66꧂ Telefon

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ból.

To było jedyne słowo, które opisywało wnętrze Very.

Dziewczyna siedziała teraz przy stole w swoim mieszkaniu, pijąc kawę.

Chociaż, słowo siedziała było chyba wyolbrzymieniem.

Dziewczyna czuła się, jakby jej życie i wszystko co robiła było jedną wielką wegetacją.

Przymknęła zmęczone od płaczu i braku snu powieki.

Nie wiedziała nawet o czym myśleć.

Jeszcze tydzień temu w dniu, w którym zerwała z Bucky'm nie mogła powstrzymać natrętnych myśli, w których odtwarzała ich bolesną rozmowę.

Dzisiaj...

Sama nie wiem.

Veronica po prostu była. Co jakiś czas płakała. Nie mogła spać. Ale czuła się, jakby ktoś nagle wyłączył jej myśli, skupienie, uczucia.

To było męczące.

Jeszcze kiedyś była zdania, że wiele by oddała, aby wyłączyć emocje. Dziś jednak wiedziała, że jest to coś tragicznego, czego nie życzyłaby nawet swojemu największemu wrogowi.

Co zabawne, przez pierwsze dni po zerwaniu sama była dla siebie wrogiem. Winiła się, karciła w duchu za tak ogromną bezmyślność i kłamstwo.

Jednak teraz...

Nic. Pustka i obojętność. Co tu dużo mówić.

Veronica wpatrywała się w jakiś nieokreślony punkt przed sobą, trzymając w dłoniach kubek z gorącą kawą. Nie odczuwała nawet, że napój parzy jej dłonie. Obojętność i brak przywiązywania wagi do czucia zarówno psychicznego, jak i fizycznego, przejęły nad nią kontrolę.

Nagle jej wzrok skierował się na opakowanie antydepresantów leżące nieopodal na stole. Nie odłożyła ich do szafki, po porannej dawce.

I może nie ma sensu odkładać.

Sięgnęła po nie obojętnie i przyglądając się chwilowo pudełeczku, poczęła je otwierać.

Ledwie jednak wyjęła listek z tabletkami, kiedy zadzwonił jej telefon.

Przez jeszcze kilka chwil patrzyła na leki, po czym odłożyła je na stół i wstała po komórkę, która leżała na kanapie w salonie.

Zerknąwszy na wyświetlacz, zakodowała dopiero po chwili, że dzwoni jej brat.

- Halo? - mruknęła zachrypniętym głosem.

- Hej, bąblu. - przywitał się kojąco - Nie potrzebujesz niczego? Chciałabyś porozmawiać?

Te kilka słów sprawiło, że Veronica po raz pierwszy od dłuższego czasu uniosła kąciki ust.

- Właściwie to... - zaczęła, odwracając się w stronę kuchni.

Spojrzała na swoje leki. Uświadomiła sobie, jak bardzo bezmyślnie się zachowała, mogąc doprowadzić do tragedii. Podążyła bez wzruszenia za impulsem, który zawaliłby stabilność niejednego życia - nie tylko jej własnego.

Moje własne poszło by się jebać, ale... no, to było bezmyślne.

- Właściwie to nie czuję się najlepiej. Odwala mi. - przyznała kierując się do kuchni i chowając leki do pudełka, a później do szafki - Jestem albo obojętna, albo napadają mnie głupie impulsy.

- Impulsy? - zapytał.

- Ta... nie pytaj. - mruknęła, nie chcąc bardziej martwić Pietro - Wczoraj na przykład rzuciłam się z dywanu. Rozumiesz. - prychnęła.

Mimo, iż wcale nie była w nastroju do żartów, miała nadzieję, że usłyszy chociażby parsknięcie brata.

I udało jej się.

To było miłe.

- Nie strasz mnie, Vera. Nie rób głupot. - powiedział - Gdyby coś się działo, masz do mnie dzwonić w pierwszej kolejności, zrozumiałaś?

- Tak, tak. Dzięki.

- Chcesz, żebym przyjechał?

- Chyba nie. Nie mam nastroju na widywanie się z kimkolwiek. - odparła z ciężkim westchnięciem - Nie bierz tego do siebie, Pietro. To nie tak, że nie chcę widzieć się z tobą, tylko...

- Ja rozumiem. Jestem prostym facetem, ale tego się akurat domyśliłem. - przerwał jej, na co dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem.

- Nie jesteś prosty. - zaprzeczyła po chwili.

- Krzywy?

Veronica szczerze się roześmiała.

- Tak. Troszeczkę. - odrzekła - Ale też porządny. Dziękuję, że zadzwoniłeś. - spoważniała, a następnie zaczęła rozmyślać nad dalszą wypowiedzią - I... dziękuję, że jesteś. Ty i Wanda. - przygryzła wargę, nie wiedząc jak to powiedzieć - Oboje ratujcie mi życie. Dosłownie.

- Dosłownie? - zapytał nie bardzo rozumiejąc.

- No... Tym, że jesteście. Waszą rozmową. Tym aktualnym telefonem. - wyjaśniła, czując lekko ścisk w gardle.

Zbierało jej się na łzy, kiedy całkowicie uświadomiła sobie, że jej brat, naprawdę, właśnie uratował jej życie.

Chciała mu to powiedzieć. Jednak nie zamierzała robić tego teraz, by się nie martwił.

Kolejne zwlekanie z prawdą, hm?

Veronica zmarszczyła brwi i nie czekając długo z przemyśleniami, kontynuowała:

- Bo chciałam przedawkować leki. - mruknęła - Ale zadzwoniłeś. I oprzytomniałam. Dziękuję ci, Pietro. - zacisnęła szczękę - I obiecuję, że nic sobie nie zrobię. Nie mów Wandzie, ani nikomu, proszę. - do jej oczu napłynęły łzy.

- Rany, Vera... - usłyszała po chwili przejęty głos Pietro.

- Nie, nie. Nie będę już odpierdalać. To było jednorazowe i bezmyślne. Przepraszam cię. - po jej twarzy popłynął strumień łez.

- Vera, ufam ci, dlatego nie powiem nikomu, ani tego nigdzie nie zgłoszę. - powiedział po chwili - Ale masz mieć to na uwadze, że darzę cię zaufaniem. Bo wiedz, że jak sobie coś zrobisz, będę mieć cię na sumieniu i nie wybaczę sobie tego.

- Okej, Pietro. Rozumiem. - odrzekła natychmiast - Nie będę nic sobie robić. Obiecuję.

- Okej, wierzę na słowo. - powiedział, jednak dziewczyna domyślała się, że niekoniecznie był spokojniejszy.

W każdym razie zasługiwał, by wiedzieć.

- Jesteś superbohaterem. - powiedziała Vera, chcąc rozluźnić nieco atmosferę, jednak po chwili zdała sobie sprawę, że chyba nie do końca te słowa miały pozytywny wydźwięk zważywszy na to, co mogło się stać, gdyby Pietro nie zadzwonił lub spóźnił się może o kilkanaście sekund.

- Ta... jestem. - westchnął - Wolałbym nim nie być i żeby wszystko było w porządku.

Dziewczynie zrobiło się głupio. Czuła się winna, że przyczyniła się do zmartwień brata.

Nienawidzę siebie, przysięgam.

- Posłuchaj... - zaczęła, drapiąc się po karku - A co u Wandy? Ostatnio była dosyć... nie w sosie.

- Ostatnio? - zdziwił się - Ostatnio jest w porządku. Tydzień temu była „nie w sosie". - zauważył.

- Ah, racja... - Veronica zamknęła oczy, przykładając sobie dłoń do czoła - Po prostu tydzień temu ją widziałam ostatni raz. W sumie to nikogo innego od tamtej pory nie widziałam.

- No wiem. Ale wiele cię nie omija, w szkole robimy powtórki do egzaminów. To wszystko masz w zeszytach i książkach. Nie przejmuj się tym. - Pietro uspokajał siostrę.

- Okej. - westchnęła, starając się nie myśleć o nauce i szkole - W każdym razie, co u Wandy? Co się wtedy działo?

- Ah... no tak. Pewnie nie chciała ci powiedzieć.

- Tak, nie chciała. - zgodziła się - Powiedziała, żebym jej zaufała. I że lepiej, że nie wiem.

- Miała poniekąd rację. Oszczędziła ci nerwów.

- Czemu? - Vera coraz bardziej nie rozumiała - Coś złego się dzieje, tak? Nie chcieliście mnie martwić? O co chodzi?

- Dobra, dobra, zanim ci wyjaśnię pewnie zdążyłabyś ułożyć długą listę pytań, więc bądź już cicho. - skarcił ją, na co dziewczyna uśmiechnęła się, wywracając oczami - Nie chciała ci mówić, bo nic nowego nie wskórała, a tylko byś się zdenerwowała niepotrzebnie. Ale no... skoro już jest o tym mowa. Wanda gadała z naszą mamą.

Veronica momentalnie pozbyła się z twarzy jakichkolwiek oznak wcześniejszego rozbawienia, które wywołał u niej Pietro.

Jedyne co teraz czuła, to niechęć.

- Waszą mamą. - poprawiła go ponuro.

Na jej słowa Pietro tylko westchnął.

- No i gadała z mamą wytykając jej, że nie może już dłużej tego znieść, że mieszkasz osobno. Że nie zasługiwałaś na to wszystko. Że miałaś prawo wiedzieć od samego początku, że jesteś adoptowana. - kontynuował - I żeby w końcu się ogarnęła z tym wszystkim, bo odbija się to na nas wszystkich.

- Czekaj, Wanda powiedziała, żeby się ogarnęła? - zdziwiła się Vera.

- No nie? Pojebane. Jak nie Wanda.

- Rany... - westchnęła w niedowierzaniu.

- Coś ją opętało, jak nic. No i wiem też od Wandy, że mama nie była wtedy zbytnio rozmowna. Mnie ogólnie nie było przy ich rozmowie, ale w każdym razie Wanda stwierdziła, że mama zachowuje się coraz dziwniej i cytuję naszą siostrę: jeśli tak to będzie wyglądać, to tak samo nic tu po niej.

- Jeśli będzie miała dosyć, chętnie ją przenocuję. - powiedziała Veronica - Oczywiście Wandę. Dla jasności.

- No wiem. A gdyby coś, to i dla mnie miałabyś jakiś kącik? - zapytał niewinnie.

- Tak, będziesz spał w kiblu. - prychnęła.

- To rozumiem, nie trzeba będzie wstawać i iść w nocy się odszczać, bo kibel będzie na miejscu.

- Jesteś dziwny. - stwierdziła dziewczyna.

- To ty zaproponowałaś kibel. - wytknął.

- Ale to ty wyrażasz aprobatę wobec tego pomysłu.

- Aa... goń się.

- Okej, to pa. - odparła Vera.

- Czekaj!

- No? - zaśmiała się.

- Nie mów Wandzie, że ci powiedziałem. Dobrze?

- Jasne. - zgodziła się - Mamy deal. Ty nie mówisz o tym moim bezmyślnym zajściu, ja nie mówię o tym, że zrobiłeś szpagat na komendzie.

- Ha-ha. Bardzo zabawne, Vera. - powiedział, a dziewczyna była niemalże pewna, że na jego twarzy zagościł grymas.

- Lecę, Pietro, dopić kawę. I w ogóle usiąść i pobyć ze sobą. Może coś obejrzę. - mówiła - I tak, uprzedzając twoje słowa, nie będę robić nic głupiego i zadzwonię, gdyby coś się działo. - powiedziała pewnym głosem.

- Kolejna wiedźma. - stwierdził - Jak nie Wanda uprzedza moje wypowiedzi, to ty.

- No cóż. - Veronica wzruszyła ramionami, śmiejąc się cicho pod nosem.

- Dobra, nie zatrzymuję cię, Vera. Idź odpocznij, bo po samym głosie słychać, jak jesteś styrana.

- Dzięki za zrozumienie, Pietro. - powiedziała poważniej - I dziękuję, że jesteś. I że zadzwoniłeś. - zacisnęła usta - Bardzo cię kocham.

- Ooo kurwaaaa... Veronisia się rozczuliła. - powiedział nieco dziewczęcym, słodkim głosikiem.

- A to spierdalaj. Ostatni raz słyszysz ode mnie takie słowa.

- Czekaj, w jakim sensie „ostatni"?

- Ooohhh... ktoś tu się martwi? - Vera odbiła piłeczkę, przedrzeźniając brata.

- Dobra, jeb się.

- Na ten moment nie mam z kim. - zaśmiała się, jednak zaraz po wypowiedzeniu tych słów, uświadomiła sobie ich sens, przez co jej nastrój znacznie się obniżył.

W słuchawce zapanowała cisza.

Vera znów odbiegła myślami do momentu, w którym usłyszała te przeklęte, rozrywające ją słowa kończące sens jej życia, będące powodem, dla którego zwlekała się rano z łóżka.

No cóż... nawarzyłam sobie piwa. Teraz muszę je wypić.

- Vera, trzymasz się jakoś? - zapytał łagodnie Pietro.

- Jakoś. Chyba. - mruknęła czując, jak zbiera jej się na łzy - Serio, kończę. Muszę się czymś zająć i odciągnąć myśli. Gdyby coś, to jesteśmy w kontakcie.

- Jasne. Dbaj o siebie.

- Okej.

- Kocham cię.

- Ja ciebie też. - odparła, po czym oboje się rozłączyli.

Veronica miała ochotę się rozpłakać. Znowu.

Miała już tego trochę po dziurki w nosie, gdyż jej oczy były strasznie napuchnięte i zaczerwienione. W dodatku nieustannie odczuwała nieprzyjemne pieczenie, co zaczynało ją już mocno irytować.

Ostatecznie uroniła jedną łzę, którą szybko wytarła rękawem lekko przydużej bluzy.

Mojej bluzy. Nie James'a. Jego mam gdzieś głęboko w szafie i nie zamierzam jej odkopywać.

W trakcie kiedy szła do kuchni, by wypić przygotowaną wcześniej kawę, zerkała jeszcze w telefon. Zorientowała się, że w czasie rozmowy z jej bratem ktoś próbował się do niej dodzwonić.

Cztery razy.

Bez względu na to, kim była ta osoba, dziewczyna stała się rozdrażniona.

No, litości. Skoro nie odbieram już po drugim razie, to chyba logiczne, że nie mogę rozmawiać. Lub jeśli ktoś od razu słyszy komunikat, że prowadzę rozmowę, to chyba też logiczne, że prowadzę ją nieustannie do momentu, aż ten ktoś dostanie wiadomość o tym, że zakończyłam rozmowę.

Słowem kluczowym jest tutaj „chyba".

Może nie każdy myśli na tyle logicznie.

I ciekawe kim jest ta bystra perełka próbująca się do mnie dodzwonić.

Dziewczyna weszła w nieodebrane połączenia i dostrzegła coś, co prawie podcięło jej nogi.

Początkowo ogarnął ją stres, ale stopniowo począł się on zamieniać w złość sprawiając, że dziurki w nosie Very aż falowały.

Będąc przy stole w kuchni, odłożyła z impetem komórkę na stół, po czym usiadła na krześle i zaczęła dopijać kawę.

Nie dane jej było zrobić kolejnego łyka, ponieważ telefon znów zadzwonił.

- Żesz kurwa... - syknęła, biorąc gwałtownie urządzenie do ręki, po czym strąciła połączenie.

Tak samo zrobiła po kilku minutach.

I znów po kilku następnych.

Później jeszcze dwa razy.

I kolejny raz.

W końcu po około pół godzinie walki nie wytrzymała i odebrała połączenie, przystawiając telefon do ucha w tak ekspresowym, nerwowym tempie, że o mało nie uderzyła się nim w głowę.

Oddychała ciężko, ledwo panując nad złością.

- Czego chcesz? - Vera, można by rzec, warknęła do słuchawki.

- Porozmawiać. Proszę, daj mi szansę.

- Nie, nie ma takiej opcji. - zaśmiała się z kpiną - Miałaś na to całe pierdolone siedemnaście lat, żeby ze mną normalnie porozmawiać. A ty wolałaś lansować Wandę i Pietro, a mi uświadamiać jak bardzo byłam bezwartościowym dzieckiem. I moje gratulacje, udało ci się. Do tej pory się taka czuję. - bezwłocznie rozłączyła się po tych słowach.

Podeszła do okna, by je otworzyć, gdyż przypływ emocji nie pozwalał jej się uspokoić czy też swobodnie i bez trudu oddychać. Potrzebowała nieco chłodnego powietrza.

Jej komórka ponownie zadzwoniła.

Miała ochotę pierdolnąć nią o ścianę. Jednak uznała, że to nie jest wina telefonu, więc zostałby tylko niepotrzebnie roztrzaskany.

Wyłączyła dźwięki w urządzeniu, po czym znów odłożyła komórkę na stół, tym razem ekranem do dołu.

Usiadła na krześle, chowając twarz w dłoniach.

Po kilku chwilach, kiedy zdążyła już nieco ochłonąć, uświadomiła sobie co Wanda miała na myśli mówiąc jej, że lepiej, aby nie wiedziała.

Chodziło o rozmowę z mamą, którą odbyła, a o której dowiedziała się od Pietro.

Wanda wiedziała, że Veronica zareaguje złością, przypływem przykrych wspomnień i wybuchowością, gdy tylko o tym usłyszy. Skoro jej siostra nic nie wskórała, to zrozumiałe było, że nie miało to żadnego sensu, by chociażby wspominać o ich zaistniałej rozmowie.

Wanda prosiła o zaufanie. I prosiła słusznie. Miała rację.

Wiedziała co robi.

Vera była jej za to wdzięczna. Że dbała o to, by bez potrzeby się nie denerwowała.

Ale...

Odbiegając natomiast od Wandy...

Gdyby to nie miało żadnego znaczenia, to przecież pewnie dalej bym nie wiedziała, prawda? Może nie bez powodu dowiedziałam się o tym, o czym miałam nie wiedzieć.

Veronica raz jeszcze zerknęła na wyświetlacz.

Ukazywał sześć nieodebranych połączeń.

Ignorując narastające zirytowanie i chęć mordu na każdej żywej istocie wokół, odebrała telefon, który o dziwo dzwonił ponownie, kolejny już raz.

- Jeśli nie przestaniesz do mnie wydzwaniać, zgłoszę to jako nękanie. - zagroziła.

- Vera, proszę cię. Jedna jedyna rozmowa i dam ci spokój do końca życia.

Dziewczyna początkowo nie odpowiedziała. Zastanawiała się co powinna zrobić.

- Będę na ciebie czekać o drugiej w Presto, tej mini restauracji niedaleko centrum. - powiedziała - Jeśli będziesz chciała dać mi szansę, szukaj mnie przy jakimś stoliku. Jeśli nie... - chwilowo ucichła - Uszanuję twój wybór. Mam nadzieję, do zobaczenia. - dodała.

Czarnowłosa jednak nie odpowiedziała żadnym słowem. Rozłączyła się, nie wiedząc co zrobić.

Z jednej strony mogła ją całkowicie olać i zmieszać z błotem tak, jak robiła to ona przez całe jej życie. Mogła w ogóle nie rozważać pójścia do tamtej restauracji, tylko zająć się sobą i odpocząć, może nawet zdrzemnąć - przy dobrych wiatrach.

Z drugiej strony...

Ah, kurwa.

Z drugiej strony nie była suką i nie zachowywała się tak, jak jej matka przez te siedemnaście lat. Nie była oschła, nie traktowała innych z wyższością, nie ustawiała ludzi hierarchicznie, tylko kochała tych, którzy byli jej bliscy. Nie robiła ludziom łaski samą odpowiedzią na pytanie. Nie dogadywała, nie krytykowała, nie wytykała wszelkich błędów i słabości, tylko zawsze starała się wesprzeć i pomóc.

I tu następowała wewnętrzna walka: gdyż można było zastosować zasadę oko za oko, ząb za ząb i całkowicie olać tę sytuację na czele z jej mamą; albo nie zniżać się do tak płytkiego i potwornego poziomu w traktowaniu innych, jaki mogła doświadczać na własnej skórze przez całe swe życie i pójść na to spotkanie.

Vera spojrzała na zegarek.

Było kilka minut po pierwszej.

Westchnęła ciężko.

- A niech mnie szlag. - wstała od stołu i skierowała się do szafy - Mnie i całe moje życie.

꧁꧂

Veronica zmierzała niechętnie w stronę wspomnianej mini restauracji. Była już coraz bliżej celu i musiała przyznać, że im mniejszy dystans dzielił ją od tego miejsca, tym bardziej jej nastrój spadał, włącznie z chęcią do życia i czegokolwiek.

Dziewczyna, będąc już u progu budynku, pchnęła drzwi, po czym otaksowała otoczenie wzrokiem w poszukiwaniu czekającej na nią...

Kobiety? Tak powinnam to ująć? Bo przecież nie jest moją matką.

Widziała całkiem zajęte stoliki, jak i te, przy których siedziała tylko jedna osoba, ale nie rzucił jej się w oczy nikt znajomy.

Nie... jeśli okaże się, że mnie wyruchała i jej tu nie ma, to przysięgam...

- Veronica! - usłyszała nagle znajomy, kobiecy głos.

Spojrzała w miejsce, w którym wcześniej chwilowo zawiesiła wzrok. Okazało się, że ją dostrzegła, a po prostu nie poznała, gdyż raz - siedziała do niej tyłem; dwa - zmieniła fryzurę.

Nie miała już brązowych włosów, a dosyć krótkie blond, długością sięgające nieco poniżej uszu. Veronica stwierdziła - bardzo obiektywnie i w dodatku w głębi duszy, nie na głos - że o wiele bardziej pasowały do jej zielonych oczu właśnie te aktualne, niż poprzednie.

Vera zmierzała do stolika, przy którym znajdowała się - już teraz - blondynka. Kobieta, w czasie gdy czarnowłosa odsuwała swoje krzesełko, wstała, aby obie usiadły jednocześnie.

- Nie musiałaś. - mruknęła Veronica, mając na myśli ten uprzejmy gest.

Wzrok utkwiła w szklance wody przed sobą. Nie patrzyła na Irinę.

- Ale chciałam. - odparła.

Nastąpiła cisza.

Obie czuły się okropnie niezręcznie.

- Zamówiłam ci wodę. - powiedziała kobieta - Pomyślałam, że może...

- Piłam przed wyjściem. Dzięki. - mruknęła Vera.

Oczywiście, że nie piłam.

Ale nie chciałam od niej niczego.

Ponownie nastąpiła niezręczna cisza między tą dwójką, przerywana szumem wywołanym przez rozmowy innych klientów.

- Dziękuję ci, że przyszłaś. Naprawdę. - odezwała się nagle Irina - Doceniam, że...

- Okej. - przerwała jej Vera, drapiąc się po czole - Możemy przejść do rzeczy? Nie ukrywam, że nie miałam w planach siedzenie w restauracji, więc wolałabym mieć to z głowy.

W trakcie tych słów Veronica nie patrzyła na kobietę. Z jednej strony nie miała ochoty mieć z nią jakiejkolwiek styczności. Z drugiej natomiast - nie wiedziała czemu, ale bała się spojrzeć jej prosto w oczy i wypowiedzieć właśnie te słowa.

Te olewające, lekceważące, pełne żalu i bólu słowa.

Coś ją w środku blokowało. Bez względu na to, ile nienawiści względem mamy w sobie pielęgnowała.

Po prostu nie była w stanie.

- Tak. - zgodziła się Irina - Tylko... jeśli oczywiście możesz. - mówiła zakłopotana - Powiedz co u ciebie.

Czarnowłosa utkwiła w końcu wzrok w kobiecie. Zmrużyła oczy, jakby próbowała dopatrzeć się w tym wszystkim podstępu, żartu lub...

Chuj wie czego.

- Nagle cię to interesuje? - zapytała Vera, wręcz niedowierzając.

To, co teraz ją przepełniała, to czysta złość.

- Veronica... - westchnęła.

- Nie. - przerwała jej - Miałaś na to całe siedemnaście lat, by dowiadywać się co u mnie. Miałaś mnie głęboko w nosie, Irina!

Kobieta spojrzała na nią mocno zdziwiona.

- Nie oczekuj, że będę mówić do ciebie mamo. - dodała czarnowłosa tonem, jakby to było oczywiste - Z resztą siłą rzeczy... nie jesteś nią. Może dla Wandy i Pietro. Ale nie dla mnie. - ściszyła głos.

Zarówno po Veronice, jak i kobiecie widać było ogromny ból i przybicie. Te słowa były dla nich niezwykle trudne.

- A co u mnie? - ponowiła Vera - Cóż. Wszystko szło całkiem dobrze, dopóki nie miałam wypadku, nie wpadłam w depresję, nie dowiedziałam się, że mój najlepszy przyjaciel się we mnie buja oraz że później ja się w nim zaczęłam bujać, dopóki też ta przyjaźń się nie zakończyła, a zaraz po niej mój ukochany związek. - wypaliła na jednym tchu.

- Byłaś w związku? - zapytała mimowolnie, wyraźnie zaskoczona - Oh, nie wiedziałam, współczuję.

- Nie wiedziałaś z dwóch przyczyn. Z własnego i mojego wyboru. - odparła czarnowłosa - I nie udawaj, że ci w ogóle zależy lub że ci przykro. - zirytowała się.

- Ale ja naprawdę ci współczuję, Vera. - powiedziała łagodnie.

Jakby... z pokorą i skruchą.

Coś mi tu śmierdzi. A przecież Sam'a nie ma obok.

Czarnowłosa westchnęła ciężko, po czym utkwiła spojrzenie w Irinie.

- I co mi po tym współczuciu? - zapytała, wzruszając ramionami - Stało się. Po prostu. I się już nie odstanie. Więc bez sensu, żebyśmy się nad tym rozwodziły.

- W porządku. - pokiwała głową - A po wypadku... już wszystko doszło do siebie? Nic ci nie dolega?

- Już nie. Nadal biorę witaminy i tak dalej... - położyła sobie dłoń na czole, zastanawiając się w pewnym momencie po co jej to wszystko mówi - Ale to przez moje przewrażliwienie. I chęć zapobiegania.

Po chuja jej się spowiadam?

- Nie przestawaj brać. Dobrze robisz. - pokiwała głową - A depresja?

- Grubsza sprawa. Nie na jedno krótkie spotkanie. - zaakcentowała swoją wypowiedź, zerknąwszy na godzinę - W każdym razie nie jest za dobrze, ale to nie ma teraz sensu. - przetarła twarz dłonią - Po co tu jesteśmy? Bo jeśli tylko pogadać to ja dziękuję, ale dziś nie mam nastro...

- Mam raka. - wyjaśniła w końcu.

Veronicę aż wyprostowało na krześle. Jej nogi nieco zdrętwiały, a gdzieniegdzie odczuwała dziwne mrowienie w palcach u dłoni i na szyi.

I mimo, że poniekąd spodziewała się tego typu wieści, nie podejrzewała, że wstrząsną nią one tak mocno.

Dopiero teraz, zerknąwszy na nową fryzurę Iriny uświadomiła sobie, że jest to peruka. W dodatku zorientowała się także, iż kobieta znacznie schudła, a do czego nie przywiązała zbytniej wagi na początku spotkania.

Wymizerniała.

Jej oczy... powoli traciły blask.

- Prognozy nie są dobre. - dodała cicho.

Veronica ciężko przełknęła ślinę, zaciskając szczękę.

Nie wiedziała co się działo. To była jak jakaś abstrakcja, w dodatku z innego wymiaru.

Dlaczego mnie to tak rusza?

Siląc się, by zejść na ziemię, pomyślała także o kwestii, która coraz bardziej zaprzątała jej głowę.

- Pietro i Wanda wiedzą? - zapytała.

W odpowiedzi Irina zaprzeczyła jedynie ruchem głowy.

- Czemu? - zapytała, jednak nie pretensjonalnie - Powinni wiedzieć. W pierwszej kolejności, mieszkają z tobą. - dziewczyna miała dopowiedzieć, już bardziej z grymasem, że są też jej biologicznymi dziećmi, więc tym bardziej powinni wiedzieć pierwsi, jednakże jakaś cząstka człowieczeństwa i skruchy odezwała się w niej w tym momencie i swoją dalszą myśl pogrzebała gdzieś we wnętrzu siebie.

- Bo chciałam ci to jakoś zrekompensować. W sensie... - westchnęła, opuszczając wzrok - Wiem, że to niczego nie wynagrodzi. Ale tym razem uznałam, że dowiesz się pierwsza w godny, poważny sposób, a nie w trakcie kłótni, gdzie wyrzuciłam to wtedy z siebie jakby to nie było niczego warte.

- A było? - zapytała Vera po dłuższej ciszy, czując jak łzy napływają do jej oczu.

Irina utkwiła wzrok w dziewczynie. Jej oczy także zrobiły się szklące.

- Było, Veronica. - odparła łamiącym się głosem - Zdaję sobie sprawę, że nie cofnę czasu i... i że popsułam całe twoje życie. - opuściła wzrok, a kilka łez skapnęło na jej bluzkę - Ale w głębi duszy czułam, że nie chciałabym, aby kogoś z naszej rodziny zabrakło lub po prostu nie było.

- Może to była tylko kwestia przyzwyczajenia? - zacisnęła usta - Może tak naprawdę lepiej się czujesz teraz beze mnie obok i...

- Nie, Vera. Nie mów tak. - przerwała czarnowłosej, znów patrząc w jej oczy - To nie prawda. Dopiero po twoim odejściu uświadomiłam sobie, że usycham. Wewnętrznie.

Dziewczyna przetarła twarz dłonią.

- Nie wiem, co mam ci powiedzieć. - Vera westchnęła po chwili - Że współczuję? Bo wiem, jak to jest usychać? Że mi przykro? Źle? Czy chciałabym żeby było lepiej? - wylała z siebie te nieustannie nurtujące ją pytania.

- Chciałabyś? - zapytała słabym głosem, spodziewając się negatywnej odpowiedzi.

Veronica ponownie ciężko westchnęła.

- Nie wiem. - powiedziała przez zęby, bijąc się z własnymi myślami - Nie wiem czy bym chciała. To nie jest takie proste. - pojedyncza łza spłynęła po jej policzku - Gdybyśmy się pokłóciły o jakąś błahostkę i pod wpływem impulsu wyprowadziłabym się, to tak. Pewnie chciałabym wrócić. Ale... - zaśmiała się krótko z bezradności - Ale przez całe życie dorastałam w kłamstwie w połączeniu z ciągłymi kłótniami. - pokręciła głową, nie mogąc poradzić sobie z nadmiarem myśli i nowych informacji do kolekcji - Ja naprawdę nie wiem, czy chcę. Ja nawet nie wiem, jak mam na to wszystko patrzeć i co myśleć... - schowała twarz w dłoniach, a palce wplotła we włosy, mocno je na nich zaciskając.

- Wiem, że to nic nie zmieni. Ale przepraszam cię, Vera. - odezwała się po chwili kobieta - Możesz przyjąć te przeprosiny, możesz je odrzucić, ale szczerze cię przepraszam i żałuję tego. - mówiła z wyraźnie słyszalnym bólem i winą w głosie - Nie chcę zajmować ci już więcej czasu. - poczęła wstawać z krzesełka - Jutro będę się pakować, pojutrze jadę do szpitala rozpoczynać leczenie. Będę w szpitalu onkologicznym, tym trzy ulice dalej waszego liceum. Nazywa się Hospital of Steadfast Hope. Jeśli będziesz chciała do mnie przyjść, będę na ciebie czekać. - powiedziała, licząc na chociaż jedno słowo Very.

Dziewczyna jednak uniosła nieco twarz, opuszczając dłonie. Siedziała z zawieszoną głową, a jej policzki były mokre od łez. Nie patrzyła na Irinę, a gdzieś w dal, próbując pozbierać się z tym wszystkim.

Kobieta westchnęła ciężko.

- Trzymaj się, Vera. - pożegnała się łamiącym głosem i poczęła odchodzić od stolika.

Dopiero wtedy, kiedy czarnowłosa miała pewność, że nie nawiążą już kontaktu wzrokowego, odprowadziła Irinę smutnym, przybitym spojrzeniem, a gdy kobieta wyszła, Vera na powrót schowała twarz w dłoniach i rozpłakała się na dobre.

Nie wiedziała, ile jej zeszło na uspokojeniu się.

Jednak kiedy już w końcu mogła złapać w miarę stabilny oddech, utkwiła wzrok w szklance z wodą.

Ujęła ją w dłonie, delikatnie i czule zaciskając w sposób, w jaki uścisnęłaby czyjąś dłoń...

꧁꧂

Witam serdecznie ❤️

W końcu dłuższy rozdział, jak za starych dobrych czasów hahah. Dodatkowo miałam go gotowego już zawczasu, więc uznałam - czemu nie, opublikuję go na świeżutki początek soboty.

W ramach pocieszenia pragnę oznajmić, że kolejny rozdział będzie poniekąd lżejszy („poniekąd", gdyż wciąż będzie się tyczył sytuacji mamy Very, jednak postaram się zrobić wszystko, abyście mogli poczuć nieco pozytywności). ❤️

Trzymajcie się ciepło ❤️ buźka 😙

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro