6꧂ Bójka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od rozpoczęcia roku szkolnego minęły dwa tygodnie. Wszyscy uczniowie zdążyli się już przyzwyczaić do rutyny, a ci nowi - zaznajomić z nią i osobami w placówce.

Zakończyła się właśnie lekcja rosyjskiego. Najstarsi licealiści zaczęli wychodzić z klasy. Obok Natashy szły Vera i Wanda.

- Nie wiem, jak ty to robisz, że masz ten język w małym palcu, ale podziwiam. - oznajmiła rudowłosa Maximoff z uznaniem.

- Od dziecka uczyłam się języków obcych. - wyjaśniła Nat - To dlatego teraz nie mam z nimi problemu.

- Ja od dziecka olewałam języki obce. To dlatego teraz nic nie rozumiem co dzieje się na lekcjach. - prychnęła Veronica, na co Wanda razem z Natashą zaśmiały się.

- No proszę, widzę, że nasza świeża krew się rozkręca. - Romanoff szturchnęła łokciem czarnowłosą na jej żart.

- Skoro nie dane mi było podbijać tamtą szkołę, to biorę się za tą, moje drogie. - Vera wzruszyła ramionami, a na jej twarzy pojawił się mały uśmiech.

- Szkoda, że nie ma wyborów pani przewodniczącej, razem ze Steve'em nieźle obracałabyś tą budą. - zaśmiała się Nat.

- Początkowo byłabyś u boku władcy, a później kopnęłabyś go w tyłek i sama sprawowała władzę. - dodała Wanda.

- Szczerze, to fajnie by było mieć Steve'a u boku. Gdzie tam zaraz kopać go po tyłku. - powiedziała Vera.

- No to klepać. - zażartowała Natasha, na co pozostałe dziewczyny wybuchnęły śmiechem.

- Ej! Nie patrzę na niego w ten sposób, Nat! - oburzyła się Veronica, jednak twarz czarnowłosej wciąż była roześmiana - Choć trzeba mu przyznać, że jest przystojny.

- Oj tak, jest. - odparła Wanda kiwając głową z zaciśniętymi ustami.

- I na dodatek wygląd idzie w parze z charakterem. - dodała Natasha - Nie często takie zjawisko zachodzi wśród męskiego gatunku. - na jej słowa Veronica parsknęła.

- Właśnie. Nie to co Barnes. - czarnowłosa powiedziała to nieco kpiąco.

- Oj tam, Bucky nie jest aż taki zły. Jest specyficzny, ale w porządku. - odrzekła Nat, po czym spojrzała na Verę - A wiesz, że pasowalibyście do siebie?

W tej chwili Veronica stanęła w miejscu i z niedowierzaniem patrzyła na Romanoff.

- Chcesz żebym zwróciła śniadanie? - zapytała, jej twarz wyrażała obrzydzenie.

- Ale nie zaprzeczysz, że jest przystojny. - Natasha uniosła brew i podeszła do czarnowłosej z uśmieszkiem na ustach.

- Co? Ja... nawet nie patrzę na niego w ten sposób. - zmarszczyła brwi kręcąc głową - Nie, w życiu. Nie chcę nawet o tym myśleć, ble... - wystawiła język - Możesz mu to przekazać lub zachować dla siebie, ale nie znoszę go. Choćby nawet wyglądał jak milion dolarów. Nie ma opcji. - Vera zacisnęła usta i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.

- Okej, nie naciskam. - zaśmiała się Nat unosząc dłonie w geście obronnym.

- A ja popróbuję. - uśmiechnęła się Wanda zerkając na siostrę.

Veronica wywróciła jedynie oczami.

- Vera, mogę ci zadać pytanie? - zaczęła po chwili Romanoff.

- Jasne, śmiało.

- Czemu się do nas przeniosłaś? Nie to, że się nie cieszę, ale tamto liceum było prestiżowe, a to tu jest takie... - rozejrzała się wokół z grymasem na twarzy - Zwyczajne.

- Eh... -Vera podrapała się po głowie.

- Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz. - dodała pospiesznie Natasha.

- Nie, nie. W porządku. - pokiwała głową czarnowłosa - Wcześniej mieszkałam z ojcem. On pracował po drugiej stronie Nowego Jorku, a ja poszłam tam do miejscowej szkoły i tym samym zamieszkałam z nim. Nasi rodzice - wskazała na siebie i Wandę - chcieli się rozwieść. Nie doszło do tego, bo... tata umarł. - po tych słowach Nat zmarszczyła lekko brwi we współczuciu - Mama nie chciała, żebym tam była sama. Ściągnęła mnie tu.

- Rany... to jest jakiś koszmar. - odezwała się Natasha.

- Nie mogę zaprzeczyć. - odrzekła bezradnie Vera.

- Cieszę się, że jesteśmy teraz razem. Po tym wszystkim. - powiedziała Wanda kładąc dłoń na ramieniu siostry.

Czarnowłosa uśmiechnęła się pod nosem.

- Chodźmy - zaczęła Veronica - Nikt nas nie zaniesie na... właśnie, co mamy teraz?

- Informatyka. - odezwała się Wanda.

- Jak dobrze, że siedzę obok Stark'a. - westchnęła Romanoff - Przez poprzednie lata robił za mnie praktycznie wszystkie sprawdziany.

- Jak dobrze, że nie siedzę obok Barnes'a... - westchnęła Vera kiedy we trójkę zmierzały już w stronę sali informatycznej.

Dziewczyny szły korytarzem, podczas gdy w tym czasie Veronica usłyszała jakiś szum w mijanym pomieszczeniu. Zatrzymała się w miejscu i zmarszczyła brwi.

To chyba jakaś kłótnia. Na bank kłótnia. Będzie solówa jak nic. Nie idź tam.

- Dziewczyny, dołączę do was później. - rzuciła w stronę rudych towarzyszek, a one skinęły jej głowami i zaczęły się oddalać.

Vera weszła powoli do pomieszczenia, który okazał się być schowkiem na miotły, wiaderka i inne graty. O dziwo, jak na schowek, był on na tyle duży, że w jego głębi zaszyło się trzech uczniów.

Dziewczyna dostrzegła wśród nich chłopaka, z którym siedziała w kozie pierwszego dnia szkoły. Pozostała dwójka to jedni z największych szkolnych łobuzów - Brock Rumlow i Jack Rollins. Nie miała - jeszcze - okazji stanąć z nimi oko w oko, wiedziała jednak z opowieści znajomych, że jeśli jest możliwość niedrażnienia ich, to lepiej się tego trzymać. I wcześniej nie zamierzała z nimi zadzierać. Ale jednocześnie nie chciała stać teraz biernie i patrzeć, jak robią pierwszakowi krzywdę tylko dlatego, że jest tu nowy. Tak przynajmniej wywnioskowała z ich rozmowy, którą podsłuchała.

Nie wiedziała jak miała to rozegrać, dopóki Rumlow nie uderzył młodego w twarz. Chłopak przewrócił się pod wpływem ciosu.

Vera przestała rozmyślać nad swoim wejściem i od razu pędem ruszyła do Brock'a. Zanim się zorientował, popchnęła go, przez co łobuz mocno uderzył plecami o ścianę.

- Życie ci nie miłe? - wycedziła przez zęby.

- To chyba ja powinienem ciebie o to zapytać. - zaśmiał się szyderczo podchodząc powoli do dziewczyny.

Veronica zaczęła odczuwać strach, ale stała nieugięta. Nie cofnęła się na krok.

Przynajmniej zginiesz w dobrej sprawie.

- Co ci takiego zrobił, że od razu ciągasz go po kątach i obijasz twarz? - zmrużyła oczy przewiercając Rumlow'a wzrokiem - No chyba, że ci się podoba. Ale to i tak cię nie usprawiedliwia. - skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.

- Orientacja mi się jeszcze nie zmieniła, Maximoff. - przekręcił lekko głowę w bok.

Dziewczynę mocno zdziwiło to, że znał jej nazwisko, ale za wszelką cenę starała się nie dać tego po sobie poznać.

- Lubię dziewczyny. Bardzo. - ciągnął dalej, przez co Vera zaczęła odczuwać coraz większy niepokój - I Rollins też je lubi. Oj, bardzo. - na jego twarz wkradł się przebiegły uśmiech.

- Chwalisz mi się czy żalisz? - syknęła.

Rumlow zaśmiał się sztucznie.

- Oznajmiam ci po prostu, co może się stać jeśli się nie odwalisz. - nachylił się do twarzy Very - I jeśli wciąż nie rozumiesz, to ci sprostuję: będziesz miała inną przygodę, niż mordobicie. - zaraz po tych słowach oblizał dolną wargę.

Veronica poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku. Zaschło jej w ustach. Nie chciała się wycofywać ze względu na tamtego chłopaka, ale jednocześnie nie widziało jej się... nawet nie chciała o tym myśleć.

- Hej, młody - czarnowłosa zwróciła się do pierwszoklasisty wycierającego krew z nosa - Zmykaj stąd. - kiwnęła głową na drzwi.

- O, czyli podoba ci się moja propozycja? - Brock przejeżdżał językiem po wnętrzu policzka.

- Nie myślisz chyba, że tu z wami zostanę. Moja noga już tu więcej nie postoi. - zapewniła unosząc brew.

Kiedy poszkodowany chłopak chciał kierować się do wyjścia, Rumlow go zatrzymał i popchnął na ścianę, o którą on sam się niedawno obił.

- Smarkacz nigdzie nie idzie. - powiedział Brock wyraźnie akcentując każde słowo - I ty też nie.

- Muszę cię zawieść, ale za chwilę mam informatykę. Więc tu się mylisz, bo właśnie idę. A chłopak razem ze mną. - kiwnęła głową na pierwszoklasistę - Nie mam zamiaru marnować czasu na jakichś dwóch przygłupów.

- Przygłupów? - odezwał się w końcu Rollins idąc powoli w stronę Very.

Dziewczyna mimowolnie zaczęła stawiać kroki w tył, uważnie patrząc na twarz Jack'a. Po oczach widać było, że jest nieugięty. I pewny siebie.

I że ma strasznie zawyżone ego, skoro na słowo „przygłup" zachowuje się jak niedoszły egzekutor. Powtarzam: niedoszły. No bo... nie zamierzałam jeszcze umierać. Nie?

Rollins nie zatrzymywał się. Przewiercał dziewczynę wzrokiem.

- Stary, daj spokój. Ma niewyparzoną mordę i tyle. - zaśmiał się Rumlow - Kobiet się nie bije.

- Ah tak? - Jack zmrużył oczy będąc już bardzo blisko Very - A przecież kobiety tak bardzo domagają się równouprawnienia.

Veronica kątem oka dostrzegła, że Rollins już zaciska pięści. Starała się jednak nie spuszczać wzroku z jego oczu. Chciała być nieugięta do końca.

Może jednak „egzekutor"...

Dziewczyna miała wrażenie, że dosłownie chwila dzieli jej twarz od spotkania z pięścią chłopaka.

Nagle do pomieszczenia wparował Bucky i momentalnie znalazł się przy Veronice. Pchnął Rollins'a stając przed dziewczyną, przez co przysłaniał ją ramieniem.

Jack spojrzał wściekłe na James'a i dwoma dużymi susami podbiegł do niego z zamiarem uderzenia go. Zamachnął się, ale brunet przyblokował protezą jego atak, po czym zdrową ręką przyłożył mu w szczękę. Rollins zatoczył się do tyłu, ale po chwili odzyskał równowagę i oparł się o ścianę.

Vera dostrzegła, że warga Rollins'a jest rozcięta. Bała się, że to jeszcze bardziej go sprowokowało i zaraz się na nich rzuci.

Nic takiego się jednak nie wydarzyło.

- Miło cię ponownie widzieć. - zironizował Rumlow.

- Już ostatnim razem dostaliście wciry. Jeszcze wam mało? - warknął Bucky.

Veronica zmarszczyła brwi na to, co usłyszała. Nie wiedziała, że brunet miał już za sobą pierwsze starcie z tymi palantami.

- A ty wiecznie musisz się mieszać w nie swoje sprawy? - sarknął Brock.

- Tak się składa, że to jest moja sprawa. - odparł niezwłocznie akcentując swoją wypowiedź, po czym spojrzał na pierwszoklasistę - Wszystko gra?

- T-tak... - odparł nieco roztrzęsiony.

Bucky kiwnął głową w stronę wyjścia. Chłopak zrozumiał przekaz i migiem opuścił schowek.

- Czyli robisz za ochroniarza. Ile to już lat? Sześć? Siedem? - naśmiewał się Rumlow.

- Jeśli nie chcesz skończyć jak kolega to lepiej się już zamknij. - warknął James, kończąc tym samym rozmowę.

Wciąż stojąc przed Verą, wyciągnął rękę w tył i popchnął ją w stronę wyjścia. Wyglądało to jakby nie chciał puszczać jej przed sobą. Zadbał o to, aby pomiędzy dziewczyną a dwójką wrogich chłopaków była bariera w postaci jego samego. Bucky nie spuszczał z nich wzroku. Kątem oka dostrzegł, że Veronica idzie w stronę wyjścia. Powoli skierował się za nią również i on.

Kiedy byli już na korytarzu, Vera szybkim krokiem zmierzała w kierunku sali informatycznej. Barnes dostrzegł, że dziewczyna wygląda jak tykająca bomba, jednak ruszył za nią wyrównując po kilku sekundach tempo.

- Nie ma za co. - powiedział znajdując się już obok Very, w jego głosie dało się słyszeć złość.

- O nic cię nie prosiłam. Mogłeś się nie wtrącać. - odrzekła głośno wciąż idąc przed siebie, w ogóle nie zerkając na bruneta.

- Słucham? - Bucky zmrużył oczy - Roni, czekaj. - dodał widząc, że dziewczyna nie zamierza zwalniać.

James zaczął zmniejszać tempo, ale Veronica nie odpuszczała. Wyprowadzony z równowagi brunet kilkoma szybszymi krokami znalazł się przy dziewczynie i chwycił ją za ramię, przez co w końcu przystanęła i obróciła się w jego stronę.

- Mówię do ciebie. - odezwał się, po chwili orientując się, że wypowiedziane słowa brzmiały zbyt ostro.

- Wiem, mam uszy. - odparła równie wściekła Vera.

- Szkoda, że ich nie używasz.

- O co ci chodzi, Barnes? - rozłożyła ręce marszcząc przy tym brwi.

- Mogło ci się coś stać, o to chodzi. - wyparował - Nie znasz tych gości i nie wiedziałaś totalnie w co się pakujesz.

- Za to ty wiedziałeś bardzo dobrze, tak? - skrzyżowała ręce na klatce piersiowej - Miałeś z nimi styczność?

- Nie zmieniaj tematu.

- Bo co? Najpierw działasz mi na nerwy i wpędzasz do kozy, a później wielce interesujesz się moimi nadgarstkami i tym, gdzie oraz z kim się znajduję. Niepotrzebnie tam wchodziłeś.

- Nie osłabiaj mnie... - przetarł twarz dłońmi.

- Myślałeś, że sobie nie poradzę, tak?

- Nie o to chodzi. Mimo wszystko mogła stać ci się krzywda. Oni są istnymi dupkami. Nie zrozumiesz, bo nie byłaś nigdy z nimi w klasie. Jak zobaczysz ich w pobliżu to trzymaj się po prostu od nich z daleka. Dla twojego dobra.

- Oh, no jasne, tato. - prychnęła.

Barnes zmarszczył brwi cały czas wpatrując się w dziewczynę.

- Będę torowała im drogę, by królewsko przeszli przez korytarz. - kontynuowała - I co jeszcze?

- Roni, proszę cię... - Bucky przymknął chwilowo oczy coraz bardziej tracąc cierpliwość.

- Nie, James. Nie rób mi wykładów kiedy nikt cię tak naprawdę nie prosił o pomoc.

- Byłem w obowiązku ci pomóc, bo siłą rzeczy jesteś siostrą moich przyjaciół. Przechodziłem obok tego pieprzonego schowka i wiedziałem, że nie ma innej opcji, żebym tam nie wszedł. Nie wybaczyliby mi tego.

- Bo od razu stałaby się tragedia, bo przecież nie umiem zawalczyć o swoje, masz rację. Dlaczego każdy traktuje dziewczyny tak przedmiotowo? - zaśmiała się sztucznie - Najpierw Rumlow, teraz ty...

- Rumlow coś powiedział? - przerwał jej Barnes.

- Nie... - zreflektowała się po chwili, że niepotrzebnie mówiła w nerwach wszystko „jak leci".

- Roni, co on ci powiedział? - złość Bucky'ego mieszała się teraz ze zmartwieniem.

- Jeju, James... nic. Nic nie mówił. Jest okej. - Vera wpatrywała się teraz w punkt przed nią, jakim był akurat tors bruneta.

Starała się za wszelką cenę odgonić napływające łzy do jej oczu. Chciała być twarda do końca, ale kiedy przypomniała sobie jaki pomysł podsunął wtedy Rumlow dotyczący tego, co mogą z nią zrobić, ponownie odczuła strach i niepokój. Być może było to tylko głupie gadanie mające na celu ją nastraszyć. Jednak mimo wszystko, nie było w tym nic przyjemnego.

- Roni, możesz na mnie spojrzeć i powiedzieć mi wreszcie o co chodziło temu kretynowi? - powiedział ciszej, ale złość go nie opuszczała.

Veronica chwilowo zerknęła w oczy bruneta, po czym szybko odwróciła wzrok. I ten moment wystarczył, aby Bucky zrozumiał, o co chodziło Brock'owi. Dostrzegł w spojrzeniu dziewczyny niepokój i wstyd.

- Skurwiel... - wycedził przez zęby.

- Przestań. Nie mam ochoty o tym z tobą rozmawiać.

- Groził ci? Roni, to nie są żarty. - dopytywał wyraźnie zmartwiony.

- Możesz się zamknąć? - spojrzała na niego z lekko zaczerwienionymi oczami - Grasz mi w tej chwili na nerwach!

- Tak. I ani trochę cię nie ruszyło to, co ci wtedy powiedział. - stwierdził z ironią.

Vera popatrzyła na Bucky'ego jeszcze chwilę, po czym go wyminęła i skierowała się w stronę klasy, w której mieli mieć za niedługo lekcję.

Brunet westchnął głęboko i spojrzał na swoją dłoń. Dostrzegł, że jego kłykcie są mocno zaczerwienione. Zostały lekko stłuczone. Faktem było to, że nie szczędził wtedy siły.

Zadzwonił dzwonek na lekcję. Rozejrzał się jeszcze po korytarzu czy nikt nie robił w trakcie ich kłótni za widownię, po czym skierował się do sali informatycznej.

W momencie kiedy dochodził do drzwi, znalazła się przy nich także Vera. Oboje przystanęli nie chcąc na siebie wpaść. Bucky chwycił za drzwi i czekał, dając tym sygnał, że przepuszcza dziewczynę.

Veronica zerknęła jedynie na bruneta i szybkim krokiem weszła do sali. Zaraz za nią podążył James zamykając głośno drzwi.

꧁꧂

Bucky siedział sam w ławce, gdyż Steve - jako przewodniczący szkoły - miał do załatwienia jakąś sprawę.

Brunet brał głębokie wdechy i wlepiał tępo wzrok w monitor laptopa przed sobą. Złość go nie opuszczała. Cały czas odtwarzał w myślach sytuację sprzed kilkunastu minut kiedy to przywalił Rollins'owi, a później pokłócił się z Verą.

Niewdzięcznica.

James przetarł twarz dłońmi i westchnął ciężko. Po chwili włączył program, w którym mieli pracować i wziął się za wykonywanie polecenia zadanego przez informatyka na początku zajęć.

Vera siedząca nieco z tyłu dostrzegła, że Barnes jest przepełniony emocjami i ani trochę się nie uspokaja. Tak samo było u niej. A świadomość, że brunet wetknął się w jej sprawę tym bardziej ją drażniła.

Po chwili jednak zmarszczyła brwi i zerknęła na swój laptop. Wpatrywała się w napoczętą pracę, ale za nic nie mogła się na niej skupić. Wiedziała, że Bucky chciał jej pomóc i przyjmowała to do siebie, że rzeczywiście nie tyle mogłaby się stać, jak po prostu stałaby jej się krzywda, gdyby on nie wkroczył. Irytowało ją natomiast to, iż próbował dowiedzieć się o sprawach, które jego tak naprawdę nie dotyczyły. Uznała, że może autentycznie się martwi, ale to nie ma nic do rzeczy.

Nie potrzebuję od niego pomocy.

W tej chwili do klasy wszedł Steve'a informując nauczyciela o tym, że załatwił już wszystkie sprawy, po czym zapytał czy mógłby coś ogłosić. Informatyk zgodził się nie zerkając nawet na blondyna, tylko skupił się na monitorze swojego komputera będąc zatopionym w jakimś artykule na internecie.

- Za zgodą dyrekcji na mój pomysł, chciałem ogłosić, że pod koniec roku szkolnego chcemy zorganizować bal, chcąc uczynić tę ostatnią chwilę razem wyjątkową. Nic zobowiązującego. Zero tanecznych przygotowań, zero stresu. Jedyny warunek to przyjść z parą i w galowym ubraniu. Poza tym ma to być wieczór, podczas którego miło spędzimy czas i pobawimy się, korzystając jeszcze z naszej młodości w okresie szkolnym. - zakończył splatając swe dłonie za plecami - Bardzo dziękuję. - zwrócił się do nauczyciela i usiadł w ławce.

- Bal przebierańców? - odezwał się nagle Tony.

- Uszy się myje, a nie trzepie o wannę, Stark. - prychnął Clint.

- Panie Barton, proszę się czasem powstrzymać od kąśliwych komentarzy. - powiedział informatyk.

- Dobrze, panie profesorze. - powiedział głośno - Czasem się powstrzymam. - powtórzył żartobliwie już pod nosem.

- Clint, weź ze sobą jakiś łuk i możesz być jak Merida Waleczna. - zaśmiał się Tony.

- Zabawne. Ja bym cię widział we wcieleniu Dzwonnika z Notre Dame. - parsknął Barton.

- To akurat nie zabawne. - Stark zrobił grymas na twarzy - Sam, za kogo ty byś się przebrał?

- Oh, już myślałem, że nie spytasz. - ożywił się Wilson prostując nieco na krzesełku - Uważam, że najbardziej nadawałbym się do roli Kopciuszka. No stary, mówię ci, kropka w kropkę. Jestem tak samo spłukany, jak ona, matko... - rozsiadł się trochę wygodniej na krześle, po czym gwałtownie wyprostował patrząc prosto w oczy Tony'ego z poważnym wyrazem twarzy - Pożycz 20 dolców.

Barton i Stark wybuchnęli śmiechem, przytykając sobie dłonią usta, aby nie zdenerwować nauczyciela.

- Te 20 dolców, które sam mi dałeś za przegrany zakład? - spytał Tony wciąż się śmiejąc.

- Oj tam. Szczególik. - Sam machnął ręką, po czym odchrząknął - Chcę wypowiedzieć się na forum. - powiedział głośniej zwracając na siebie uwagę praktycznie wszystkich w klasie.

- Skoro musisz... - odezwał się pod nosem nauczyciel nie zwracając zbytnio uwagi na ucznia.

- Tak sobie pomyślałem - kontynuował zerkając na Tony'ego - skoro trzeba się wybrać na bal w parach, to Vera i Bucky, co myślicie o tym, aby razem...?

- NIE. - wyparowali w tym samym czasie nie dając Wilson'owi szansy na dokończenie.

Kiedy Veronica i James wylali już swoją złość w tym jednym słowie, spojrzeli na siebie przelotnie i powrócili do wpatrywania się w swój ekran.

Klasa ucichła. Słychać było tylko pojedyncze rozmowy osób z ławek. Sam w tym czasie uniósł wysoko brwi patrząc na Stark'a, po czym teatralnie złapał się za serce i wrócił do dalszej pracy na lekcji.

- Powiesz mi w końcu o co to całe napięcie czy będziemy tak siedziały w dziwnym milczeniu? - zapytała Wanda nie odrywając się od czynności wykonywanej na laptopie.

Vera spojrzała na siostrę i chwilę jej zajęło, aby odpędzić ponowny natłok myśli i powrócić do rzeczywistości.

- Nie bardzo rozu...

- Dobrze wiesz, o czym mówię. - zerknęła na czarnowłosą.

- Ah tak? Bo czytasz mi w myślach, mam rację? - uniosła jedną brew.

- Tak, właśnie tak. - zaśmiała się rudowłosa, po czym spoważniała - Przecież każdy widział jak oboje wparowaliście do klasy z kiepskimi minami i cali nabuzowani. Tego się nie dało nie zauważyć. I tego przed chwilą też nie. - wyjaśniała dalej szeptem nie chcąc, by ktoś ją usłyszał - Co tam się stało?

- Eh, Wanda... - Vera schowała twarz w dłoniach, po czym znów spojrzała na siostrę - W schowku na różne dupidła do sprzątania, Rollins i Rumlow zaczepiali takiego jednego pierwszaka. To znaczy... „zaczepiali".  - dziewczyna podrapała się po czole - Ewidentnie z nosa młodego leciała krew. Nie chciałam, żeby go bardziej pobili i weszłam tam...

- Do Rumlow'a i Rollins'a?! - zapytała głośno i z niedowierzaniem rudowłosa.

- Wanda, ciszej. - skarciła ją szeptem widząc, jak głowa Bucky'ego i Steve'a odrobinę przekręciła się w bok, po czym zdziwiony blondyn zagadnął przyjaciela i zaczęli rozmawiać.

Szlag. Na pewno słyszał.

- Po co tam wchodziłaś? - dopytywała już szeptem.

- No mówię, żeby go bardziej nie pobili.

- Tak i żeby pobili za to ciebie?

- No właśnie tu się zaczyna komplikacja...

- Nie bardzo ogarniam. - wtrąciła się Wanda.

- Bo mi przerywasz.

- No dobra, mów dalej. - ponagliła ją ruchem ręki.

- Jak Rollins zaczął do mnie podchodzić, żeby...

- Rollins chciał cię uderzyć? - spytała wystraszona półgłosem.

- Wanda, zamknij się. Bo ktoś nas usłyszy. - zniecierpliwiła się Veronica - Wracając: w tamtym momencie przyszedł do nas Barnes i dał Rollins'owi w pysk. Coś wspomniał, że „mało im jeszcze?"... nie bardzo to rozumiałam.

- Słyszałam, że była kiedyś pewna akcja. Wtedy się jeszcze z nimi nie znaliśmy, bo to było w gimnazjum.

- No racja, nie znaliśmy się.

- No właśnie. No i Rumlow razem z Rollins'em naśmiewali się ze Steve'a. Nie miał jeszcze wyrobionej rzeźby i tak dalej... - machnęła ręką - Określali go jako chuderlak, ale on nie brał tego zbytnio do siebie. Tylko, że te żarty pewnego dnia przerodziły się w zaczepkę. I to porządną. Steve nie chciał odpuszczać, uznał, że uciekanie od problemu to nie wyjście. Tyle że wiadome było, że cało z tego nie wyjdzie. Po w-f zatrzymali go w szatni i zaczęli bić. I wtedy wparował tam Bucky, który już wcześniej chodził na siłkę i miał się czym pochwalić. Zrobił z nimi porządek. Podobno cała czwórka dostała zawieszenie na dwa tygodnie, a później sprzątanie kilku sal przez tydzień.

- Matko, musiało być grubo. - Vera zmarszczyła brwi będąc szczerze zdziwiona.

- Bo było. Bucky nam o tym opowiadał, bo Steve nie chciał się, jak to ujął, użalać nad sobą. On od zawsze był skromny i pokorny. I niestety niektórzy to wykorzystują. Bucky też nie jest kimś wylewnym jeśli chodzi o emocje. Ale w drugiej klasie liceum, jak już zżyliśmy się ze sobą i powstała nasza paczka, zwierzył nam się pod nieobecność Steve'a, że czuł się jakby stał dosłownie krok na granicy od utraty kogoś bliskiego. I wiedział, że być może pisał się wtedy na mocne obrażenia, ale świadomość, że mógłby podołać temu, że obroni Steve'a... no przezwyciężyła. Mówił nam, że nie wybaczyłby sobie, gdyby zignorował czyjeś nieme wołanie o pomoc, tym bardziej, jeśli był to ktoś bliski jego sercu, jak to ujął. A wiedział, że Steve nie poprosiłby go o pomoc. W ogóle by nikogo nie wołał. Steve jest w czymś takim nieustępliwy. Ale Bucky w postawieniu się w czyjejś obronie również. Później namówił go na wspólne chodzenie na siłownię. Steve więcej jadł, więcej ćwiczył. I oto efekty. - uśmiechnęła się pod nosem - A wraz z nimi respekt. Od tamtej pory Rumlow i Rollins nie wchodzą w drogę naszym chłopakom.

- Do dziś. - prychnęła Vera - Rollins pierwszy się zamachnął na James'a.

- Ale mam nadzieję, że tego pożałował?

- No tak... odpuścili wtedy, jak już zjawił się Bucky. - w tym momencie zerknęła na wspomnianego bruneta klikającego coś myszką - Byli wtedy bardziej potulni. Jak ja powiedziałam, żeby puścili młodego to po chwili się zaczęli do mnie stawiać. Ale kiedy zjawił się tam Barnes, sytuacja szybko ucichła.

- Nie mam zamiaru na ciebie krzyczeć, że chciałaś pomóc temu pierwszakowi. Ale proszę cię po prostu, abyś unikała chodzenia gdzieś samej. Bo wiesz, Bucky'ego się cykają. Ale przy tobie nie byli z tego wynika skorzy do współpracy.

- Bo nie miałam okazji im wpieprzyć. - odezwała się całkiem poważnie - Poza tym, co jeszcze? Może powinnam chodzić w ogóle cały czas przy Bucky'm? - zmarszczyła brwi nieco zezłoszczona.

- No wiesz, moim zdaniem jeśli już o tym mowa...

- Nie. Kończ. - ucięła Vera, po czym zacisnęła usta.

Wanda była w tej chwili trochę rozbawiona zaciętością Very. W głębi duszy wiedziała jednak, że z czasem jej spojrzenie na Bucky'ego zmieni się. Miała wrażenie, że już teraz po tamtej sytuacji patrzy na niego inaczej. Musi sobie to jedynie uświadomić.

Rudowłosa uśmiechnęła się pod nosem.

- Nie kończę. - odpowiedziała.

Sama kiedyś dokończysz.

꧁꧂

Rozdział nieco dłuższy od poprzednich, ale mam nadzieję, że Wam się podobał. Postaram się wtrącać różne wątki dotyczące różnych postaci Marvel'a, jednak na pierwszym miejscu będę stawiać Verę i Bucky'ego, jako że są to główne postaci książki.

Dajcie znać kogo, z kim i w jakiej sytuacji chcielibyście zobaczyć. Wiem, że jako autorka powinnam Wam zapewnić całą fabułę, jednak zależy mi na Waszej radości i satysfakcji związanej z poszczególnymi bohaterami. Tak więc ucieszę się, jeśli podacie mi swoje pomysły, a wtedy ja postaram się ucieszyć tym Was. 🖤🖤

Pozdrawiam z Zakopca! ✌🏻⛰

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro