57꧂ 𝐷𝑧𝑖𝑒𝑛́ 𝐾𝑜𝑏𝑖𝑒𝑡 𝑖 𝑛𝑖𝑒 𝑡𝑦𝑙𝑘𝑜...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po skończonych zajęciach Veronica zapoznała się ze sceptycznie nastawioną do niej Sylvie, po czym poprosiła blondynkę ze sobą, gdyż chciała ją gdzieś zaprowadzić.

Nie zdradzała ani celu, ani miejsca spotkania.

Będąc już przy drzwiach od pomieszczenia z miotłami i różnymi płynami do dezynfekcji oraz sprzątania pomieszczeń, Vera otworzyła gwałtownie drzwi i wepchnęła Sylvie do środka, po czym zaraz po niej również wparowała do wewnątrz niczym dzik w paśnik.

Blondynka zatoczyła się nieco, jednak ostatecznie odzyskała równowagę. Rozejrzała się po małym pomieszczeniu, dostrzegając otaczających ją ludzi, ale nie rozpoznała ich twarzy, ponieważ coś nagle ją oślepiło.

- Wilson, co ty odwalasz? - odezwał się Loki.

Niedługo po tym światło, jak się okazało, latarki zostało wyłączone przez upomnianego chłopaka i wtedy już całe grono przyjaciół było widoczne dla nowej uczennicy.

Wszyscy stali albo ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej, albo wpatrywali się w nią podejrzliwym spojrzeniem. Maximoff zamknęła drzwi i dołączyła do reszty, obserwując uważnie blondynkę.

- Chcecie mi nakopać? Już zdążyłam sobie zasłużyć? - zapytała niewzruszona Sylvie.

- Skąd mnie znasz? - zapytał Sam, mrużąc oczy.

- A czemu miałabym cię nie znać? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- Bo się w życiu nie widzieliśmy. - zaznaczył.

- Cóż, aktualnie stoimy na wprost siebie, a wcześniej mieliśmy razem zajęcia, więc tak nie do końca nigdy. - Sylvie ciągnęła dalej grę.

- Dobra, do rzeczy. - wciął się nieco zirytowany Loki - Wszystkich nas znasz?

- Powiedzmy. - odparła po chwili zastanowienia.

- Skąd? - zapytał Tony.

- Ludzie, serio jesteście tępi czy nierozumni, czy niekumaci, czy wszystkie z powyższych? - zirytowała się - Zanim się tu przepisałam, poczytałam opinie szkoły, informacje o uczniach, sprawdzałam profile większości z was na portalach społecznościowych, żeby upewnić się, że nie muszę stawiać sobie krzyża na drogę.

Ta odpowiedź wybiła ich wszystkich z rytmu. Byli mocno zdziwieni, ale po kilku chwilach zreflektowali się, gdyż to, co mówiła blondynka, miało sens.

- W sumie... - głos zabrał Vision, głęboko nad czymś rozmyślając - To bardzo mądra i przemyślana decyzja. Poza tym, że było to poniekąd stalkowaniem nas. - dodał.

- Oj, bez przesady. - rozbawiona Sylvie machnęła ręką - Chyba nie ma tu nikogo, kto nie miałby czegoś za uszami. Mylę się? - uniosła brew i omiotła spojrzeniem wszystkich po kolei.

Nikt z zebranych nie odezwał się. Przyznali w głębi duszy, iż wiele różnych sytuacji miało już miejsce zarówno w szkole, jak i poza nią na rozmaitych spotkaniach czy imprezach.

- Tak myślałam. - kontynuowała po chwili ciszy - A no i faktem jest, że nie każdy ma swoje zdjęcie profilowe i tak dalej, ale na stronie liceum są między innymi zdjęcia z waszej sesji na nartach. Ciężko was było, co niektórych, nie rozpoznać. - wzruszyła ramionami - Musiałam wiedzieć wcześniej z kim będę mieć do czynienia.

- Brzmi, jakbyś się nieco zawiodła. - wytknął Barnes.

- Nie, jeszcze nie. - pokręciła głową - No, może jedną rzeczą. Okrojonym umysłem.

- Loki, czemu tak bardzo przypomina mi ciebie? - zaśmiał się Wilson.

- Sam, czemu miałoby mnie interesować co ci się ze mną kojarzy, a co nie? - odparł Laufeyson.

- Właśnie! Jeszcze kwestia nazwiska! - zreflektowała się Peggy - Laufeydottir? - dodała.

- Tak, rzeczywiście dziwne, że mam nazwisko. - przyznała sarkastycznie Sylvie.

- Nie, Peggy zmierza do tego, że Loki - Natasha wskazała na czarnowłosego - ma na nazwisko Laufeyson. Jesteście spokrewnieni?

Sylvie spojrzała na wspomnianego chłopaka. On na nią także. Mierzyli się wzrokiem, uważnie obserwując swoje wszystkie ruchy i mimikę twarzy.

- Nie przypominam sobie, żebym miała takiego krewnego. - stwierdziła, głęboko nad tym rozmyślając - A mam dobrą pamięć do ludzi i orientację w pokrewieństwach i tak dalej.

- Zbieg okoliczności. - stwierdził Loki.

- Zapewne. - odrzekła - Może w innej linii czasowej coś nas łączy, ale tu? Wątpię.

- Innej linii czasowej. - prychnął Bucky - Powiedzcie mi jeszcze, że czarodzieje istnieją.

- Cóż... - Wilson zaczął się zastanawiać, na co James wywrócił oczami.

- Dobra, jeszcze jakieś skargi, zażalenia czy puścicie mnie łaskawie? To już wszystko?- zapytała Laufeydottir ze znużonym wzrokiem.

- Ta, wszystko. - mruknął Sam, po czym skierował się do wyjścia.

Pomieszczenie opuścił każdy z chłopaków stwierdzając, że nie ma tu już nic do roboty. Dziewczyny natomiast poczuły się niezręcznie. Było im głupio, że tak ostro i podejrzliwie potraktowały nową koleżankę. To nie było, ich zdaniem, dobre pierwsze wrażenie.

- Sylvie... Em... - zaczęła Veronica, na co blondynka uniosła pytająco brwi - Nie masz może ochoty pójść z nami na babskie spotkanie? Planowałyśmy się dziś spotkać.

Reszta dziewczyn spojrzała pytająco na Veronicę. Nie obgadywały razem opcji, że zabiorą ze sobą Sylvie, jednak głupio było im teraz jakkolwiek zaprzeczać podanej propozycji.

- Czemu miałabym z wami iść? - zapytała Laufeydottir.

- Żeby się lepiej poznać. - odparła Wanda, podzielając po chwili pomysł siostry - Nalegamy. - uśmiechnęła się.

- Babskie spotkanie, z racji jutrzejszego dnia kobiet. - dodała Vera - Pójdziemy coś zjeść, pogadać. Niekoniecznie dobre były nasze pierwsze chwile konfrontacji, więc... może pozwolisz nam to odkręcić?

Blondynka początkowo zastanawiała się czy powinna przystać na ich propozycję, czy zawziąć się i zignorować prośbę o dołączenie do dziewczyn. Jednak coś z tyłu głowy podpowiadało jej, aby skorzystała z sytuacji. Ostatecznie to z nimi będzie przebywać przez większość swoich dni w liceum. To z nimi będzie siedziała na tych samych zajęciach i siłą rzeczy - to z nimi będzie musiała zamienić chociaż najmniejszą ilość słów.

- Okej. - przytaknęła Sylvie.

Dziewczyny uśmiechnęły się, jednak tylko Vera i Wanda były zadowolone z tego faktu. Reszta natomiast pozostawała wciąż nieprzekonana do nowego pomysłu, ale zamierzały dać temu szansę.

- Co my tu konkretnie robimy? - zapytała Sylvie - Nie mieliśmy pójść coś zjeść lub napić się z racji dnia kobiet?

- No właśnie jesteśmy tu, żeby zjeść. - oznajmiła Natasha - Dają tu super pomidorową.

- Co? - Sylvie potrzebowała chwili, by zrozumieć, że to nie jest żart.

- No idziesz, bierzesz pomidorową za dwa dolce i zajmujesz stolik. Cała filozofia. - wyjaśniła Vera.

- Jest tyle kawiarni, restauracji, pubów, klubów i innych dupideł, a wy wybraliście bar mleczny, żeby zjeść pomidorową za dwa dolce? - zapytała Sylvie, gdyż nie dowierzała w absurdalność tego pomysłu.

- Tak, w skrócie tak. - przytaknęła Peggy.

- Ale słuchaj, tu dają najlepszą pomidorową na świecie, uwierz. - powiedziała Potts.

- Najlepszą, bo za dwa dolce. - zaśmiała się Nat.

- Jak już jest za dwa dolce, to jest to niebiańska pomidorowa, nie tylko najlepsza. - stwierdziła Wanda.

- No dobra. - Laufeydottir wywróciła oczami.

Po złożeniu zamówienia, dziewczyny zajęły stolik i czekały na doniesienie talerzy wypełnionych mocno pomarańczową zupą pomidorową. Po zaledwie pięciu minutach, ich dania trafiły na wybrane przez nie miejsce.

- To nie wygląda jak pomidorowa. - stwierdziła Sylvie, przyglądając się zupie.

- A jak co, twoim zdaniem? - zapytała Peggy.

- Jak miejsce mordu wiewiórki. - odparła - Widzisz ten ostry pomarańcz? To wygląda aż nienaturalnie.

- Wygląd wyglądem. Spróbuj smaku. Bo jest super. - poleciła Potts.

- No okej. - Sylvie wzięła łyżkę do ręki, a następnie spróbowała zupy.

Wczuła się w smak, a zaraz po tym jej twarz mocno się skrzywiła.

- Co jest, kurwa? - zapytała zniesmaczona.

- Co? Nie smakuje ci? - zdziwiła się Vera.

- To się nawet nie powinno, kurwa, zupą nazywać. - oburzyła się blondynka.

- Podniebienie jak u francuskiego pieska. - mruknęła pod nosem Natasha, jedząca pomidorową.

- Stara, jak za dwa dolce to to jest zajebiste. - powiedziała Veronica.

- Racja. Bardzo dobra. - zgodziła się Wanda.

- Nie nazywajmy szamba perfumerią, jasne? - Sylvie zerknęła po dziewczynach.

- Jeśli wolisz zapłacić pięćdziesiąt dolarów za obiad, to po drugiej stronie jest bardziej ekskluzywna restauracja. - zwróciła się do blondynki Natasha - Ale dla mnie, osobiście, płacenie fortuny za jakąś namalowaną drzyzgę na talerzu to głupota.

- Babski wypad. Babski wypad. - Laufeydottir mruczała pod nosem, nie dowierzając, że dała się namówić na to wyjście.

- Świętujemy jutrzejszy dzień kobiet. - oznajmiła Veronica - Także nasze zdrowie, drogie panie. - ujadła nieco zupy w zamian za wypicie alkoholu na toast.

- Już lepiej byłoby kupić wódkę i wypić ją z gwinta pod sklepem. - westchnęła Sylvie.

- Słuchaj. - zaczęła Peggy - Wódka nie jest jakaś wybitnie dobra. Niby fajnie pali w gardło, ale sam smak jest beznadziejny. A ludzie i tak ją piją. Podejdź w taki sam sposób do pomidorowej. Nie jest dobra, ale zjesz ją, bo świętujemy razem dzień kobiet. Trzeba ją wypić. Po prostu.

Blondynka pokręciła głową ze zrezygnowaniem i na powrót wzięła łyżkę w dłoń.

- Na co ja się pisałam... - mruknęła, myśląc nie tylko o ich babskim wyjściu, ale i o całej sytuacji przeniesienia się do aktualnego już liceum.

Nazajutrz większość uczniów przyszła odświętnie ubrana do szkoły. Gdzieniegdzie na korytarzu rozwieszone były małe plakaty z kolorowymi kwiatkami. Na ścianie, na której znajdowała się największa w liceum tablica korkowa, wywieszony został napis Dzień Kobiet, którego przyozdobiono głównie różowymi kwiatami z papieru.

Veronica szła korytarzem na zajęcia. Dzisiejszy dzień jej klasa rozpoczynała lekcją biologii, w trakcie której nauczycielka zapowiadała, że wybierze kilka osób do odpowiedzi. Czarnowłosa miała jednak nadzieję, że z racji tego drobnego święta odpuści i pozwoli przygotować im się na za tydzień.

Maximoff, idąc korytarzem, rozglądała się za kimś znajomym. Miała szczerą nadzieję, że spotka gdzieś Bucky'ego, jednak nie widziała w pobliżu ani jego, ani reszty jej przyjaciół.

W pewnym momencie poczuła, że ktoś chwyta ją od tyłu za talię. Veronica, szczerze uśmiechnięta, chciała się odwrócić, by spojrzeć w oczy jej aktualnemu towarzyszowi, ale zanim to zrobiła, ten oparł podbródek na jej ramieniu, uniemożliwiając dziewczynie przekręcenie głowy.

- Uszanowanie. - James mruknął tuż przy jej uchu.

- Hej, skarbie. - przywitała się ciepło, czując się zahipnotyzowana zarówno głosem chłopaka, jak i jego mocnymi, czarującymi perfumami, które dotarły do jej nozdrzy.

- Zgadnij, co dziś za dzień. - mówił.

- Nie no, Buck, nie ma opcji, żebym zgadła. Jestem kiepska w tych sprawach. - zażartowała, na co brunet wywrócił oczami.

- W takim razie pozwolisz, że cię nieco naprowadzę. - zaproponował, a następnie wyprostował się i pozwolił dziewczynie całkowicie zwrócić się w jego stronę.

Veronica, gdy już to zrobiła, ujrzała James'a w całej postaci, którego włosy były spięte u dołu, czarna koszula opinała się na jego torsie i bicepsach, a szarmancki uśmiech zdobił jego twarz. Jednak to nie było wszystko. W dłoni trzymał bukiet czerwonych róż z przypiętą do nich karteczką.

Maximoff zakryła dłonią usta, gdyż nie mogła uwierzyć w to co widzi. Jej serce poczęło się topić z zauroczenia i wzruszenia. Ogarnęło ją tak ciepłe i przyjemne uczucie, jakiego jeszcze dziś nie doznała - bo na ogół nie było jej ono obce. A to z zasługi Barnes'a, oczywiście.

- Rany... Bucky... - szepnęła, czując łzy w oczach.

- Dla mojej kobiety. Wszystkiego najlepszego. - powiedział i wystawił bukiet w stronę czarnowłosej.

Vera przyjęła go powolnym ruchem, nie mogąc oderwać wzroku od rozłożystych i pełnych róż. Zbliżyła nos do kwiatów, czując ten delikatny, charakterystyczny dla nich zapach. Zerknęła także na karteczkę, która przyczyniła się do jej szybszego bicia serca.

Dla jedynej na świecie, wyjątkowej, mojej Roni ♥︎

- Dziękuję ci. - powiedziała po chwili, patrząc w oczy bruneta.

- Cała przyjemność po mojej stronie. - wystawił dłoń.

Dziewczyna początkowo tylko nieśmiało się uśmiechnęła, a po chwili dała Barnes'owi rękę, którą objął palcami. Następnie uniósł ją wyżej i schylił głowę, by złożyć na wierzchu gładkiej dłoni Very czuły pocałunek.

Czarnowłosa obserwowała to wszystko z tak ogromnym uśmiechem na ustach i tak dużym miłym zaskoczeniem z racji gestu Bucky'ego, że nie mogła wyjść z podziwu. Dodatkowo miała w brzuchu tyle motylków, że jej oddech był aż niekiedy nierównomierny.

- Chodź tu. - rozłożyła ręce i podeszła do chłopaka, by go objąć.

James, nie zwlekając, także wystawił swe dłonie, by po chwili zatrzymać w swych ramionach ukochaną dziewczynę. Trwali tak przez kilka minut, których całkowicie nie odczuli, ponieważ miniony czas zleciał im niesamowicie szybko.

Veronica odsunęła się od Barnes'a i spojrzała mu w oczy z lekko zadziornym uśmiechem.

- Oho, coś się święci. - stwierdził brunet - Tylko jeszcze nie wiem co.

- Dobrze niuchasz. - przytaknęła, wpatrując się w jasne, hipnotyzujące tęczówki Bucky'ego.

- No więc? Oświecisz mnie? - uniósł brew.

- Jasne. Ale stopniowo. - powiedziała, po czym widząc jak James wywraca oczami, zaśmiała się - Ja też coś dla ciebie mam.

W tej chwili była świadkiem, jak chłopak uniósł brwi w zdziwieniu.

- Dla mnie? - zapytał.

- Nie, dla Rumlow'a. Za to że jest chodzącym jebanym słoneczkiem. - mruknęła ironicznie.

Barnes przymknął oczy i westchnął.

- No oczywiście, że dla ciebie! - zapewniła.

- A z jakiej okazji? - kontynuował śledztwo.

- Powinieneś zapytać: z jakich okazji. - uśmiechnęła się tajemniczo.

- Roni, co ty wyprawiasz... - uniósł kąciki ust, kręcąc przy tym głową.

- To, co do mnie należy. - odparła niewinnie - A więc... - sięgnęła do swojego plecaka i wyjęła eleganckie czarne pudełeczko z kokardką, po czym włożyła je w dłonie bruneta - To jest z okazji dnia mężczyzn. - wyjaśniła, a widząc zdziwioną minę chłopaka, kontynuowała - Dzień mężczyzn jest dziesiątego marca. Nie mogłam już dłużej czekać.

- Oh... muszę przyznać, że nie wiedziałem. - powiedział, patrząc na pudełeczko - Bardziej huczny jest dzień chłopaka. To znaczy, popularny. Bo jest to dzień jak dzień. - zaśmiał się, wzruszając ramionami.

- Powiedz to jeszcze raz, a przysięgam, że cię ukatrupię. - mówiła z grymasem na twarzy - Nie dzień jak dzień. Dla mnie to ważne święto, bo jeśli należy do ciebie, to automatycznie staje się dla mnie czymś więcej.

Bucky wystawił dłoń i pogładził policzek Very. Patrzył prosto w jej oczy, czując w tej chwili niebywałe szczęście.

- Dziękuję ci. - powiedział czule.

- Nie ma sprawy. - odparła - Doczytaj co to jest. - poprosiła, skinąwszy na pudełeczko.

Brunet zrobił tak, jak powiedziała. Po chwili z uniesionymi kącikami ust przeczytał na głos:

- Śliwki w czekoladzie.

- Czytałam mnóstwo opinii na temat wielu śliwek w czekoladzie z przeróżnych firm i te były, zdaniem klientów i recenzentów, najlepsze. - oznajmiła dumnie.

- Oh, Roni. - spojrzał na nią maślanym wzrokiem.

- Zasługujesz na to, co najlepsze. - powiedziała poważnie, także wpatrując się w bruneta.

- Czy zasługuję, nie jestem pewien. - odparł - Ale zdecydowanie mam już to, co najlepsze. - nachylił się lekko i pocałował Maximoff w czoło.

Do oczu Very napłynęły łzy. Rozpierała ją radość, a serce ogarnęło wzruszenie.

- Buck, przestań, bo cały makijaż mi zaraz spłynie. - zaśmiała się cicho.

- Dla mnie i tak będziesz najpiękniejsza. Bez względu na to czy masz makijaż nienaruszony, czy rozmyty, czy nawet nieobecny. - odrzekł.

- Gdybym widziała cię kiedykolwiek w makijażu, to zapewne powiedziałabym to samo. Jednak na ten moment mogę tylko stwierdzić, że bez makijażu wyglądasz powalająco. - ściszyła głos.

- Oj, schlebiasz mi, Roni. - odparł poważnym, niskim tonem, na co Vera zachichotała.

- Dobra, mam jeszcze jeden prezent. Bo jest jeszcze jedna uroczystość. - oznajmiła.

- Ah tak? - uniósł brew.

- Tak. I ta uroczystość jest dla mnie szczególna, gdyż osiemnaście lat temu na świat przyszedł mężczyzna mojego życia. - przechyliła głowę, patrząc zakochanym wzrokiem na Bucky'ego, którego uśmiech na twarzy stawał się coraz szerszy - Ja wiem, że dziesiąty marca jest za dwa dni, ale nie mogłam już wytrzymać... i... - sięgnęła do plecaka i wyjęła z niego drugie pudełeczko, tym razem szczelnie owinięte papierem do prezentów.

Brunet przyjął drugi podarunek, jednak wzrok nieustannie zatopiony miał w oczach Maximoff.

- No dawaj, otwórz. - zaśmiała się.

Bucky zrobił to, po czym jego oczom ukazało się opakowanie, w których znajdowały się perfumy.

- Przeczytaj skład. - podpowiedziała podekscytowana.

James skierował wzrok na drobny nadruk tekstu, a następnie uśmiechnął się szczerze.

- Między innymi esencja różowego pieprzu, akord płatków fiołka, ale chyba najważniejsze, to akord śliwki. - pokiwał głową z uznaniem.

- Tak, dokładnie. - przytaknęła zadowolona.

Przełożył wszystkie podarunki do jednej dłoni, a następnie patrząc głęboko w oczy dziewczyny, chwycił wolną ręką na podbródek Very i nachylił się, składając na jej ustach czuły pocałunek.

Maximoff zarzuciła ręce na kark bruneta, trącając palcami jego mały koczek tuż przy szyi. Po chwili poczuła, jak dłoń Bucky'ego przeniosła się z jej podbródka na talię. Przyciągnął ją bliżej siebie, zatapiając się w jej miękkich ustach.

Po kilku minutach, które wydawały się dla pary wiecznością pełną rozkoszy, odsunęli się od siebie i popatrzyli sobie głęboko w oczy.

- Kocham cię, Roni. I dziękuję za pamięć. Naprawdę. - powiedział Bucky.

- Ja też cię bardzo kocham. I również dziękuję. Bukiet jest przepiękny. - powiedziała Vera.

- Oczywiście, że jest przepiękny. Inny nie mógł trafić do równie przepięknej kobiety. - uśmiechnął się.

- Szarmancki. - zaśmiała się - Dobrze cię wytresowałam.

Barnes, mając grymas na twarzy, kolejny już raz tego poranka wywrócił oczami, jednak niedługo po tym uśmiechnął się szczerze i objął swoją ukochaną. Oboje skierowali się w stronę sali, w której mieli mieć niebawem zajęcia.

Witam Was tej pieruńsko zimnej marcowej nocy. ❤️ Najmocniej przepraszam, że rozdział publikuję z dużym opóźnieniem. Żałuję też, że nie dałam rady ogarnąć rozdziału na miniony wtorek, w dniu kobiet, jednak studia - mimo, iż dopiero zaczął mi się drugi semestr - nie oszczędzają. Jest jazda z grubej rury, a to i tak nie był najintensywniejszy tydzień w najbliższym czasie.
W każdym razie mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Postaram się trzymać formę na ile to będzie możliwe. W razie komplikacji będę dawać znać.
I dodatkowe info - akcja z pomidorową w rozdziale była inspirowana autentycznym zdarzeniem, gdy znajomi zaciągnęli mnie do baru mlecznego. XD Jednak to znajomy wybrzydzał, nie ja XD
Miłej nocy, adios. ❤️❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro