68꧂ Cisza

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Była sobota, kiedy Veronica obudziła się wypoczęta i z dosyć dobrym nastawieniem na dzisiejszy dzień.

Wstała z łóżka i skierowała się do kuchni, by przygotować sobie śniadanie i kawę. W trakcie, kiedy woda w czajniku się gotowała, dziewczyna przyglądała się artykułom w lodówce, gdyż nie mogła zdecydować się co zjeść i ciężko było jej sprecyzować, na co konkretnie miała ochotę.

Gdy już zdążyła się namyślić, czajnik dał o sobie znać, toteż zajęła się przygotowaniem sobie kawy.

Mając już gotowy napój, uznała, że najpierw ogrzeje sobie duszę, a dopiero później przejdzie do jedzenia...

⁃ No właśnie, jedzenia czego? - rozłożyła bezradnie ręce, bo zdążyła już zapomnieć za czym tak usilnie wyglądała w lodówce.

Machnęła ręką i usiadła, rozkoszując się kawą.

⁃ Ja sobie przypomnę. - powiedziała sama do siebie głosem, jakby chciała udowodnić, że to tylko kwestia rozproszenia inną czynnością i że jak tylko zajrzy z powrotem w głąb lodówki, wszystko do niej wróci.

Wypiła kawę, nie przejmując się zbytnio, że wlała ją w swój pusty żołądek. Wyszła z założenia, że skoro nigdy wcześniej nic jej się nie działo przy takiej kolejności rzeczy - najpierw eliksir bogów, później śniadanie - to nic złego się nie stanie.

Zaglądając ponownie do lodówki przypomniała sobie, że przecież gdy spojrzała na truskawki w pudełeczku, pomyślała o owsiance.

Wyjęła owoce i poczęła przygotowywać sobie śniadanie. W międzyczasie nuciła pod nosem, rozmyślając co kupić dzisiaj mamie. Wczoraj zawiozła jej herbatniki, wafle ryżowe, świeże pieczywo i kilka buteleczek wody mineralnej. Dziś uznała, że może kupi jej nieco owoców?

- Mama przecież uwielbia borówki. - mruknęła pod nosem, zastanawiając się gdzie znajdzie wspomniany owoc.

Fakt, istniało dużo sklepów z rozmaitymi owocami, ale większość z nich była mocno na bazie nawozów i innych diabelstw. Vera potrzebowała czegoś naprawdę naturalnego, zdrowego, bez żadnych dodatków i urozmaicania.

Jak już doprowadzę się cała do porządku, za pół godziny się zbieram i będę szukać tych cudeniek dla mamy.

Ucieszy się.

Veronica dużo chętniej jeździła w ostatnim czasie odwiedzać mamę. Świadomość tego, że się pogodziły, wręcz dodała jej skrzydeł i motywacji do, po prostu, życia.

Faktem było to, iż trzymane w sobie rany nie zniknęły tak nagle. Jednakże aktualnie bolały one mniej i łatwiej było o nich zapomnieć. Sprzyjała temu również nabita głowa dziewczyny bolesną kwestią - chorobą Iriny. Ale nie pozwalała, aby ta myśl ją zdominowała. Miała to na uwadze - któż by nie miał - jednak starała się czerpać przyjemność z wizyt u mamy, z czasu, który razem spędzały, z rozmów, opowiadań, zwierzeń.

I mimo, że zarówno Vera, jak i Irina miały wiele powodów do załamania się - ostatni czas sprawił, że wręcz przepełniała ich pozytywna energia.

Veronica już miała zmierzać do szafy, wyjąć jakieś wyjściowe ubrania, kiedy nagle usłyszała swój telefon. Z lekkim westchnieniem podeszła do stołu w kuchni, na którym zostawiła urządzenie i zerknąwszy na wyświetlacz, odebrała połączenie.

- Hej, Wanda. - przywitała się ciepło - Też będziecie dziś u mamy? Uznałam, że może kupię jej borówki. To jej ulubione owoce, nie? Masz jeszcze jakiś pomysł co moglibyśmy jej... - urwała, kiedy usłyszała szloch siostry.

Miała wrażenie, że jej serce po prostu stanęło w miejscu. Dziewczyna zamarła, momentalnie czując, jak jej kończyny zaczynają drętwieć. Uczucie ścisku w żołądku stawało się coraz bardziej nieznośne do tego stopnia, że Veronice zaczynało się robić niedobrze. Przeczuwała, że jednak kawa wypita na czczo może jej dziś zaszkodzić.

- Wanda? - zapytała drżącym głosem.

- Podobno już w nocy podali jej morfinę. Było źle... Dzwonili dziś do mnie... - mówiła płaczliwym głosem.

- C... co? - Vera pokręciła głową, jakby chciała zaprzeczyć temu wszystkiemu - Nie. Nie. Przecież wczoraj czuła się dobrze. Przecież wczoraj było dobrze. - mówiła coraz bardziej desperacko.

- Vera... - Wanda ledwie mogła się opanować - Było źle. - powtórzyła - W nocy podali jej morfinę. To wszystko zmieniło się diametralnie i tak nagle. Powiedzieli mi, że dawali jej jeszcze chociaż dwa dni...

- Nie, Wanda. Nie mów do mnie takich rzeczy. - jej nerwowy śmiech mieszał się z nierównym oddechem i napadem stresu - Musieli coś pomylić. Może... może pomylili numery? - wplotła rękę we włosy, mocno ją na nich zaciskając - Może mieli zadzwonić do kogoś innego, nie do ciebie? To na pewno pomyłka. Ja... ja właśnie jadę kupić mamie borówki. - czuła, jak obraz jej się zamazuje i coraz ciężej było jej zahamować łzy.

- Vera... - siostra szepnęła jednocześnie błagalnie i bezradnie - Mama odeszła.

- Nie. - zaśmiała się, zaprzeczając gwałtownie ruchem głowy, podczas gdy pierwsze łzy poczęły skapywać po jej policzkach - Nie. Nie mów tak. Ona... - mówiła desperacko - Miałyśmy dzisiaj pograć w karty... Miałam jej przywieźć karty... - mówiła zakrywając sobie twarz dłonią, przypominając o rzeczy, którą między innymi zamierzała dziś dostarczyć mamie, by urozmaicić wspólny czas.

Załkała.

Nie mogąc dłużej ustać na równych nogach, uklęknęła na środku kuchni i rozpłakała się.

Z nadmiaru skrajnych emocji.

Z niedowierzania i absurdu, że stało się to - mimo świadomości śmiertelnej choroby - tak nagle.

Z bólu, rozpaczy, żalu jaki ją ogarnął.

Z poczucia straty.

Straty kogoś bliskiego, kogo szczerze kochała.

Z kim udało jej się ekspresowo odbudować relację i spędzić miło czas. Nadrobić stracone chwile.

I to wszystko... pękło.

Jak bańka mydlana.

I nie powróci.

Nigdy więcej.

꧁꧂

Trzy dni później...

꧁꧂

Rodzeństwo Maximoff weszło do domu rodzinnego, ubrane na czarno. Cała trójka była właśnie po pogrzebie mamy.

Pietro od razu usiadł przy wyspie kuchennej, zakrywając twarz dłońmi. Oddychał ciężko, próbując okiełznać w jakikolwiek sposób swoje myśli.

Wanda oparła się tyłem o blat. Wzrok utkwiła tępo w podłodze. Jej oczy były napuchnięte i podkrążone. Wcześniej na pogrzebie nie bardzo wiedziała, jak zachować chociaż minimalny spokój. Teraz z kolei czuła się, jakby była wyzuta z tych wszystkich emocji i po prostu była. Jakby wszelkie towarzyszące jej odczucia zostały wypłakane, wyłkane, przez co teraz czuła się z jednej strony lekko, a z drugiej strony niewygodnie pusto.

Veronica natomiast dołączyła do Pietro i także usiadła przy wyspie kuchennej. Po jej twarzy nie było oznak lamentu i bólu. Jej spojrzenie było bez wyrazu. Zachowanie z kolei - bardzo obojętne wobec wszystkiego.

Mechanizm obronny? Naturalna reakcja po kilku dniach dłużącego się cierpienia, poczucia straty i żalu? Wybór własny czy mimowolne odczuwanie apatii?

Z jednej strony pogodziła się z odejściem mamy. Podświadomie wiedziała, że w końcu musi to nastąpić. Ale z drugiej strony... czy naprawdę kiedykolwiek można być przygotowanym na czyjąś śmierć?

- Trzymacie się jakoś? - zachrypiała Vera, nie patrząc na rodzeństwo, a przed siebie, jak zahipnotyzowana.

- Jakoś. - mruknął Pietro.

- Sama nie wiem. - Wanda wzruszyła ramionami, szepcząc te słowa.

- Mogę zadzwonić po psychologa. Po profesjonalną pomoc. - zaproponowała - Jeśli potrzebowalibyście wsparcia, mówcie mi. Razem coś wymyślimy albo serio skontaktuję się z profesjonalistą.

- To kochane, Vera, ale jest okej. - odparła Wanda - Przynajmniej na tyle, żeby nie musieć dzwonić po obcych ludziach.

- Uwierz, ci obcy ludzie mogą i potrafią wiele zdziałać. - powiedziała - Wiem z doświadczenia.

- Gdyby coś, damy znać. - rudowłosa uśmiechnęła się smutno.

- Vera? - zapytał nagle Pietro.

- O co chodzi? - skinęła na niego głową.

- Dlaczego nie chciałaś, aby ktokolwiek z bliskich do ciebie podchodził? - wyjaśnił z niezrozumieniem.

Czarnowłosa jedynie westchnęła przeciągle. To nie tak, że nie chciała odpowiadać bratu na pytanie. Chodziło bardziej o poukładanie sobie tego wszystkiego w głowie.

- Bo co mi po tym, że usłyszę: będzie dobrze; twoja mama była wspaniałą osobą; przynajmniej się już nie męczy. Litości. - mruknęła ponuro - Ja już to wszystko wiem. Że uda nam się jakoś z tym żyć i będzie lepiej, że mama była dobrym człowiekiem i że już się nie musi męczyć. Po ciula miałam tego słuchać i w dodatku być ściskana, obejmowana, przytulana... żebym się rozpłakała na dobre? Żebym czuła dyskomfort? Żebym się wkurwiła i wydarła na kogoś niepotrzebnie? - mówiła spokojnie, ale stanowczo - Wolałam sobie tego oszczędzić. Z resztą, z wiekszością rodziny nie widujemy się przez lata i nagle wielce im na nas zależy i szepcą nam pocieszające słówka.

- A co z bliskimi, którzy naprawdę chcą twojego szczęścia? - kontynuował Pietro.

- Którymi bliskimi? - zapytała po chwili zastanowienia, gdyż nie wiedziała o kim konkretnie mówił.

- Gadaliśmy z Loki'm. Był naprawdę zmartwiony. - wyjaśnił - Bardzo chciał z tobą pogadać, zapytać czy się trzymasz, ale nie wiedział czy miałaś ochotę rozmawiać, więc wolał upewnić się nas.

Veronica w odpowiedzi pokiwała głową. Zrobiło jej się odrobinę cieplej na sercu. Jednak mimo wszystko nie chciałaby wtedy z nim rozmawiać. Musiała to wszystko przetrawić sama. I do tej pory musi. Rozmowa z jej rodzeństwem to kwestia wspólnej tragedii. Chciała być dla nich, gdyby czegoś potrzebowali. Jednak jeśli o nią chodzi - z własnej inicjatywy nie rozmawiała z nimi o tym co jej ciąży po śmierci mamy.

- No i Bucky też o ciebie pytał. - mruknęła po chwili Wanda uznając, że lepiej od razu powiedzieć o wszystkim czarnowłosej.

Vera spojrzała nieco gwałtowniej na siostrę, utkwiwszy w niej wzrok. Poczuła się jakby jej umysł pracował na wyższych obrotach. Nie była już przygaszona, a zalana zainteresowaniem i ciekawością, o co mogło mu chodzić. W dodatku czuła niezbyt przyjemny ścisk w żołądku. Jednakże chwilowo, właśnie w tamtym momencie, zupełnie zapomniała, że jeszcze niedawno była na pogrzebie.

Dziewczyna nie w ogóle się nie odzywała, a patrzyła po prostu na Wandę wyczekując dalszych wyjaśnień.

- On też się martwił. Tak samo jak Loki. - kontynuowała - Ale on wydawał się trochę... oziębły?

- Nie, nie. To złe słowo. - wtrącił Pietro - Był taki... - westchnął, spojrzawszy na Verę - Nie wiem czy powinniśmy ci to teraz mówić. To było dość intensywne południe.

- Zaczęliście, to mówcie. To i tak mnie nie ominie. - mruknęła Veronica.

- Wydawało mi się, że chciał porozmawiać z tobą w związku z pogrzebem i samopoczuciem, a nie ogólnie, że miał chęć rozmowy. - wyjaśnił po krótkiej ciszy Pietro - Po Loki'm było bardzo widać, że potrzebuje kontaktu z tobą.

- Mhm... - mruknęła w zamyśleniu.

- Bo przyjaciele tak robią. - dodała Wanda, przyciągając uwagę siostry - On się martwił, martwi i będzie martwił, Vera. Loki'emu na tobie zależy. Związki związkami, ale przyjaźń ma tą swoją specyficzną więź, której nie sposób zatrzeć od tak. Loki cię potrzebuje i ty potrzebujesz jego, to widać. Może nie masz jeszcze pełnej świadomości tego, ale tak jest. - mówiła - No powiedz, nie czujesz względem niego pustki?

Vera początkowo nie odpowiedziała.

- Bo można to porównać jako strata brata. - dodał Pietro - Nie kolegi, nie chłopaka. Tylko brata. Tu jest więź rodzinna. I wiem, że nie jesteście rodzeństwem, ale czy nie tak się postrzegaliście?

- No tak. Tak się postrzegaliśmy. - odparła w końcu Veronica - Nie chcę o tym gadać. Ale dziękuję, że mi o tym wszystkim powiedzieliście. - pokiwała głową, zaciskając usta - Posłuchajcie, dacie sobie radę jeśli wrócę do siebie?

- Na pewno chcesz wrócić? - zapytał Pietro - Możesz nadal spać u nas. Z resztą... nawet byśmy nalegali, żebyś całkowicie, na stałe, wróciła.

- Chciałam tu z wami być przez te trzy dni, żebyśmy jakoś wspólnie wytrwali do pożegnania mamy. - odrzekła - Ale muszę to sobie jeszcze sama wszystko przetrawić. Potrzebuję pauzy i samotności. - wyjaśniała - To nie tak, że mi z wami źle. Po prostu chcę pobyć trochę sama. - zaznaczyła.

- Okej, rozumiemy. - Wanda uniosła ciepło kąciki ust.

- Pomieszkam tam do końca maja i podpiszę umowę o rezygnacji z wynajmowania mieszkania. - zadeklarowała Vera - I wrócę do was.

- Będziemy czekać. - odrzekł Pietro - Ale gdybyś chciała tu wpaść w tym czasie, to i tak się nie krępuj.

- Dzięki. Wy też wpadajcie w razie czegoś. - odparła ze smutnym uśmiechem - I gdybyście czegoś potrzebowali to dzwońcie, piszcie, przyjeżdżajcie.

- Ty tak samo. Jesteśmy tu dla ciebie. - Wanda podeszła do siostry i cmoknęła ją w głowę.

- A ja dla was. - powiedziała Vera, chwytając zarówno siostrę, jak i brata za ręce, ściskając je czule.

꧁꧂

Po około godzinie Vera spakowała swoje ubrania i podręczne rzeczy, z którymi przyjechała do rodzeństwa na czas ostatnich dni i będąc już przy wyjściu z ich domu rodzinnego, zatrzymała się i zwróciła do siostry.

- Wanda, czy mogę wziąć do siebie list, który napisała mama?

- Chcesz go jednak przeczytać? - upewniała się rudowłosa.

- Chyba tak. - odparła po chwili - Chyba należy wszystko, co związane z mamą, przerobić właśnie teraz. Aktualnie jest na to najlepszy czas. Później to będzie tylko rozdrapywanie ran.

- Okej, przyniosę ci go. Zaczekaj chwilkę. - Wanda potruchtała do salonu.

- Masz rację. - przyznał Pietro - Lepiej to wszystko przerobić teraz. Póki świeże. I później zamknąć rozdział.

- Tak. - Vera pokiwała głową - Poza tym wciąż gdzieś podświadomie myślę o tym liście. I zżera mnie jednak ciekawość co mama miała nam dodatkowego do powiedzenia, czego nie chciała mówić wprost.

- Na pewno nie chcesz, żebyśmy przy tobie byli w trakcie czytania tego listu?

- Nie, dziękuję ci, Pietro. - położyła dłoń na jego ramieniu - Doceniam, ale chcę pobyć sama. Tak będzie lepiej.

- Ja nie uważam, że zamykanie się w sobie, dodatkowo sam na sam w mieszkaniu jest lepszą opcją, ale... ale szanuję twoje zdanie i twój wybór. - zacisnął usta.

- Nic mi nie będzie. - zaśmiała się cicho - Poza tym za niedługo wrócę. Za chwilę kończy się maj. Teraz wychodzę i zobaczysz, że za moment znów przejdę tu do was przez próg.

- Liczę, że za moment. - Pietro także się zaśmiał, po czym uścisnął siostrę na pożegnanie.

W tym samym czasie przyszła Wanda z listem, po czym wręczyła go Veronice.

- Dzięki wielkie. - powiedziała czarnowłosa, także ściskając siostrę, by sie pożegnać.

- Nie ma sprawy. Wracaj kiedy tylko zechcesz. - uśmiechnęła się ciepło.

꧁꧂

Veronica, wszedłszy do swojego mieszkania, położyła swoje pakunki przy kanapie, a następnie opadła na nią, pogrążając się w myślach.

Co Loki tak naprawdę myśli o ich przyjaźni? Czy chciałby to wznowić? I czy naprawdę Bucky chciał z nią porozmawiać tylko w sprawie pogrzebu?

Na to wygląda.

Ta myśl sprawiła, że Veronice zrobiło się trochę przykro.

Jednak dosłownie po chwili zaakceptowała stan rzeczy.

Jeśli tak będzie mu lepiej... mi nic do tego.

Związek z nim był cudowny. Spieprzyłam, bo przestałam to doceniać. Teraz ponoszę tego konsekwencje.

Choć nie ukrywam, że boli mnie fakt, że byłam dla niego tylko głupim zakładem.

Ale cóż...

Urwała rozmyślanie o brunecie i wyjęła z kieszeni list.

Automatycznie ogarnął ją stres i nieprzyjemny ucisk w żołądku. Wiedziała, że najbliższe minuty będą ciężkie i wyczerpujące.

Ale bez sensu przed tym uciekać.

Im wcześniej, tym lepiej.

Wyjęła złożoną kartkę z już otwartej koperty, po czym dostrzegła, że obie jej strony zapisane są charakterystycznym dla jej mamy, pochyłym pismem.

Skierowała wzrok na początek pisanego tekstu i poczęła go czytać.

Drogie Dzieci,
Są pewne sprawy, o których wolałam z Wami nie rozmawiać twarzą w twarz. Z wielu powodów. Po pierwsze - chciałam zaoszczędzić na tym czasu, by móc go z Wami wykorzystać w inny, radosny sposób. Po drugie - nie wiem czy pewne słowa przeszłyby mi przez gardło, i nie wiem czy zniosłabym Waszą reakcję. Jest więc dobrze, jak jest, że piszę to tutaj, w liście (ale to też pewna forma dialogu z Wami, także nic a nic nie tracimy).
Jak zapewne zobaczycie i zostanie Wam doręczone do rąk własnych, spisałam testament. Domek rodzinny jest Wasz, mój majątek także. Otrzymacie dostęp do mojego konta, pewnie dostaniecie też jakieś zasiłki. Ubiegajcie się o nie, zawsze to dodatkowy pieniądz i trochę lżejsze życie. Nie chciałam mówić Wam o testamencie, żebyście nie czuli presji, stresu czy Bóg jeden wie czego jeszcze. To, co sobie tam ustaliłam i tak do Was dotrze. Mam nadzieję, że się ze wszystkim, co zawarłam w testamencie, zgadzacie. Starałam się rozpisać wszystko, żeby jak najbardziej Wam dogodzić.
Odbiegając od kwestii spadku, cieszę się, że mogłam spędzić z Wami ostatnie chwile mojego życia. Wiedziałam doskonale, że zmierza ono w błyskawicznym tempie ku końcowi. Prognozy nie były dobre, wiedziałam, że wejście do szpitala to był już bilet w jedną stronę. Wiedzcie jednak, że nie ubolewałam. Zaakceptowałam stan rzeczy. Przyznam szczerze, że dużo łatwiej było mi przyjąć do wiadomości wizję śmierci, niż to, że moglibyśmy się rozstać w złych relacjach. Liczyłam, że uda nam się to jakoś naprawić. Twierdziłam, że na to nie zasługuję, ale nieustannie miałam nadzieję, że może jakiś promyk słońca nade mną zaświeci i ostatecznie się ułoży.
I liczę na to, że się nie pomyliłam. Że myślę słusznie. Że umieram z myślą, że się pogodziliśmy. Nie, że tak wypadało, bo „matka umierająca". Tylko, że szczerze, naprawdę było dobrze.
Musicie wiedzieć, drogie Dzieci, że nasze ostatnie chwile były jednymi z najpiękniejszych w całym moim życiu. Do tych momentów należą także dni, w którym się urodziliście, Wando i Pietro, oraz w którym cię zaadoptowaliśmy, Veronico. Nie żałuję żadnych z tych momentów. To był czas, w którym życie moje i Oleg'a nabrało ogromnego sensu. To było najlepsze, co mogło mnie w życiu spotkać.
I przepraszam Was, że niejednokrotnie tego nie odczuliście, wręcz przeciwnie, że czuliście się problemem, powodem do mojej złości, nerwów, że wylewałam na Was wszelkie negatywne emocje. Przede wszystkim Tobie, Veronico, należą się przeprosiny. Że w tak okropny sposób powiedziałam Ci o Twojej adopcji, że traktowałam Cię tak potwornie „z góry" i lekceważąco. Nie zasługiwałaś na to. Wy wszyscy na to nie zasługiwaliście. I ja nie zasługiwałam na Was, gdyż trafiły mi się perełki, o których inni mogą pomarzyć, a ja tak bardzo tego nie doceniałam.
Żadne słowa nie są w stanie wyrazić tego, jak bardzo mi wstyd, jak bardzo tego żałuję i jak bardzo chcę Was przeprosić, jednocześnie prosząc o wybaczenie.
Jestem dumna z tego, jakimi ludźmi jesteście, jak daleko zaszliście i ile jeszcze niewątpliwie w życiu osiągniecie. Wierzę głęboko, że będziecie się otaczać samymi dobrymi, prawdziwymi ludźmi. Chociaż, z tego co mi opowiadaliście, to już się takimi otaczacie. Faktem jest, że nie da się „ominąć" wszystkich tych, którzy to życie zatruwają. Ale najważniejsze, to skupiać się na tych, którzy są obok bez względu na złe czy dobre okoliczności - którzy są, bo tego potrzebują. By być z Wami. Nie dla zysku. Ale z miłości.
Ruszajcie wspólnie podbijać świat, bo leży on w Waszych rękach.
Pozwoliłam sobie także pogdybać, ponieważ naszły mnie intensywne refleksje - chciałabym zobaczyć Was szykujących się na końcowy bal; chciałabym móc Wam doradzić lub pomóc się ubrać, uczesać; chciałabym Was odprowadzić lub odwieźć na tę uroczystość i życzyć wspaniałej, niezapomnianej, udanej zabawy; chciałabym być na uroczystości wręczenia dyplomów dla absolwentów, ogłaszania wyników egzaminu; chciałabym móc zrobić wtedy sesję zdjęciową kiedy odbieralibyście dyplomy, stali wspólnie z przyjaciółmi, cieszyli się tym, że mogliście przeżyć razem liceum; chciałabym móc cieszyć się Waszym szczęściem i kibicować w dalszej edukacji i drodze życiowej; chciałabym po prostu być. Być przy Was.
I co najboleśniejsze - nie mogę przy Was być.
Już nie.
Wiem, słowa okrutne, drastyczne wręcz, ale tak wygląda rzeczywistość. Nie załamujcie się jednak. Będę nieobecna tylko namacalnie. Duchem, nieustannie będę Was wspierać i towarzyszyć Wam w każdym aspekcie życia.
Cieszę się, że mogłam przeżyć ważne chwile i wydarzenia z Wami. Jestem bardzo wdzięczna, że dane mi było patrzeć jak dorastacie, wchodzicie w różnorakie etapy swojego życia.
Ogromnie dużo bym oddała, by móc oglądać i doświadczać tego dalej.
By być przy Was.
I jeszcze więcej bym oddała, nawet własne życie, by nadrobić z Wami czas, który z mojej winy został zmarnowany.
Chociaż z drugiej strony myślę teraz czy przypadkiem się to nie spełnia? Czy może właśnie to jest ta zapłata? Może teraz składam swoje życie na łóżku szpitalnym po tych dniach wspólnych rozmów, gier, opowiadań...
Może właśnie oddałam życie za nadrobienie tego, co straciliśmy. Tego, co zaprzepaściłam.
Wierzę głęboko, że tak właśnie jest.
Proszę Was, Dzieci, nie tkwijcie długo w żałobie. Cieszcie się życiem, korzystajcie z niego.
Ja gdzieś tam, mam nadzieję, z góry będę na Was zerkać.
Kocham Was mocno.
Do zobaczenia.

Mama całej ukochanej trójki,
Irina ♥︎

PS. Nie tkwijcie w rzeczach, relacjach, które Was wyniszczają, które nie mają sensu. Ale te, które da się odratować i które Waszym zdaniem warto odratować, ratujcie.
Ratujcie.

Veronica skończyła czytać list z ustami zakrytymi ręką oraz policzkami mokrymi od strumieni łez.

Odłożyła papier na kanapę, po czym schowała twarz w dłoniach i cicho zapłakała.

Siedziała w ten sposób przez kilkanaście minut, wylewając ogromne ilości gorzkich łez.

Czy było jej ciężko? Niezaprzeczalnie.

Czy żałowała, że przeczytała list? Zdecydowanie nie.

Ponieważ gdyby zrobiła to, w założeniu, za chociażby miesiąc, jej uczucia i emocje zdążyłyby już nieco ostygnąć i przeżywanie pisanego tekstu mamy nie zostałoby uwieńczone reakcją, na jaką by zasługiwało.

Lub także inaczej - gdyby Vera zrobiła to za miesiąc, świeże rany, które byłyby we wczesnym stadium gojenia, zostałyby ponownie boleśnie rozdrapane.

Teraz był właściwy moment.

Veronica wyprostowała się, robiąc głęboki wdech.

Odchyliła się i położyła głowę na oparciu kanapy, po czym utkwiła tępy wzrok w suficie.

Czuła, jakby wylała z siebie już wszystkie nagromadzone łzy.

Otarła więc mokre policzki rękawem swojej czarnej koszuli, a następnie zamknęła oczy, by - jeśli się uda - albo poukładać sobie przyswojone informacje w głowie, albo odciąć się od nich - w razie, gdyby były zbyt chaotyczne - i po prostu skupić się na tym co tu i teraz.

W pewnym momencie przyszły jej na myśl słowa mamy, zawarte na końcu listu: Nie tkwijcie w rzeczach, relacjach, które Was wyniszczają, które nie mają sensu. Ale te, które da się odratować i które Waszym zdaniem warto odratować, ratujcie. Ratujcie.

Mimowolnie pomyślała w pierwszej mierze o Loki'm.

Chciał z nią rozmawiać.

Szczerze rozmawiać.

Vera przygryzła nerwowo wargę, zastanawiając się co zrobić.

Spojrzała na telefon, który położyła obok siebie na kanapie.

Nie...

Odwróciła wzrok.

Chociaż...

Ponownie na niego spojrzała.

- Okej, moment. - przystawiła palce do swych skroni i zamykając oczy, poczęła analizować - Czy relacja z Loki'm mnie wyniszczała? Nie. Czy relacja była tą, którą lepiej odrzucić? Nie. Czyli czy warto ją ratować?...

Opuściła dłonie i otworzyła oczy.

- Głupie pytanie. - mruknęła, sięgając zdecydowanie po komórkę.

Wybrała numer do Loki'ego i rozpoczęła połączenie.

- Ale zaraz... - zawahała się, mając już telefon przy uchu - Co ja mu niby pow...

Urwała, gdyż usłyszała dzwonek czyjegoś telefonu.

W tym samym czasie, w którym dziewczyna zadzwoniła.

Dobiegał... z klatki schodowej.

- Co jest... - mruknęła, wstając z kanapy i rozłączając się.

Podeszła do drzwi i zerknęła przez judasza. Coś ścisnęło ją w klatce piersiowej, zupełnie się nie spodziewała takiego obrotu spraw.

Otworzyła drzwi i westchnęła cicho.

Ogarnął ją stres, ale w towarzyszeniu nadziei.

- Cześć, Loki. - przywitała się półgłosem.

꧁꧂

Witam Was, skarby ❤️ w kolejnym rozdziale (celowo bez fotografii w tle).
Możecie mnie zbesztać za tak przykry nastrój, ale obiecuję, że to najniżej, najboleśniej położony rozdział w tej książce. Teraz wspinamy się już wzwyż - tak w ramach pocieszenia.
Tak więc buźka! Widzimy się w poniedziałek w Mirror Image, a tutaj już za tydzień w sobotę! 🥰😙

PS. Kolejne pocieszenie - szykuję dla Was w najbliższym czasie nie książkę, ale coś innego, myślę, że równie ciekawego.
Więcej informacji już niebawem.
Natomiast planuję też pisać nową książkę (o Kapitanie Ameryce tym razem), ale to już przyszłość odległa. Pewne pomysły natomiast już mi się w głowie rodzą i zaczynają powoli tworzyć całość. W dodatku zamierzam pisać jej rozdziały w większych odstępach czasowych, ale to też dowiecie się dlaczego. Ta książka będzie nieco inna. ❤️
Jednak to dopiero za X czasu.
Narazie zmierzamy ku końcowi roku szkolnego - a więc i ku końcowi książki - w „the Last Year" oraz rozkręcamy akcję w „Mirror Image". A tam będzie się działo.
Mówiąc bardzo nieskromnie - ta książka to będzie potężna kobyła. Z resztą, sami zobaczycie. ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro