11. Fasolka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Indyk, sałata, mąka, jajka, szynka, imbir, w sumie to dwie mąki, chleb kukurydziany... — wymieniałam, zapisując wszystko na kartce.

— Ty robisz obiad dla osiedla czy dla naszych najbliższych? — Przerwał mi Nathan, zerkając przez ramię w zapełnioną listę zakupów, na które miał się udać.

— A wiesz ile osób przyjedzie?! Zdajesz sobie z tego sprawę!? — Krzyknęłam, wyrzucając długopis gdzieś za siebie.

Nathan odskoczył ode mnie, wystawiając dłonie w geście obronnym. Jego brązowe oczy były powiększone do niebotycznie wielkich rozmiarów.

— Będzie tylko Nicole, Nicholas i Lucy, Michael i Megan, Jacob i my.

— No widzisz! — Krzyknęłam. — To aż osiem osób!

Nathan pokiwał głową, na znak, że rozumie i podał mi długopis, który przeturlał się pod jego nogami.

— Zielona fasolka, czekolada dużo, jabłka i mąka raz jeszcze. To wszystko. Jedź i nie wracaj póki tego wszystkiego nie znajdziesz. Żegnam.

Wcisnęłam kartkę w tors Nathana i szybko odwróciłam się do garnka gdzie gotowały się ziemniaki. Usłyszałam trzask drzwi frontowych i przewiązałam sobie fartuszek w pasie. Miałam do zrobienia jeszcze tyle, a nie miałam praktycznie niczego w lodówce. Jedyne co mogłam na razie przygotować to puree.

Odłożyłam miskę na blat i przypomniałam sobie o wywieszeniu skarpet na kominku. Pobiegłam na górę do pokoju, który na razie zagracony był niepotrzebnymi rzeczami i robił trochę za garaż, zważając na to, że stały tutaj opony, wyciągnęłam z jednego kartonu jedenaście skarpet, które kupiłam kilka dni wcześniej wracając od mojej mamy. Wzięłam również marker, małe karteczki i cienką wstążeczkę.

Zbiegłam na dół z rękami pełnymi różnych gadżetów i akurat gdy usiadłam na kanapie w salonie, zadzwonił mój telefon. Jeśli to Nathan i nie wie jak wygląda zielona fasolka to go chyba uduszę, pomyślałam. Odłożyłam skarpety, marker i wstążki na szklaną ławę. Sięgnęłam z blatu telefon i przeciągnęłam zieloną słuchawkę.

— Cześć córeczko! Nie uwierzysz jaką niespodziankę zrobił mi Evan! — Krzyknęła do słuchawki moja mama, odsunęłam od ucha trochę telefon, bo przez głośność z jaką mówiła, omal nie pękły mi bębenki.

— No słucham. Czym cię zaskoczył tak bardzo, że ucierpiały na tym moje uszy.

— Jestem w Hiszpani! Rozumiesz?! Spełnił moje marzenie, kochanie! — Krzyknęła.

Uśmiech tak jakoś sam wpłynął na moje wargi, a humor od razu się poprawił. Moja mama od zawsze pragnęła odwiedzić Hiszpanię, a to, że zabrał ją tam Evan, tylko sprawiło, że bardziej go polubiłam.

— Wrócę dopiero po nowym roku, słonko ale będę ci wysyłać bardzo dużo zdjęć. Kończę i Wesołych Świąt!

— Wesołych Świąt, mamo. — Powiedziałam, rozłączając się.

Odłożyłam już telefon na blat i ruszyłam do salonu, jednak tym razem telefon wydał dźwięk, przychodzącego powiadomienia. Przewróciłam oczami i wróciłam do blatu.

Nathan: *załącznik* tak wygląda fasolka?

Ręce mi opadły.

Uderzyłam czołem w blat i głośno westchnęłam, licząc do dziesięciu.

— Spokojnie Britney. Nie możesz zabić swojego męża, bo byłby to skandal. — Mówiłam sama do siebie.

Britney: tak kochanie. tak wygląda fasolka.

*

Otworzyłam pikający piekarnik, omal nie strącając z blatu miski z puree. Mój rozczochrany kok, który wyglądał już bardziej jak gniazdo, zasłaniał mi połowę widoczności, przez co czołem uderzyłam w płytę indukcyjną.

Odrzuciłam naczynię z indykiem na blat i wytarłam dłonią pot z czoła. Nathan rozsiadł się wygodnie na kanapie i oglądał telewizję. Wciągnęłam głęboko powietrze, próbując się uspokoić i dotarł do mnie kolejny raz dźwięk z piekarnika, informujący, że tarta z jabłek była już gotowa.

Włożyłam na dłoń rękawicę i wyciągnęłam blachę z ciastem. Dzwonek do drzwi zadzwonił, wzdrygnęłam się i kolanem uderzyłam w drzwi piekarnika.

— Ała — syknęłam, odkładając blachę na płytę indukcyjną, bo na blacie brakowało już miejsca.

Brunet spojrzał na mnie kątem oka i zaczepnie się uśmiechnął, co spotęgowało moją irytację, która nie opuszczała mnie od samego rana. Odrzuciłam rękawiczki na podłogę i pomaszerowałam do drzwi. Otworzyłam je i ukazała mi się Nicole z małym Charlie'm na rękach.

— Cześć. Wezmę go, a ty się rozbierz. — Powiedziałam, odbierając od brunetki malca. — Masz. Zajmij się siostrzeńcem, nierobie. — Powiedziałam do Nathana, sadzając mu chłopca na kolana.

Malec miał dopiero trzy tygodnie i był wcześniakiem, a wyglądał co najmniej na półroczne dziecko. Nathan zdjął chłopcu czapkę i położył go sobie wygodnie na ręce.

— Cześć braciszku — sapnęła Nicole, wchodząc do salonu.

Kobieta uczesała sobie wysokiego schludnego koka i ubrała kremową sukienkę na długi rękaw. Widoczne było to, że ciąża jej służy. Skierowałam się znowu do kuchni, jednak znowu do moich uszu dotarł dzwonek do drzwi. Ciężko wzdychając ruszyłam do drzwi frontowych.

— Britney! — Krzyknął mężczyzna, porywając mnie w niedźwiedzi uścisk. — Przywiozłem trochę prezentów. — Powiedział, nerwowo drapiąc się po karku i spoglądając na sześć dużych toreb za sobą.

— Wejdź, Jacob.

Nie wysiliłam się powiedzieć nic więcej, bo moja cierpliwość i nerwy były naprawdę mocno uszkodzone. Jacob zdjął brązowy płaszcz oraz buty i wszedł do salonu.

— Oho Nathan Wilson i dziecko? Dobrze widzę? — Zadrwił na co mój mąż wystawił w jego stronę środkowy palec.

Jak z dziećmi.

Nicole popatrzyła na mężczyznę i wyglądali jakby się nie znali. Po chwili jednak byłam już pewna, że Nathan nigdy ich ze sobą nie poznał, bo podając sobie ręce, wypowiedzieli też swoje imiona.

Weszłam do kuchni i zaczęłam kroić tartę, chleb kukurydziany oraz podlałam indyka sosem. Dzwonek do drzwi znów rozniósł się echem po całym domu, tym razem jednak Nicole ruszyła do drzwi.

— Otworzę. — Powiedziała, truchtając do przedpokoju.

— Ale tutaj tłumy. Święta jak u gwiazd z Hollywood! — Krzyknął znajomy głos kobiety, która była mi teraz bardzo potrzebna.

Nie potrafiłam przygotować ciastek imbirowych, a Megan znała tajny przepis, który był pyszny.

— A ty gdzie dziecko zgubiłaś? — Spytał Jacob, witając się z rudowłosą. Megan wskazała dłonią do tyłu, gdzie ukazał się Michael z roczną Melanie na rękach. — No kolejny! Co wy wszyscy z tymi dziećmi macie?

Michael popatrzył na niego smętnie i po kryjomu wskazał palcem Megan, która stała już do niego tyłem i zmierzała w moją stronę. Jacob głośno się zaśmiał.

— Widziałam, kochanie. — Prychnęła Megan, składając usta w dziubek.

Michael zrobił minę przerażonego psa. Naprawdę fajnie obserwowało się ten cyrk zboku. Nieźle można było się uśmiać. Megan weszła do kuchni i od razu wiedziała za co się zabrać. Na swoją ciemno zieloną sukienkę, wciągnęła czarny fartuszek.

Rozmowy w salonie nieustannie trwały, a cały zebrany tłum co chwilę śmiał się z żartów Michaela i głupich ale zabawnych tekstów Jacoba. No kto by pomyślał, że będę spędzała święta z moim byłym wykładowcą biologii.

Megan w mojej kuchni czuła się jak u siebie, a po chwili dołączyła do nas Nicole, która po kilkukrotnym zapytaniu Jacoba czy na pewno chce zająć się Charliem, zostawiła dziecko w jego opiece.

— Gdzie Lucy? — Spytała, biorąc do rąk stos naszykowanych wcześniej talerzy. Megan wzruszyła ramionami, a ja spojrzałam na okno, przez które widać było dom Davis'ów. — Zaniosę to. — Dodała, unosząc wyżej talerze.

Naszykowałam wystarczającą ilość szklanek i odstawiłam je na blat, gdzie chwile później zabrała je Nicole. Drzwi domu otworzyły się, a do środka z impetem wpadła Lucy.

— Nigdy. Więcej. Nie. Wyjdę. Za. Mąż. I. Nie. Urodzę. Więcej. Dzieci! — Wrzasnęła kobieta, która na ogół była spokojna.

Lucy w wydaniu wściekłej mamuśki wcale nie wyglądała miło. Przeciwnie. Była niesamowicie przerażająca. Michael wszedł do kuchni, zostawiając swoją córkę w ramionach Nathana. Spojrzałam na ten uroczy widok, który ostudził buzujące we mnie emocje.

— Melisy? — Zaproponowałam po chwili przyjaciółce. Rudowłosa popatrzyła na mnie upiornie, zaciskając mocno szczękę. Megan zachichotała, wkładając ciastka imbirowe do rozgrzanego piekarnika.

— Melisa dla niej, to jak dla byka mały ziemniaczek. — Zadrwił Michael, gestykulując dłońmi. — Górna szafka po lewej, za żelazkiem.

Zmrużyłam oczy na słowa mężczyzny i po chwili sięgnęłam dłonią do wskazanej szafki. Jak się okazało za żelazkiem stała butelka Whisky. Pokiwałam bezsilnie głową i spojrzałam na swojego męża, który uciekał wzrokiem gdziekolwiek się dało, byle nie spojrzeć mi w oczy. Przez chwilę dla niego interesujący był nawet płomień z kominka.

Lucy chwyciła za butelkę z alkoholem i wypełniła swoją szklankę. Drzwi frontowe znów się otworzyły, tym razem wszedł przez nie Nicholas z małym Liamem na rękach. Chłopiec płakał tak głośno, że w domu nastała całkowita cisza.

Odwiązałam fartuszek, który miałam na sobie i poszłam do chłopca, bo ani Lucy, ani Nicholas, ani trochę sobie z nim nie radzili. Wzięłam małego blondyna na ręce i delikatnie pocałowałam w głowę. Jego czoło było całkowicie rozgrzane. Mamy powód płaczu.

— Nathan — zawołałam męża, który od razu do mnie podszedł, sadzając małą Melanie na kanapie tuż obok Jacoba. Trzydziestolatek zdecydowanie miał dar do dzieci, bo Charlie jeszcze ani razu się nie rozpłakał. — W szafce powinny być leki na zbicie gorączki. Dla malucha rzecz jasna.

Brunet skinął głową i zniknął w kuchni, a ja obserwowana przez wszystkich wokół weszłam po schodach na górę, gdzie panowała kompletna cisza.

Nie miałam pojęcia skąd w moim domu znalazł się cały asortyment z lekami dla dzieciaków, ale nie próbowałam w to wnikać. W tym momencie uratował nas wszystkich.

Chłopczyk wciąż płakał. Weszłam do łazienki i wyciągnęłam z szafki najmniejszy ręcznik, jaki tylko posiadałam. Jedną ręką włożyłam go do zlewu i odkręciłam zimną wodę. Nathan wpadł do łazienki z całym koszykiem lekarstw.

— Nicholas dał jeszcze to — powiedział, potrząsając dłonią, w której trzymał butelkę Liama. — Lucy chyba ma zły dzień.

— Mhm — mruknęłam, skupiając się na znalezieniu odpowiedniego leku.

Nathan odsączył ręcznik z niepotrzebnej wody i delikatnie przyłożył do czoła chłopca. Jego mina była tak cholernie skupiona, że nie mogłam powstrzymać się od uniesienia kącików ust.

Ruszyłam z płaczącym chłopcem do naszej sypialni i położyłam go na miękkiej poduszce. Nathan położył się tuż przy Liamie i pogłaskał jego blond loczki. Odlałam do strzykawki odpowiednią ilość syropu, a w tym samym momencie do pokoju wszedł Jacob z małym, śpiącym Charliem na rękach.

— Chcecie? Tak do kolekcji? — Spytał, unosząc dłonie z malcem.

Spuściłam bezsilnie głowę i zrobiłam miejsce dla drugiego malucha. Posadziłam sobie Liama na kolanach i stopniowo wlewałam mu lekarstwo, a Nathan podawał mu picie, co chwilę ręcznikiem wycierając jego plucia.

Położyłam się obok dwóch małych istotek, które w bardzo krótkim czasie skradły moje serce. Charlie smacznie spał, pociągając co chwilę smoczka, a Liam powoli odpływał.

Gdy upewniłam się, że poduszki zabezpieczają obu chłopców przed upadkiem, weszłam do garderoby i wsunęłam na siebie szybko białą sukienkę z dekoltem w kwadrat i bufiastymi rękawami. Włosy rozpuściłam i popsikałam odżywką, by wyglądały świeżej.

Następnie zeszłam na dół gdzie wszyscy siedzieli już przy stole. Jedynym dzieckiem, które jeszcze miało jakąkolwiek siłę, była Melanie. Zupełnie niezniszczalna jak jej mama. Megan i Michael podarowali swojej córce ogrom energii.

— Britney, a może to czas na dziecko, hm? — Spytała Megan, nakładając na swój talerz kawałek indyka.

— Czy wy wszyscy się uwzięliście na te dzieci? — Wyrzuciłam z bezsilnością, zajmując swoje miejsce.

Dłoń Nathana szybko znalazła się na moim udzie, delikatnie je ściskając. Spojrzałam na mężczyznę, który kiwnął głową w kierunku swojej siostry. Podążyłam za jego wzrokiem. Nicole i Jacob najwyraźniej odnaleźli wspólny język i delikatnie zachowywali się, jakby byli tu całkiem sami.

Brunetka co chwilę wybuchała śmiechem nie spuszczając wzroku z Jacoba. Wyglądała na naprawdę szczęśliwą. A zasługiwała na szczęście. Bezdyskusyjnie i całkowicie. Wystarczająco już wycierpiała na tym świecie.

Lucy, która wcześniej wyglądała jak wściekły byk, teraz w objęciach Nicholasa była kompletnie bezbronna. Delikatnie zarumienione policzki oznaczały tyko, że Nicholas szeptał jej czułe słówka wprost do ucha. Naprawdę lubiłam ich dwójkę. Wzajemnie się dopełniali.

— Kochanie — wyszeptał na moje ucho Nathan, delikatnie przejeżdżając kciukiem po policzku. — Odpłynęłaś chyba?

Skinęłam delikatnie głową i sięgnęłam dłonią po lampkę wina. Wstałam na równe nogi i stuknęłam widelcem o butelkę.

— Dzisiaj piją tylko kobiety. Faceci zajmują się tymi małymi potworami — powiedziałam, nalewając alkohol do kieliszka Nicole.

Brunetka od razu się rozpromieniła.

— Takie podejście mi się podoba! — Krzyknęła Megan, klaskając jednorazowo w dłonie.

— Jak dobrze, że nie jestem ojcem. — Odetchnął z ulgą Nathan, na co reszta ekipy zawtórowała mu śmiechem.

#TheLegal

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro