29꧂ Zwrot akcji

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozpoczął się kolejny tydzień zdalnych zajęć, co oznacza, że po jego przeminięciu uczniowie powrócą do szkoły.

Na ten moment nic nie wskazywało, aby rzekomy wirus się rozprzestrzenił czy był niebezpieczny. Żadne nowe - negatywne - wieści nie docierały do licealistów, toteż nie martwili się o to czy będą musieli zostać w domu na dłużej, czy nie.

Veronica, mimo iż często niechętnie siedziała w szkole i wszystko, o czym marzyła to pójście spać, odczuła tęsknotę za placówką, widywaniem znajomych i przyjaciół twarzą w twarz. Ten pobyt w domu - nawet jeśli był pewnego rodzaju odpoczynkiem - uświadomił dziewczynie, że często to, co posiadamy jest przez nas niedoceniane.

Dopiero kiedy coś stracimy, zaczynamy odczuwać jego braki.

Tyczyło się to w jej życiu zarówno szkoły - tak, przyznawała to z trudem, ale to prawda - jak i znajomych.

Uczniowie mieli nakazane, aby nie spotykać się ze sobą w celu rzekomego nie rozprzestrzeniania się wirusa. Początkowo licealiści mieli tę zasadę na uwadze. Z czasem jednak tęsknota wzięła górę i zaczęły pojawiać się między nastolatkami pierwsze spotkania - w mniejszym lub większym gronie.

Vera uznała więc, że dobrym pomysłem będzie spotkanie się z Bucky'm.

Przez ostatnie dni wiele ze sobą pisali, mając szansę na jeszcze lepsze poznanie się, droczenie lub nawet - albo przede wszystkim - flirtowanie ze sobą.

Często w swoich pisemnych rozmowach wspominali o czekającym ich pocałunku, który dziewczyna obiecała Barnes'owi po jego zaśpiewaniu na scenie.

Nie chciała już dłużej z tym zwlekać, z dnia na dzień pragnąc zobaczyć Bucky'ego jeszcze bardziej.

W trakcie przerwy między lekcjami i po wspólnym pisaniu z James'em na poprzednich zajęciach, Veronica po zrobieniu sobie kawy uznała, że zaproponuje brunetowi wspólne wyjście.

Wiadomość od: Roni 😛
Bucky? Sprawa jest.

Wysłała SMS'a, a następnie rozsiadła się wygodniej na krześle i poczęła pić przygotowany przez siebie gorący napój.

Zaczęła rozmyślać nad kawą. Z jednej strony - błaha rzecz. Codzienność, do której przywykła nie rozwodząc się nad tym dłużej. Ale z drugiej strony, jeśli by tak wczuć się w ten smak... ten eliksir bogów rozgrzewający ciało i duszę...

Z impulsu i czystej ciekawości Veronica zaczęła szukać w internecie historii powstania kawy, jej początków, a po kilkunastu minutach także obcych jej rodzajów kawy, które wpisała na obowiązkową listę skosztowania.

Sięgając ponownie po napój, jej wzrok utkwił w telefonie leżącym nieopodal na biurku. Dziewczyna przypomniała sobie, że pisała do James'a. Spojrzała na wyświetlacz, jednak nie zobaczyła żadnej wiadomości zwrotnej.

Uznała, że do niego zadzwoni. Przystawiła telefon do ucha, mając nadzieję, że już po chwili usłyszy jego głęboki głos.

Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Natychmiast zmarszczyła brwi, kiedy usłyszała komunikat, iż wybrany numer jest aktualnie zajęty.

- No nic. Może oddzwoni. - powiedziała do siebie pod nosem, a następnie zaczęła szykować zeszyty i książki na kolejne zajęcia.

Veronica dołączyła do czatu o godzinie rozpoczynającej lekcję matematyki. Zaczęła wypatrywać Bucky'ego.

- Wanda, Pietro... Nat... Steve, Bruce, Vision... - wymieniała pod nosem pojawiające się osoby, jednak wciąż nigdzie nie wyświetlał jej się James.

Vera, ogarnij się. Nie rób z tego toksycznej relacji. Nie musisz wiedzieć co robi w każdej sekundzie swojego życia. Daj mu chwilę prywatności.

Czarnowłosa, nie zaprzątając sobie już głowy niepotrzebnymi zmartwieniami, skupiła się na zadaniu matematycznym, które nauczycielka wyświetlała na ekranie.

W pewnym momencie, po kilku minutach trwających zajęć, dziewczyna dostrzegła, że ilość uczniów w czacie zwiększyła się. Mimowolnie szybko spojrzała, kim jest przybyła osoba.

Był nią Bucky.

Veronica już chciała sięgnąć po telefon i jakoś się z nim skontaktować, ale ostatecznie uznała, że po prostu nie będzie nachalna i cierpliwie poczeka, aż brunet odpowie na jej poprzednią wiadomość lub ewentualnie oddzwoni z powrotem.

Nie myliła się. Już po chwili otrzymała SMS'a.

Wiadomość od: Bucky 🦾
sorki Roni
jaka to sprawa

Ciekawość Very wzięła górę, mimo, iż planowała nie zaczynać tego tematu.

Wiadomość od: Roni 😛
Nie przepraszaj. Sprawa ważna, ale poczekam grzecznie, aż skończysz z kimś romansować za moimi plecami... 😜

Wiadomość od: Bucky 🦾
coś ty, steve dzwonił
o co chodzi z tą sprawą

Wiadomość od: Roni 😛
Oh, czyli mam rozumieć, że romansujesz ze swoim najlepszym kumplem? Nieźle, James...
Co do ważnej sprawy. Chodzi mi o to, że chciałabym się dziś z tobą zobaczyć. 😌 O której proponujesz?

Wiadomość od: Bucky 🦾
cholera Roni nie wiem czy dam dzisiaj radę. jeśli chciałabyś dziś to może tak o siódmej wieczorem najwcześniej? chyba że jutro

Veronica zrobiła grymas na twarzy.

Kurczę, szkoda, że Steve mi go sprzątnął spod nosa w przeciągu kilku minut...
No ale nie mogę go winić.

Wiadomość od: Roni 😛
To może lepiej jutro? Spędzimy więcej czasu.
Rozumiem, że chodzi pewnie o Steve'a... mam się martwić?

Wiadomość od: Bucky 🦾
ok jutro
jestem za
tak o niego chodzi ale niczym masz się nie martwić
w takim razie zapraszam do mnie. o piątej po ciebie przyjadę ok?

O w mordę... nieźle się zapowiada.

Veronica poczuła jednocześnie nutę ekscytacji i ukłucie stresu.

Wiadomość od: Roni 😛
Oczywiście. Z miłą chęcią. 😘

Wiadomość od: Bucky 🦾
❤️

Vera mogła przez długie chwile doznawać motylków w brzuchu.

Uwielbiała, kiedy James wprawiał ją w takie emocje.

Co prawda martwiła się, mimo wszystko, tym co powiedział jej Barnes. Nie zmieniało to jednak faktu, iż nie mogła się już doczekać jutrzejszego dnia.

꧁꧂

O późniejszej porze dnia Veronica uznała, że poczeka, aż jej mama wróci z pracy. Chciała z nią porozmawiać. Zarówno o jej jutrzejszej randce, jak i po prostu z nią samą na temat ich relacji.

Bardzo się stresowała, jednak chciała odbyć tę rozmowę. Wiedziała, że jest nieunikniona i prędzej czy później musiała nastąpić. Starała się być dobrej myśli. Ponadto, uświadomiła sobie, iż będzie mogła opowiedzieć to wszystko nazajutrz James'owi, gdyż będą mieli oni dużo wspólnego czasu.

Dziewczyna kończyła parzyć herbatę, w momencie, kiedy jej mama weszła do domu.

- Cześć, mamo. - odezwała się.

- Cześć. - odpowiedziała jej, zdejmując kurtkę i odwieszając ją w korytarzu.

- Napijesz się herbaty na rozgrzanie? Właśnie skończyłam ją robić.

- Przejdź do rzeczy i nie odstawiaj tej sztucznej szopki. Co ci jest potrzebne? - zapytała obojętnie podchodząc do lodówki, po czym wyjęła z niego obiad do odgrzania.

Verę nieco zamurowało. Nie robiła tego jako przykrywki do jej głębszych celów. Po prostu chciała, aby atmosfera była miła tuż przed i w trakcie rozmowy.

Zrobiło jej się przykro.

- Źle to odebrałaś. - powiedziała łagodnie Veronica - Herbata jest dla ciebie. Chciałam pogadać, to wszystko.

- To gadajmy. - odrzekła i usiadła przy wyspie kuchennej.

Czarnowłosa zrobiła to samo, znajdując się już na wprost mamy.

- Jak było dziś w pracy?

- Tak, jak zawsze. To już jest rutynowa czynność. - wzruszyła ramionami.

- Okej... - Vera pokiwała głową - Napij się herbaty, to się ogrzejesz. - skinęła na kubek z gorącym napojem.

Mama dziewczyny początkowo tylko przyglądała się naczyniu i jego zawartości. Po chwili namysłu wzięła jednak kubek i poczęła sączyć herbatę.

- Swoją drogą, kumpel jutro po mnie przyjedzie. Idziemy się spotkać. - odezwała się po dość niezręcznej ciszy Veronica.

- Na dwa fronty lecisz? - spytała podejrzliwie.

- Co? - czarnowłosa uniosła wysoko brwi w zdziwieniu.

- Najpierw był ten jeden gość od prezentacji, co u niego byłaś. Później z kimś innym się widziałaś na mieście. Jutro będzie jeden z tych kumpli czy może jednak jakiś inny, trzeci?

- Nie, nie... - Vera przetarła twarz dłonią, rozumiejąc już o co chodzi mamie - Loki to przyjaciel. Nie romansuję z nim. Widzę się jutro z James'em...

- Okej, tylko ostrożnie. Bo nie widzi mi się jeszcze bycie babcią.

Veronica otworzyła bezwiednie usta. Totalnie ja zamurowało.

Po kilku chwilach na jej policzkach pojawiły się dorodne rumieńce. Miała rozbiegany wzrok.

- Mamo... - wydusiła w tej niezręcznej sytuacji - Nie... my nie... - urwała, nie mogąc nawet wypowiedzieć tych konkretnych słów w jej obecności.

- Tak, tak... każdy tak mówi... - machnęła ręką.

- Ale my nie jesteśmy nawet razem. - zaprzeczała, kręcąc przy tym głową.

- No jak chcesz. - mama czarnowłosej wzruszyła ramionami, wpatrując się w swój kubek z herbatą.

Zanim Vera unormowała oddech i oczyściła - częściowo - umysł, minęło kilka chwil.

Uznając, że ciągnięcie tego tematu dalej nie ma najmniejszego sensu, postanowiła go już nie tykać. Najważniejsze było dla niej to, iż przekazała tę informację.

- Mamo, mogę cię o coś zapytać? - odezwała się po chwili niepewnym głosem.

- Skoro musisz.

- No bo... - podjęła zestresowana, drapiąc się po karku - Nie uważasz, że... nasza relacja mogłaby być inna? Lepsza?

- Oh, czyli teraz jest ten moment, kiedy zaczynasz mi coś sugerować? - skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.

- Nie, że tobie. Mówię o nas obu, o naszej dwójce. Nie uważasz, że fajnie byłoby coś zmienić?

- Ale to co? Jest ci ze mną źle? - zmarszczyła brwi, uważnie przyglądając się córce.

Vera zbyt długo się zastanawiała, co odpowiedzieć mamie. Nie obeszło się to niestety bez dalszych skutków.

- To może ja powinnam się w cholerę wyprowadzić? Może tak byłoby ci lepiej? - uniosła się z wyrzutami.

- Nie, mamo... - czarnowłosa przetarła dłonią oczy - Nie rozumiesz mnie, w ogóle. Nie o to mi chodzi. Nie chcę, żebyś się wyprowadzała. Chciałam zaproponować zmianę. W naszej relacji.

- Ah tak? Jaką zmianę?

- Taką, w której nie będziemy się tak jadły wzajemnie. - wplotła palce we włosy i mocno je zacisnęła, opierając łokcie o wyspę kuchenną.

- Jadły. Co masz na myśli mówiąc jadły, Veronica?

- Właśnie chociażby to, co dzieje się teraz. Ta atmosfera jest nie do wytrzymania. Zauważyłaś, że nie mamy rozmowy, w której nie byłoby czegoś oschłego, kąśliwego, przykrego? Chciałabym to zmienić, tak się nie da żyć. Przecież jesteśmy rodziną.

- Dobrze. Więc jeśli widzisz coś, co możesz zmienić, to czemu tego nie zrobisz? - zmrużyła oczy, będąc jednocześnie podirytowaną.

Vera opuściła bezwiednie ramiona. Nie miała już chęci na tę zmianę. Stawała się coraz bardziej obojętna. Pomijając oczywiście narastającą w niej złość...

- Wiesz, staram się, mamo. Ale nie widzę tego z twojej strony. - wyparowała.

- Nie widzisz tego z mojej strony?! Czy ja mało dla ciebie robię? Pracuję, by nas wszystkich utrzymać, ściągnęłam cię tu do nas, żebyś nie była sama po odejściu ojca!

- Jakim kosztem? Nie pamiętasz, ile z tym było zachodu? Jak się sprzeczałyśmy o nawet najmniejszą pierdołę?

- Dobra, widzę, że odpalił ci się już dramat i wyolbrzymianie.

- Co ty pieprzysz w tej chwili? - Veronica nie mogła się już dłużej powstrzymywać - Dla ciebie to było nic takiego? Zwykłe wyolbrzymianie?

- Tak, Veronica. Wyolbrzymianie. Człowiek chce dobrze, jako rodzic, zapewnić ci dobrobyt i tak się odwdzięczasz. Naprawdę, godne podziwu. Nie wiem kto cię tego nauczył, bo na pewno nie ja.

- Nie schodź z tematu! - uniosła głos - To nie było wyolbrzymianie! Nie wyobrażasz sobie ile musiałam się napłakać i nacierpieć przez te nasze pieprzone sprzeczki! Myślisz, że nie siadło mi to na psychice? Że moje życie to były po prostu gwiazdki z nieba i kolorowe tęcze?! To wszystko było wręcz idealnym wbiciem gwoździa w serce po śmierci taty!

- Jasne, zrzucaj to co cię boli albo na tatę, albo na mnie. Czemu nie? Umyj ręce. Wiesz najlepiej jak to się robi, prawda?

- O tym mówiłam! Nie ma rozmowy, w której nie byłabyś oschła! O wszystko mnie obwiniasz. To zawsze ja jestem ta najgorsza. Zawsze. I ty nic z tym nie robisz! Ba, nawet tego nie dostrzegasz! Nie wyobrażasz sobie, jak się czuję, kiedy Wanda i Pietro są traktowani normalnie, a mnie wiecznie mieszasz z błotem! Co takiego ci zrobiłam, że mnie nienawidzisz?!

- Jasne, wkładaj mi w usta słowa, których nie wypowiedziałam!

- Wystarczą mi czyny. Było ich aż nadto! - wymachnęła rękami.

- Oczywiście! Wypominaj mi teraz wszystko! Czemu nie? Przecież musisz jakoś zaatakować, prawda?!

- Do ciebie nic nie dociera! Nie dopuszczasz do siebie myśli, że mogę mieć odmienne zdanie, że możesz się mylić czy popełnić błąd! Jesteś idealną matką! To ja przecież jestem zakałą całej tej rodziny!

- Rób z siebie ofiarę dalej i obwiniaj wszystkich wokół o swoje problemy. Ciekawe jak daleko zajdziesz. Albo jak wysoko. W zależności od tego na ile metrów od ziemi będzie znajdować się belka, na której powiesisz swój sznur!

Veronica poczuła nieprzyjemny ścisk w klatce piersiowej. Do jej oczu napłynęły łzy.

To, co usłyszała... już wtedy wiedziała, że te słowa będą wybrzmiewać w jej głowie do końca życia.

Mimo, iż jej matka doprowadzała ją do szału, te kilka przeklętych wyrazów sprawiło, że serce Very doszczętnie popękało, a jej wnętrze, dusza, posypały się na miliony drobnych kawałeczków. W głowie miała mętlik nie do opisania, odczuwając jednocześnie w całej sobie pustkę.

Czuła się niepotrzebna.

Beznadziejna.

Niczym nic nieznaczący proch.

Wadliwy produkt.

Nadający się tylko i wyłącznie do wyrzucenia.

- Czyli co... - Vera odezwała się słabym głosem, a po jej policzku spłynęła pierwsza łza - Nie ubolewałabyś gdyby tak się stało?

- Nie gdybaj, bo nic ci to nie da, Veronica. Spójrz na innych, jakie oni mają problemy. Jak ludziom jest ciężko. A ty robisz z siebie ofiarę, bo z czymś tam się z tobą nie zgadzam.

- Ty nie widzisz problemu... - bardziej stwierdziła, niż zapytała.

Vera miała zamazany widok przez zaszklone oczy. Nie widziała wyrazu twarzy swojej mamy, Z kolei po jej policzkach płynęły już dorodne potoki łez.

- Skończ się już użalać.

- Powiedz mi tylko jedno. Ostatnią rzecz. - mówiła łamiącym się głosem - Wadzę ci, prawda? Lepiej, gdyby mnie z tobą nie było, dobrze mówię?

Mama Very nie odpowiadała. Wpatrywała się w córkę.

Dziewczyna z kolei wiedziała, że nie musi już ona nic mówić. Zbyt długie wahanie i zastanawianie się nad odpowiedzią już nią było.

- Powiem tak: mówiłaś, że nie widzę problemu. Otóż widzę. Tylko jeden. - skwitowała, patrząc wymownie na córkę.

To był cios, którego dziewczyna się nie spodziewała.

Nokaut.

Doskonale wiedziała, jak postrzega ją mama. Jednak słowny dowód z ust jej rodzicielki, mimo wszystko, zabolał. Tysiąckroć bardziej, niż dotychczasowa świadomość i własna dedukcja. Bo w głębi duszy miała nadzieję na to, że jest w błędzie. Że się myli. Dziś jednak uświadomiła sobie, że ta nadzieja była złudna.

Nie patrząc w oczy matki, ruszyła bez słowa po schodach na górę, po czym zamknęła się w pokoju.

Leżała na łóżku, twarzą w poduszce, wypłakując w nią swe emocje.

Kilkukrotnie rodzeństwo pukało do niej w drzwi, jednak Vera nie odzywała się ani słowem. Nie chciała z nimi rozmawiać.

Nawet jeśli dostrzegała ich troskę i martwienie się oraz to, że nie jest dla nich obojętna, nie chciała tej rozmowy. Nie była w stanie.

Kiedy seria pukania do drzwi ustąpiła, Veronica zmieniła pozycję. Leżała na plecach, tępo wpatrując się w sufit.

...widzę, że odpalił ci się już dramat i wyolbrzymianie.

Rób z siebie ofiarę dalej i obwiniaj wszystkich wokół o swoje problemy.

Ciekawe jak daleko zajdziesz. Albo jak wysoko.

W zależności od tego na ile metrów od ziemi będzie znajdować się belka, na której powiesisz swój sznur!

Kolejne strumyki łez.

Spójrz na innych, jakie oni mają problemy.

Skończ się już użalać.

...mówiłaś, że nie widzę problemu. Otóż widzę.

Tylko jeden.

- Mnie. - powiedziała szeptem, po czym rozpłakała się na dobre.

꧁꧂

Oczy Very były wyschnięte. Wciąż chciała płakać. Wylać z siebie te negatywne emocje i obmyć się z nich. Nie mogła, nie była w stanie wydobyć z siebie ani jednej łzy.

Ta, wyczerpałam chyba dzienny limit.

Dziewczyna siedziała na łóżku, wpatrując się w ciemne, listopadowe niebo za oknem. Nie myślała o niczym, po prostu patrzyła. Była wyzuta z jakichkolwiek emocji. To wszystko, co w niej siedziało, łącznie ze łzami, znalazło ujście i zostawiło ją samą, pustą i wycieńczoną.

W pewnym momencie jej telefon zawibrował.

Zerknęła na wyświetlacz, jednocześnie sprawdzając godzinę, wybijającą szóstą wieczorem.

Dostrzegła SMS'a od Steve'a.

Nie miała jeszcze okazji pisać z blondynem, zapisała jedynie jego numer, toteż ich konwersacja była niemalże pusta. Jedyną tam wiadomością był komunikat Rogers'a.

Wiadomość od: Kapitan Rogers 🎸
Witaj, Vera. :)
Dostałem informację od dyrektora Fury, że tak naprawdę możemy wrócić do szkoły już w czwartek. Także mam nadzieję, że wszyscy się tam spotkamy po zdalnych!

Veronica, jakby zgadzając się z otrzymanymi wieściami, pokiwała głową.

Naszła ją myśl, by zapytać co u niego. Z tego, co wspominał Bucky, blondyn chciał z nim pogadać. I mimo, iż miała się nie martwić, coś jednak mówiło jej, aby okazała zainteresowanie i empatię.

Wiadomość od: Veronica Maximoff :)
Hej, Steve. To super, że wracamy. Stęskniłam się za wami.
Słuchaj, ogólnie to wszystko w porządku?

Wiadomość od: Kapitan Rogers 🎸
Tak, dlaczego miałoby być coś nie tak?

Wiadomość od: Veronica Maximoff :)
Bucky wspominał, że dzwoniłeś i że macie się spotkać. Nie chcę, żebyś pomyślał sobie, że jestem wścibska. Martwię się po prostu. Gdybyś chciał pogadać, to wal śmiało 😊

Wiadomość od: Kapitan Rogers 🎸
Pierwsze słyszę. Nic nie chciałem od Buck'a. Nie dzwoniłem do niego.
Mimo wszystko dziękuję za troskę! :)

Veronica po przeczytaniu ostatniej wiadomości oniemiała.

Zaczęły spływać na nią obawy i różne czarne scenariusze. Pragnęła wyjaśnić to z brunetem, jednak - jak on sam oznajmił - najwcześniej może spotkać się dopiero o siódmej.

Vera uznała, że - jakoś - wytrzyma do jutra i dziś da już wszystkiemu spokój.

Wiadomość od: Veronica Maximoff :)
Drobiazg 😌

Odpisała, po czym odstawiła telefon na bok.

Co jest?...

Nie miała bladego pojęcia jak na to wszystko patrzeć.

Nie chciała wyciągać pochopnych wniosków. Jednak z aktualnie znanych jej informacji, mogła stwierdzić, że James ją okłamał.

Tylko dlaczego?

Veronica chcąc uciec chociaż na chwilę od narastających myśli, ubrała się ciepło, by następnie wyjść na spacer po mieście.

꧁꧂

Podziwiała Nowy Jork o wieczornej porze, rozświetlony tysiącami światełek.

Całkiem skutecznie udawało jej się nie myśleć o tym, co ją dziś spotkało.

Przechadzała się obok sklepów i restauracji, zaglądając do pięknych i różnorodnych wnętrz budynków. Kolejnym, który właśnie mijała, była kawiarnia. Zaglądając do środka, dostrzegła piękne drewniane stoliczki z rozstawionymi krzesełkami o różowej barwie. Na ścianach znajdowały się rysunki i grafiki kaw oraz babeczek, a także hasła i cytaty napisane uroczymi, kolorowymi literkami. Gdzieniegdzie porozstawiane zostały kwiatuszki w małych doniczkach.

Uznała to miejsce za bardzo przytulne i klimatyczne. Zapragnęła tam wejść i napić się pysznej kawy, by przynieść ulgę duszy i sercu.

Zanim jednak weszła, dostrzegła przez szybę Sharon siedzącą przy jednym ze stolików. Nie była sama. Tyłem do czarnowłosej siedział brunet z długimi włosami.

Ta charakterystyczna pozycja, z ledwie widocznym dla ludzi zgarbieniem.

Czarnowłosa zawsze to jednak dostrzegała.

I za każdym razem, widząc James'a, czuła ścisk w klatce piersiowej, serce z kolei biło mocniej.

Veronica mogła teraz przysiąc, że poczuła, jak to serce zostało zmiażdżone.

Ścisk w klatce piersiowej był wyjątkowo nieprzyjemny.

Najgorszy, jaki kiedykolwiek czuła.

Wpatrywała się w tamto miejsce wewnątrz, nie mogąc nawet drgnąć.

Nagle Carter spostrzegła się, że Maximoff stoi tuż za szybą kawiarni. Uśmiechnęła się wrednie i pomachała ręką, puszczając jednocześnie oczko w jej stronę.

Vera widziała, że siedzący razem z Sharon James drgnął i powiedział coś na gest blondynki, jednak nie odwrócił się w jej stronę. Z ust Carter nie była w stanie nic później wyczytać. Nie miała bladego pojęcia o czym rozmawiali.

Jedyne co wiedziała, to że nie widzi sensu w staraniu się.

Nie pragnęła już kawy. Pragnęła dać sobie spokój i odpocząć od ludzi, którzy ją ranią.

Ze łzami w oczach poczęła kierować się z powrotem do domu. Im bliżej go była, tym szybciej szła i tym więcej łez ponownie zaczęło płynąć z jej oczu. W ostatnim odcinku drogi do domu biegła ile sił w nogach.

Chciała uciec.

Jak najszybciej.

Nie wiedziała od czego.

Od Barnes'a? Od tamtego miejsca?

Od emocji?

Które, z resztą, i tak towarzyszyły jej cały ten czas.

Wparowała do swojego pokoju, znów się w nim zamykając. Dopiero u siebie zdjęła kurtkę i buty, gdyż korytarz minęła niezwykle pospiesznie.

Rzuciła się na łóżko.

Ponawiając serię strumieni gorzkich łez.

Jej serce, mogła by rzec, już nie istniało.

Zbyt wiele kawałków do posklejania i porozrzucanego prochu, by możliwe było odnowienie tego bijącego narządu.

Jej wnętrze... cóż. Wymagało ogromnej naprawy.

A umysł?

Wyobraźnia.

Niczym film.

Ponawiający te bolesne sceny, które miała okazję zobaczyć.

Oraz te dobre, intymne, które tylko nasilały ból, przypominając o tym, co przeminęło.

Nie ważne, że znała zakończenie filmu.

Odtwarzała go cały czas.

Fragmenty z mamą, naprzemiennie z James'em.

Było to przerywane wydzwanianiem Bucky'ego, którego początkowo strącała, a później po prostu ignorowała, wyciszając swój telefon.

꧁꧂

Ja wiem... ciężki rozdział. Ale musiał taki być. Przetrwamy to jakoś.
Trzymajcie się i wypoczywajcie. Miłego weekendu! 😌💛

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro