubrania, i uroczyste wystrojenie sali, i uroczyste bla, bla, bla... - odrzekła na jednym wdechu mocno akcentując powtarzane słowa.

James nie krył swojego rozbawienia.

- Coś mi się wydaje, że nie chcesz tam iść. - bardziej stwierdził, niż zapytał.

- W większej mierze nie chcę. Bo z drugiej strony nie ukrywam, chciałabym tam z wami posiedzieć. Mogłoby być ciekawie. Zapewne robilibyśmy sobie bekę z Sam'a i Tony'ego... - zaczęła rozmyślać.

- I prawdopodobnie z wzajemnością. - prychnął.

- Na bank. Oni nie odpuszczą. Ale ja i Loczek tym bardziej. - odrzekła zwycięskim tonem.

Nastała chwilowa cisza. Vera nie przywiązywała do niej zbyt dużej wagi, jednak po tym, co po niedługim czasie usłyszała, zrozumiała jej powód.

- Wydaje się, jakbyś była z Loki'm bardzo blisko. - powiedział.

- No bo... my jesteśmy blisko, tylko nie w tym sensie, co każdy myśli. - przetarła twarz dłonią - Przyjaźnimy się. Nawet lepiej, traktujemy się jak rodzeństwo. Wszyscy widzą od razu między nami uczucie, którego wcale nie ma. Nikt nie spojrzy na to w sposób, że o! przyjaźń damsko-męska, ale super. Nie, dopiero niektórzy - mocno zaakcentowała ostatnie słowo - to rozumieją po naszych wielokrotnych zapewnieniach, że to po prostu przyjaźń.

- Czasem wydawało mi się, że to tylko przykrywka. Że serio coś was do siebie ciągnie. - przyznał.

- Nie ciągnie, uwierz. Może w innej lini czasowej. - parsknęła - Żartuję. Naprawdę traktuję go jak brata. Jest dla mnie ważny. No i tworzymy zespół w wojnie z Sam'em i Tony'm.

Na jej słowa Bucky krótko się zaśmiał.

- Okej, czyli rozumiem, że nie jesteś zaklepana na bal? - zerknął ma nią.

- Zaklepana? - Vera zmrużyła oczy i rzuciła brunetowi surowe spojrzenie - Nie jestem zaklepana, bo nie jestem rzeczą.

- Nie, Roni... tak, źle to zabrzmiało, ale...

- Luz, barmanie, jaja sobie robię. - zaczęła się śmiać - Chciałam zobaczyć jak tracisz pewność siebie i jak brakuje ci języka w gębie. - uśmiechnęła się zwycięsko.

- Oh, taka jesteś? - zaśmiał się, szturchając Veronicę łokciem.

- Ależ jaka? - zapytała teatralnie - Przecież ja tylko używam twojej broni, nic więcej. Nigdy w życiu.

- Tak, tak... - pokiwał delikatnie głową w zamyśleniu - Co do barmana, to zostało wiele wspomnień, nie uważasz? - spojrzał na nią.

Dziewczyna otworzyła szerzej oczy, rumieniąc się jednocześnie. Napłynęła do niej fala wspomnień związanych z wydarzeniami na imprezie u Stark'a. To, jak się w siebie wpatrywali, jak tańczyli czy kiedy w dość nietypowy sposób wzięła od niego gumkę do włosów.

- Tak, trochę ich było. - odchrząknęła nerwowo.

- Było całkiem miło, nie? - zapytał niższym i głębszym głosem, nieustannie wpatrując się w czarnowłosą.

- Em... no wiesz... - zaczęła, jednak nie miała pojęcia co powinna mu odpowiedzieć.

Zacisnęła usta.

- No proszę, i kto tu teraz traci pewność siebie i język w gębie? - zapytał prowokacyjnie, przechylając lekko głowę.

- Jesteś upierdliwy.

- Ciekawa zmiana tematu.

- I wkurzający.

- O tym też mi już mówiłaś. - uśmiechnął się ironicznie.

- Super. Niezmiernie mnie to cieszy. - sarknęła.

Minęło kilka chwil w ciszy, po czym oboje na siebie zerknęli. Wystarczył ten jeden moment, by wybuchnęli śmiechem. Oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że te wszystkie docinki i nieuprzejme odzywki kierowane do siebie nawzajem nie są wypowiadane na serio, jednak żadne z nich nie zamierzało poprzestawać.

Prawdę mówiąc, Veronica nie wyobrażała sobie relacji z Barnes'em, w której byliby dla siebie milutcy na każdym kroku. Jej wyobraźnia nie była w stanie przedstawić jej takiej sytuacji. Zawsze uprzejmość, zawsze bycie pogodnym? To nie miało dla niej sensu. Co więcej, to wydawało się jej po prostu niemożliwe do zaistnienia.

Z drugiej jednak strony po głowie Very błąkały się także inne myśli. Ich wzajemnie uczucia, bo oboje wiedzieli, że takowe były, zostawały przysłonięte przez różne docinki i żarty. I faktem jest to, że w ten sposób można komuś pokazać, że jest się nim zainteresowanym, jednak nie może to zastąpić poważnej rozmowy dotyczącej tych uczuć. Z kolei na taką rzecz, Veronica wiedziała, że nie ma co zbytnio liczyć. Uważała, że żadne z nich nie było w stanie tę rozmowę podjąć. Gdy myślała o sobie decydującej się na rozpoczęcie tej szczerej konfrontacji - bała się. Z kolei kiedy na myśl przyszedł jej James, twierdziła, iż pewnie nawet o tym nie myśli i nie uważa ich relacji za, być może kiedyś w przyszłości, dużo bardziej poważną.

I musiała przyznać, że to ją smuciło.

- Roni? - zapytał nagle brunet.

Veronica gwałtownie spojrzała na chłopaka i otrząsnęła się z zamyślenia.

- Em, sorki... kontynuuj. - zachęciła go gestem dłoni.

- Ale ja zadałem pytanie. - wyjaśnił rozbawiony roztargnieniem czarnowłosej.

- Oh... - zreflektowała się.

- Pytałem czy może wciąż nie masz z kim iść na bal i czy nie chciałabyś pójść ze mną? - zacisnął usta i patrzył wyczekująco na dziewczynę.

Veronica wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Zamrugała kilkakrotnie oczami chcąc uświadomić sobie, że to się dzieje tu i teraz. Że siedzi na dachu wieżowca, pod osłoną nocy, otoczona kocem, tuż obok chłopaka, który jej się podoba. Wciąż dziwnie było jej się do tego przyznawać. To wszystko wprawiało ją w niemałe onieśmielenie.

- Żeby cię przekonać, to obiecuję, że będę twoim osobistym barmanem. - dodał rozbawiony, na co Veronica się zaśmiała. - No i jeśli koniecznie byś chciała powtórzyć pewne sytuacje z tamtej imprezy...

- Em... ja... to znaczy...

- Szukasz języka w gębie. - bardziej stwierdził, niż zapytał.

- Oh, stul dziób. - zniecierpliwiła się, a po chwili wzięła głęboki oddech i spojrzała na bruneta nieco łagodniejszym wzrokiem.

No powiedz mu to w końcu.

- Okej, stulam dziób. - oznajmił dalej rozbawiony.

- Chciałabym. Pójść z tobą. - wydukała po krótkiej ciszy - No i...

Vera, wysłowisz się dzisiaj czy lepiej przywieźć ci jeszcze jakąś poduszkę na nocowanie i do jutra, najpóźniej do południa, się wyrobisz?

- No i nie dlatego, że będziesz moim osobistym barmanem, tylko... to znaczy to też... znaczy... - przystawiła sobie dłoń do czoła.

Lepiej by było, jakbyś się w to czoło jebnęła.

- No po prostu chcę tam z tobą pójść. - wypaliła krótko.

Bo go lubisz. Albo, że ci się podoba. Tak mu powiedz.

...

Vera, tak mu powiedz.

...

Vera, powiedz mu to.

...

Vera!

...

Vera, nie ignoruj mnie!

...

O ty mała k...

- No to po prostu się cieszę. - odparł miło, nieustannie patrząc na dziewczynę.

- W sumie to już nie musimy się głowić ani martwić później co do znalezienia partnera. To znaczy... znalezienia partnera na ten bal. - szybko sprostowała.

Całkiem niepotrzebnie. Tchórz.

- Tak, masz rację. - przyznał.

Siedzieli w ciszy, kiedy nagle zaczął wiać silniejszy wiatr. Vera poczuła, jak przechodzą ją nieprzyjemne dreszcze. Otuliła się rękami, pocierając swoje przedramiona. Nie dawało to jednak skutku.

W pewnym momencie poczuła, jak oplata ją ręka bruneta. Oddech ugrzązł jej w gardle. Zamarła. Przez chwilę nie wiedziała jak się poruszać i czy w ogóle oddychać.

Brunet przysunął Verę bliżej do siebie, po czym mocniej ją objął. Zaczął gładzić dłonią ramię dziewczyny. Robił to tak subtelnie, że naprawdę niewiele brakowało, aby Maximoff się w tej chwili rozpłynęła. Przyjemne ciepło rozlało się po całym jej ciele. Przymknęła oczy skupiając się dotyku Bucky'ego.

Nie wiedziała jak to opisać. W brzuchu pełno motyli, a w głowie mętlik.

Ale to nie było dla niej wystarczające.

Poczuła, że tak naprawdę jest jej mało.

Vera położyła dłoń na torsie chłopaka, jednak po chwili szybko ją zabrała.

A co jak sobie pomyśli, że się tylko na niego rzucam przy każdej możliwej okazji? Najpierw na tej imprezie przy tańcu, teraz to...

- Śmiało. - przerwał jej rozważania niskim, jednak bardzo czułym tonem głosu, jakby wręcz czytał dziewczynie w myślach.

Po małej niepewności, Vera ostatecznie położyła dłoń na jego klatce piersiowej, a następnie przejechała nią aż pod pachę, by później całkiem objąć bruneta rękami.

Jej uścisk był równie mocny i czuły. W tym momencie mogła to otwarcie przyznać, że czuła się błogo. Obecność bruneta, jego zapach, ciepło bijące od jego ciała wprawiały ją w istne szaleństwo.

Bucky oparł ledwie odczuwalnie swój podbródek o jej głowę. Dziewczyna nie czekając, ani nie wahając się już dłużej, ułożyła ją w zagłębieniu szyi Barnes'a, czując po chwili jak chłopak śmielej przyłożył policzek i skroń do jej głowy.

Ten moment był idealny.

Oboje czuli się potrzebni, ważni. Nie przyszło im to wcześniej do głowy, jak bardzo potrzebna im była czyjaś bliskość, czułość i obecność.

Gdyby mieli to komuś opisać, nie byliby w stanie. Nie mieliby pojęcia jakich słów dobrać, aby były właściwe.

Z resztą nawet nie chcieli. Dużo bardziej woleli siedzieć obok siebie, tylko i wyłącznie w swoim towarzystwie, obejmując się wzajemnie.

- Roni? - szepnął James tuż przy jej uchu, na co dziewczynę przeszedł przyjemny dreszcz - Mogę ci coś powiedzieć?

- Jasne, że tak. - odpowiedziała również szeptem.

- A obiecasz, że mnie nie zabijesz?

- Nie mogę tego obiecać. Ta wysokość wygląda naprawdę kusząco. - mówiła łagodnym, niemalże śpiącym głosem.

- A to goń się. - mruknął, a w jego głosie dało się słyszeć chrypkę.

- Ta, kochane to. - zaśmiała się pod nosem - No mów. O co chodzi?

Brunet uniósł głowę i Veronica była niemalże pewna, iż patrzy on teraz centralnie na nią.

Czuła, jak jego oddech owiewa jej włosy.

- Tak naprawdę celowo wziąłem jeden koc. - odrzekł przyjemnym dla ucha szeptem, po czym wtulił delikatnie twarz we włosy Very.

꧁꧂

Dziś trochę czułości. Tak na dobry poniedziałek.
Trzymajcie się ciepło ❤️🧣☕️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro