38꧂ Uśmiech przez łzy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy Bucky myślał już, że to, co złe minęło, w tamtej chwili otrzymał dowód, iż życie nie jest wcale przewidywalne.

„Ale jak masz na imię?"

Co, to usłyszał, dotarło do niego dopiero po paru sekundach, gdyż jego umysł był w tamtym momencie tak bardzo zamroczony, że wręcz nie zarejestrował słów Very.

Ponowny strach zawładnął jego ciałem, nie pozwalając na logiczne myślenie czy chociażby ruszenie się.

Myślał, że jego nadzieja legła w gruzach na ponowne ujrzenie Very. I kiedy w końcu ją odzyskał, znów uderzyło w niego poczucie straty. Fakt, dziewczyna żyła, jednak świadomość tego, że tak naprawdę może niewiele pamiętać była przerażająca.

- Hej, słyszysz mnie? - zapytała odrobinę zakłopotana.

Bucky, wyrwany z letargu, spojrzał prosto w oczy Very, siląc się na odpowiedź.

- Tak, tak... - odrzekł ze ściśniętym gardłem - Mam na imię James. Pamiętasz mnie?

- To znaczy... wiem, że byłeś w moim życiu. I to kimś ważnym, bardzo ważnym. Ale nie mogę sobie przypomnieć kim. - wyjaśniła - Czy my... jesteśmy razem?

- Em... - podrapał się po karku - To znaczy... to dość skomplikowane.

- Opowiadaj. - poleciła - Muszę się jakoś dowiedzieć.

- No więc... mamy się... mieliśmy się ku sobie. I ostatnio był między nami zgrzyt. Ale szło wszystko w dobrą stronę i... - urwał.

- I co wtedy?

- Rozmawialiśmy przez telefon. I ty... miałaś wypadek. - wyjaśnił.

Dziewczyna pokiwała delikatnie głową. Bucky widział, że próbuje przyswoić sobie te wszystkie nowe informacje. Nie miał bladego pojęcia, co aktualnie siedziało w jej głowie.

- Co się stało? - zapytała, wyraźnie zainteresowana.

- Rozmawialiśmy wtedy przez telefon. - mówił, obserwując reakcję Very - Jakiś mężczyzna potrącił cię samochodem. Wypadek przyczynił się do złamania twojej lewej ręki, dwóch żeber i innych stłuczeń i rozcięć - wskazał na twarz.

- Czy zawsze miałam problemy z pamięcią? - zapytała.

- Nie, to... to przez ten wypadek. - odrzekł z trudem.

- Ciężko ci z tym. - stwierdziła - Że nie pamiętam. Masz mi to za złe?

- Nie, Roni... - przetarł twarz dłonią - Słuchaj, to wszystko jest dla nas ciężkie, ale przede wszystkim dla ciebie. Ja... ja się po prostu martwię, ale to jest po prostu niezależne od nikogo. Oczywiście chciałbym, abyś pamiętała. To wszystko, co między nami było. Ale nie mogę się na ciebie ani złościć, ani cię obwiniać za coś, na co nikt z nas nie ma wpływu, Roni...

Czarnowłosa przyglądała się Bucky'emu z uwagą. Po chwili uniosła lekko kąciki ust.

- Od samego początku lubiłam, jak mówiłeś do mnie Roni. - powiedziała.

Barnes uśmiechnął się pod nosem na jej słowa.

Uświadomił sobie, że jej pamięć nie jest aż tak poszkodowana. Bardzo szybko przypomina sobie wiele szczegółów z życia. Kojarzyła James'a od pierwszej chwili, wiedziała, że nie był jej obojętny.

Bucky pamiętał dzień, w którym razem z Verą wylądowali w kozie, a on w tamtym czasie wymyślał zdrobnienie jej imienia, by móc ją określać w ten konkretny, własny sposób. Mimo ówczesnej złości dziewczyny, w głębi duszy od początku spodobało jej się zdrobnienie, jakim Barnes ją obdarzył.

Może nie wszystko było stracone? Może jednak istniała szansa na powrót jej pamięci?

Brunet wiedział, że musi uzbroić się w ogromną cierpliwość.

- Czekaj, to moje pełne imię i nazwisko brzmi...? - uniosła wyczekująco brew.

- Veronica Maximoff. Znajomi, rodzeństwo mówią ci Vera.

- A ty mówisz mi Roni. - pokiwała głową - Podoba mi się.

- Starałem się. - uśmiechnął się czule.

- Wiesz może czy mam drugie imię? Trzecie?

- Niestety nie wiem. - zaśmiał się nerwowo.

- No, ja też nie. - prychnęła - Może jak zajrzę w dowód. Czy coś.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, jakby sobie coś przypomniała. Wpatrywała się w bruneta nieodgadnionym wzrokiem. Barnes nie miał pojęcia o czym teraz myślała.

Coś jej się przypomniało.

- Wspomniałeś o rodzeństwie. - podjęła, odwracając wzrok.

Bucky miał wrażenie, że nie to zaprzątało jej głowę, jednak nie chciał naciskać.

- Tak, masz rodzeństwo. - potwierdził - Brata i siostrę. Twój brat ma na imię Pietro, a twoja siostra Wanda. I wszyscy jesteście trojakami. Chodzimy wspólnie do liceum. Masz o wiele więcej znajomych. Masz zaufanego przyjaciela, Loki'ego.

- Oh, Loki. - powtórzyła zreflektowana - Tak, rzeczywiście, Loki. Znam go. Wandę i Pietro też. Nawet dużo bardziej.

- No wiesz, rodzeństwo znasz od dziecka. Loki'ego dopiero kilka miesięcy.

- Czemu tak? - zaciekawiła się.

- Przeniosłaś się do nas z innego liceum. Mieszkałaś w innej części Nowego Jorku. Teraz wynajmujesz mieszkanie, masz pracę w kawiarni.

- Oh. - przygryzła wnętrze policzka - To mogą się nieźle zdziwić, że mnie tam nie będzie. W tej kawiarni. - powiedziała nieprzekonana.

- Poradzą sobie. A ty musisz odpoczywać i regenerować swoje zdrowie.

- Tak... - przytaknęła, wpatrując się w lewą rękę bruneta - Ty też miałeś wypadek. - bardziej stwierdziła, niż zapytała.

- Em... tak, też go miałem. - zacisnął metalową dłoń w pięść.

- I poza tym - skinęła na protezę - wyszedłeś z tego cało?

- Tak. Ja tak. - odrzekł szeptem, po czym opuścił wzrok.

- Ale nie wszyscy. - dodała.

Brunet spojrzał w oczy dziewczyny, unosząc smutno kąciki ust.

- Czytasz ze mnie, jak z otwartej księgi, Roni. - powiedział półgłosem.

- Bo mam wrażenie, że to wszystko jest mi znane.

- Tak, tak się składa, że opowiadałem ci o tym. - pokiwał głową - Moja mama zginęła w wypadku. Ja i tata wyszliśmy z tego cało.

- Bardzo ci współczuję, James. - zmarszczyła brwi.

- Dzięki. - odparł po chwili.

Niemiłosiernie zakuło go serce, kiedy dziewczyna wypowiadała jego imię, a nie ksywkę. Był niemalże pewny, że go nie pamięta tak, jak wcześniej. Nagle do jego głowy napłynęły inne, dużo boleśniejsze myśli.

- Roni... - podjął ciężko - Czy mógłbym cię o coś zapytać?

- Oczywiście. - przytaknęła zainteresowana.

- Czy ty... - westchnął, czując jak jego gardło jest nieprzyjemnie ściśnięte - Czujesz coś... albo... - przeczesał nerwowo dłonią włosy - Chodzi mi o to czy skoro twoja pamięć nie jest całkowita, to czy twoje uczucia... do mnie... pozostały?

Zbyt długa cisza sprawiła, że serce Bucky'ego pękało coraz bardziej.

- James... - zaczęła ciężko - Pamiętam, że coś między nami było. Ale ja... - mówiła zakłopotana.

- Nie, nie, to nic. To nic, Roni. - uśmiechnął się.

- James, przepraszam. - szepnęła ze skruchą.

- Nie, nie przejmuj się. - pokiwał głową, a uśmiech nie schodził z jego ust - Nie myśl o tym, nie zaprzątaj sobie tym głowy. Najważniejsze, żeby twoja pamięć wróciła.

- Jesteś pewien? - nie brzmiała na przekonaną.

- Oczywiście. - patrzył na nią czule.

Nagle drzwi do sali otwarły się, a zaraz po tym w pomieszczeniu znalazł się Pietro i Wanda. Rodzeństwo Maximoff patrzyło na Verę z delikatnym uśmiechem na ustach. Poczęli powoli podchodzić do dziewczyny.

Bucky w tym czasie wstał i stanął dalej od łóżka szpitalnego, by dać im czas dla siebie.

Wanda pierwsza znalazła się przy Veronice, chwytając ją za dłoń.

- Nie dałeś znać, że się wybudziła. - szepnął Pietro do Barnes'a.

- Tak się składa, że Roni dopiero niedawno się obudziła. Zamieniłem z nią kilka słów i musisz wiedzieć...

- To jest moje rodzeństwo, o którym mówiłeś, nie? - zapytała Vera, odwzajemniając uśmiech siostry.

Nagle twarz Wandy pobladła, a Pietro jakby wstrzymał oddech. Spojrzeli po sobie, a następnie przenieśli wzrok na Bucky'ego.

- Tak. - odrzekł brunet - Roni po wypadku ma małe luki w pamięci... - zwrócił się do rodzeństwa Maximoff, a czarnowłosa potwierdziła to skinieniem głowy - Ale to nie tak, że nic nie pamięta. Praktycznie wszystko kojarzy. Nie pamięta natomiast szczegółów.

- Tak, dokładnie. - powiedziała Veronica - Wiem, że to pewnie dla was cios. Nie chcę, żebyście się przeze mnie martwili. Jeśli to was pocieszy, to naprawdę was kojarzę. - zapewniła - I pamiętam na przykład... jak Pietro chciał pofarbować swoje włosy na blond, ale ktoś miał jakieś wąty. Ostatecznie i tak zostałeś blondynem. - wyjaśniła dumnie.

Rodzeństwo Maximoff uśmiechnęło się. Wanda poczuła, jak w jej oczach zbierają się łzy. Wraz z bratem podeszła do Very, po czym ona usiadła na łóżku, a Pietro na krzesełku wcześniej zajmowanym przez James'a.

Poczęli rozmawiać.

Bucky obserwował ich, nieco oddalony, delikatnie się uśmiechając. Widział twarze rodzeństwa Very, pełne bólu, ale i jednocześnie nadziei. Powoli uświadamiali sobie, że zaniki pamięci czarnowłosej nie są tak straszne. Byli szczęśliwi, że dziewczyna żyje.

Po chwili jego wzrok jakby zatopił się w kołdrze spoczywającej na Veronice.

Obraz zaczął mu się powoli rozmazywać, toteż pospiesznie wyszedł z sali. Dopiero na korytarzu jego uśmiech zniknął. Całkowicie zdjął maskę, jaką przybrał przez ostatnie chwile. Z jego oczu popłynęły łzy. Przystawił sobie dłoń do ust i cicho załkał.

- Przecież miało być dobrze... - szepnął boleśnie.

Ogromnie się cieszył, że Vera żyje. Czuł niesamowitą ulgę. Jednak świadomość, że dziewczyna może nie żywić do niego dotychczasowych uczuć... że ją stracił...

- Nie, kurwa, nie. - przygryzł mocno wargę i wplótł ręce we włosy, po czym mocno zacisnął na nich palce.

Starał się wyrównać oddech, jednak niezbyt skutecznie mu to wychodziło.

W pewnym momencie poczuł delikatną dłoń na swoim ramieniu. Była to Wanda. Nie usłyszał nawet, jak wyszła z sali. Patrzyła na niego współczującym wzrokiem.

- Bucky, wszystko będzie dobrze. Wszystko sobie przypomni. - mówiła pocieszająco.

- Tak, Wanda, wiem. - odparł przez łzy - Ona naprawdę dużo pamięta, musi sobie jedynie wyostrzyć te wspomnienia. Tylko, że... ona wie, że coś między nami było. Mówiła, że pamięta, że byłem dla niej kimś ważnym, ale teraz ona nie... - nie dokończył wypowiedzi, a jego głos na końcu się załamał.

Wanda wystawiła ręce, by przytulić bruneta. Nie oponował. Wtulił się w Maximoff płacząc jak małe dziecko.

- Hej, przypomni sobie. - gładziła jego plecy.

- Ale ona pamięta. Tylko już tego nie czuje. Straciłem ją.

- Nie mów tak, Bucky. To nie znaczy, że jej nie odzyskasz.

- Wanda, ja już naprawdę nie wiem, co robić. - cały drżał.

Dziewczyna jeszcze nigdy nie widziała Barnes'a w takim stanie. Podejrzewała, że właśnie w tym momencie zdjął z siebie jakiekolwiek maski i skorupy, którymi się dotychczas osłaniał.

Był teraz małym, bezbronnym chłopcem.

Wanda była świadkiem, jak James po prostu pękł.

- Wszyscy postaramy się o to, aby to znów poczuła. Albo przez przywrócenie wspomnień, albo zakocha się na nowo. Bucky, wiem, że to trudne. Ale uwierz, że damy radę.

- Nie. - odsunął się od niej - Nie, Wanda.

- Co nie? - zapytała z niezrozumieniem.

- Nie dawaj mi nadziei. - powiedział zdruzgotany.

- Żałuję, że nie dałam ci jej wcześniej. - odrzekła po chwili.

Bucky spojrzał w oczy Wandy. Wyrażały tę nadzieję, której jemu tak bardzo brakowało.

- Wcześniej, wtedy kiedy to wszystko zaczęło się walić. - kontynuowała - Że byłeś z tym tak naprawdę sam, a my zjawiliśmy się później.

- To nie jest wasza wina. - powiedział.

- Ani twoja. Więc proszę cię, nie rób sobie wyrzutów o nic, ani nie katuj się tym. Ułoży się. Potrzeba tylko czasu. Vera wróci. - zapewniała - Twoja Roni wróci.

Starając się odgonić kolejne łzy, Barnes pokiwał głową.

Nie oznacza to jednak, że nagle uwierzył w jej słowa.

Wanda i Bucky dostrzegli lekarza zmierzającego w ich kierunku. Bucky wytarł mokre od łez policzki, po czym razem z Maximoff odwrócił się w jego stronę.

- Dzień dobry. Państwo od pani Maximoff? - zapytał mężczyzna.

James uświadomił sobie, że był to ten sam lekarz, który zdemaskował go kilka godzin temu, kiedy to wyczekiwał na wieści co do stanu Very.

Mężczyzna także poznał bruneta, toteż uśmiechnął się miło.

- Tak, my od niej. - odrzekła Wanda - Jestem siostrą.

- Siostra i mąż. - spojrzał nieco rozbawiony na Bucky'ego.

Barnes uśmiechnął się jedynie, drapiąc nerwowo po karku.

- Veronica niedawno się obudziła. - zaczął James.

- Doskonale. Wejdźmy zatem. - odrzekł lekarz, po czym wszyscy znaleźli się już w sali.

꧁꧂

- I poza tym ma pani uczucie... kojarzenia rzeczy? To nie tak, że niczego pani nie pamięta? - dopytywał na koniec lekarz.

- Nie, nie. Wiele kojarzę, wiele pamiętam. Głównie chodzi o takie szczegóły... imiona, relacje... coś takiego. - wzruszyła ramionami - Dziwne uczucie. Wiedzieć o pewnych rzeczach, jednocześnie nie będąc pewnym innych. Równie ważnych.

- Będzie pani pod opieką lekarską. Jutro odwiedzi panią także psycholog. - mówił, kierując się do wyjścia - Na ten moment to wszystko. Proszę dać znać, gdyby coś się działo i gdyby czegoś państwo potrzebowali. - oznajmił, po czym wyszedł z sali.

- Jasne. - odparł po nosem Pietro - Napijesz się wody? - zapytał siostrę.

- Nie, dziękuję. - odrzekła Vera, po czym westchnęła - Może jedźcie do domu. Odpocznijcie. Tu i tak nie ma nic do roboty.

- Nawet tak nie mów. - zaprzeczył stanowczo Pietro - Zostaniemy z tobą... - urwał, gdyż nagle rozbrzmiał dźwięk przychodzącego SMS'a.

Wanda wyjęła swój telefon, a następnie odczytała wiadomość. Pokazała ją bratu, po czym oboje spojrzeli po sobie.

- Musimy wracać. - Wanda miała na twarzy grymas - Do domu. Jeśli uda nam się zajrzeć później, to oczywiście przyjedziemy. - powiedziała, uśmiechając się delikatnie do siostry.

- Ja zostanę. - oznajmił James.

- Stary, jedź do siebie i odpocznij. Jesteś tutaj bez przerwy. Dodatkowo w brudnych, przemoczonych ubraniach. - radził Pietro.

- Zostanę. - powtórzył stanowczo Bucky - Nic mi nie jest.

- Przewidziałem na wszelki wypadek twój upór. - przyznał po chwili blondyn - W aucie mam torbę z jedzeniem, świeżymi ubraniami i innymi pierdołami. Zaraz ci ją przyniosę.

- Pietro... - westchnął - Naprawdę nie musiałeś...

- Musiałem. - uśmiechnął się lekko - Okej, lecimy do mamy.

Rodzeństwo Maximoff pożegnało się z Verą i już zmierzali do wyjścia z sali. Zostali jednak zatrzymani jeszcze przez chwilę.

- Ja nie mam mamy, prawda? - zapytała Veronica.

Wanda i Pietro spojrzeli zdziwieni na siostrę, a następnie na siebie.

- Masz mamę, właśnie do niej jedziemy, potrzebuje nas. - odrzekła Wanda ze smutnym uśmiechem, przelotnie zerkając na Bucky'ego.

Brunet domyślił się, że chodzi o ostatnią kłótnię czarnowłosej z mamą, która zadecydowała o jej przeprowadzce i odcięciu się od domu rodzinnego.

Nic dziwnego, że czuła się, jakby nie miała matki.

Rodzeństwo pożegnało się z Verą. Pietro po niedługim czasie przyniósł z samochodu torbę dla Bucky'ego.

- Masz tu też szczoteczkę do zębów, gdybyś nadal nie zamierzał schodzić z uporu. - zaśmiał się Pietro.

- Kurde, stary, nie wiem, jak się odwdzięczę. Zwrócę koszty oczywiście. - zapewnił James.

- Samo to, że jesteś tu z Verą jest ogromnym poświęceniem. To my powinniśmy się odwdzięczyć. - położył dłoń na ramieniu bruneta, po czym opuścił salę, zostawiając w niej już tylko Verę i samego Barnes'a.

- Pójdę się przebrać. - oznajmił James, na co Veronica skinęła głową z małym uśmiechem.

Wyszedłszy na korytarz, Bucky począł poszukiwać łazienki. Gdy już ją odnalazł, wewnątrz niej poszperał nieco w torbie w poszukiwaniu ubrań, o których wspomniał Pietro.

꧁꧂

- Wróciłem. - oznajmił James wchodząc do sali.

- Dobrze, że mówisz, bo nie zauważyłam. - zironizowała Vera, na co Barnes uśmiechnął się pod nosem.

- Stara Roni powraca. - odrzekł.

- Stara Roni cały czas jest. Tylko... z lukami w pamięci. - prychnęła, po czym zaczęła taksować bruneta wzrokiem.

Miał na sobie czarny, opinający T-shirt, jasnoszare dresowe spodnie. Włosy z kolei związał u dołu w mały koczek.

Do sali wniósł ze sobą torbę oraz ubrania, które miał ostatnio na sobie. Ułożywszy wszystko przy ścianie, podszedł do krzesełka ustawionego przy łóżku Very, a następnie usiadł na nim.

Utkwił wzrok w czarnowłosej, jednocześnie pochłaniając każdy detal jej twarzy.

- Udam, że tego nie widziałem. - powiedział nagle Bucky.

- Czego? - zmarszczyła brwi.

- Tego przyglądania się. - uśmiechnął się ironicznie.

- No bo nie widziałeś. - wzruszyła ramionami, a następnie zaśmiała się - Poza tym sam się przecież gapisz.

- No, coś w tym jest. - przyznał po chwili.

Opuścił wzrok, podczas gdy Veronica cały czas wpatrywała się w bruneta.

- Co się wcześniej stało? - spytała.

Bucky był wyraźnie zdziwiony pytaniem dziewczyny. Nie wiedział, o co dokładnie jej chodzi.

- Płakałeś. - bardziej stwierdziła, niż zapytała, czym bardziej przyciągnęła uwagę Barnes'a.

- Co? - zdziwił się - Czemu tak...

- Wyszedłeś wtedy z sali. Jak przyszli Wanda i Pietro. - przerwała mu, jednocześnie wyjaśniając.

- Nie płakałem, Roni. - uśmiechnął się.

- Jasne, a ja nie mam luk w pamięci. - wywróciła oczami.

James westchnął ciężko.

- Nie próbuj mi wmawiać, że wszystko jest dobrze, kiedy tak naprawdę nie jest, James. - powiedziała poważnie - Wanda i Pietro coś do mnie gadali, ale nie ogarnęłam co, bo nagle zobaczyłam ciebie. Jak się niby uśmiechasz, a w tym samym czasie twoje oczy zaczynają się szklić. I widać, że byłeś załamany. I wyszedłeś. Nie mów mi, James, że nie wiesz o czym mówię. Bo wiesz doskonale. I chciałabym o tym porozmawiać.

- Roni... - powiedział szeptem, wpatrując się w czarnowłosą - Czemu mielibyśmy o tym rozmawiać?

- Bo ty zawsze wszystko w sobie tłumisz. I zawsze stawiasz wszystkich ponad wszystko. Tylko nie siebie. I Pietro ci dobrze mówił, żebyś wracał do siebie, ale nie. Ty nie wrócisz do siebie. Będziesz tu siedział, dopóki mnie pewnie nie wypiszą, mam rację?

Bucky przygryzł jedynie wargę.

Doskonale mnie zna.

- Co ja mam ci powiedzieć, Roni? - zapytał zrezygnowany, z poczuciem zdemaskowania.

- Prawdę.

- Prawda jest taka, że chcę być przy tobie. Chcę tu z tobą być. - powiedział po chwili spokojnym głosem.

Veronica patrzyła na James'a wiedząc, że nie zdoła postawić na swoim.

- Nie chcę, żebyś przechodziła przez to wszystko sama. - kontynuował - Postaram się przytoczyć ci różne sytuacje z życia, żebyś przypomniała sobie jak najwięcej rzeczy. Postaram się zrobić wszystko, żebyś nie czuła się tu samotna. I aby niczego ci tu nie brakowało.

- Bardzo to doceniam, James. - powiedziała po paru chwilach półgłosem - Czy ty... - zaczęła niepewnie - Czy miałbyś coś przeciwko...? - przygryzła wargę.

- Mów, śmiało. - odparł zachęcająco.

- Położyć się tu ze mną? - dokończyła, uciekając wzrokiem.

Brunet początkowo uniósł brwi w zdziwieniu, jednak po chwili na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech. James wstał z krzesełka, a następnie Veronica przesunęła się, by chłopak mógł położyć się obok niej na łóżku.

Bucky, znajdując się już obok Very, objął ją ramieniem, a dziewczyna wtuliła się w niego. Poczuli przyjemne ciarki przechodzące przez ich ciało. Oboje czuli się, można by rzec, po części spełnieni, gdyż Veronica potrzebowała czyjejś obecności, bliskości, a James uświadamiał sobie w każdej sekundzie, że Maximoff jest tu i teraz, przy życiu.

- Dziękuję. - szepnęła, obserwując, jak klatka piersiowa bruneta unosi się i opada na wskutek oddychania.

- Nie musisz dziękować. To drobiazg. - odrzekł Barnes, gładząc włosy Very.

Zapanowała cisza, ale nie była ona niezręczna. Leżeli razem, czerpiąc przyjemność i ukojenie ze wzajemnej obecności i dotyku.

- James? - zaczęła.

- O co chodzi?

- W sumie... to ta lewa ręka poniekąd jest jak twoja. - stwierdziła, przyglądając się gipsowi, jaki założono na jej rękę.

- Oh, oby nie była taka jak moja. - zaśmiał się pod nosem, akcentując swoją wypowiedź - I oby wyzdrowiała.

- Ale srasz żarem, James. - wywróciła oczami, a brunet szczerze rozbawiony, zaśmiał się.

- Mówię serio. - przytulił się mocniej do Very.

- Ja też. - przyznała cicho - Lubię metalowe ręce. Mimo, że jedyną, jaką w życiu widziałam, jest ta twoja.

- I to powinno wystarczyć. - stwierdził, nie kryjąc rozbawienia.

- Jest to dla mnie niewystarczające. - prychnęła.

- Może kiedyś zmienisz zdanie. - przejechał palcami swojej metalowej ręki po dłoni dziewczyny, przez co ta poczuła na niej przyjemne mrowienie.

- Niewykluczone. - mruknęła pod nosem.

Nagle uniosła lekko głowę i spojrzała na bruneta. Przynajmniej tak mu się początkowo wydawało. Po chwili jednak stwierdził, że dziewczyna nie patrzy w jego oczy, a na włosy.

- Pamiętam tę fryzurę. - przygryzła wargę - I tę akcję z gumką do włosów. - mówiła zawstydzona - Na imprezie u... tego gościa co nas wkurzał z tym drugim.

- Impreza u Tony'ego Stark'a. - dopowiedział z uśmiechem Bucky - A ten drugi to Sam Wilson.

- Ah, tak. Wredne małpy. - parsknęła.

- To dobrzy ludzie. Ale fakt, potrafią wpieniać. - mówił, a jednocześnie jego oczy powoli się zamykały.

Zmęczenie brało górę.

- Wtedy na imprezie nieźle przyfasoliłaś takiej prawdziwej szkolnej małpie.

- Tak, akurat tego nie musiałeś mi przypominać. - zaśmiała się - Ale niczego nie żałuję.

Westchnęła, po czym ułożyła głowę wygodniej na brunecie. Nie trwało to jednak długo. Czuła, że coś jej nie gra.

Uniosła głowę i spojrzała w tęczówki Barnes'a wpatrzone w nią. Zmarszczyła brwi w niezrozumieniu. Jej policzki odrobinę się zarumieniły.

- O co ci teraz chodzi? - zapytała, nieustannie patrząc na Bucky'ego.

- Co masz na myśli? - zapytał niskim głosem.

- To, że wyglądasz, jak dumny tatuś.

- Jestem dumny. Że wszystko sobie bez trudu przypominasz.

- No, prawie wszystko... - mruknęła, powracając do poprzedniej pozycji.

Coś znów zakuło James'a w sercu na myśl o tym, że uczucia dziewczyny zniknęły. Te wszystkie gesty, chęć bliskości... podejrzewał, że to kwestia przyzwyczajenia, komfortu i poczucia, że tak właśnie było.

Natomiast uczucie samo w sobie... chyba aktualnie nie istniało.

- Nie myśl o tym. - powiedział, wtulając się we włosy dziewczyny - Poradzimy sobie.

꧁꧂

Wiem, ostatnie rozdziały nie były tymi wesołymi. Ale chcąc Was trochę rozchmurzyć, powiem tylko, że z racji zbliżających się świąt czeka Was tu drobny prezent. 😌🎁 Świetnie się składa, bo tę książkę publikuję w poniedziałki i piątki, a w najbliższy piątek wypada Wigilia, tak więc mega mnie to cieszy. ❤️
Nie będę zdradzać szczegółów co do prezentu.
Ale myślę, że może Wam się spodobać. 🎄
Buziaki! 😙

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro