56꧂ Świeża krew

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwszy dzień w szkole po feriach zimowych. Marzec - jednej strony miesiąc zwiastujący przyjście wiosny, a co za tym idzie promienie słoneczne, pogoda ducha oraz przyjemne ciepło; z drugiej strony dla Very był to miesiąc niepewności.

Nie wiedziała, jak potoczy się sytuacja z Loki'm oraz nie miała bladego pojęcia czy Barnes przypadkiem się o tym wszystkim nie dowie. Musiała przyznać - nie chciała tego. Nie chciała, by się złościł. Wyszła jednak z założenia, że skoro Loki miał to wszystko ogarnąć, to być może szybko się zakończy cała ta niezręczna sytuacja i może się także okazać, iż wcale nie będzie musiała mówić o czymkolwiek swojemu chłopakowi.

Bo skoro Loki się tym zajmie i chce się tym zająć, to chyba musi być dobrze, nie?

Veronica przekroczyła próg liceum, pojawiając się wewnątrz jego korytarza. Idąc wzdłuż niego, mijała wiele znajomych twarzy - niektóre z nich znała osobiście, inne tylko z widzenia w szkole. Mimo wszystko dobrze było wrócić do codzienności. Tym bardziej, że część wyjazdu okazała się być poniekąd lekkim niewypałem.

Zdecydowanie podobała jej się wizja powrotu do szarej codzienności. Choć... z tą szarością nie zawsze tak było. Bliscy jej ludzie sprawiali, że mogła doglądać pięknej bieli i błękitów codziennych dni.

I właśnie zobaczyła pierwsze przedsmaki tego.

Pomachała stojącej w oddali Natashy, Peggy i Pepper, które po chwili spostrzegły, że Maximoff do nich zmierza. Uśmiechnęły się serdecznie i otwarły krąg, w którym wspólnie stały, aby pozwolić Veronice do nich dołączyć.

Kiedy czarnowłosa znalazła się tuż przy nich, wszystkie dziewczyny miło ją powitały.

- Was też naprawdę dobrze widzieć. - odparła Vera ze szczerym uśmiechem - Mimo, że widziałyśmy się stosunkowo niedawno.

- Z jednej strony masz całkowitą rację. - powiedziała Pepper - Ale z drugiej strony uważam, że każda okazja do wspólnego spotkania i zobaczenia się jest cudowną okazją. Także ten miniony weekend dzielący nas, nasze rozmowy i wzajemną obecność był dla mnie ogromną ilością czasu, który naprawdę niecierpliwie znosiłam. - wywróciła oczami.

- Coś w tym jest. - przytaknęła Natasha - Na ogół nie lubię chodzić do szkoły, ale... - zacisnęła usta - No, dla was warto.

- Ooohhh... - Vera i Pepper dźwięcznie się rozczuliły, z kolei Peggy szeroko się uśmiechnęła.

- Popieram. - oznajmiła Carter, kiwając głową.

- Oj tak, zdecydowanie. - dodała Potts.

- No, ja muszę przyznać, że chwilę od was odpoczęłam... - wtrąciła żartobliwie Vera, przez co spotkała się z karcącym wzrokiem przyjaciółek, więc mimowolnie parsknęła śmiechem - Ale z was dzbany. Przecież nie mówię serio.

- No... niech ci będzie. - mruknęła Nat, kręcąc głową.

Wszystkie spojrzały po sobie poważnym wzrokiem, uważnie lustrując swój wyraz twarzy. W pewnym momencie zdawało się, jakby praktycznie żadna z dziewczyn się nie poruszała, a zastygła w bezruchu. I właśnie wtedy czwórka nastolatek wybuchnęła głośnym i donośnym śmiechem, przez co przechodnie na korytarzu oglądali się na nich, by zobaczyć i zrozumieć co się dzieje.

- Ludzie się na nas patrzą, jak na debili. - Veronica przysłoniła usta dłonią.

- A jest inaczej? - wśród nich pojawił się nagle Sam, który stanął pomiędzy Peggy i Pepper, a następnie zarzucił im na ramiona swoje ręce.

- Wstydziłbyś się. - odrzekła z udawanym oburzeniem Potts.

- Oj tam. - przymknął oczy - Robię was w balona z tymi debilami. A przynajmniej z waszą trójką. - spojrzał wymownie na Verę.

Dziewczyna zmrużyła nienawistnie oczy, wlepiając swój surowy wzrok w Sam'a. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, a następnie uniosła prowokacyjnie brew.

- Początkowo miałam tylko wrażenie - zaczęła Maximoff - ale teraz już jestem pewna, że na korytarzu jest przeciąg, bo właśnie przywiało tu porządny smród. - jej wzrok także był sugestywny.

- Kto czuje, ten produkuje, Vera. - odgryzł się.

- Ta? Jakoś mi się nie przypomina, żebym to ja była twoją matką, Sam. - odbiła piłeczkę.

- Matką może nie. - zaśmiał się - Ale jeśli chodzi o partnera do produkcji, to jest taki jeden...

- Zaraz ci przypierdolę w ten kaczy łeb. - sarknęła.

- Uuu... Steve by nie pochwalał takiego słownictwa. - udawał, jakby był w szoku zachowaniem Very.

- Ale jego tu nie ma. Więc morda w piach i kiełkuj. - skinęła na niego.

- Jaka agresywna. - mruknął pod nosem.

- Stanowcza. - poprawiła go.

- I głupia. - dodał prześmiewczo.

- Na pewno nie głupsza, niż ty.

- Tu bym polemizował.

- Rób co chcesz, mnie w to nie mieszaj. Wystarczy, że i tak w tej chwili zawracasz mi dupę.

- Słysząc zawracasz, od razu skojarzyło mi się to ze słowem obracasz, ale to akurat już działka Barnes'a, nie? - poruszał brwiami i wrednie się uśmiechnął.

- Wilson, przysięgam, jak ci zaraz...

Veronica nie dokończyła, gdyż nagle tuż obok niej pojawił się Tony, z rękami w kieszeniach. Otaksował wszystkich zebranych wzrokiem, przy czym dłużej zatrzymał się na Pepper, uśmiechając czule do dziewczyny. Rudowłosa odwzajemniła gest, rumieniąc się nieco na policzkach.

W końcu Stark zerknął na Sam'a, następnie na Verę, a później znów na resztę.

- Nie przeszkadzajcie sobie. Przynieść komuś popcorn? - zapytał.

- Nie, teatrzyk się skończył. - skwitowała Vera, a przynajmniej taką miała nadzieję.

- No ja nie wiem. Teatrzyk to się zacznie, jak się tu jeszcze zbiorą inni. - Wilson wzruszył ramionami.

- Z kolei beznadziejny kabaret trwa tam, gdziekolwiek byś się nie pojawił. - powiedziała złośliwie Maximoff.

- Wydaje mi się, że lepiej jest rozsiewać wokół kabaret, niż jak w twoim przypadku stypę. - uniósł lekceważąco brwi.

- Ah, weź się wypchaj. - pokazała mu środkowy palec.

- Tyle ci wchodzi czy dogadza? - zapytał Sam przesłodzonym, niewinnym głosem.

- Tyle ukazuje wielkość twojego... ekhem... - odrzekła sugestywnie Vera, nie żałując dorodnego uśmiechu na jej ustach.

- No proszę, dokończ, co miałaś na myśli, zboczuszku. - nalegał Wilson.

- Dobrze, dokończę: wielkość twojego IQ. - odparła - A ty o czym pomyślałeś, zboczuszku? - wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo.

- Ej, serio, zaraz wracam. Idę po popcorn. - oznajmił Tony, po czym odszedł w głąb korytarza.

- Jesteś niereformowalna, Veronico. - prychnął Sam.

- Przynajmniej nie udowadniam tego ludziom na każdym kroku.

- No, polemizowałbym. - zaśmiał się.

- Narazie to tylko błaznujesz. Nic więcej. - stwierdziła Veronica.

- Witam szanowne państwo. - nagle wśród przyjaciół pojawił się Clint, a zaraz po nim podszedł Scott oraz Steve.

Vera chciała rozejrzeć się czy nie ma gdzieś w pobliżu Bucky'ego, jednak zanim to zrobiła, poczuła nagle, jak ktoś obejmuje od tyłu jej talię, a następnie odgarnia włosy, by złożyć na jej policzku czuły pocałunek.

Momentalnie po jej wnętrzu rozproszyły się motylki, a jej serce zabiło dużo mocniej.

Odwróciła głowę i spojrzała prosto w te jedyne na świecie, najcudowniejsze stalowo-niebieskie tęczówki.

- Hej. - powiedziała półgłosem, unosząc kąciki ust.

- Cześć, skarbie. - przywitał się James.

- Witamy pana producenta. - zaśmiał się Sam.

Barnes spojrzał na niego zdezorientowany, natomiast Veronica wyglądała, jakby lada chwila miała zacząć wrzeć, niczym woda w czajniku.

- Stul pysk, kapucynie. - sarknęła.

- Co tak ostro, siostro? - zaśmiał się Wilson.

- Bo kocopoły pierdolisz. - wyjaśniła niemalże natychmiast.

- Vera... - Steve przymknął oczy.

- Właśnie, szanuj mowę ojczystą. - wtrącił Tony, który właśnie podszedł do grupy przyjaciół, z buzią pełną popcornu kupionego w sklepiku szkolnym.

- Przy nim się nie da. - próbowała się usprawiedliwić, nie kryjąc złości.

- Słońce, złość piękności szkodzi. - powiedział Bucky we włosy Very, a następnie cmoknął ją w czubek głowy.

- Dokładnie. A tobie już jej niewiele zostało. - zaśmiał się Sam, patrząc wymownie na czarnowłosą.

Dziewczyna przymknęła oczy, próbując nie dać się ponieść emocjom. Barnes z kolei wyprostował się i zadarł głowę, patrząc na Wilson'a istnie morderczym wzrokiem. Po chwili oblizał usta, a jego wargi pozostały uchylone, co nadawało jego twarzy jeszcze większej prowokacji i surowości.

- Dobra, już. Przecież nic nie mówię. - zaśmiał się nerwowo Wilson, unosząc lekko ręce w geście obronnym.

- Tak też mi się wydawało. - James pokiwał głową, a następnie ciaśniej objął Verę.

- W ogóle to... - zaczął Steve, rozglądając się po korytarzu - Mam dla was ważny komunikat. Ale chciałbym poczekać na resztę.

- Jaki komunikat? O co chodzi? - pojawił się nagle Thor, a zaraz po nim do grupy przyjaciół podszedł Loki oraz Bruce.

Veronica spostrzegła czarnowłosego i poczuła lekkie ukłucie stresu. Uznała jednak, że nie ma sensu nad tym rozmyślać i starała się zrzucić wszelkie obawy i dyskomfort na drugi plan.

Poczekała więc, aż Laufeyson natknie się na nią wzrokiem, a gdy już to nastąpiło, skinęła mu głową z ciepłym uśmiechem. Loki to oczywiście odwzajemnił - trochę bardziej chłodno, z racji jego stylu bycia i natury, jednak Veronica nie miała mu tego za złe. Zdążyła się już przyzwyczaić do jego oschłości.

- To znaczy dowiecie się i tak na zajęciach. - odparł Steve - Ale jako moim przyjaciołom, chciałem wam oznajmić to wcześniej. - rozglądał się po korytarzu - Jeszcze Pietro, Wanda, Vision... i... - rozmyślał - I to chyba tyle. Zaczekajmy na nich jeszcze chwilę, zgoda?

- Jasne, kapitanie. - zasalutował Wilson.

- Ciekawe co to będzie... - rozmyślał Scott.

- Albo ktoś ma urodziny, albo będzie jakaś uroczystość organizowana... - wymieniał Clint - W sumie już niedługo dzień kobiet. - wzruszył ramionami - Albo kogoś nowego przywieje, co się dość często u nas zdarza, albo... - zacisnął usta - Albo ktoś się wypisuje. Może tym razem w ten sposób.

- Zżera mnie ciekawość. Nie ukrywam. - przyznała Natasha.

- A ja jestem głodny. - wtrącił smutno Thor.

- Dopiero co w domu jadłeś śniadanie, kretynie. - zauważył Loki.

- No, ale zdążyłem już zgłodnieć. - wyjaśnił oczywistym tonem.

- Loczek, zejdź z braciszka. - wtrąciła Vera - I idź mu kup jakiegoś dobrego batona.

- O, widzisz? - Odinson wskazał najpierw na Maximoff, a później na swojego brata - I to by się mogła nazywać dobra siostra.

- Już lecę. - Loki skierował się najpierw do Very, a później przeniósł wzrok na Thor'a - A tobie niech żyłka nie pęknie.

- Nic mi nie pęknie. - zaprzeczył blondyn - Narazie, to się kurczy. Mój żołądek.

- Oh, tak, to bardzo smutne. - odrzekł Loki - W każdym razie... - zerknął na grupę przyjaciół - Robicie coś dzisiaj po zajęciach?

- Właściwie, to... - zaczęła Peggy, patrząc po dziewczynach - Umówiłyśmy się na babskie wyjście. A czemu pytasz?

- Tak po prostu, bo nie mam co robić z życiem. - odparł Laufeyson, a Carter spojrzała na niego pobłażliwie - No przecież pytam, bo chcę się spotkać, logiczne.

- O w mordę. Loki chce się spotkać... - mruknął Sam, niedowierzając - Jednak nie jesteś aspołeczny.

- Za to ty jesteś anormalny. - odgryzł się.

- Hejka wszystkim, kochani. - przywitała się Wanda, która podeszła do grupy przyjaciół w towarzystwie swojego brata i chłopaka.

- Cześć. - odrzekli pozostali.

- Co to za zgromadzenie? - zaśmiał się Pietro.

- Koło wzajemnej adoracji. - prychnął Clint.

- Jesteśmy już w komplecie? - zapytał Steve, skanując wszystkich wzrokiem.

Przyjaciele pokiwali głowami, a następnie skupili się na blondynie bardziej, niż dotychczas, w trakcie tej przerwy przed lekcjami.

- Okej, także rozmawiałem ostatnio z dyrektorem Fury'm i powiedział mi, że tak, jak Clint rozmyślałeś, będziemy mieli nowego ucznia w klasie. - uśmiechnął się.

- Czułem to w kościach. - powiedział Wilson.

- W kościach możesz zaraz poczuć ból, jak się nie zamkniesz. - wtrąciła Vera.

- Ona mi grozi! - wskazał palcem na Maximoff, patrząc błagalnie na Steve'a.

- Grożę, a nawet obiecuję. - czarnowłosa poruszała brwiami z przebiegłym uśmieszkiem.

- Dobra, za minutę jest dzwonek. Proponuję iść pod salę. - odezwał się Scott.

- Jasne, szafa gra. - odparł Thor.

Wszyscy zaczęli kierować się w stronę klasy, w której miały odbyć się poranne zajęcia.

- A ktoś wie w ogóle co mamy teraz? - spytał Clint drapiąc się po głowie, na co reszta albo parsknęła śmiechem, albo wywróciła oczami.

꧁꧂

- Zapiszcie temat lekcji... - mówiła matematyczka - Obliczanie równań z dwiema niewiadomymi.

- Oh, super. - mruknęli Vision i Bruce.

- Nie no, serio? - Veronice opadły ramiona, na co Loki obok niej prychnął.

- Krótkie przypomnienie. Napiszę przykład, a później będziecie szli kolejno do tablicy według listy w dzienniku. - wyjaśniała nauczycielka - Zadania robimy jedno po drugim, zaczynając od tych na stronie sto czterdziestej pierwszej w podręczniku.

- Jaki był temat? - szepnął Clint do Scott'a.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi.

Wszyscy uczniowie znacznie się ożywili. Wpatrywali się w wejście do sali ze zniecierpliwieniem, gdyż zżerała ich ciekawość, kim okaże się nowa osoba w ich klasie.

W końcu do wewnątrz wszedł dyrektor Fury, a zaraz za nim pewna dziewczyna, której całkowicie nikt nie kojarzył z widzenia. Miała krótkie blond włosy, a na nich założoną złotą opaskę. Jej ubiór stanowiły czarne spodnie oraz golf, jak również założona na to długa ciemnozielona marynarka. Na nogach miała tenisówki, a na ramieniu z kolei znajdowała się torba z książkami i zeszytami wewnątrz.

- Dzień dobry, mogę przeszkodzić? - zapytał dyrektor.

Matematyczka skinęła głową na potwierdzenie.

- Być może doszły was już słuchy o nowej uczennicy. - zwrócił się do klasy - Więc aby nie przedłużać, chcę przedstawić wam Sylvie Laufeydottir.

Przyjaciele spojrzeli gwałtownie na Loki'ego z ogromnym zdziwieniem wymalowanym na twarzy. On jednak otaksował ich wszystkich zażenowanym wzrokiem, po czym skupił uwagę na nowej uczennicy.

- Przyjmijcie ją ciepło i zadbajcie o dobrą atmosferę. - kontynuował dyrektor - To wszystko, dziękuję. - ostatnie słowa skierował do nauczycielki, a następnie wyszedł z sali.

- Zajmij ławkę, Sylvie. - poleciła matematyczka, wskazując dłonią wolne miejsce z przodu, po czym nie skupiając się zbytnio na nowej uczennicy, podeszła do tablicy i poczęła pisać przykład równania.

Wszyscy uczniowie wpatrywali się w blondynkę, a większość z nich czekała z uśmiechem na twarzy, aby kiedy tylko złapią z nią kontakt wzrokowy, wprawić ją w przyjemne emocje i odczucia.

Dziewczyna natomiast zlustrowała klasę i nastolatków obojętnym spojrzeniem, po czym z lekko uniesionymi brwiami zajęła pierwszą ławkę. Dopiero teraz widać było, iż żuła gumę. Usiadła dość niedbale zakładając nogę na nogę i zatopiła wzrok w tablicy.

Przyjaciele spojrzeli po sobie zdziwieni. Nie spodziewali się takiej reakcji ze strony Sylvie. Zawsze starali się - przynajmniej większość z nich - sprawić, by atmosfera była miła i ciepła, aby nowa osoba nie czuła się niekomfortowo lub by nie odczuła wykluczenie z grupy.

Ponadto bardzo ciekawiło ich skąd pochodzi dziewczyna. Tak naprawdę dyrektor przedstawił tylko jej imię i nazwisko. Żadnego pochodzenia, żadnej poprzedniej szkoły.

Kim ona była?

- Mam pomysł. - szepnął Wilson do Tony'ego, a następnie wyrwał kartkę z zeszytu.

- To może być dobre. - stwierdził Stark patrząc, jak Sam zaczął coś bazgrać.

Po chwili zgniótł kartkę papieru i rzucił w nową dziewczynę.

W międzyczasie oczywiście spotkał się z karcącym wzrokiem Very, Natashy oraz Peggy, ale on nie widząc w swoim zachowaniu żadnego problemu, wzruszył niewinnie ramionami.

Laufeydottir początkowo nie drgnęła mimo, iż rzucona przez Wilson'a kartka trafiła prosto w jej plecy.

Po kilku sekundach uniosła niedbale rękę, wystawiając środkowy palec, który był wyraźnie widoczny dla wszystkich osób siedzących za nią w ławkach.

Większość nastolatków uniosła brwi ze zdziwienia.

Sam wyjął dyskretnie komórkę z kieszeni i począł stukać palcami w klawiaturę.

W pewnym momencie wszystkim przyjaciołom zawibrowały telefony w kieszeniach. Nie każdy po nie sięgnął - dla przykładu Steve i Vision, którzy skupili się na rozpisywanym przez matematyczkę przykładzie.

Veronica zerknęła na wyświetlacz, dostrzegając nową wiadomość na ich wspólnej grupie. Otworzyła więc czat i poczęła czytać wypociny Wilson'a.

Kurwidołek 💩:
Cięta jakaś. Vera, masz konkurencję.

Jazgot 🤡:
Utkaj, szpachlo.

Kurwidołek 💩:
Dobra, zdobywasz punkt. Jest 1:1

Jazgot 🤡:
Zajmij się lekcją, a nie będziesz pierniczył jakieś bałamuty.

Kurwidołek 💩:
Dla twojej wiadomości, moje nazwisko zaczyna się na „w" więc jeszcze trochę poczekasz, zanim pójdę do tablicy XD

Jazgot 🤡:
Liczę, że dostaniesz trudny przykład. :)

Kurwidołek 💩:
Liczyć to możesz równania, jak już będziesz sterczeć przy tablicy

PlayBoy😎:
dobra, już ogar

Metalowa Łapa 🦾:
oho jaki pilny uczeń

PlayBoy😎:
a co? jakiś problem, panie Barnes?

Kurwidołek 💩:
On zawsze ma jakiś problem. To już taki typ człowieka.

Metalowa Łapa 🦾:
no
zobaczymy co będziesz mi mówił prosto w oczy na przerwie wilson

Sam spojrzał znużonym wzrokiem na Bucky'ego, z kolei on poruszał prowokacyjnie brwiami, mając całkowicie poważny wyraz twarzy.

W pewnym momencie Wilson poczuł delikatne uderzenie w ramię. Zorientował się, iż była to zgnieciona kartka. Spojrzał w stronę Sylvie dostrzegając, że ta przygląda mu się wyczekując, aż spostrzeże, iż na niego patrzy. Zaraz po tym odwróciła się i siedziała już przodem do tablicy.

Sam, będąc dość zdziwionym, chwycił za zgniecioną kartkę, która odbiła się od niego i upadła na jego ławkę, po czym otworzył ją i zajrzał, co zostało umieszczone w środku.

Na jego napisane wcześniej słowa hej blondi, skąd się urwałaś, otrzymał następującą wiadomość:

hej, z choinki. głupie pytanie, głupia odpowiedź, wilson

Sam mimowolnie zmarszczył brwi i spojrzał gwałtownie na Tony'ego. Pokazał mu zawartość kartki, na co Stark zareagował podobnie.

- Co jest? - szepnął dramatycznie Wilson - Skąd ona mnie zna?

W trakcie kiedy chłopaki głowili się nad zaistniałą sytuacją, Sylvie siedziała z wymalowanym uśmiechem na twarzy.

꧁꧂

Cześć i czołem ❤️❤️ mam nadzieję, że wszystko u Was w porządku. Rany, to co ostatnio słyszę o Ukrainie sprawia, że włosy stają mi dęba. Dbajcie o siebie i dostrzegajcie nawet najmniejsze rzeczy. Cieszcie się nimi ❤️❤️

Co do rozdziału, mam nadzieję, że udało mi się choć trochę Was zaskoczyć z wprowadzeniem tu Sylvie. Jednak to nie jest ten drugi „coś", o którym kiedyś wspominałam. To zbliża się już coraz większymi krokami, gdy będę gotowa - a myślę, że to nastąpi już wkrótce - to oczywiście dam Wam znać! ❤️

Na ten moment to wszystko, trzymajcie się ciepło i udanego weekendu! Buźka! 😙❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro