39꧂ 𝘴́᭙𝓲ꪖ̨𝓽ꫀᥴɀꪀꪗ ᥴɀꪖ𝘴 1/5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęło półtora tygodnia od nieszczęsnego sobotniego momentu, kiedy to życie pewnych osób wywróciło się do góry nogami, pozostawiając ich wszystkich bezsilnych na dalszy rozwój wydarzeń.

Trzeba było czekać. I uzbroić się w ogromną cierpliwość.

I kiedy wszyscy byli właśnie tego zdania: by czekać; Bucky stwierdził, że zrobi coś ponad to.

Początkowo przebywał z Veronicą w szpitalu, korzystając z rzeczy, jakie podarował mu Pietro. Później, ku bardzo nalegającym namowom przyjaciół, wrócił do swojego domu, aczkolwiek większość swojego czasu spędzał z Verą.

Opowiadał jej jak najwięcej historii z jej życia, o których brunet wiedział lub w których sam bezpośrednio uczestniczył - zaczynajac od tych błahych, śmiesznych, po te nieco bardziej osobiste. Jednak uznał, że nie będzie starał się na siłę wzbudzić w Veronice jej dawnych uczuć względem niego. O pewnych, bardziej intymnych wydarzeniach, wolał jej nie mówić. Przynajmniej nie teraz. Nie chciał jej przekonywać, ani narzucać, aby myślała i postrzegała go w konkretny sposób. Uznał, że jeśli ma coś między nimi być, to dziewczyna sama to poczuje. James natomiast za priorytet uznał dobro czarnowłosej, jej komfort i szybki powrót do zdrowia i dawnego stanu.

Veronica już wiele pamiętała, dużo więcej kojarzyła. Miała także między innymi wizyty znajomych z klasy. Nie wszyscy wiedzieli o jej szwankującej pamięci, toteż twarze niektórych osób wręcz pobladły na tę wieść. Jednakże wszystkie spotkania odbyły się pomyślnie, a dziewczyna, jak i cała reszta cieszyli się z jej kolejnych wspomnień.

Stan Maximoff polepszył się w błyskawicznym tempie. Dieta dziewczyny wzbogaciła się o białko, wapń i inne elementy, przez co kości zrastały się bez problemów. Rozcięcia na twarzy wyglądały już nie aż tak drastycznie, a mniejsze siniaki i otarcia powoli zanikały. Lewa ręka wciąż znajdowała się w gipsie, jednak żebra były jedynie owijane bandażem. Veronica przyjmowała także leki przeciwbólowe i inne witaminy.

Ku jej usilnym namowom, udało jej się w końcu namówić lekarza na wyjście ze szpitala i powrót do domu. Ostatecznie uzyskała na to zgodę. Istniał jednak jeden warunek.

𐂂

- Skoro mieszka pani sama, to musiałby ktoś się albo do pani wprowadzić, albo przychodzić na całe dnie, by pomóc pani chociaż w nakładaniu bandaża na żebra. - mówił lekarz - Poza tym wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy takie obowiązki, jak chociażby sprzątanie domu. Jak chce pani to robić z ręką w gipsie i żebrami w niekoniecznie jeszcze dobrym stanie?

- Ja sobie nie poradzę? - Vera uniosła brew.

- Na ogół nie twierdzę, że sobie pani nie poradzi. - zaprzeczył lekarz - Nie wątpię w pani możliwości. Ale stan zdrowia, siłą rzeczy, trochę to pani uniemożliwia.

- Rodzeństwo Roni mogłoby przyjeżdżać w niektóre dni do pomocy. Wymienialiby się w poszczególnych godzinach. - odrzekł spędzający czas z dziewczyną Bucky, rozmawiając o tym wcześniej z Wandą i Pietro - Miała by opiekę. Nie byłaby przecież sama.

- No dobrze, ale to są, jak pan mówi, poszczególne dni. - odparł lekarz - A co z resztą dni? - zapytał - Kto by się opiekował panią Maximoff?

- Dobra już, „opiekował"... - wywróciła oczami - „Towarzyszył" brzmi lepiej, panie doktorze. - na jej słowa lekarz westchnął - Stwórzmy chociaż pozory, że nie ma tragedii.

- Ona tak zawsze ucieka od problemów? - doktor zwrócił się do Bucky'ego, na co brunet westchnął, z kolei Veronica wywróciła oczami - No więc, kto by towarzyszył pani Maximoff w trakcie pozostałych dni w których rodzeństwo nie mogłoby tego zrobić?

𐂂

- James? - z zamyślenia bruneta wyrwał go głos Very.

Mężczyzna wstał z podłogi, na której rozłożone były pudełka z bombkami, po czym podszedł do dziewczyny stojącej na wprost choinki w jej małym salonie.

- Roni, wiesz, że nie powinnaś się tak przemęczać? - zapytał z troską w głosie - Powinnaś odpoczywać. I się nie przeciążać.

- A ty powinieneś być u siebie w domu i pomagać swojej rodzinie w przygotowaniach do Bożego Narodzenia, a nie zajmować się mną, ale oto jesteśmy. - powiedziała na jednym wdechu.

James westchnął, przymykając powieki.

- No więc o co chodzi? - zapytał, dając w tym przypadku za wygraną.

- Nie wiem, co by było lepsze. Choinka z samymi światełkami, ale żeby było ich dużo. Czy jednak standardowo, trochę światełek, trochę bombek, jakieś łańcuchy czy inne dupidełka. - zastanawiała się.

- Hmm... - Bucky zaczął to rozważać, wpatrzony w ciemnozieloną choinkę niezbyt wielkich rozmiarów.

Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej odlatywał od rzeczywistości, jaka go otaczała. Popadał w wir własnych myśli, z których ostatnio bardzo ciężko było mu powrócić do normalnego stanu.

Na szczęście istniała ta jedna osoba, która momentalnie przywracała bruneta do żywych.

- James, o co chodzi? - zapytała.

Ku swojemu zaskoczeniu Barnes dostrzegł, że dziewczyna stoi przodem do niego. Wpatrywała się wyczekująco w oczy chłopaka, wiedząc doskonale, że zaprząta on sobie czymś głowę. Nie wiedziała jednak czym konkretnie.

- W jakim sensie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Jawnie sobie ze mnie kpisz. - uniosła brew - Przecież widzę, że coś ci chodzi po głowie.

Tak, Roni. Boję się, że moja dawna Roni nie wróci. Nawet jeśli twoje wspomnienia są ci już znane. Nawet jeśli pamiętasz wszystkie osoby, łącznie ze mną. Twoje uczucia nie wróciły. A to, jak mnie postrzegasz i traktujesz jest efektem twoich niegdysiejszych przyzwyczajeń, wspomnień o odczuwanym przy mnie komforcie i chęci nie zrobienia mi przykrości, gdyż te uczucia jednak nie istnieją. Przynajmniej nie w takim ogromnym stopniu, jak kiedyś. I nie mogę cię za to winić. Nie winię cię. Po prostu serce mi się rozdziera, że stoi przede mną inna osoba od tej, która była przy mnie kiedyś. I wciąż jesteś tą Roni. I wciąż żywię do ciebie te same uczucia. Ale wiem, że ty nie. Widzę to. Nazbyt przejrzyście. I widzę, że nawet jeśli pamiętasz większość rzeczy, to patrzysz na nie jakby z innej perspektywy. Oczami kogoś innego. Jakbyś w ogóle była kimś innym. Po prostu boję się, że już cię nie zobaczę. Takiej jak kiedyś. Tak cholernie się boję. I przecież nie mogę ci tego powiedzieć. Nie wyobrażam sobie, jak ogromne poczucie winy byś poczuła. Bo zdążyłem poznać cię na tyle, by wiedzieć, że byłoby ci z tym źle. Potwornie źle. A ja nie chcę, byś znowu przeze mnie cierpiała, Roni...

Bucky westchnął pod nosem.

- Jest w porządku. - uniósł lekko kąciki ust.

- Sranie w banie. - prychnęła.

- Będę szczery. - uśmiechnął się ironicznie - Zrobiłaś się bardziej bezpośrednia. Co prawda, zawsze byłaś dość bezpośrednia... ale teraz to poszerzasz horyzonty.

- Oh, komplementuj mnie dalej. - odrzuciła teatralnie włosy - To jest właśnie to, co chciałam usłyszeć. Co każda kobieta chciałaby usłyszeć.

James się zaśmiał.

- Przecież wiesz, że się drażnię. - spojrzał na nią czule.

- A ty znowu dałeś się wkręcić. - parsknęła - Przecież wiesz, jaka jest nasza relacja, chyba nie tylko ja mam luki w pamięci. - pokręciła głową.

Bucky mimowolnie uśmiechnął się na myśl o coraz lepszej pamięci dziewczyny. Był wdzięczny za to, że mógł obserwować poprawę stanu jej zdrowia.

- Jesteś niemożliwa. - mruknął, nie przestając się uśmiechać.

- Nie zaprzeczę. - przyznała po chwili - Słuchaj, podasz mi tamto pudełeczko z bombkami? - wskazała palcem na mały karton ozdób.

- Jasne. - brunet już po chwili stanął przy Veronice z pudełkiem w rękach, by ta mogła wyjąć z niego bombkę i przystawić do choinki, jednocześnie rozmyślając nad resztą wyglądu drzewka.

- Tak kminie, kminie... - przygryzła policzek od wewnątrz - Po prostu nie mogę się zdecydować. Bo widziałam w internecie zdjęcie choinki, po prostu bez niczego, tylko z samymi światełkami. Autentycznie. Dwa albo trzy zestawy lampek choinkowych i efekt był cudowny. Nawet nie było na czubku gwiazdy czy szpica. Same lampki. I to było piękne. Ale z drugiej strony, taka typowa, standardowa choinka, z tymi superowymi bombkami - wpatrywała się w trzymaną przy choince czarną, połyskową bombkę - byłaby świetna. Żal mi po prostu nie wykorzystać tych bombek. No chyba, że zrobimy jakiś stroik i ich użyjemy, a co do choinki to zostaniemy przy samych lampkach, co ty na... - nie dokończyła pytania, gdyż w bombce zobaczyła odbicie Bucky'ego.

I może na pierwszy rzut oka nie byłoby w tym nic dziwnego, jednak dostrzegłszy fakt, że brunet wpatrzony jest Maximoff, wywołał u niej małe ciarki na ciele.

Spojrzała na James'a dostrzegając dobitniej jego utęskniony i po prostu zakochany wzrok. Miała wrażenie, że w jej brzuchu pojawiły się delikatne motylki. Chłopak w aktualnej chwili rzadko kiedy mrugał, a jego poszerzone źrenice uwydatniały więcej czerni. Barnes przygryzł mimowolnie wargę, mrużąc lekko oczy.

- James? - zapytała półgłosem, jakby bała się, że zepsuje tę chwilę - O co chodzi?

Brunet nie odpowiedział od razu. Podszedł o krok bliżej do dziewczyny, przez co musiał schylić nieco głowę, a Vera - zadrzeć ją.

- Po prostu pięknie wyglądasz. - odrzekł także półgłosem, mając dość niski ton.

- W dresowych spodniach i koszulce z napisem absolutnie nic? - uśmiechnęła się łagodnie.

- Z napisem absolutnie nic mnie nie obchodzi, dopisane małym druczkiem. I z tymi rozcięciami przy wardze i brwi. Tak. Wyglądasz pięknie. - powiedział wpatrzony w Verę.

- Dlaczego mi to mówisz? - zapytała po chwili.

- Bo na to zasługujesz, Roni. - odparł.

Zapanowała cisza. Ich mocny kontakt wzrokowy ani na chwilę nie został przerwany. Co jakiś czas czuli na swoich twarzach delikatny oddech, gdyż odległość jaka ich dzieliła, nie była duża.

W pewnym momencie Veronica położyła dłoń na policzku Bucky'ego. Chłopak wtulił się w nią, kiedy palce Very zetknęły się z jego skórą na twarzy. Przymknął oczy, czerpiąc ukojenie z gestu Maximoff.

- Ale twoje oczy cały czas są smutne, James. - powiedziała po chwili.

- Bo nie zasługujesz na to, co się wydarzyło. Na to cierpienie. I zmaganie się w tymi problemami. - odparł, kładąc swoją dłoń na tej dziewczyny.

- Ale czasu nie cofniesz. Musimy się z tym pogodzić. Zaakceptować rzeczywistość taką, jaka jest.

- Tak, chyba masz rację. - odpowiedział zrezygnowany, ze słyszalnym smutkiem w głosie.

Nagle oboje usłyszeli dzwonek do drzwi. Barnes powiedział, że otworzy drzwi, na co Vera skinęła głową. W progu, na klatce schodowej dostrzegł nikogo innego, jak siostrę Maximoff.

- Hej, co ty tu robisz? - zapytał Bucky.

- Hej, uznałam, że może cię wyręczę, bo akurat mam trochę czasu. - oznajmiła Wanda - No i poza tym... muszę pogadać z Verą.

- Wchodź. - przepuścił ją w drzwiach, po czym je zamknął.

- Świąteczny armagedon. - stwierdziła lekko rozbawiona rudowłosa, będąc już w salonie.

- Nie da się ukryć. - odparła Veronica - Rozważaliśmy z James'em, jak by tu ubrać choinkę. - zerknęła na drzewko.

- Odrobinę czasu do świąt jeszcze macie. Także nie pali się. - uznała Wanda.

- Niby tak. Ale kiepsko, żeby do świąt leżało też to. - wskazała zdrową dłonią na stosy bombek na podłodze.

- Ja to ogarnę. - powiedział James, już szykując się do układania ozdób choinkowych.

- Nie! - zabroniła Wanda - Zrobiłeś już tak dużo. Idź do domu.

- Nie, niech zostanie. - odrzekła niemalże natychmiast Vera.

Zreflektowała się, nerwowo przygryzając wargę. Spojrzała najpierw na siostrę, a później na bruneta.

- Zostań, James. - poprosiła.

- Zostanę. - odparł po chwili, unosząc lekko kąciki ust.

- Dobra, ale my idziemy pogadać. - oznajmiła Wanda, obejmując ramieniem siostrę, po czym zwróciła się do Bucky'ego - Idź do kuchni, może zrób sobie kawy czy herbaty. Oczywiście za zgodą Very. - zastrzegła Wanda, nie chcąc rządzić się mieszkaniem siostry.

- Matko, zachowujecie się, jakbym była jakaś nietykalna. - zniecierpliwiła się Veronica - Korzystaj z kuchni do woli, nie pytaj się mnie o nic. - mówiła do bruneta - Nawet jakbyś znalazł gdzieś pół litra, a miałbyś ochotę się napić, to zapoczątkuj to. Nie pytaj się nawet. - mówiła, jakby było to coś oczywistego, aby James czuł się u niej jak u siebie w domu.

- W porządku. Dzięki. - odrzekł rozbawiony Barnes, po czym dziewczyny zniknęły za drzwiami od sypialni.

- Tylko nie podsłuchuj! - słychać było stłumiony głos Wandy.

- Za kogo wy mnie macie? - zapytał spoglądając na sypialniane drzwi, podczas gdy jego ramiona opadły.

Bucky nie chcąc nawet przypadkowo słyszeć słów rozmowy dziewczyn, skierował się do kuchni, by ostatecznie zrobić sobie kawy.

W trakcie przygotowywania napoju rozmyślał nad pracą Maximoff. Cieszył się razem z nią, że nie musiała rezygnować ze swojej posady, a bezproblemowo uzyskała zwolnienie z racji uszczerbku na zdrowiu. Nie miał wcześniej okazji głębiej porozmawiać z nią na temat kawiarni i nawet samej kawy. Czy to jest to, co daje dziewczynie radość i spełnienie?

Uznał, że nadrobi z nią wiele tematów, których wcześniej nie poruszał. Jej przeżycie - jak stwierdził lekarz - było cudem. Brzmiało to jak druga szansa.

Bucky nie zamierzał jej zmarnować.

𐂂

Minęło pół godziny, może czterdzieści minut, od kiedy siostry zaczęły swoją rozmowę.

James zdążył wypić swoją kawę i zatopić się we własnych myślach. Nieustannie dręczyła go sytuacja z Verą, jeśli chodzi o ich uczucia. Nie mógł uporać się z myślami, że tego wszystkiego już po prostu nie ma. Jedyne, co zostało, to stare nawyki i być może świadomość bezpieczeństwa, kiedy Veronica była blisko James'a. Stąd jej chęć wspólnego przebywania z nim i ufania mu.

Nagle usłyszał otwierające się drzwi. Mimowolnie poderwał się na równe nogi, po czym wszedł do salonu. Widok Wandy wychodzącej z sypialni bez Very, wprawił go w lekko niepokojący nastrój.

- Obgadane? - starał się brzmieć naturalnie, jednocześnie unosząc kąciki ust.

- Em, tak... chyba tak. - powiedziała pod nosem.

- Wszystko gra? - James zmarszczył brwi.

- Niezupełnie. - przygryzła nerwowo wargę - Musi to przyswoić. I ochłonąć.

- Jeśli mogę wiedzieć... - podrapał się po karku - Chodzi o jakąś świeżą sprawę czy wiedziała już o tym wcześniej, a musiałaś jej tylko... - westchnął - przypomnieć?

- Wiedziała. To jest sprawa sprzed wypadku. - odpowiedziała - Wnioskuję, że nadal ci nie mówiła o co chodzi?

- Nie, nie. Nie było okazji. A w dniu, w którym miała mi powiedzieć... - umilkł, opuszczając wzrok.

- Tak, wiem. - odparła - Ten wypadek pokrzyżował życie nas wszystkich. - pokręciła bezradnie głową - Będę się zbierać. Daj jej trochę odetchnąć. - skinęła głową w stronę sypialni.

- W porządku. - przytaknął.

Odprowadził Wandę do wyjścia, po czym zamknął za nią drzwi. Powrócił do salonu. Stanął na środku pomieszczenia, wkładając ręce do kieszeni.

Nie, nie idź tam. Miałeś dać jej odetchnąć.

- Ta... - mruknął pod nosem.

Uznał, że pewnie Vera chciałaby mieć chwilę prywatności po usłyszeniu i przypomnieniu sobie pewnych ciężkich sytuacji z życia. Cokolwiek by to nie było.

Barnes pokiwał głową na własne myśli.

Po chwili przygryzł policzek od wewnątrz i utkwił wzrok w drzwiach od sypialni.

- Kogo ja oszukuję. - powiedział pod nosem, zmierzając w stronę pokoju.

W ciężkich chwilach, nagłej tragedii lub szoku bliskość i czyjaś obecność jest najważniejsza. Najgorzej jest zagradzać sobie tę drogę, pozwalając aby własne, samotne przeżywanie tego doszczętnie wypełniło duszę mrokiem. Priorytetem jest rozmowa i wsparcie. Dobrze jest pomagać i pozwalać sobie pomóc. W innym wypadku idzie się zatracić w swoim cierpieniu.

Wiem, co mówię.

Będąc już u drzwi, zapukał w nie delikatnie.

- Roni? Mogę wejść? - zapytał łagodnym głosem.

Cierpliwie czekał, aż Maximoff odezwie się chociażby słowem. Jednak ciągle panowała cisza.

Po dłużącym się momencie, brunet usłyszał ciche mruknięcie oznaczające zgodę na jego wejście do środka.

Nacisnął powoli na klamkę i w tym samym tempie uchylił drzwi. Zajrzał do wnętrza pokoju, a po chwili był tam już obiema nogami. Zmarszczył brwi, wyraźnie zmartwiony.

Ujrzał Verę siedzącą na łóżku, wpatrzoną w okno z pozoru pustym wzrokiem. Na policzkach miała świeże, mokre ślady po łzach.

Bucky westchnął cicho, zamykając za sobą drzwi. Podszedł do łóżka, nie odrywając wzroku od Maximoff.

- Hej. - szepnął.

- Hej. - odpowiedziała po chwili niemalże bezdźwięcznie.

- Mogę? - zapytał łagodnie.

Dziewczyna pokiwała ledwie widocznie głową.

James usiadł blisko niej, przez co ich uda się ze sobą stykały. Splótł ze sobą swoje palce i utkwił wzrok w podłodze. Nie chciał od razu naciskać. Wiedział, że samo bycie przy kimś, niekoniecznie rozmawianie, też jest ważne. Chciał, aby Vera przywykła do jego obecności.

Siedzieli więc razem, a ciszę przerywały jedynie ich oddechy.

W końcu po pewnym czasie, Bucky zwrócił oczy ku dziewczynie, zatapiając się w jej oczach.

- Proszę cię, nie tłum tego w sobie. - szepnął - Nie mówię, żebyś mi powiedziała mi o co chodzi, jeśli nie chcesz. Powiedz po prostu co czujesz.

Veronica dopiero teraz lekko drgnęła, a wzrok, który dotychczas miała wpatrzony w jeden punkt, opuściła na rękę ułożoną na udzie.

- Złość. Smutek. Żal. Urazę. Poczucie winy. Poczucie beznadziejności, bezsilności i tego, że jestem niewystarczająca. - wymieniła słabym głosem.

Barnes wiedział, że chodzi tu o jej mamę.

- Masz do tego prawo, Roni. - odrzekł - Po co masz udawać, że jest okej, skoro nie jest.

- Przecież ty tak robisz. - stwierdziła po chwili - Tylko, że ty umiesz to dobrze maskować. Ja już niezupełnie. W porównaniu do ciebie, ja nie mam na tyle siły, żeby udawać, że jest okej.

- Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje. - odrzekł - Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś, kto już tyle zniósł i dalej się trzyma.

- Mówisz tak tylko, żeby mnie...

- Nie, wcale nie. - przerwał jej - Uważam, że jesteś niesamowicie silna. Mówię to całkiem szczerze.

- Może i tak. Ale nie wiem czy nadal się trzymam, James. Mam wrażenie, że się rozsypuję.

- Nie wiem, na ile jest w tym racji. Ale często nie da się udźwignąć tego wszystkiego. Czasem lepiej chyba dać się temu rozsypać, żeby później poukładać to na nowo. Po co kroczyć bezwiednie tą sama drogą, kurczowo starając się wytrzymać? Po co, skoro nie widać celu? Nie odnajdziesz przecież tej drogi i jej sensu, jeśli się nie zgubisz.

Veronica zwróciła głowę w stronę Bucky'ego, jednak nie uniosła na niego wzroku.

- Życiowe dołki, a w innych przypadkach wręcz kaniony, są po to, żeby z nich wychodzić. I z każdego da się wyjść. A chcę, żebyś wiedziała, że nie będziesz z tym wszystkim sama. - powiedział brunet.

Maximoff spojrzała w jego tęczówki. James dostrzegł, że oczy Very są szklące. Po chwili był świadkiem, jak po jej policzku zaczęła spływać samotna łza.

Bucky wystawił dłoń, po czym starł łzę, gładząc jednocześnie twarz dziewczyny.

- Jestem tu. - szepnął.

Veronica uśmiechnęła się smutno, przymykając powieki. Dotyk dłoni James'a był dla niej niezwykle przyjemny i kojący. Skóra bruneta, jaką mogła w tej chwili poczuć, była gładka i ciepła, co wręcz ją usypiało. Miała wrażenie, jakby czas się chwilowo zatrzymał. Nie przeszkadzało jej to jednak. Gdyby było to możliwe, z chęcią utknęła by w tym konkretnym momencie. Gdyż to, co teraz czuła, było pewnego rodzaju ulgą i spokojem.

- Wiem. - odparła - I dziękuję ci za to. - spojrzała w oczy Bucky'ego.

- Gdy tylko będziesz miała ochotę porozmawiać, wiesz, że... - urwał w chwili, kiedy spostrzegł nadgarstek Very.

Czarnowłosa także spojrzała w to miejsce, po czym robiąc mały grymas na twarzy, odwróciła dłoń, kryjąc obiekt zainteresowania Barnes'a.

- Roni... - szepnął zmartwiony.

Chwycił delikatnie dłoń Maximoff, po czym przyciągnął ją do siebie, odwracając wewnętrzną stroną nadgarstka do góry.

Oczom Bucky'ego ukazały się świeże zaczerwienienia i zadrapania. Ponadto w niektórych miejscach skóra na nadgarstku Very była wręcz zdarta.

- Stare nawyki zostały. - zauważył półgłosem.

- Nie wiem czemu, ale jak się stresuję czy złoszczę to...

- Drapiesz nadgarstki, wiem. - dokończył za nią, po czym spojrzał na jej lewą rękę w gipsie - Proszę, powiedz, że nie wpychałaś sobie tam dłoni i nie zdołałaś tego zrobić.

Veronica zaśmiała się cicho.

- Nie, nie... - odparła z uniesionymi kącikami ust.

- Zaczekasz na mnie chwilę? - zapytał, na co czarnowłosa skinęła głową.

James wyszedł z sypialni, a po niespełna minucie był tu z powrotem. Siadając na łóżku ponownie ujął dłoń dziewczyny i nakleił duży plaster na jej nadgarstku. Kiedy skończył, nie puszczał jej ręki, a splótł z Verą palce w delikatnym, ale jednocześnie czułym uścisku.

- Proszę cię, nie rób tego więcej. - spojrzał jej w oczy - To naprawdę do niczego dobrego nie prowadzi.

- Wiem. - mruknęła - Po prostu nie wiedziałam, jak odreagować.

- Kolejnym razem zawołaj mnie. Albo zadzwoń. W zależności gdzie będę. - zaproponował - Rozmowa w porównaniu z ranieniem się będzie lepszym rozwiązaniem.

- Wiesz, że nie musisz tego robić. - powiedziała.

- Czego? - zapytał lekko wybity z rytmu.

- Pomagania mi, zostawania ze mną. - przeniosła wzrok z ich splecionych dłoni na oczy bruneta - Poświęcania się.

- Roni, jesteś dla mnie ważna. To jest mój obowiązek, aby ci pomóc. - mówił - Z resztą odbiegając od tego... ja po prostu chcę ci pomóc. I być tu z tobą.

Vera pokiwała głową.

- Nie wiem, jak ci się odwdzięczę. - powiedziała, przygryzając lekko wargę.

- Nie musisz mi się odwdzięczać. - odparł, podczas gdy jego wzrok opadł na usta dziewczyny.

- Nie jesteś mi obojętny, James. To mój obowiązek. Z resztą, odbiegając od obowiązku. Ja po prostu chcę ci się odwdzięczyć. - odbiła dumnie, ale nie na pokaz, piłeczkę.

Bucky uśmiechnął się. Jego wpatrzone intensywnie w czarnowłosą źrenice zdawały się być większe, przez co oczy chłopaka pociemniały. Zacisnął szczękę, uwydatniając ostre rysy swojej twarzy. Pokręcił głową, jakby nie dowierzał w to, co właśnie usłyszał.

- Stare gierki powracają. - odrzekł, wyraźnie ucieszony z coraz bardziej szczegółowych wspomnień dziewczyny.

- Stare gierki cały czas są. - powiedziała półgłosem.

Zapanowała cisza. Nie była ona jednak niezręczna. Oboje wpatrywali się w siebie jeszcze przez kilka chwil, kiedy w końcu Vera zabrała głos:

- Pomożesz mi ubrać choinkę? - zapytała - Te bombki tam się walają po tej podłodze... - prychnęła.

- Oczywiście. - odpowiedział.

Wstali z łóżka, rozplątując swoje dłonie, po czym wyszli z sypialni prosto do salonu.

Chłopak zaczął rozglądać się za bombkami, które mógłby zaproponować Veronice do powieszenia na drzewku. Z kolei sama Vera stanęła w miejscu, a jej wzrok zatopiony był w ciemnozielonych gałązkach choinki.

- Roni, słuchaj... tak sobie myślę... - zaczął Barnes - Ten pomysł z samymi lampkami nie byłby taki zły. Ewentualnie w zaledwie kilku miejscach moglibyśmy pozawieszać bombki. Co sądzisz?... - ostatnie słowa wypowiedział wolniej i odrobinę niepewnie, widząc Maximoff ze łzami w oczach.

Nie były to jednak łzy szczęścia.

Brunet podszedł do Very, kładąc dłonie na jej ramionach i subtelnie je gładząc.

- Choinka może poczekać. - stwierdził - Chcesz usiąść? - skinął głową na małą kanapę za nimi.

Veronica pokiwała głową. Barnes usiadł pierwszy, pozwalając dziewczynie na wygodnie ułożenie się przy nim. Veronica podkuliła nogi, prawą ręką objęła Bucky'ego w pasie, a głowę ułożyła w zagłębieniu jego szyi. Brunet z kolei objął delikatnie dziewczynę, pamiętając cały czas o jej uszkodzonych żebrach, a swoją głowę oparł o tę jej.

- Brakuje mi taty. - powiedziała w końcu - I mimo wszystko mamy. - dodała łamliwym głosem. Naprawdę nie wiem, czemu akurat na mnie padło.

- Wiedz, że to nie twoja wina. Jakkolwiek by się to nie potoczyło. To nie twoja wina, Roni.

- Czuję się winna. - mruknęła.

- Niesłusznie. - stwierdził - Nie powinnaś. Nic złego nie zrobiłaś. Wobec pewnych rzeczy jesteśmy bezsilni.

- Ciężkie to... - mruknęła, co chwila poprawiając się na kanapie.

- Zaczekaj moment. - odrzekł brunet, przestając obejmować dziewczynę i odsuwając się nieco dalej - Połóż się.

Vera dopiero po chwili przekonała się do jego słów, a już w trakcie kolejnych sekund jej głowa spoczęła na kolanach James'a, a ona sama leżała na kanapie plecami do dołu, przez co mogła bez problemu ujrzeć twarz chłopaka.

Bucky jedną rękę ułożył na brzuchu Very, splatając z nią dłoń. Z kolei drugą gładził jej włosy, bawiąc się nimi delikatnie, co było niezwykle kojące dla dziewczyny.

- No, może już nie aż tak ciężkie. - mruknęła z uniesionymi kącikami ust, po czym przymknęła oczy.

- Cokolwiek by się nie działo, zawsze możesz się do mnie zwrócić, pamiętaj o tym. - odparł, a następnie odchylił głowę, opierając się o wezgłowie kanapy - Jestem tu dla ciebie, Roni. - dodał spokojnym głosem - Choćby nie wiem co się działo. Wiedz, że możesz na mnie liczyć. Zgoda?

Odpowiedziała mu cisza. Uniósł więc głowę spoglądając na Verę, która w błyskawicznym tempie zdążyła usnąć.

- Odpoczywaj, Roni. - szepnął, po czym nachylił się, by pocałować ją czule w czoło.

𐂂

Witam! Oto pierwszy rozdział z pięciu. W ciągu dnia pojawią się pozostałe, bo przeplatam korektę tych rozdziałów z gorączką przedświąteczną i przygotowywaniem do Wigilii hahah. Ale wszystko ogarnę.
Grubsze życzonka zostawię na sam koniec, a na ten moment życzę Wam wszystkim dobrego dnia i ciepłej, świątecznej atmosfery w trakcie wszelkich przygotowań! 🎄🤍

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro