7. Szybsze bicie serca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


***

Mimo, że dzień otwarcia sklepu Lucy był bardzo ekscytującym dniem i przede wszystkim miło spędzonym, to w moim sercu i tak gościł weekend.

Sobotnie popołudnie gdy niemal wbiegłam do szpitala by zobaczyć małą Melanie. I cała niedziela spędzona przy małej, uroczej dziewczynce, która zdobyła całe moje serce tylko się pojawiając.

— Jeju jakie ona ma malutkie rączki — zachwycałam się, gdy mała Melanie spała w łożu tuż przy swojej zmęczonej ale podekscytowanej mamie.

W rogu szpitalnego pokoju spał Michael, który całą noc spędził przy płaczącej córeczce, by dać odpocząć swojej żonie. Uroczy gest.

— Słyszę to dziesiąty raz w przeciągu paru sekund — wymamrotała Megan, zakrywając dłońmi swoje zmęczone oczy.

— Idź spać, nie marudź już. Daj mi się nacieszyć — odparłam.

— Jeszcze będziesz miała jej dość — dodała, a po tym obróciła głowę na bok i zapadła w głęboki sen, zostawiając mnie i swoją córkę w moich niezdarnych rękach.

Moje wpatrywanie się w małego bobasa, przerwał odgłos wibracji telefonu, dobiegający z mojej torebki. Byłam pewna, że jest to Lucy, która potrzebuje mojej pomocy, bo znów zgubiła jakieś artykuły - tak jak godzinę wcześniej - ale na moim panelu powiadomień widniało imię innej osoby.

Pewnego mężczyzny, który piątkowy wieczór spędził przy moim boku. Miałam wrażenie, że omówiliśmy w piątek każdy możliwy temat i wiedzieliśmy o sobie wszystko.

Ale w tamtym momencie nie wiedziałam jeszcze, że nie wiem o nim wszystkiego.

Nathan: Na jutro przemówienie o dwóch kolejnych tematach, które są już na twoim koncie. Prace zaczynasz o dwunastej i o piętnastej Cię tu nie widzę. Od wtorku do piątku, od ósmej do siedemnastej siedzisz i wykonujesz moje polecenia. Koniec luzu. Pozdrawiam, Nathan ;)

I mimo, że uśmiech gościł na mojej twarzy to delikatnie się zawiodłam na wieść, że to co miałam do tej pory to był luz.

— Groźnie — wychrypiał Michael tuż nad moim uchem.

Myślałam, że mam zawał gdy poczułam czyiś oddech przy swojej szyi.

— Nie strasz tak! — wrzasnęłam, wyłączając telefon.

Brunet prychnął delikatnym śmiechem i odwrócił się do dużego okna za moim fotelem.

Nie wiem skąd wziął się u Michaela zwyczaj zaglądania komuś w wiadomości, ale z czasem się do tego przyzwyczaiłam. Wiedziałam, że zawsze gdy użyje przy nim telefonu to nie tylko ja odczytam treść wiadomości.

— Idź pracować, a nie krzyczysz przy dziecku — powiedział, poprawiając swoje niemal czarne włosy, gdy zrozumiał, że go obserwuje odwrócił głowę w moją stronę i posyłając mi chamski uśmieszek, puścił do mnie oczko.

Taktyczne zagranie Michaela Swarrow'a. Żadna nowość.

Przewróciłam oczami i wrzuciłam telefon z powrotem do swojej torebki, nie odpowiadając na SMS. Pogłaskałam Melanie po głowie i opuściłam szpital.

***

Niedzielny wieczór i pół nocy spędziłam na robieniu tych śmiesznych referatów, o które prosił Nathan, a które pewnie i tak zostaną zlane i wciśnięte w najbardziej nie użyteczną teczkę.

Obudziłam się zaspana i nie do końca kontaktowałam z rzeczywistością. Kilkukrotnie Lucy coś do mnie mówiła ale w tej chwili nie pamiętałam nawet kto wytargał mnie siłą z łóżka.

Wjeżdżałam właśnie windą na szóste piętro - jak co dzień rano - a przez przeszklone drzwi windy zobaczyłam Harrego w swoim biurze, na piętrze trzecim, który pakuje w walizkę wszystkie rzeczy z biurka.

Automatycznie wcisnęłam guzik stop w windzie i wybiegłam z ciasnych - ale luksusowych - czterech ścian.

— Dlaczego się pakujesz? — powiedziałam, wpadając do biura mężczyzny, z którym nie rozmawiałam zbyt dużo od wtorku.

— Bo ten zarozumiały idiota mnie wykopał — odwarknął, wściekłym tonem.

Czułam jakby każdy włos na moim ciele się najeżył. Łącznie z tymi na głowie, które były spięte w ulizanego kucyka.

Zmarszczyłam delikatnie swoje wyczesane brwi i spojrzałam na mężczyznę, który nadal pakował jakieś teczki, długopisy i notesy do swojej torby.

— Jak to? Wykopał? — spytałam.

Jednak gdy Harry obdarzył mnie najgroźniejszym ze swoich spojrzeń, pożałowałam, że ta winda w ogóle miała przycisk stop na żądanie.

Nie myśląc dłużej nad swoim czynem, skierowałam się do szklanych drzwi biura i najprędzej jak się dało opuściłam to pełne nienawiści pomieszczenie.

Zatrzymał mnie jednak krzyk Harrego i szybkie bicie serca oraz niemałe zawroty głowy, zmieszane z mroczkami przed oczami.

Anemia znowu zaczęła dawać o sobie znać.

Oparłam się dłonią o ścianę i próbowałam opanować to co działo się w moim wnętrzu. Chwile później poczułam jak ktoś bierze moją rękę i niesie prosto na miękkie siedzenie, które okazało się - gdy otwarłam oczy - kanapą w biurze Harrego.

— Britney, wszystko w porządku? Co się stało? Boli cię coś? Chcesz się napić? — usłyszałam, miliard pytań od klękającego przy mnie blondyna.

Pierwsze objawy anemii pojawiły się u mnie gdy byłam w drugiej klasie liceum. Zemdlałam na historii i nikt nie potrafił przywrócić mnie do rzeczywistości. Odpłynęłam, a gdy się obudziłam leżałam już wtedy w szpitalu.

Okazało się, że stężenie hemoglobiny było u mnie mniejsze niż cztery, gdy śmiertelne zagrożenie wynosi mniej niż sześć. Od tamtej pory w szpitalu lądowałam regularnie. Czy to z woli rodziców, czy to znowu mdlałam, przynajmniej raz na półtora tygodnia leżałam w czterech białych ścianach, blada jak one i odcięta od świata.

Później do czasu studiów był z tym spokój. Podczas studiów kilkukrotnie wylądowałam w szpitalu ale później - do tej pory - wszystko było dobrze. Nawet regularnie chodziłam na badania.

Jednak teraz znów zaczynało się sypać. Już ostatnio zauważyłam, że mocno schudłam ale nie wiedziałam czego to był wpływ. Po dzisiaj byłam w pełni świadoma co mnie już niedługo czeka.

— Jest w porządku ale gdybyś mógł to proszę szklankę wody i jakiegoś batonika — powiedziałam, unosząc głowę w stronę mężczyzny.

Harry skinął głową i biegiem pognał do kawiarenki.

Zawsze gdy mdlałam lub byłam blisko omdlenia, miałam przy sobie małą wodę i batonika. Jednak gdy od półtora roku nic u mnie złego nie występowało to przestałam nosić te rzeczy ze sobą.

Już od teraz będę musiała.

Gdy Harry wrócił do jego biura, moje oczy już dokładnie wszystko widziały, a zawroty głowy ustąpiły. Mężczyzna podał mi batonika i niewielką niegazowaną wodę i usiadł tuż przy moim boku.

Wzięłam kęs batona i poczułam żółć podchodzącą mi do gardła, jednak udało mi się zwalczyć odruch wymiotny.

— Jak się czujesz? — spytał zaniepokojony Harry, pocierając swoje duże dłonie o siebie.

— Jest w porządku — odparłam. — Dziękuje.

Harry kiwnął głową i posłał mi miły uśmiech, który z trudem odwzajemniłam, a naszą dziwną chwilę prywatności przerwał oburzony Nathan, wchodzący w głąb pomieszczenia.

— Harry, co tu jeszcze robisz? — zapytał, spoglądając w moją stronę dziwnym wzrokiem, którego nie umiałam zidentyfikować.

Blondyn od razu podniósł się z kanapy i chwycił za torbę, zostawioną na niewielkim przeszklonym biurku.

— Britney zemdlała, zajmij się nią — powiedział Harry, klepiąc Nathana po plecach.

Mój szef - który właśnie wykopał Harrego z pracy - posłał mu mordercze spojrzenie i odwrócił swoją ostro zarysowaną twarz w moją stronę.

Harry na odchodne mi pomachał i odszedł, nie odpowiadając mi na pytanie jak stracił te pracę.

— Wszystko w porządku? — zapytał Nathan, nachylając się delikatnie nade mną.

Pokiwałam głową i wstałam na równe nogi.

— Może dziś odpuścisz? — zaproponował mężczyzna.

— Nie ma takiej opcji — chwyciłam za swoją torebkę i szybkim krokiem ruszyłam w stronę windy, w tle słysząc ciche prychnięcie Nathana.

***

I choć ten nieszczęsny poniedziałek był moją zmorą, to piątek trzynastego listopada, okazał się być gorszy niż wszystko inne.

Z początku było pięknie. Megan wyszła ze szpitala i wróciła do swojego domu na obrzeżach miasta, sklep Lucy rozwijał się bardzo szybkim tempem, a strona internetowa, którą założyła moja przyjaciółka cieszyła się już dużą popularnością.

Jednak moje szczęście nie zna granic.

Do pracy dotarłam z godzinnym spóźnieniem, gdyż autobus, którym postanowiłam pojechać stał w korku spowodowanym wypadkiem. Wychodząc z mieszkania złamałam szpilkę i musiałam wrócić po inne buty. Zbiłam kolejną szklankę w naszym mieszkaniu, przypaliłam koszule żelazkiem i złamałam swoją czerwoną pomadkę. Britney Mitchell i piątek trzynastego to była by niezła komedia w kinach.

A gdyby tego było mało, to wzrok Nathana, gdy wbiegłam do biura mówił więcej niż tysiąc słów.

Byłam pewna, że w głowie szuka miejsca, w którym mógłby pochować moje zwłoki.

Cały tydzień na mnie narzekał, począwszy od przemówień, które pisałam w weekend, po zły cukier dodany do jego kawy.

Po prawie trzech tygodniach pracy tutaj, byłam stuprocentowo przekonana, że gdy tylko Nathan przeniesie mnie do osobnego gabinetu, momentalnie opuszczę ten budynek.

— Zaszczyciłaś mnie swoją obecnością, Mitchell — powiedział.

Zdziwił mnie fakt, że nie wyczułam w jego głosie jadu. Jego wzrok wędrował po moim ciele, a kąciki ust unosiły się w miłym uśmiechu. Takiego przywitania z jego strony nie spodziewałby się chyba nikt.

Wygięłam usta w dziwnym uśmiechu i zajęłam miejsce przy swoim biurku.

— Nie rozsiadaj się — zarządził Nathan.

Spojrzałam na niego krzywo. Mężczyzna pokiwał błagalnie głową i ruszył w moją stronę z kluczykami w ręku. Pochylił delikatnie się nad moim biurkiem i niemal wyszeptał kolejne słowa na moje ucho.

— Jedziesz ze mną.

I pospiesznym krokiem, jak skulony szczeniaczek na zawołanie Nathana, jechałam z nim w nieznane mi strony. Bez żadnego cienia wyjaśnień.

Czterdzieści minut po minięciu znaku wyjazdowego z Kalifornia City, stanęliśmy przed niewielkim białym budynkiem z ozdobnymi futrynami i rzeźbami, który w oknach idących przez całą wysokość ukazywał śliczne wieczorowe sukienki.

— Po co tu jesteśmy? — spytałam, zamykając drzwi czarnego lamborghini, należącego do Nathana.

— Jedziesz ze mną na bankiet za tydzień do Las Vegas — zadeklarował mężczyzna.

Oczy szeroko mi się otwarły, a szczęka - miałam wrażenie - że opadła na samo dno piekła, w którym się znalazłam.

— Las Vegas? Bankiet? Ja jadę? Z tobą? — wyrzucałam z siebie pytania.

Poczułam jak przez całe ciało przepłynął mi dreszcz gorąca.

Poczułam chłodną dłoń mężczyzny na swoim ramieniu, a po chwili moje nogi same ruszyły za Nathanem.

Co się ze mną dzieje?

— Znajdź sobie coś — oznajmił mężczyzna, zajmując miejsce na jednej z czarnych skórzanych kanap ma środku salonu sukien wieczorowych.

Nie miałam ochoty spędzać tu czasu, bo wolałam gdyby sukienkę, w której miałam gdzieś wystąpić zaprojektowała mi Lucy. Jednak wzrok Nathana gdy rozchyliłam swoje usta odpowiedział mi na każde pytanie, którego nie planowałam nawet zadać.

Ruszyłam więc przez salon, szukając czegoś co rzuci mi się w oczy.

I choć robiłam już trzecie okrążenie wokół dużego jednak sklepu, to nie było nic co wpadło by w mój gust. Poprosiłam więc ekspedientkę o małą pomoc.

— Szukam czegoś na bankiet bądź coś na imprezę wieczorową — wyrecytowałam tekst, który w drodze do kobiety przerobiłam kilkukrotnie.

Od zawsze stresowały mnie bezpośrednie konfrontacje z inną osobą, ale i tak poszłam na prawo wiedząc, że tam tylko takie spotkania mnie czekają.

Średniego wzrostu blondynka, na którą Nathan nie zwrócił uwagi gdy przechodziła tuż przed jego oczami, zaprowadziła mnie prosto do regału z błyszczącymi, matowymi, tęczowymi, ozdobnymi sukniami.

Chwyciłam za prostą satynową, niebieską sukienkę na cienkich ramiączkach i ruszyłam do przymierzalni ale nie po to by ją mierzyć.

Wyjęłam komórkę z torebki i zrobiłam prędko zdjęcie sukienki, której kolor mnie urzekł.

Britney: Zrobisz coś z niej?

Zapytałam swojej przyjaciółki, a niedługo po wysłaniu fotografii, otrzymałam wiadomość zwrotną.

Lucy: Bierz, a ja wymyślę co się z niej zrobi ;)

Chwyciłam więc za wieszak i zmierzyłam zwiewną sukienkę, by sprawdzić czy rozmiar będzie w ogóle odpowiedni.

Wyszłam z  przymierzalni do dużego lustra przy kanapach i obróciłam się, zwracając na siebie uwagę Nathana.

Mężczyzna zmierzył moje ciało pożądającym wzrokiem, odkładając komórkę do kieszeni czarnych jeansów i skupił swoją uwagę tylko na mnie.

W jego brązowych oczach zobaczyłam ledwo dostrzegalny błysk, a kącik jego bladych ust uniósł się na mój widok. Jego spojrzenie, które dostrzegałam w dużym lustrze, roztapiało mi serce.

Boże... czemu on tak działał!?

Obróciłam się w każdą możliwą stronę świata by przyjrzeć się dokładnie sukience i choć wiedziałam, że dzięki Lucy przejdzie metamorfozę nie do poznania, to już teraz mogłam stwierdzić, że była najpiękniejszym co zagości w mojej szafie.

Kolor metalicznego błękitu i satynowy materiał idealnie ze sobą współgrały, tworząc ideał sukienki.

Zarzucając swoją kitkę na tył pleców, obróciłam się i skierowałam do przymierzalni, schodząc po dwóch stopniach, które prowadziły z podestu luster, na którym stałam.

Chciałam już wejść do przymierzalni gdy na moim biodrze pojawiła się duża męska dłoń. W moim podbrzuszu zawirowało, serce wykonało salto, a nogi zrobiły mi się jak z waty. I wtedy do moich nozdrzy dotarł ten bogaty aromat, który był zarezerwowany tylko dla Nathana.

Chyba właśnie się rozpływałam.

Mężczyzna spojrzał na mnie z błyskiem w swoich czekoladowych oczach i odchylając zasłonę szatni przysunął swoje wargi do mojego ucha.

Jednym ruchem dłoni sprawił, że moje wnętrze się roztapiało.

— Tym uświadomiłaś mi, że chce cię jeszcze bardziej niż wcześniej.

***

Kiedy chcecie rozdziały?

#TheLawyer

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro