72꧂ Bal zakończeniowy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

꧁꧂
𝐓𝐇𝐄 𝐋𝐀𝐒𝐓 𝐘𝐄𝐀𝐑'𝐒
𝐓𝐇𝐄 𝐋𝐀𝐒𝐓 𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑
꧁꧂

Veronica otworzyła oczy. Chwilę jej zeszło, by uświadomiła sobie, że znajduje się nie w łóżku, ani nawet nie u siebie w pokoju.

Był piękny, słoneczny poranek. Dziewczyna zbudziła się właśnie ze snu w objęciach Bucky'ego. Oboje znajdowali się w miejscu, w którym wczorajszego dnia przebywali na rozmowie i... nie-rozmowie.

Dziewczyna wzięła głębszy wdech i wyprostowała się. Uświadomiła sobie, że brunet jeszcze śpi, oparty o betonową ścianę zagłębienia pod mostem. Przeczesała ręką swoje dość potargane włosy, a następnie wstała, by rozprostować nogi.

Podeszła bliżej rozpościerającej się przed nimi rzeki i wpatrywała się w jej fale wywoływane przyjemnym wietrzykiem.

Czuła spokój.

Spełnienie.

Cieszyła się, że była tu właśnie z James'em. Cieszyła się, że udało im się dojść do porozumienia.

Słowo „dojść" jest tu kluczowe.

Odchrząknęła na tę myśl, uśmiechając się mimowolnie, gdyż do jej głowy napłynęły wspomnienia z ostatniej, pięknej nocy.

Czuła niewiarygodną wdzięczność, że ostatecznie, po okropnie krętej i ciężkiej drodze mogła tu stać z harmonią w umyśle, duszy, relacji z tymi, z którymi je zaniedbała. Że po tym wszystkim otrzymała drugą szansę.

Nagle usłyszała, że brunet się poruszył i - jak domniemała - wstał. Po chwili poczuła, jak stanął za nią i jego ręce oplotły jej talię. W brzuchu Very obudziły się motylki, a w podbrzuszu z kolei poczuła delikatny, przyjemny ścisk. Niedługo potem mogła doświadczyć twarzy Bucky'ego i jego pocałunków w zagłębieniu swojej szyi i na karku.

- Hej, Roni. - zachrypiał cicho.

- Cześć. - odparła z uśmiechem, poddając się James'owi.

- Dobrze spałaś? - zapytał.

- Jasne. - powiedziała - A ty?

- Też. - odrzekł dopiero po dłuższej chwili.

- Czyli nie. - zaśmiała się - Nie musisz udawać... to nie było miękkie łóżko, tylko koc i opieranie się o drugą osobę.

- I tą osobą byłaś ty. Więc było idealnie. - dodał, zatapiając twarz we włosach Maximoff.

Stali tak razem: brunet z przymkniętymi oczami, starając się dobudzić, obejmując jednocześnie dziewczynę; Vera z pogodą ducha, wpatrując się w wodę i miasto.

- Wszystko w porządku? - spytał kontrolnie Bucky.

- Tak. - odparła - Jeszcze nigdy nie było tak dobrze.

꧁꧂

Tydzień później...

꧁꧂

Veronica zerknęła na wyświetlacz telefonu. Zegarek wskazywał godzinę piątą wieczorem.

Ulżyło jej w duchu, gdyż miała jeszcze trochę czasu.

Nałożyła na siebie cienki łańcuszek, na którym na całej długości rozmieszczone były w równych odległościach maleńkie koraliki imitujące perełki. Zaraz potem, rzucając szybkie spojrzenie na ułożenie biżuterii na szyi, poczęła zakładać kolczyki - także będące perełkami, identycznymi jak te na naszyjniku.

Wstała od biurka i poszła do łazienki, aby przejrzeć się całkowicie. Będąc już w docelowym pomieszczeniu, utkwiła wzrok w nałożonej na siebie biżuterii, którą dostała od Bucky'ego na święta Bożego Narodzenia. Ten komplet idealnie komponował się z bordową sukienką, którą na sobie miała. Była to piękna, rozłożysta suknia bez ramiączek z dekoltem w kształcie serca. Włosy dziewczyny były proste niczym druty - co było typowe dla Very - i nadawały jej wyglądowi wyjątkowego charakteru. Na nogi natomiast założyła połyskujące szpilki, odpowiadające kolorze sukienki. Całość prezentowała się znakomicie.

Jedyne, czego mi tu jeszcze brakuje, to szminki. Jakiejś ciemnej.

Przyglądała się w tej chwili dokładnie swojemu makijażowi. Jej policzki były lekko zaróżowione, kości policzkowe z kolei podkreślone bronzerem. Na poszczególne części twarzy nałożyła rozświetlacz. Jej powieki zdobiły wyraziste kreski, a doczepione rzęsy idealnie dopełniały całość make-up'u.

Ale brakowało szminki.

- Tak... - mruknęła Vera, rozglądając się za jakąś pomadką, którą mogłaby użyć.

Nie było jednak ani jednej w łazience, z kolei w swoim pokoju trzymała inne - o dziwo - jaśniejsze. Nie znalazła żadnej ciemnej, bordowej.

Skierowała się więc do pokoju siostry, by poratowała ją w tej kwestii.

- Hej, Wandzia... - zapukała w drzwi, zaglądając do środka - Nie masz może jakiejś ciemnej szminki? Bordowej najlepiej.

- Mam! - odrzekła natychmiast, kończąc swój makijaż - Mam nawet trzy tego typu. - wzięła w dłonie wspomniane przedmioty i wystawiła je w stronę siostry - Zobacz, który odcień będzie ci najlepiej pasował.

- Dzięki. Jesteś wielka. - odrzekła Veronica z wdzięcznością w głosie.

- Luz. Później pobiorę opłaty. - puściła jej oczko.

- Ha-ha. - zironizowała czarnowłosa przykładając pomadki do sukienki, by na jej tle stwierdzić, która nadaje się najlepiej.

- Jak nastawienie? - spytała Wanda.

- Wyśmienicie. - odrzekła po chwili z uśmiechem - Bardzo nie mogę się doczekać dzisiejszego balu. W dodatku wczorajsze opublikowanie wyników z naszych egzaminów sprawiło, że po prostu kamień zleciał z serca.

- Oh, tak. To prawda. - zgodziła się rudowłosa - Ale czadowo, że wszyscy to zdaliśmy.

- Racja. Nawet Sam. - prychnęła Vera.

- Ciekawe z kolei jak Vision i Bruce po olimpiadzie z chemii. - zastanawiała się na głos.

- Na pewno dobrze. - Vera była bardzo spokojna o tę dwójkę - Ich umysły są niezastąpione. Poradzili sobie. Nie martw się.

- No wiem, wiem... - powiedziała pod nosem - Z jednej strony jestem bardzo spokojna, bo komu miałoby się udać, jak nie im, nie? - zerknęła ma siostrę, na co ta pokiwała głową - A z drugiej towarzyszy ten lekki stresik wyczekiwania... sama rozumiesz.

- Tak, rozumiem. - odparła - Ale zamartwianie się w tej chwili nic nie da. Odłóż to na bok i pomyśl o dzisiejszym balu. Wyniki olimpiady swoją drogą. Kiedy już je opublikują, wtedy będziemy się martwić. Albo świętować. - Vera uśmiechnęła się - Liczymy oczywiście na to drugie. - dodała pewnym siebie głosem - Ale dzisiaj także musimy świętować. Bo wszyscy zaliczyliśmy egzaminy.

- Szkoda, że mama nie może tego zobaczyć. - Wanda opuściła wzrok na tusz do rzęs, który trzymała w dłoniach - Bardzo tego chciała.

- Tak... - westchnęła Veronica - Wiesz, nie jestem pewna czy to dobry pomysł, abyśmy się dzisiaj bawili. Nasza trójka. - dodała, mając na myśli siebie i swoje rodzeństwo - Jesteśmy przecież w żałobie.

- Ale mama sama mówiła, żebyśmy mimo wszystko świętowali. - przypomniała jej rudowłosa - Mimo wszystko. - powtórzyła ze smutnym uśmiechem - Ona wiedziała, że odejdzie. - zacisnęła usta.

- Wiedziała. - przyznała Vera - I fakt, mówiła, żebyśmy nie szczędzili sił na parkiecie. - na jej twarzy również zagościł smutny uśmiech.

Przypomniała sobie wieczorne rozmowy z mamą, kiedy to Irina niejednokrotnie podkreślała, żeby nic ich nie powstrzymało przed dobrą zabawą. To była prośba, która jest jasna w zrozumieniu teraz, po czasie.

- Nie szarżujmy. - powiedziała po chwili ciszy Veronica - Pobawmy się delikatnie z szacunku do prośby mamy. Ale też z szacunku do niej i jej odejścia hamujmy się przy... ostrzejszych baletach. - uniosła delikatnie kąciki ust, podczas gdy jej oczy pozostawały smutne.

- Okej, rozsądne wyjście. - zgodziła się Wanda - Ile mamy jeszcze czasu? - zapytała po dłuższej ciszy.

- Nieco więcej, niż godzina. - powiedziała Veronica, zerkając w telefon.

- Okej, wyrobimy się. - rozpogodziła się.

- My tak. Nie wiem jak Pietro. - prychnęła czarnowłosa, zmierzając do wyjścia z pokoju siostry - Zawsze się guzdra, nigdy nie wie co założyć i siedzi godzinę nad włosami.

- To akurat cała godzina będzie dla włosów, a to nieco więcej, niż godzina na pozostały ubiór. - zaśmiała się - Musi się wyrobić. - wzruszyła ramionami.

- Nie ma wyjścia. - odparła Vera, będąc już na korytarzu.

Dziewczyny kończyły ostatnie poprawki w wyglądzie, co jakiś czas poganiając brata, aby się spieszył, gdyż czas tego wieczora uciekał nieubłaganie.

Veronica chodziła po korytarzu w domu, czując lekkie napięcie i stres połączony z ekscytacją. Czekała na James'a, gdyż to on miał po nią przyjechać. Tak samo Wanda umówiła się z Vision'em, z kolei Pietro dosłownie kilka minut temu pojechał do swojej wybranki. Nie chciał jednak zdradzić siostrom, kim była jego luba.

Nagle Veronica usłyszała dzwonek do drzwi. Momentalnie poczuła ścisk w brzuchu, jednakże usilnie starała się to zignorować i ruszyła, by otworzyć swojemu partnerowi. Jej oczom natomiast ukazał się... Vision.

- Oh, cześć. - uśmiechnęła się, nieco przymusowo.

- Cześć, Veronico. - przeszedł przez próg i pocałował jej dłoń - Czy moja Wanda jest już gotowa? - zapytał, trzymając w drugiej ręce słoneczniki związane brązową wstążką, gdyż rudowłosa uwielbiała ten rodzaj kwiatów.

- Za chwilkę przyjdzie. - odparła Vera, nieco rozczulona na jego pamięć o siostrze.

- Cudownie. - skinął głową.

Veronica zacisnęła usta i złożyła ręce w koszyczek, również kiwając głową.

Musiała przyznać, że ten moment był dosyć niezręczny. Oboje rozglądali się po korytarzu, unikając usilnie kontaktu wzrokowego.

Vera miała nadzieję, że Wanda już lada chwila się zjawi. Jednakże nadal to nie następowało.

W końcu ciszę przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Vera odetchnęła w duchu, że miała pretekst, by zająć się sobą. Okazało się natomiast, że nie tylko jej, ale i przyjacielowi zabrzęczała komórka.

Całe szczęście...

Vera zerknęła na wyświetlacz, a jej oczom ukazało się powiadomienie, które przywołało ze sobą wiele wspomnień.

- Rany... zapomniałam, że ta grupa jeszcze w ogóle istnieje. - mruknęła pod nosem.

- Ja pamiętałem, ale nigdy nie przychodziło mi do głowy co mógłbym tam napisać. - odparł po chwili Vision.

Dziewczyna uśmiechnęła się szczerze, podziwiając w duchu jego dobrą pamięć. Po chwili jednak wyraz jej twarzy zmienił się z pogodnej na skupioną i zdziwioną, gdyż dostrzegła, że pseudonimy wszystkich osób na grupie zostały zmienione.

- Co jest... - mruknęła niewyraźnie.

*Tony Stark zmienił swój pseudonim na: Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Steve'a Rogers'a na: America's Ass ⭐️.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Loki'ego Laufeyson'a na: Jeleń 🌿.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Wandy Maximoff na: Wróżka Chrzestna 🧚‍♀️.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Pietro Maximoff na: Szybki Tosiek 💨.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Vision'a Synthezoid'a na: Wujek Google 🤓.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Clint'a Barton'a na: Legolas po fryzjerze 🏹.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Thor'a Odinson'a na: Młotek 🔨.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Sylvie Laufeydottir na: Mrs Lepiej Nie Podchodź 💣.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Veronici Maximoff na: Paniusia Veronisia Najlepiej Jakby Mi Kawkę Podano ☕️.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Scott'a Lang'a na: Mrówcia Babuni 🐜.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Pepper Potts na: Mrs Stark 🍷.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Natashy Romanoff na: Mały Zabójca 👶.*

*Tony Stark zmienił pseudonim James'a Barnes'a na: Duży Zabójca 👱‍♂️ (z metalową łapą 🦾).*

*Tony Stark zmienił pseudonim Sam'a Wilson'a na: Kopciuszek 💃.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Bruce'a Banner'a na: hAngry Boi 😤.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Margaret Carter na: Peggy ☀️ (nie miałem pomysłu).*

*Tony Stark zmienił pseudonim Peter'a Parker'a na: Robaczek 🕷.*

*Tony Stark zmienił pseudonim Ned'a Leeds na: Ne(r)d Leeds 🕹.*

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Siema mordy jak widzicie wprowadziłem małe zmiany

Paniusia Veronisia Najlepiej Jakby Mi Kawkę Podano ☕️:
Jesteś wredny.

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Jestem genialny 😌

Paniusia Veronisia Najlepiej Jakby Mi Kawkę Podano ☕️:
Ten pseudonim mi nie pasuje. Ani trochę. Nie wiem, co strzeliło Ci z tym do łba.

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Inwencja twórcza

*Sam Wilson zmienił swój pseudonim na: Chocolate Chino 😏🍫🤎.*

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Pozwolisz że naniosę kilka poprawek geniuszu 😏

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
A rób co chcesz

*Pietro Maximoff zmienił pseudonim Wandy Maximoff na: Wiedźma 🧟‍♀️.*

Szybki Tosiek 💨:
teraz bardziej adekwatne XDDDDD

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Dobra już wystarczy nie niszczcie mojej ciężkiej pracy

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Królu złoty nie śmiałbym

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Czerwono-złoty*

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Swoją drogą jak nastawienie przed baletami?

Jeleń 🌿:
Wyśmienicie.

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Tak trzymaj Loczek 😃👍 zawsze pełen entuzjazmu

Jeleń 🌿:
Super.

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Tylko mi się przypadkiem ze szczęścia nie posikaj

Mrs Lepiej Nie Podchodź 💣:
a ty się nie zesraj

Szybki Tosiek 💨:
adekwatne XDDD

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Milutka
Nie ma co

Mrs Lepiej Nie Podchodź 💣:
do usług

Mrówcia Babuni 🐜:
ej serio moja babcia mówi do mnie „mrówcia"

Jeleń 🌿:
Cieszymy się.

Szybki Tosiek 💨:
XDDDDDDD

Robaczek 🕷:
o rany nowe ksywki

Robaczek 🕷:
ale czad
swoją drogą nie mogę się już doczekać aż spotkamy się na balu

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Zaraz a ten co będzie robił na naszym balu? XD Przecież jest dopiero w pierwszej klasie XD

Robaczek 🕷:
tak ale dostaliśmy z ned'em zaproszenia na bal od starszych koleżanek więc będziemy się wspólnie bawić

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Prędzej mi kurwa skrzydła wyrosną niż uznam twoje słowa za prawdziwe

Robaczek 🕷:
ale ja mówię serio nie żartuje
tony możesz im powiedzieć

Robaczek 🕷:
Tony* najmocniej przepraszam przyzwyczajenie

Robaczek 🕷:
spotkamy się na balu o wszystkim się przekonacie

Robaczek 🕷:
mnie zaprosiła taka lisa, a ned'a jakaś laura
ogólnie bardzo sympatyczne

Duży Zabójca 👱‍♂️ (z metalową łapą 🦾):
nie uwierzę dopóki nie zobaczę

Legolas po fryzjerze 🏹:
nic nie jest w stanie przywołać Sam'a i Bucky'ego tak jak ten młodzik xd

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Bo mnie wkurwia

America's Ass ⭐️:
Sam, język. 😖😣

Szybki Tosiek 💨:
A Steve'a nic tak nie przywołuje jak przekleństwa XDDDDDD

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Bo go wkurwia !! 😤😫😭

Szybki Tosiek 💨:
XDDDXDXDDDF

America's Ass ⭐️:
Tony... 😑

Peggy ☀️ (nie miałem pomysłu):
Skarbie, oddychaj hahah ❤️

Legolas po fryzjerze 🏹:
dobra koniec rozmowy bo połowa z nas zacznie zaraz rzygać

America's Ass ⭐️:
Peggy. 🙂❤️

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Sory o czym gadaliście? Bo właśnie rzygałem

Mały Zabójca 👶:
kończcie już bo spam robicie

Mrs Stark 🍷:
Właśnie. I, Tony, ja już jestem gotowa i czekam, aż przyjedziesz. Długo będziesz się jeszcze zbierał?

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Już, skarbie, zadzieram kiecę i lecę ❤️❤️

Legolas po fryzjerze 🏹:
czy ty przypadkiem właśnie nie rzygałeś?

Mały Zabójca 👶:
mówię serio

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Kochana tu się miłość dzieje! Daj im się nacieszyć! 🌈💖🦄🦋

Mrs Lepiej Nie Podchodź 💣:
dziwadła

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Odezwała się kurwa ta normalna

Mrs Lepiej Nie Podchodź 💣:
powiedz mi to dzisiaj w twarz cwaniaku

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Ta i co mi zrobisz? Nakrzyczysz na mnie?

Jeleń 🌿:
Zejdź z niej, Wilson.

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Okej, sorki

Młotek 🔨:
O WITAJCIE PRZYJACIELE

Jeleń 🌿:
Tony, gratuluję pomysłowej ksywki dla tego młotka.

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Coś nie coś potrafię

Jeleń 🌿:
A ty, Thor, idź zobacz czy nie ma cię przypadkiem w kiblu.

Młotek 🔨:
OK ZARAZ WRACAMM

Jeleń 🌿:
...

Jeleń 🌿:
Rozmowę uznaję za zakończoną, proszę iść się albo wypchać, albo przygotować na tę wiejską potańcówkę. Bez odbioru.

Veronica parsknęła śmiechem na ostatnią wiadomość przyjaciela.

- Nieźle się bawią. - stwierdziła.

- Nie wiem czy można to nazwać zabawą, wydaje mi się, że nie wszyscy postrzegają tę rozmowę jako zabawę, a jako kwestię irytującą. Widać to chociażby po Loki'm. - odparł Vision.

- A powiedz mi, Vis, czy jest coś co go nie irytuje? - spojrzała na niego pobłażliwie.

- Tak trudnego pytania nie miałem nawet na olimpiadzie. - zażartował, na co Vera była pod wrażeniem, gdyż przyjaciel rzadko kiedy potrafił obrócić jakąś kwestię w żart.

Dziewczyna zaśmiała się, po czym mimowolnie zerknęła przez okienko drzwi wyjściowych i dostrzegła auto Bucky'ego parkujące we wjeździe.

- Oh, rany... - mruknęła czując, jak jej serce zaczyna szybciej bić.

Vision odwrócił się i również dostrzegł przyjaciela, toteż zwrócił się do Very:

- Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli pójdę do Wandy i zostawię was tu samych?

- Oczywiście, że nie. - uśmiechnęła się Maximoff..

Nawet bym nalegała.

- Znakomicie. - on także uniósł kąciki ust, po czym ruszył w głąb mieszkania.

Veronica z kolei, gdy została już sama, otworzyła drzwi i czekała w progu domu na swoją osobę towarzyszącą.

James miał na sobie czarny garnitur oraz koszulę w tym samym kolorze. On również nosił dziś na sobie prezent świąteczny od Very - bordową muchę i poszetkę, elegancko złożoną i wsadzoną do kieszeni marynarki. Włosy miał w większości zaczesane do tyłu, ale kilka dużych kosmyków po prawej stronie opadało mu na skroń i delikatnie zachodziło na twarz. W dłoni z kolei trzymał ciemnoczerwoną różę, którą po chwili uniósł nieco wyżej, aby Vera mogła ją dostrzec.

Dziewczyna uśmiechnęła się i wyszła przed dom. Oboje zmierzali do siebie, a gdy byli już centralnie przed sobą, objęli się czule, po czym złączyli usta w pocałunku.

- Wyglądasz czarująco. - powiedział, gdy spojrzeli sobie ponownie w oczy.

- Nie mogłam wyglądać inaczej, przecież musiałam się wpasować do osoby towarzyszącej. - odrzekła, wywołując na twarzy bruneta szczery uśmiech.

- To dla ciebie. - powiedział po chwili, dając Maximoff różę.

Przyjęła ją z zarumienionymi policzkami, zachwycając się jej pięknem.

- Jest wspaniała, dziękuję. - spojrzała w oczy James'a.

- Wiem. - odrzekł dumnie - Sugerowałem się twoją osobą w jej wyborze.

Vera przechyliła lekko głowę, będąc po prostu rozczulona słowami bruneta. Popatrzyła na niego jeszcze przez chwilę, po czym znów złożyła na jego ustach pocałunek.

- Kocham cię. - szepnęła.

- Ja też cię kocham, Roni. - pogładził dłonią jej twarz.

Wpatrywali się w siebie jeszcze chwilę, po czym Bucky chwycił Verę w okolicach pleców i pod nogami, a następnie podniósł ją i zaczął kierować się w stronę auta. Maximoff, zupełnie się tego nie spodziewając, pisnęła będąc podnoszona. Roześmiała się natomiast kiedy uświadomiła sobie, jak komicznie musiała wyglądać jej twarz w tamtym momencie - przerażenie połączone z zaskoczeniem i zadowoleniem.

Brunet postawił Verę na ziemi tuż przy samochodzie, po czym otworzył jej drzwi, aby wsiadła do pojazdu. Następnie on sam skierował się do auta i zasiadł za kierownicą.

Oboje ruszyli w stronę lokalu, w którym za niedługo miał odbyć się bal.

꧁꧂

Barnes, dojeżdżając już do docelowego miejsca, zaparkował auto na przeznaczonym do tego miejscu, przynależnym do lokalu.

Zgasił samochód, jednak ani on, ani Vera nie poczęli z niego wysiadać.

- Jak samopoczucie? - spytał kontrolnie i z troską.

- Znakomicie. - odparła, spoglądając na bruneta - To chyba pierwszy raz od dłuższego czasu, kiedy wiem, że nie muszę się o nic martwić. Wiem, że będzie wspaniale.

James uśmiechnął się delikatnie na słowa dziewczyny.

- Postaram się, aby tak było, Roni. - położył swoją dłoń na jej.

- Ale obowiązek nie spoczywa tylko na tobie, Buck. - zaprotestowała - Ja też się postaram.

- Wiem, że będzie super. U twojego boku inaczej być nie może. - splótł z nią palce.

Popatrzył na nią jeszcze chwilę, po czym wplótł dłoń we włosy dziewczyny i zbliżył się do jej szyi, całując ją namiętnie. Veronica mimowolnie odchyliła głowę, dając brunetowi większy dostęp do siebie. Barnes drugą rękę skierował na udo dziewczyny, zaciskając na nim palce. Maximoff przygryzła wargę, a następnie opuściła z powrotem głowę, by złączyć usta z brunetem. Całowali się zachłannie uchylając wargi, by pozwolić także ich językom towarzyszyć w tej czynności.

Minęło jakieś kilka minut, aż oderwali się od siebie, z roziskrzonymi oczami i nierównymi oddechami.

- Uwielbiam cię. - powiedział - I szczerze? Wolałbym tu zostać. Pieprzyć bal.

Veronica zaśmiała się na jego słowa.

- Kusząca propozycja. - zgodziła się - Ale będą o nas pytać. Albo co gorsza dzwonić w trakcie kiedy... - przygryzła wargę.

- No... tak. - przyznał niechętnie - No to chodźmy na bal. A kiedy już będziemy mieli pewność, że nikt nie będzie nam zawracał głowy... - uśmiechnął się zadziornie, po czym złożył ostatni pocałunek na ustach Very.

Oboje poczęli wychodzić z auta i splatając ze sobą dłonie, skierowali się do lokalu.

Weszli przez ogromne drzwi, a przed nimi ukazał się widok rozległego parkietu. Obok niego, za filarami oddzielającymi taneczne miejsce, rozstawione były czteroosobowe stoliki. Stały na nich kwiaty w odcieniach żółtego i pomarańczowego, zbliżonego do złota. Z kolei wystrój parkietu składał się z porozwieszanych po ścianach złotych balonach oraz serpentynach. Miejsce to nie było oblane przesytem i ozdobnikami, ale w swej delikatności i skromności dawało powalający efekt.

Vera i Bucky zastali tu już sporo ludzi mimo, iż do rozpoczęcia zabawy zostało jeszcze dobre pół godziny.

Było doprawdy tłoczno.

- Witamy szanowną parę. - podszedł do nich Loki w towarzystwie Sylvie.

Dziewczyna miała na sobie długą, satynową, szmaragdową suknię na ramiączkach, której górne szycie przypominało koszulę nocną. Laufeyson natomiast ubrał czarny garnitur, ale jego mucha i zapinki na mankietach wpasowywały się kolorystycznie do ubioru Sylvie.

- A i vice versa. - odparła Vera, w trakcie kiedy witała się z blondynką oraz kiedy panowie wymienili się uściskiem dłoni.

Następnie witające się dziewczyny i chłopaki dokonali zamiany, gdyż zarówno Vera, jak i Sylvie uścisnęły się z towarzyszącymi partnerami pary przeciwnej.

- No, no. Odstrzeliłaś się jak szczur na otwarcie kanałów. - powiedział Loki, patrząc na sukienkę Very.

- Starałam się. - odgarnęła teatralnie swoje czarne włosy - Ty też niczego sobie. - dodała - Sylvie wiedziała, co dobre. - uśmiechnęła się do blondynki, która odwzajemniła uśmiech.

- Zgadza się. - Laufeydottir pokiwała głową.

- O mój Boże... - zjawił się nagle Sam - Bucky Barnes. Stary, dobrze wyglądasz! - zaczął poprawiać jego marynarkę - Kurde, stary. Widzieliście kiedykolwiek tak przystojnego faceta kroczącego ulicą? - zwrócił się do pozostałych - Zostanie aresztowany. Bo powala wszystkie panie. Spójrzcie na to! - wystawił do niego ręce, układając palce w pistolety - Pow, pow! Pow! Pow! Pow! - strzelał do bruneta.

- Dobra, wystarczy tej siary. - zaśmiał się Barnes, witając z Wilson'em.

- Jakiej siary? Ja ci komplementy prawię, a ty tak się odwdzięczasz? - oparł dłonie o biodra, udając oburzonego.

- Dobra, dobra. - zaśmiał się - A gdzie twój Kopciuszek? - zapytał.

- Ja jestem kopciuszkiem, mój drogi. - zrobił minę divy - Gdyż wydaje mi się, że po tej nocy wrócę do domu spłukany i bez jednego buta. Tak zamierzam się bawić.

- Ale serio, kim jest twoja osoba towarzysząca? - spytał Loki.

- Em... - podrapał się po głowie.

- Siostrą. - odezwała się ciemnoskóra dziewczyna o kruczoczarnych włosach, która podeszła do grupki przyjaciół.

Wszyscy pozostali, którzy nie wiedzieli o istnieniu siostry Sam'a, unieśli wysoko brwi w zdziwieniu.

- Oh... - mruknął Loki.

- Także... - zaczął Wilson - To moja siostra, Sarah.

- Cześć. - dziewczyna uśmiechnęła się serdecznie, po czym uścisnęła dłoń z każdym po kolei, jednocześnie poznając ich imiona.

- A to ci heca. Sam Wilson ma siostrę. - powiedział Loki.

- Ty też masz siostrę i nie przeżywam tego jakbym miał zaraz dostać okresu. - odburknął Sam.

- Znalazł się znawca okresu. - prychnęła Sarah - Co ty w ogóle wiesz o okresie? Za każdym razem mówiłeś mi, że jeśli mi źle kiedy mam okres, abym wypiła wino, a później wsadziła sobie korek od butelki po winie i będzie cacy. - skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.

Vera i Sylvie parsknęły śmiechem. Obie zdążyły już polubić siostrę ich denerwującego przyjaciela.

Wilson zacisnął usta, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.

- Niby jest nas tu teraz po równo, ale mimo to czuję się zdominowany. - spojrzał wymownie na dziewczyny.

- Cóż można rzec. - Sylvie wzruszyła ramionami.

Przyjaciele rozmawiali jeszcze jakiś czas, kiedy nagle usłyszeli cichy, nieprzyjemny pisk mikrofonu. Wszyscy zwrócili wzrok w stronę sceny na samym końcu parkietu.

- Panie i panowie. - usłyszeli przez mikrofon pewnego chłopaka - Właśnie dotarła do mnie lista wszystkich przybyłych. Zacznijmy więc naszą zabawę. - uśmiechnął się do zebranych, otrzymując brawa.

Był to młody, ciemnoskóry chłopak o krótkich włosach. Miał na sobie elegancki garnitur, z błyszczącego czarnego materiału, który gdy spojrzało się na niego pod odpowiednim kątem, połyskiwał fioletowymi odcieniami.

- Nazywam się T'Challa i mam zaszczyt prowadzić dzisiejszą uroczystość wraz z moją młodszą siostrą, która... - rozejrzał się po sali - Gdzieś się zapodziała, ale miejmy nadzieję, że wróci.

- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz! - wszyscy usłyszeli skądś krzyknięcie jakiejś dziewczyny.

Jej brat próbował dojrzeć ją w tłumie, jednak na marne.

- Tak... - powiedział przeciągle - To moja siostra, Shuri. Nagrodźcie ją gromkimi brawami! - po tych słowach rozległ się aplauz.

- Dzięki! - odkrzyknęła.

- Mam przyjemność przedstawić wam również naszego dzisiejszego DJ'a, Peter'a Quill'a, powitajcie go! - wskazał dłonią na swoją lewą stronę, po której stał uśmiechnięty brunet ubrany w błękitny garnitur, a na koszuli nie widniał ani krawat, ani mucha, a nauszne słuchawki.

Chłopak znajdował się na podeście za rozstawionymi głośnikami, mikserami, kontrolerami oraz konsolami DJ'owskimi. Uzyskując powitalne brawa, uśmiechnął się szeroko, ukłonił teatralnie puszczając oczko do jednej z dziewczyn na parkiecie, a następnie strzepnął kurz z ramienia.

- Co to za laluś? - spytał nagle Pietro, który podszedł do grupy przyjaciół.

Małe grono uświadomiło sobie, że nie był sam, a z osobą towarzyszącą, o której wcześniej nie wspominał.

Była to wysoka blondynka o pewnym siebie spojrzeniu. Miała na sobie granatową sukienkę, a jako dodatki założyła czerwoną biżuterię. Wpasowywała się ubiorem do również ciemnoniebieskiego garnituru Pietro oraz jego czerwonej muszki.

- Oh, nie przedstawisz nas? - odezwała się Vera, zerkając na osobę towarzyszącą swojego brata.

- Nazywam się Carol Danvers. - wystawiła dłoń, by przywitać się ze wszystkimi nie czekając, aż blondyn zacznie ją przedstawiać.

- Miło pizdać. Poznać. - Vera szybko się poprawiła, uśmiechając nerwowo.

Nowo poznana blondynka spojrzała niepewnie na Maximoff, ale po chwili także odwzajemniła uśmiech.

- Jak się poznaliście? - zapytał Wilson.

- Wpadliśmy na siebie miesiąc temu w sklepie. - wyjaśnił Pietro - I tak jakoś wyszło. - uśmiechnął się do Carol.

- Chodźmy się czegoś napić przed tańcem. - zaproponowała Danvers, chwytając chłopaka za rękę, po czym oboje skierowali się w stronę stolika z porozstawianymi kieliszkami z szampanem.

- Co jest? - mruknął rozbawiony Bucky - Czy tylko dla mnie to było trochę dziwne? - spytał.

- Nie tylko. Nie lubię jej. - odrzekła Sylvie.

- A kogo ty lubisz? - zaśmiał się Wilson.

Mimowolnie zerknął na Loki'ego, który patrzył na niego surowym i ostrzegawczym wzrokiem. Odchrząknął więc, po czym objął siostrę ustawiając się tak, że dzieliła ona przestrzeń między nim a Laufeyson'em.

- Serdecznie zapraszamy na parkiet wszystkich zebranych, by rozpocząć wspólny taniec! - ogłosił T'Challa, po czym uczniowie i kadra pedagogiczna wraz z pracownikami liceum ustawili się w swoich parach.

Quill puścił z głośników spokojną, klimatyczną piosenkę. Pary poczęły bujać się w jej delikatny, niezbyt szybki rytm.

Uczniowie i pracownicy albo po prostu tańczyli, albo rozmawiali ze sobą.

W przypadku Very i Bucky'ego były to obie wersje. Dziewczyna zarzuciła ręce na szyję James'a, z kolei on trzymał swoje dłonie na jej talii. Patrzyli sobie w oczy, co jakiś czas nachylając do ucha, by coś powiedzieć.

- Cieszę się, że jestem tu z tobą, Roni. - szepnął.

- Ja też, Bucky. Ja też. - wtuliła twarz w jego szyję, po czym skierowała ją bliżej skroni bruneta - Tyle się wydarzyło... po prostu nie mogło być teraz piękniej. - uśmiechnęła się, całując jego policzek.

Bucky przysunął dziewczynę bliżej siebie tak, że stykali się ciałami. Poczuli lekki ścisk w podbrzuszu, a w ich brzuchu z kolei obudziły się przyjemne motylki.

- Wiedz, że masz w moim życiu zarezerwowane miejsce na stałe. - dodała - Po prostu nie wyobrażam sobie żyć u boku kogoś innego. Nie ma takiej opcji.

James uśmiechnął się czule.

- Uspokoiłaś mnie. - odparł, zaciskając usta.

Vera zmarszczyła brwi, nie bardzo wiedząc, jak powinna odebrać jego słowa.

- Co? - zaśmiała się nerwowo.

- Nic, po prostu... - westchnął - Po prostu jestem spokojny. - uśmiechnął się.

Mogła to odebrać jako sugestię do tego, co się między nimi wydarzyło. Ale Barnes nie wyglądał w tej chwili, jakby chciał coś zasugerować. Był bardzo pogodny, rzeczywiście spokojny. Zakochany. To ostatnie widać było najbardziej po oczach.

Nie wiedziała o co mu dokładnie chodziło, ale uznała, że przynajmniej narazie nie będzie drążyć tematu, tylko postawi pierwszorzędnie na ich dzisiejszą zabawę.

- Dobra, koniec tej stypy. - mruknął pod nosem Quill, po czym ustawił sobie maleńkie drzewko w doniczce na jednym z głośników i począł przyspieszać aktualnie grany utwór, dodając do niego nieco basów - Panie i panowie, gołąbeczki i drewna, które usilnie próbują tańczyć i mieć ten wieczór z głowy, zaczynamy prawdziwą zabawę, pokażcie mi jak się bawicie! - krzyknął do mikrofonu, po czym odliczył do czterech i całkowicie zmienił utwór na szybki i skoczny.

Uczniowie wyrazili ogromną aprobatę wobec tego pomysłu głośnym krzykiem zadowolenia. Poczęli skakać i bawić się, jakby miało nie być jutra.

Veronica i Bucky spojrzeli na siebie zdziwieni przy zmianie piosenki, jednakże także zareagowali śmiechem i zaczęli tańczyć dużo bardziej energicznie.

- O to chodziło! - Quill podkręcał atmosferę, sam również ruszając się w rytm muzyki.

Utwór zakończył się po dwóch, niezwykle elektryzujących, minutach i został nagrodzony brawami oraz okrzykami uczniów.

- Brawa dla was, kochani! Świetnie się bawicie! To był lepszy pierwszy taniec, niż na jakimś weselu! - jego słowa spotkały się ze śmiechem ludzi - Mogą nam pozazdrościć. - stwierdził.

- Okej, moi mili! - zaczął T'Challa - Teraz zapraszam was do stolików, każdy ma swoje podpisane miejsce. Czeka was tam mała niespodzianka. Zwracam się z tym do licealistów. - uśmiechnął się tajemniczo, co spotkało się ze zdziwionymi szeptami i szemraniem ze strony uczniów - Resztę wyjaśni wam dyrektor waszej placówki.

- Zmykać do stołów! - pogoniła ich Shuri, odbierając mikrofon bratu.

Miała na sobie krótką cekinową sukienkę, a na nadgarstki założyła mnóstwo srebrnych bransoletek, które idealnie wpasowywały się do jej ubioru.

Podczas gdy T'Challa próbował odzyskać przedmiot, wszyscy zebrani przemieścili się do miejsca obok parkietu i poczęli szukać swoich stolików.

Veronica i Bucky w końcu znaleźli swoje miejsca. Okazało się, że zostali posadzeni razem ze Steve'em i Peggy.

- Oh, hej! - uśmiechnęła się Vera, podchodząc do przyjaciół i witając się z nimi.

To samo zrobił po chwili James.

- Nie widziałem was wcześniej, kiedy przyszliście? - zapytał brunet.

- Niedługo przed tym, kiedy rozpoczął się taniec. - odparła Peggy.

- I jak nasz kapitan sobie poradził? - spytała Veronica, na co blondyn podrapał się nerwowo po karku.

- Wyśmienicie. - odrzekła Carter, patrząc maślanymi oczami na chłopaka.

- Hej, hunny bunnies. - odezwał się Stark ze stolika przed nimi - Jak się bawicie?

- Rozkręcamy się dopiero. - odpowiedziała Vera - Ale widzę, że ty już czujesz się jak ryba w wodzie.

- Tak. Tak właśnie jest. - zgodził się, zerując szampana.

Tony wraz z Pepper siedzieli przy jednym stoliku z Wilson'em i jego siostrą.

Wszyscy wyglądali także za pozostałymi, dostrzegając wiele znajomych twarzy i odnajdując miejsca reszty przyjaciół.

- Ej, a ta laska, która siedzi z Clint'em? - zapytała Vera - Kto to jest?

Steve wyjrzał zza stolika, by dostrzec o kim mowa.

- Oh, to chyba ta Kate Bishop. - wyjaśnił Steve.

- Kto? - spytała naraz pozostała trójka.

- Jego znajoma. - dodał.

- Ta... znajoma. - Vera poruszała brwiami - Poza tym albo mi się wydaje, albo to jakaś małolata.

- Tak. To małolata. - stwierdziła Peggy.

- Ale to tylko znajoma. Serio. - kontynuował Steve - Clint mówił mi kiedyś, że chyba się z nią wybierze na bal. Lubią się, znają się od jakiegoś czasu. I dodał, że niestety kilka osób ich... shipuje? Tak to ujął? - zmarszczył brwi.

- Tak, tak. - zgodził się Barnes - Rzeczywiście, mówił coś takiego. - przyznał po chwili.

- Ej, a z kim jest Scott? - zaintrygowała się Peggy.

- Nie mów, że z babcią. - parsknął Barnes.

- Oh! - ożywiła się Vera - Właśnie! On jest chyba z tą... Hope van Dyne.

- Kto? - znów reszta zapytała chórem.

- No ta córka tego... - pstrykała palcami, jakby miało to pomóc jej przypomnieć sobie to, co zamierzała przekazać przyjaciołom.

- No, ten, tamten, tamtego. - Barnes pokiwał głową, nie kryjąc rozbawienia - I wszystko już wiemy.

- Cichaj. - parsknęła Maximoff - Hope to córka tego słynnego naukowca. Doktora Hank'a Pym.

- Ta! - odparł zaskoczony Bucky, wyglądając i za van Dyne, i za Scott'em - I on ją wyrwał?

- Najwidoczniej. - Vera wzruszyła ramionami.

- Pierdolisz, że mu się udało. - James prawie wstał z krzesła ze zdziwienia.

- Buck... - upomniał go Steve.

- No, stary, spodziewałbyś się tego po nim? - brunet zwrócił się do przyjaciela.

- Sam nie wiem. - wzruszył ramionami - Ja też nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę umiał tańczyć i będę robił to z chęcią. A tu zobacz.

- No, dobra. - zgodził się Barnes i usiadł już spokojnie na krześle.

- Dobra, kogo tu jeszcze mamy... - Vera rozglądała się po sali.

- Thor... - zdziwiła się Peggy, po czym pozostała trójka zaczęła go wypatrywać.

- Co to za laska? - zapytała Vera.

- Jane Foster. - odparł Loki, który akurat mijał ich stolik, niosąc po dwa kieliszki szampana w dłoniach.

- Kto? - zapytali całą czwórką.

- Nie ważne. - mruknęła po chwili Vera i rozglądała się dalej.

- Ulala... - uśmiechnęła się Peggy - Bruce i Nat razem.

- Wanda i Vision też. - dodała Maximoff, której serce się w tej chwili roztapiało.

- Bez... jaj... - mruknął nagle Bucky.

Pozostała trójka spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem i niezrozumieniem, po czym podążyła za jego wzrokiem utkwionym w jakimś punkcie.

Był to stolik, przy którym siedział Peter i Ned, ze wspomnianymi przez Parker'a na grupie osobami towarzyszącymi.

- Bez, kurwa, jaj. - powtórzył brunet.

- Buck, język. - blondyn upomniał go tym razem z naciskiem.

- Nie, nie wierzę. - James zignorował uwagę przyjaciela - To jakiś hologram. Nie ma takiej opcji, żeby te dwa patafiany...

- Dobra, skarbie, okej. - Vera położyła dłoń na ramieniu chłopaka - Wiemy. Już wiemy. Uspokój się.

- A myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy, serio. - wypuścił ciężko powietrze z płuc - Że żyję już wystarczająco długo, żeby nic mnie już nie zaskoczyło.

- Witam was, szanowni uczniowie oraz nowe osoby, które towarzyszą wam dzisiejszego wieczoru. - przywitał się dyrektor Fury - W imieniu całej kadry nauczycielskiej, chciałem wam serdecznie pogratulować zdanego egzaminu i ukończonego roku szkolnego. Ostatniego roku. - sprecyzował - Ostatniego w naszym liceum. Zapewne były chwile i lepsze, i gorsze, ale ostatecznie doprowadziło was to wszystko tutaj. To dzięki tym chwilom jesteście takimi ludźmi, z takimi zdolnościami, cechami, doświadczeniem. To was ukształtowało. I nawet, jeśli bywały ciężkie i bolesne, to gdyby nie to, nie bylibyście... trochę masło maślane, ale nie bylibyście tym, kim dziś jesteście. Dlatego gratuluję wam wytrwałości na całej waszej drodze, nie tylko tej szkolnej, kilkuletniej, ale ogólnie. Gratuluję wam wytrwałości i zaparcia na drodze życia. I życzę dalszych wspaniałych chwil i przygód. Szukajcie, działajcie, kształtujcie się. Jesteście wspaniałymi ludźmi i mówię to nie tylko jako dyrektor, ale jako zwykły człowiek, przyjaciel: to zaszczyt móc uczęszczać do tej samej placówki z wami. Nasze liceum nie będzie już takie samo bez was, ale na pewno dzięki waszej obecności tu, zyskaliśmy coś, czego nie mają inne szkoły. Dziękuję. - skinął głową, po czym rozległy się ogromne brawa i okrzyki.

Wszyscy uczniowie wstali z krzesełek i niektórzy ze łzami w oczach klaskali głośno w dłonie.

Vera także musiała przyznać, że została poruszona przemową dyrektora. Nie spodziewała się, że jest on człowiekiem tak wrażliwym i sentymentalnym.

Barnes dostrzegł wzruszenie Very, toteż nachylił się do niej i obejmując ją, pocałował dziewczynę w skroń.

Przez ten gest łzy jeszcze bardziej cisnęły się do jej oczu, aczkolwiek ostatecznie udało jej się opanować sytuację i nie rozmazać swojego makijażu.

- A teraz chciałbym zaprosić was do uczestniczenia w małej niespodziance, jaką przygotowaliśmy wraz z pracownikami szkoły. - dodał, kiedy brawa ucichły i wymieniły się na głosy zdumienia.

Rozłożono ogromną, białą tablicę na statywie, na której projektor po chwili wyświetlił filmik.

Ukazał się na nim dyrektor witający uczniów i gratulujący im raz jeszcze zdania egzaminów.

Dodał, że nie wszyscy pedagodzy mogli być tutaj z nimi dzisiejszego dnia - na balu - tak więc nastąpi od nich teraz parę słów.

- Witajcie, drodzy uczniowie... - zaczęła matematyczka, która pojawiła się na wyswietlaczu.

- Zgarnijcie tę sukę z monitora. - bąknął Tony, niedbale machając ręką.

Jego słowa spotkały się ze śmiechem uczniów znajdujących się w pobliżu. Nauczyciele ani pracownicy szkoły na szczęście tego nie usłyszeli.

Po matematyczce pojawił się chemik, który także uraczył wszystkich zebranych swoją przemową.

Jego nagranie było natomiast słabej jakości. Przerywało się. Obraz wyprzedzał dźwięk. W dodatku w pewnym momencie w kadr nauczyciela wkroczył kot, który począł uderzać łapą w urządzenie nagrywające filmik.

Zarówno Fury, jak i kilkoro z grona pedagogicznego, otworzyli szeroko oczy nie spodziewając się takiego zwrotu akcji.

- Czyli mieli wyjebane. - parsknął Wilson - Posklejali to, nawet nie oglądając tych filmików.

- Oh, nie mów tak. Doceń ich starania. - odparł Tony.

Sam w pewnym momencie dostrzegł Peter'a i Ned'a, rzeczywiście siedzących z nimi tu, na balu. Błyskawicznie odszukał wzrokiem Barnes'a i wyczekiwał, aż ten na niego spojrzy. Gdy już tak się stało, powiedział nieco głośniej tak, aby przebić się przez nagranie, ale żeby jednocześnie nie usłyszała go cała sala.

- Ty! Kurwa, te dwa patafiany tu jednak są! - wskazał na nich ręką, a jego twarz wyrażała czysty absurd zaistniałą sytuacją.

- No, kurwa! - odparł Bucky, nie kryjąc oburzenia i zgadzając się z przyjacielem.

- Chłopaki! - zirytował się Steve.

- Właśnie, szanujcie mowę ojczystą! - zaznaczył Stark, zerkając z udawaną dezaprobatą na Wilson'a i Barnes'a.

- Dzięki, Tony. - blondyn zwrócił się do niego.

- Nie ma problemu. - odrzekł, po czym wyciągnął dłoń w jego stronę - Pięć dolców. - poruszał palcami.

- Chłopaki, już cicho. - upomniała ich Natasha ze stolika obok.

- A jeśli będziemy cicho, to poznasz nas ze swoją siostrą? - zapytał Tony, a niedługo potem dostał w głowę torebką Pepper.

- To moja przyrodnia siostra. - zaznaczyła Romanoff.

- Z przyrodnią siostrą. - poprawił się Stark, zwracając do Potts, która szykowała się do kolejnego ciosu - Przyrodnią! To przecież dalsza rodzina, słabsze więzi, nie bij! - zasłonił się rękami, toteż zebrał torebką w ramię.

- Ja ci dam oglądanie się za innymi. - mruknęła Pepper.

- Nie oglądam się za innymi. - zaprzeczył - Ty byś nie chciała poznać brata przyjaciółki?

- Nie. - ucięła.

- Okej. - ucichli oboje.

Vera obserwowała tę dosyć zabawną wymianę zdań, po czym jej telefon zawibrował.

Zerknęła na wyświetlacz i dostrzegła, że ich grupa znów ożyła.

Szybki Tosiek 💨:
to miłe że tak się pocili nad nagraniem ale mam dosyć sory

Legolas po fryzjerze 🏹:
nie przepraszaj nie tylko ty masz dosyć

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
W ogóle to Clint co to za dziewoja którą tu przyprowadziłeś? 😏

Legolas po fryzjerze 🏹:
znajoma
i uprzedzam wszelkie komentarze - TYLKO znajoma
poza tym jestem dla niej chyba za stary

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
To nie mogłeś przywlec kogoś, z kim mógłbyś się później zaszyć? Zabrakło wolnych panien? 😏

Legolas po fryzjerze 🏹:
nie chcę być niemiły ale ty przyprowadziłeś siostrę

Paniusia Veronisia Najlepiej Jakby Mi Kawkę Podano ☕️:
Imagine, zaszyć się później z siostrą. 💀

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Kiedy

Paniusia Veronisia Najlepiej Jakby Mi Kawkę Podano ☕️:
Później - na balu, albo po balu. Nie wnikam.

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
-pytałem?

Paniusia Veronisia Najlepiej Jakby Mi Kawkę Podano ☕️:
A goń się, leszczu.

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Szczerze? Ta opcja jest ciekawsza niż siedzenie tutaj i słuchanie tego pierdolenia z nagrań

America's Ass ⭐️:
Sam... 😑

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
No ale chyba nie zaprzeczysz?

America's Ass ⭐️:
No, nie. Ale hamuj się trochę, proszę Cię.

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
No dobra to za to że się ze mną zgadzasz kapitanie

Duży Zabójca 👱‍♂️ (z metalową łapą 🦾):
sam zamknij się już bo spam robisz do cholery

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Szanuj mowę ojczystą! ☝️

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Właśnie! Steve zrób z nim porządek

America's Ass ⭐️:
Buck, robię z Tobą porządek. Haha. 😄

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Tak trzymaj kapitanie 👍👍👍🙂🙂 ha ha

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Słyszałeś Buck? Uspokój się

Duży Zabójca 👱‍♂️ (z metalową łapą 🦾):
nie możesz mnie tak nazywać

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Steve cię tak nazywa

Duży Zabójca 👱‍♂️ (z metalową łapą 🦾):
on zna mnie dłużej

Paniusia Veronisia Najlepiej Jakby Mi Kawkę Podano ☕️:
Czyli ja tym bardziej nie powinnam Cię tak nazywać, James?

Brunet spojrzał na Veronicę pobłażliwym wzrokiem, na co ta parsknęła śmiechem.

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Uuu zjebałeś jAmEs
Nie będzie ruchania po zabawie

Vera tym razem mocno spoważniała i wlepiła wzrok w chichrającego się Wilson'a na krzesełku przed nią.

America's Ass ⭐️:
SAM! 😡

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Nogi za pas i spierdalaj jeśli ci życie miłe Wilson

America's Ass ⭐️:
TONY! 😡

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
JA! 😤

Szybki Tosiek 💨:
WEŹCIE BO STEVE SIĘ ZAPOWIETRZY BIEDNY XDDD

Chocolate Chino 😏🍫🤎:
Musicie mi wybaczyć ale dzień bez irytowania pani Maximoff/Barnes to dzień stracony

*Paniusia Veronisia Najlepiej Jakby Mi Kawkę Podano ☕️ usunęła użytkownika Chocolate Chino 😏🍫🤎 z grupy: Sylwestrowa Libacja 🍸*

Wilson odwrócił się gwałtownie na krześle, o mało nie spadając z niego na podłogę, po czym zmierzył Verę morderczym wzrokiem. Ona w odpowiedzi wystawiła mu środkowego palca.

Sam ruchami warg nakazał dziewczynie, aby dodała go z powrotem, jednakże ona udając, że nic nie słyszy, wskazała na wyświetlany film i pokręciła głową dając znać przyjacielowi, że nie ma szans, aby zrozumiała co mówił.

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Swoją drogą cóż to za stara nazwa grupy matko jedyna

*Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔 zmienił nazwę grupy na: Młode Ambitne Rozrywkowe Vygi Ewentualnie Leszcze 🍷.*

Młotek 🔨:
TAK STARA JAK TWOJA STARA HAHA

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
??

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Tak się składa że moja stara nie jest tak stara jak twoja stara, sory taka prawda

Jeleń 🌿:
Thor, to że ktoś używa takich tekstów, nie oznacza, że masz je bezmyślnie powtarzać.

Jeleń 🌿:
I, Tony, „wyga" pisze się przez „w". To tak na przyszłość.

Geniusz, miliarder, playboy, filantrop 🍔:
Ale mi pasowało przez v

Jeleń 🌿:
Okej.

Młotek 🔨:
BĘDĘ PISAŁ JAK CHCE LOKI

Jeleń 🌿:
Wyłącz capslock'a, bo robisz zamieszanie, młotku.

Młotek 🔨:
NIE

Jeleń 🌿:
Wyłącz.

Młotek 🔨:
SŁUCHAJ BRACIE

*Jeleń 🌿 usunął użytkownika Młotek 🔨 z grupy: Młode Ambitne Rozrywkowe Vygi Ewentualnie Leszcze 🍷.*

Jeleń 🌿:
Słucham.

Szybki Tosiek 💨:
XDDDDDDD

Nagle rozległy się brawa i okrzyki. Nastolatkowie uczestniczący w rozmowie na czacie grupowym zorientowali się po chwili, że odtworzony filmik dobiegł końca. Schowali więc swoje komórki i dołączyli się do aplauzu.

- Nie udawajcie. - parsknął dyrektor, który akurat przechodził obok uczniów.

Upomniani spojrzeli po sobie z lekkim zakłopotaniem, jednak dosłownie po chwili wybuchnęli śmiechem.

- Dobra, panie i panowie, piękności i knury, zapraszam z powrotem na parkiet! - powiedział do mikrofonu Quill czekający za DJ'owskim sprzętem - Możecie bawić się do woli, ewentualnie korzystać z przekąsek i obżerać się do momentu, aż nie skończy się jadło na tych wszystkich zacnych stolikach. - szykował się do puszczenia pierwszego utworu dalszej części imprezy - Nie chcę widzieć żadnych skwaszonych min. Jeśli komuś coś się nie spodoba, to proszę wy... - przypadkowo upadł mu mikrofon, przez co rozległ się nieprzyjemny pisk, ale szybko podniósł przedmiot i dokończył wypowiedź - Wyjść, zanim się zezłoszczę.

Zabawa rozpoczęła się. Muzyka grała głośno do skocznych ruchów bawiących się na parkiecie uczniów. Niektórzy kołysali się przy stolikach z przekąskami, jednak zdecydowana większość przeznaczała całą swoją energię na sali, tańcząc, jakby nikt wokół nie patrzył.

꧁꧂

Gdy pierwszy utwór się skończył, Thor podbiegł szybko do Quill'a, zanim ten zdążył zapodać kolejną piosenkę.

- Mam ogromną prośbę. - powiedział Odinson, składając dłonie - Potrzebuję jakiegoś romantycznego numeru, coś do bujania się. Proszę, kupię ci w zamian drugie drzewko. - zerknął na roślinkę, której doniczka ozdobiona była napisem Jestem Groot.

- Co to za facio? - prychnął Peter, zerkając ma stojącego nieopodal T'Challę, od którego miał nadzieje, dowie się, kim jest Thor.

- To nie jest facio. Ty jesteś facio. - odezwał się nagle postawny mężczyzna obok, przy scenie - To... - wskazał palcem na blondyna - To jest mężczyzna.

- Dzięki, stary. - ucieszył się Thor - Czego się nie robi dla kobiety, nie? - zbili sobie żółwika.

- Przepraszam, a pan to... - Quill zwrócił się do mężczyzny.

- Mam na imię Drax. Jestem ochroniarzem na tej zabawie. - wyjaśnił.

- I stał pan tu cały czas? - zdziwił się Peter.

- Tak. - pokiwał głową.

- Ale... ale że cały czas? - dopytywał - Jakby... nie widziałem pana tu wcześniej.

- Opanowałem umiejetność stania tak bardzo nieruchomo, że stałem się niezauważalny dla oka. Obserwuj... - polecił, po czym znieruchomiał i zaczął patrzeć się w jeden punkt.

- Widzisz mnie? - Thor pomachał dłonią przed twarzą Drax'a.

- Ja ciebie tak. Ale ty mnie nie. - odrzekł.

- Nie zupełnie... wciąż cię widać. - wtrącił Quill.

- Okej, a teraz? - ponownie znieruchomiał.

- Wciąż cię... - Peter zawahał się i uznał, że jednak odpuści - Oh, gdzie jest Drax? - rozejrzał się niedbale.

- Mówiłem. - ochroniarz pokiwał głową z uznaniem, a zaraz po nim zrobił to Thor.

Quill odwrócił się do T'Challi obserwującego wszystko z boku.

- Czy tu każdy jest taki przyjebany? - spytał, poprawiając drzewko i włączając kolejną skoczną piosenkę.

꧁꧂

Veronica i Bucky tańczyli razem, bawiąc się w najlepsze.

- To moja ulubiona piosenka! - krzyknął brunet do dziewczyny.

- Serio? Jesteś pewien? - spytała prowokacyjnie.

- Tak!

- A co z You Are The Reason Calum'a... - nie dokończyła wypowiedzi, gdyż James puścił jej dłonie i samodzielnie wczuł się w utwór, zapominając o Bożym świecie.

- HUNGRY EYES! - zaczął głośno śpiewać, a ludzie wokół obrzucali go zdziwionymi spojrzeniami - ONE LOOK AT YOU AND I CAN'T DISGUISE! I'VE GOT...

Veronica stała w miejscu, nie ruszając się nawet w rytm muzyki. Obserwowała chłopaka, drapiąc się zakłopotana po karku i uśmiechając nerwowo do bawiących się ludzi wokół, rzucających im poniekąd oburzone spojrzenia.

- HUNGRY EYES!

꧁꧂

- To wygląda ciekawie. - powiedział Loki.

- Noo... ale to bardziej. - stwierdziła Sylvie.

- Tylko dlatego, że jest zielone? - spojrzał na nią pobłażliwie.

- To galaretka. - odparła oczywistym głosem.

- A to alkohol. - uniósł kieliszek przezroczysto-czerwonej cieczy, który go zainteresował.

- Pozostaję przy galaretce.

- Tylko później nie przychodź do mnie z żalem, że miała smak sałaty albo ogórków. - mruknął.

- Spierdalaj od ogórków. - sarknęła.

Loki, ignorując słowa dziewczyny, przystawił swój kieliszek do nosa, a następnie powąchał trunek.

- A to jest albo wiśniowe, albo... - zmrużył oczy, poważnie się nad tym zastanawiając - Nie wiem jakie, ale na pewno lepsze od galaretki.

- Wal się. - wywróciła oczami.

Czarnowłosy spojrzał na nią z zadziornym uśmiechem, a blondynka tym razem westchnęła męczeńsko.

- Co jest? - podszedł do nich Thor wraz z Jane.

- Próbujemy nowości. - odparł Loki.

- Oh, też chcę! - ożywił się, chwytając za kieliszek z tym samym trunkiem, który miał Loki.

- No to... za dobry czas na balu. - Laufeyson uniósł lekko naczynie, po czym stuknął się nim z bratem, dziewczyną, a do Foster z kolei skinął głową, aby nie poczuła się pominięta.

Razem z Odinson'em przechylili kieliszki, wczuwając się w pyszny - okazało się, że właśnie wiśniowy - smak alkoholu.

- To jest szampan? - spytał blondyn.

- Nie, szczochy muszek owocówek. - poprawił go Loki.

- Dobre. - przyznał, po czym razem z bratem zamachnął się mocno - Następny!

Oboje rzucili naczynia o podłogę, przez co te roztłukły się w drobne kawałeczki. Niektóre osoby wokół pisnęły z przestraszenia. Jane zakryła usta dłonią cofając się o kilka kroków, z kolei Sylvie o mało nie zakrztusiła się swoją jedzoną zieloną galaretką...

...jak się okazało - o smaku kiwi.

꧁꧂

- Dobra, panowie, a teraz patrzcie na to. - powiedział Sam, pokazując przyjaciołom zdjęcie przybliżonej ręki.

Nie była ona umięśniona. Jednakże wszyscy wiedzieli, że należała do osoby płci męskiej. Musieli jedynie odgadnąć do kogo konkretnie.

- Thor. - odparł Steve, czym zarobił sobie zdziwione spojrzenia.

- No, kapitanie, dużo sobie pozwalasz. - przyznał Stark - Rozkręcasz się.

Odinson prychnął jedynie rozbawiony, ani trochę nie biorąc tych słów do siebie.

- To jest ręka Steve'a, ale zanim jeszcze przypakował. - odgryzł się Thor, uśmiechając z zadowoleniem.

- A ta? - Wilson przesunął na kolejne zdjęcie.

Tym razem biceps był bardzo wyrzeźbiony. Chłopak na zdjęciu nosił ciemną koszulkę na ramiączkach.

- Oh, to ja, racja? - spytał pewnie Steve.

- Nie. - Sam pokręcił głową.

- Wygląda, jak Steve'a. - przyznał Bruce.

Zapanowała chwilowa cisza. Każdy zastanawiał się, kim może być ta osoba.

- To Tony Stark. - podpowiedział Wilson spokojnym głosem.

- To Tony Stark?! - zdziwił się Rogers, który brzmiał, jakby było to dla niego niedorzeczne - Zamknij się!

- Uuu... całowałeś mamę tymi ustami? - wtrącił miliarder, chcąc nieco dopiec blondynowi - Alkohol, widzę, dobrze wszedł.

- Od. Kiedy? - prychnął Thor wystawiając w górę wskazującego palca, nie mogąc uwierzyć, że umięśniona ręka przedstawiona na zdjęciu naprawdę należała do Stark'a.

Przyjaciele zaśmiali się krótko na własne reakcje. Wciąż jednak musieli przetrawić fakt, z jakim się zetknęli.

- Byłem jak: ja?... - Odinson zrobił niewinną minę, na co pozostali wybuchnęli śmiechem.

꧁꧂

- I jest to strasznie denerwujące, że moi przyjaciele myślą, że... - mówił Clint, urywając zdanie.

- Tak, tak, wiem... - odrzekła osoba towarzysząca Barton'a, Kate Bishop.

Była to piękna, młoda dziewczyna o przyjaznych rysach twarzy. Jej włosy były długie i czarne, a oczy piwne, emanujące pogodnością i pozytywnością.

- Ale to przecież nie twoja wina, że są móżdżkami. - dodała, szturchając go łokciem.

- Trzeba by ich o tym uświadomić. - stwierdził po chwili.

- Że to nie twoja wina? - spytała.

- Nie, że są móżdżkami. - prychnął, na co Kate roześmiała się głośno.

- Racja. - przyznała, po czym zerknęła w bok, na stolik wypełniony słodyczami - Wiesz co? Mam ochotę na tę babeczkę. - wskazała palcem na konkretny smakołyk, po czym podeszła, by go sobie wziąć.

Nie zdążyła jednak nawet wyciągnąć dłoni, kiedy nagle widelec przeleciał jej przed twarzą i wpadł pomiędzy talerze na stoliku.

Zdezorientowana Kate spojrzała najpierw na Clint'a, a później w stronę, z której nadleciał sztuciec.

- Wybacz, po prostu był brudny i nie chciałam nim jeść. - odezwała się długowłosa blondynka, która właśnie podeszła do Bishop - Makaronu? - zaproponowała z uśmiechem, wystawiając do niej trzymany półmisek ze wspomnianym jedzeniem.

Kate popatrzyła na nią lekko rozjuszona, po czym pokręciła głową.

- Nie zamierzam z tobą siadać i jeść zaraz po tym, jak próbowałaś mnie zabić. - odparła czarnowłosa, na co blondynka otworzyła usta ze zdziwienia i oburzenia jednocześnie.

- Nie próbowałam cię zabić. - zastrzegła.

- Hej, co się dzieje? - podeszła uśmiechnięta Natasha.

- Twierdzi, że próbowałam ją zabić. - odrzekła blondynka.

- Próbowała mnie zabić. - Kate powiedziała w tym samym czasie.

Romanoff wywróciła jedynie oczami, po czym spojrzała na Clint'a, który także nie wiedział co w tej chwili powiedzieć.

- Poznajcie moją siostrę. Przyrodnią. - Nat wskazała dłonią na blondynkę - Yelena Belova.

- Jestem Clint, miło poznać. - chłopak wystawił dłoń, którą dziewczyna uścisnęła - Słyszałem o tobie co nieco.

- Obgadywańsko? - zerknęła wymownie na Natashę.

- Pozytywne rzeczy. - sprecyzował.

- Okej. - mruknęła, po czym przeniosła spojrzenie na Kate.

Zmierzyły się wzrokiem, a następnie czarnowłosa wystawiła powoli i niechętnie dłoń.

- Kate Bishop. - powiedziała półgłosem.

Uścisnęły sobie ręce i poczęły nimi potrząsać. Coraz bardziej wzmacniały uścisk, aż ich skóra pobielała.

W pewnym momencie Natasza odchrząknęła, na co dziewczyny puściły dłonie i wyprostowały się.

Nie urwały jednak kontaktu wzrokowego, a ze zmrużonymi oczami lustrowały się wzajemnie.

꧁꧂

- Uczniowie wydają się w większości... wstawieni. - stwierdził pod nosem szkolny pielęgniarz, Stephen Strange.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał dyrektor Fury, stojący obok.

- Można ich albo zapytać, albo po prostu wziąć bez pytania butelkę z alkoholem i poświętować wspólnie z nimi. - odparł, jakby nigdy nic.

Nick Fury zwrócił się całkowicie w jego stronę z wyrazem twarzy, jakby usłyszał coś niedorzecznego.

- Czekaj, chyba nie dosłyszałem, Strange. - powiedział.

- Mówię całkowicie poważnie. - Stephen również spojrzał na dyrektora.

- Jesteś pielęgniarzem. - zaznaczył dobitnie.

- Tak, i? - przechylił lekko głowę.

- Gdyby coś się komuś stało, potrzebujemy cię trzeźwego. - wyjaśnił Nick.

- Potrafię zachować trzeźwy umysł. - wyprostował się i spojrzał przed siebie - Oh, zobacz. Tam stoi butelka. Nie ma się kto nią zaopiekować. - mówił, po czym i dyrektor spojrzał na ten konkretny alkohol.

Fury prychnął rozbawiony i pokręcił głową.

- Nie weźmiesz tej butelki. - stwierdził dyrektor z uśmiechem.

- Przekonaj się, Beyoncè. - odparł Strange.

Zwrócił tym mocno uwagę Nick'a, gdyż ten odwrócił się w jego stronę z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. Stephen także na niego spojrzał, po czym zmarszczył brwi.

- No, co? - spytał pielęgniarz - Nie słyszałeś nigdy o Beyoncè? Przecież to gwiazda.

- Słyszałem, ale twój tekst po prostu nie trzymał się kupy. - Fury zacisnął usta.

Strange westchnął męczeńsko, przy czym jego ramiona opadły z bezradności.

꧁꧂

- Za niedługo północ, ale do fajerwerków jeszcze trochę. - stwierdził Scott, stojąc nachylony w grupce przyjaciół.

- Zostało jakieś pół godziny. - sprecyzował Vision - I do północy, i do fajerwerków.

- Dużo i niedużo. - cmoknął Pietro z lekkim niezadowoleniem.

- Im więcej gadamy, tym mniej czasu zostaje, więc sprężać się. - bąknął Loki.

- Tam na stole jest jeszcze jedna butelka. Może narazie nie przynośmy więcej. - rozmyślał Thor.

- Wydaje mi się, że ktoś ją zaraz zwędzi. - odrzekł Loki, wychylając się, by zobaczyć alkohol - I może to być albo jakiś nauczyciel, albo ten dziwny pielęgniarz. - wyszukał wzrokiem Strange'a, po czym dodał - Tak, on ją zwędzi, to bardziej prawdopodobne.

- Trzeba iść do auta, ale przecież nie wejdziemy na luzaku z kilkoma butelkami wódki. Za bardzo rzucimy się w oczy. - mówił Scott.

- Może odciągniemy ich uwagę? - wtrącił Peter, wskazując siebie i Ned'a.

Piątka przyjaciół umilkła i spojrzała na dwóch pierwszaków, także stojących w ich kole narad.

- Oni tu byli od początku? - mruknął Loki.

- Proszę was, przydamy się! - ożywił się Peter.

- Chłopaki, musicie iść z nami do auta po te butelki wódki. - powiedział do nich Pietro - Ale ktoś musi odciągnąć ich uwagę. Jakieś propozycje? - zerknął po wszystkich.

- W sumie to... - odrzekł Thor - W sumie to chyba ja mam pomysł.

- Dlaczego już teraz mam mi się to nie podoba i mam złe przeczucia? - westchnął Loki.

- Bracie, pamiętasz, kiedy krzyczałem POMOCY, a ty udawałeś, że mdlejesz? - uśmiechnął się - Zróbmy to.

- Nie. - odrzekł natychmiast Loki.

- No, dawaj, uwielbiałeś to.

- Nienawidzę tego. - mruknął.

- To jest świetne! - Odinson stał przy swoim - Działa za każdym razem.

- To poniżające.

- A masz lepszy plan? - Thor uniósł brwi.

- Nie. - pokręcił głową.

- Więc robimy POMOCY. - postanowił, po czym wyprostował się z dumnym wyrazem twarzy.

- Nie. robimy. POMOCY. - zastrzegł Loki.

꧁꧂

- POMOCY! Proszę! Mój brat mdleje! - krzyczał Thor, idąc i podtrzymując Lokiego, który udawał ledwo żywego i stawiał marne kroki.

- Co się dzieje? - błyskawicznie zjawił się przy nich pielęgniarz, wraz z dyrektorem.

- Mój brat mdleje, proszę, pomóżcie. - oddał go w ręce Strange'a, który ułożył go na parkiecie.

Wokół zebrała się grupka gapiów, którzy z fascynacją i przejęciem przyglądali się tej sytuacji.

- Często mu się to zdarza? - zapytał pielęgniarz, luzując jego muchę i odpinając górne guziki koszuli czarnowłosego.

- Raz na jakiś czas. - wyjaśnił Thor - W zależności od potrzeby. Yy... od sytuacji! - poprawił się szybko.

- Rozumiem. - pokiwał głową, po czym zwrócił się do Loki'ego - Oddychaj głęboko, dobrze?

- Ta... jasne. - mruknął cicho Laufeyson, po czym specjalnie bezwiednie zaczął przymykać oczy, gdyż dostrzegł, że przyjaciele dopiero wnosili alkohol do lokalu.

Chciał dać im jeszcze trochę czasu.

- Odlatuje nam, posuńcie się. - zarządził Strange mocniejszym głosem - Muszę wykonać uciśnięcia klatki piersiowej i sztuczne oddychanie. - nachylił się do czarnowłosego.

- Już mi lepiej! - krzyknął, siadając prosto.

- Żyjesz! - ucieszył się Thor, po czym uścisnął brata.

- Wciąż tego nienawidzę. To poniżające. - szepnął Loki z jadem w głosie.

- Nie dla mnie. - odparł zadowolony Odinson, po czym pomógł mu wstać - Dziękujemy za pomoc. - zwrócił się do Strange'a, a następnie skierowali się do przyjaciół.

Pielęgniarz kazał się wszystkim rozejść i wrócić do zabawy zapewniając, że nic złego się już nie dzieje.

- Widzisz? - Stephen zwrócił się do dyrektora - Potrafię zachować trzeźwy umysł. - poprawił marynarkę z uśmiechem na twarzy.

- No, nie wiem. - prychnął Fury, na co pielęgniarz zmarszczył brwi.

- Czemu? - spytał.

- Bo nie zorientowałeś się, jak cię wychujali. - parsknął śmiechem, klepiąc go po ramieniu - Chodź, za chwilę fajerwerki. - dodał, po czym odszedł w innym kierunku zostawiając zdezorientowanego Strange'a na parkiecie.

꧁꧂

- Rany, ale czad. - ucieszyła się Vera, trzymając za rękę z Bucky'm.

- To prawda. - zgodził się, patrząc na nią z boku, podczas gdy dziewczyna obserwowała przejrzyste niebo pełne gwiazd.

Wszyscy ustawili się na zewnątrz, oczekując pokazu fajerwerków.

- Jakie kolory obstawiasz? - spytała, czym wyrwała James'a z letargu.

- Co? Pierwsze słyszę, żeby obstawiać kolory fajerwerków. - zaśmiał się.

- Nigdy nie obstawiałeś? - zdziwiła się.

- Nie? - zaśmiał się, bawiąc jej włosami - Bo zawsze są te same. I zawsze są wszystkie kolory.

- Nie zawsze. Właśnie nie zawsze! - zastrzegła z uniesionym palcem - Byłam w kilku sytuacjach, kiedy nie puszczali na przykład zielonych. - zrobiła grymas na twarzy.

- Tragedia. - Barnes pokręcił głową, po czym roześmiał się, otrzymując jednocześnie od Very trzepnięcie w ramię.

- Ja zwracam uwagę na detale. - mruknęła.

- Wiem, Roni. Wiem. - uśmiechnął się czule, po czym pocałował dziewczynę w czoło i utwierdził ją w objęciu.

Maximoff wtuliła się w bruneta, zamykając chwilowo oczy. Jednak dosłownie po kilku sekundach uniosła głowę i opierając podbródek o tors James'a, spojrzała na niego.

- Wszystko w porządku? - spytała.

Bucky utkwił wzrok w jej tęczówkach, uśmiechając się delikatnie.

- Oczywiście. - odparł.

- Mam dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. - wyjaśniła - Wydajesz się być czymś przejęty.

- Tak, jak mówiłem. Jestem spokojny. - powiedział łagodnie.

- To czemu wydaje mi się, że drżysz? - oplotła go ciaśniej i poczęła gładzić dłońmi jego plecy.

- Bo jest trochę chłodno. - odrzekł.

Vera zmarszczyła brwi.

- Nie jest. - poruszała ramionami pokazując, że przecież to ona ma na sobie mniej ubrań, w porównaniu do bruneta.

- Ale mi jest. - zaśmiał się.

- Pieprzysz. - mruknęła.

- Aktualnie tylko stoję, ale skoro chcesz. - spojrzał na nią prowokacyjnie, przez co dziewczyna przymknęła oczy, mimowolnie się uśmiechając.

- Faceci... - prychnęła.

- Tak, tak, faceci. - pokiwał pobłażliwie głową - Tylko teraz tak mówisz.

- Później też tak powiem. - uniosła brew.

- No, nie wiem czy powiesz. - chciał zakończyć na tym stwierdzeniu, ale widząc zmarszczone brwi Maximoff, kontynuował z wyjaśnieniem - Bardziej wyjęczysz, jeśli już.

- Bucky! - po raz kolejny trzepnęła go w ramię.

- No, źle mówię? - zapytał.

- Jesteś okropny. - uśmiechnęła się pod nosem, zerkając wokół czy nikt ich nie podsłuchuje.

- Oj, tamto ci darowałem, ale za to już zbierzesz. - pokręcił głową, na co Vera parsknęła śmiechem.

- Jasne. Powodzenia.

- Przy takim obrocie spraw, to ja powinienem ci życzyć powodzenia. - mocniej ścisnął ja w talii, na co Vera aż poczuła skurcz w podbrzuszu.

Coraz więcej osób wychodziło na zewnątrz lokalu, by pooglądać fajerwerki, które o północy miały zostać puszczone. Zatrudniono do tego specjalną ekipę, która szykowała się aktualnie do rozpoczęcia pokazu.

- Trochę, jak na sylwestrze. Nie uważasz? - szepnęła Vera wpatrująca się z niecierpliwością w niebo.

- Trochę bardzo, bym powiedział. - uśmiechnął się, patrząc nieustannie na dziewczynę.

Oboje przestali się przytulać, aczkolwiek wciąż stali blisko siebie. Vera opierała głowę o ramię bruneta, podczas gdy ten włożył ręce do kieszeni spodni.

- Uwaga, panie i panowie! - mówił T'Challa do mikrofonu - Pokaz fajerwerków rozpocznie się za dziesięć, dziewięć... - począł odliczać, a wraz z nim duża większość zgromadzonych.

Veronica wyprostowała się bardzo podekscytowana i głośno wymawiała odliczane cyfry.

- Trzy!

- Dwa!

- Jeden!

Kiedy wybiła północ, mnóstwo fajerwerków wystrzeliło, tworząc przeróżne wzory na niebie. Huk był bardzo głośny, aczkolwiek nie przeszkadzało to zebranym, w podziwianiu wspaniałego widoku i cieszeniu się nim.

Migoczące, kolorowe światełka odbijały się w wręcz zahipnotyzowanych oczach uczniów i pracowników szkoły.

- Jeju, Bucky... - szepnęła Vera, zauroczona aktualną chwilą - To mi się chyba nigdy nie znudzi, wiesz?... - spytała, zerkając w bok, ale bruneta przy niej nie było.

Zmarszczyła brwi i momentalnie powróciła do rzeczywistości. Jej obawy wzrosły, gdyż może działo się coś naprawdę złego, o czym James nie chciał mówić.

Dziewczyna odwróciła się, by wyszukać wzrokiem chłopaka, jednakże okazało się, że brunet wcale nie odszedł ani nie zniknął.

Veronica zakryła dłonią usta, gdyż właśnie dostrzegła, jak Bucky klęczy przed nią z maleńkim czarnym pudełeczkiem.

Usłyszeli oboje piski przyjaciółek, gdyż one także dostrzegły co się tu właściwie działo.

- Veronico Rebbecco Maximoff. - zaczął brunet z szerokim uśmiechem, nie odrywając oczu od dziewczyny - Czy obdarzysz mnie tym zaszczytem, o którym marzę każdej nocy i każdego dnia, i wyjdziesz za mnie? - zapytał, podczas gdy Veronica nie posiadała się ze szczęścia - Jako zwieńczenie moich uczuć, myśli... - otworzył pudełeczko, w którym znajdował się pierścionek - Jako dowód mojej miłości do ciebie... Wybacz, że ten pierścionek nie odzwierciedla ogromu mojej pasji względem twojej osoby, jednak nie wiem czy byłbym w stanie wyrazić ją czymkolwiek innym. - oczy James'a lekko się zaszkliły - Nie chcę, żebyś czuła się jakbym naciskał na wspólny ślub. Możemy poczekać, jeśli tylko tego zechcesz. Możemy dać sobie czasu, ile tylko zechcesz. Chcę po prostu, abyś wiedziała, jak poważnie myślę o tobie i jak bardzo cię kocham. - nabrał więcej powietrza do płuc, gdyż był w tej chwili lekko nerwowy - Czy zechcesz spełnić moje pragnienia i zostaniesz moją narzeczoną, a kiedyś w przyszłości, żoną i spędzisz ze mną resztę życia? - uśmiechnął się, gdyż nie mógł powstrzymać emocji.

Veronica ocierała w tej chwili łzy, ponieważ mocno wzruszyła się słowami bruneta. Nie mogła uwierzyć, że spotkała ją taka niespodzianka i tak ogromne szczęście. Totalnie nie była do tego gotowa, nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Musiała przyznać, że James zdołał ją zaskoczyć i wprawić w niezapomniane odczucia.

- Tak, Bucky. Tak! - krzyknęła z radością, po czym pociągnęła jego dłoń, aby wstał.

Rzuciła mu się na szyję, jednak szybko od niego odstąpiła i cała drżąc ze szczęścia i zaskoczenia, wystawiła dłoń, aby James wsunął na jej serdecznego palca zaręczynowy pierścionek. Przedmiot nie miał w sobie ani diamencika, ani innego popularnego kamienia jak szmaragd, szafir czy rubin. Nie była to także cyrkonia, a perełka.

Identyczna, jak w komplecie biżuterii, który dostała od James'a na święta.

Veronica spojrzała na bruneta poważnym i jednocześnie zakochanym wzrokiem, nie mogąc pojąć tego wszystkiego.

- Robiony specjalnie na zamówienie. - wyjaśnił Barnes, nieustannie trzymając dłoń dziewczyny - Żeby pasował do kompletu. - skierował wzrok na szyję i uszy Very, po czym znów utkwił go w jej oczach.

- Buck... ja... - zaczęła - Nie wiem co powiedzieć. - ściszyła głos.

- Nie musisz nic mówić. - położył dłoń na jej policzku, po czym przysunął się delikatnie do dziewczyny.

Vera jednak przejęła inicjatywę i momentalnie złączyła swoje wargi z ustami James'a. Oplotła ręce wokół jego szyi, a chłopak z kolei objął jej talię, przysuwając ją blisko siebie. To był ich moment, w towarzyszeniu fajerwerków i osłony nocy.

Nie wiedzieli ile czasu upłynęło, nie obchodziło ich czy ktoś w ogóle patrzył i się nimi interesował lub krytykował.

Liczyli się tylko oni.

Oderwali się od siebie w końcu, patrząc wzajemnie w swoje roziskrzone, radosne oczy.

- Moja przyszła żona. - powiedział pod nosem Barnes, odgarniając kosmyk włosów Very za jej ucho.

- Kocham cię, Bucky. Tak strasznie cię kocham. - powiedziała czując, jak łzy ponownie napływają do jej oczu.

- Wbiliśmy na wyższy level. - powiedział, po czym wspólnie się roześmiali.

- Teraz już tylko i wyłącznie wyższe level'e. - dodała, splatając dłonie z Barnes'em.

- Z tobą wszystko. - powiedział - Cokolwiek, gdziekolwiek. Kiedykolwiek. - na jego ustach nieustannie znajdował się uśmiech.

Vera patrzyła na niego maślanymi oczami. Nie była w stanie opisać tego, jak wspaniałe się w tej chwili czuła.

- Chodźmy to uczcić. Zatańczmy. - zaproponowała.

- Oczywiście. - zgodził się, po czym puścił dłonie dziewczyny i wystawił swoją rękę z gracją, aby Vera mogła ją złapać.

Maximoff postąpiła zgodnie z zamierzeniem, a następnie oboje skierowali się do wewnątrz. Podeszli do DJ'a, zgodnie zamawiając piosenkę na następny taniec.

Odeszli, by ustawić się na parkiecie. Stanęli przed sobą, nie odrywając od siebie wzroku. Veronica ułożyła dłonie na policzkach Bucky'ego, a następnie wplotła je w jego włosy i złożyła na jego ustach czuły, namiętny pocałunek.

Oderwała się od bruneta i oplotła ręce wokół jego szyi. James z kolei ułożył dłonie na talii Very i dosłownie po chwili rozpoczęła się nowa, zamówiona przez nich piosenka autorstwa - jak można się domyślić - Calum'a Scott'a.

You Are The Reason rozbrzmiało i zaręczona para poczęła tańczyć w rytm piosenki.

- Na ślubie przy pierwszym tańcu też ją bierzemy. - powiedziała Vera.

- Wyjęłaś mi to z ust. - uśmiechnął się.

- Tyle wspomnień. I z piosenką, i... - rozejrzała się, a jej głos się załamał.

- Skarbie... - szepnął.

- Po prostu to tak szybko minęło. - uśmiechnęła się ze łzami w oczach - Cały ten rok.

- Tak, ale to nie oznacza, że to koniec. Że kończymy znajomości czy... sam nie wiem co jeszcze. Ale nie ma takiej opcji, żebyśmy to wszystko przerwali. - mówił Bucky - My jesteśmy zaręczeni. Mamy przyjaciół, z którymi, co niektórzy, znają się od małego. Nasza przyjaźń przez ten cały rok tak bardzo się wzmocniła, że koniec roku nie jest w stanie nas rozdzielić. Przed nami wakacje, mnóstwo spotkań i wspólnego spędzania czasu, Roni. - uśmiechnął się czule - To się nie kończy. Pewien rozdział, owszem. Ale nie cała historia. - pokręcił kojąco głową - Sama wiesz, że jeżeli uczucie jest szczere, przetrwa wszystko. Więc my wszyscy po prostu kończymy szkołę, ale nie relacje. Dorastamy, doroślejemy, więc siłą rzeczy musimy iść do przodu i zostawiać za sobą pewne rzeczy i miejsca. Ale idziemy razem. Ty, ja, nasi przyjaciele. Idziemy wspólnie.

- Potrzebowałam tego usłyszeć. - odparła po chwili milczenia - I nie wiem, skąd masz tak dobre gadanie, ale... wow. - przyznała, na co brunet się roześmiał.

- Dzięki, miło mi. - uśmiechnął się szeroko.

W pewnym momencie dostrzegli, jak przyjaciele zebrali się wokół nich i bujali wspólnie w rytm piosenki. Uśmiechali się do zaręczonych i gratulowali im.

Nie zabrakło łez, wzruszeń, uśmiechu i radości.

No i żartów. W szczególności Sam'a.

- Współczuję dziecku. - westchnął, patrząc wymownie na Verę.

- Jeszcze nie pora, ale ja też już na zaś współczuję dziecku. Że będzie miało takiego bezmózgiego wujaszka. - wzruszyła ramionami i delektowała się grymasem na twarzy Wilson'a.

- Za to ja zazdroszczę dziecku, bo będzie miało najbardziej zajebistego wuja, jakiego można mieć. - Stark poprawił marynarkę.

- Mogę być chrzestną? - ożywiła się Wanda.

- Będziesz wróżką chrzestną. - zażartował Clint.

- Wiedźmą chrzestną. - poprawił go Pietro, czym zarobił sobie spojrzenie siostry pełne dezaprobaty.

- Ja oczekuję być chrzestnym, sory, Steve. - powiedział Loki, patrząc uważnie na blondyna.

Brzmiał poważnie, aczkolwiek i on, i Rogers uśmiechnęli się do siebie po chwili.

- Zrobią tyle, żeby każdy mógł być chrzestnym i chrzestną. - zapewnił Wilson, co spotkało się ze śmiechem przyjaciół i kategorycznym kręceniem głową Very i Bucky'ego.

- Zostawcie już dzieciaka w spokoju. Teraz się bawimy! - zarządził Tony, przynosząc butelkę szampana - Za zaręczonych i za naszą pokręconą, ale jedyną w swoim rodzaju paczkę! - otworzył alkohol, lejąc nim na wszelkie strony.

Nie przeszkadzało im, że ich ubrania się w niektórych miejscach mokre od szampana - ich nastawienie było tak pozytywne, że nic nie było na tyle silne, aby wytrącić ich z tego stanu.

Kolejna piosenka, jaka rozbrzmiała na sali, była skocznym i dużo szybszym utworem.

Przyjaciele ustawili się w utworzonym przez nich kółku i poczęli skakać i wymachiwać rękami w rytm muzyki. Towarzyszyły temu okrzyki radości, śpiewanie tekstu piosenki oraz wygłupianie się.

Dali się ponieść - wirowi emocji, melodii...

Życiu.

Po prostu życiu.

Dzisiejszy dzień szykował sobie wyjątkowe miejsce w ich sercu.

W dodatku, dzisiejszy dzień sprawił, że obraz całego minionego roku nabrał nowego znaczenia, zmienił spojrzenie na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość; dał nadzieję na lepsze jutro i oblewał pozytywną energią.

Wszyscy zdawali sobie sprawę, że z pewnością czekają ich dni nie tylko te szczęśliwe, ale i bolesne.

Jednakże wiedzieli, że cokolwiek by się nie działo, byli w tym wszystkim razem.

꧁꧂

Witajcie w ostatnim rozdziale ❤️ który swoją drogą liczy ponad 10K SŁÓW!
Przebiłam więc dotychczasowy najdłuższy rozdział w moim życiu (w książce „Mirror Image", który liczy prawie 6k słów).

Cieszę się, że udało nam się dobrnąć do końca poprzez „burze" i „słoneczne dni".
Muszę przyznać, że w pewnym momencie pisania tego rozdziału po prostu się rozpłakałam.
Ale więcej moich uczuć i myśli wylewanych poprzez klawiaturę - w podziękowaniach.
A na ten moment został jeszcze epilog, który opublikuję jutrzejszego dnia.
Buźka! ❤️❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro