Diecinueve. Początek wojny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wtorek; pierwszy dzień napadu
     Odkąd nad Madrytem pojawiły się sterowce zrzucające pieniądze na ulice, a Profesor na wszystkich ekranach z ważnym komunikatem, zapanował niezły chaos. W tym rozpoczęły się protesty przed Bankiem Narodowym Hiszpanii. Dzięki przechwyceniu wiadomości przekazywanych przez radio, podszyliśmy się pod jednostkę wojska wezwaną do opanowania sytuacji przy banku. Na miejsce dojechaliśmy furgonetką. Podczas gdy jeden zespół podszedł do głównego wejścia, aby załatwić u ochroniarzy zezwolenie na wjazd, drugi zespół (w tym ja) czekał w aucie. W przeciwieństwie do pierwszego napadu, do którego podchodziłam na początku na spokojnie, tym razem byłam nieco zestresowana. W końcu policja znała niektóre nasze sztuczki i mogła wykorzystać je przeciwko nam.
      Początkowo wszystko szło sprawnie. Weszliśmy do banku, ludzi zgromadziliśmy w bibliotece, pozbyliśmy się przykrywek. Palermo przywitał zakładników, Denver i Sztokholm pozbierali komórki, reszta drużyny też brała się do pracy. Wszystko pięknie, prawda? Nic bardziej mylnego. Obserwowałam zakładników, kiedy zdałam sobie sprawę, że brakuje owieczki tego napadu. Dyrektora banku.
  — Nie ma dyrektora, a Tokio i Nairobi powinny były go dawno sprowadzić — powiedziałam.
  — Długo ich nie ma, to fakt. Zdecydowanie coś poszło nie tak — odpowiedział Berlin.
  — Powinniśmy to sprawdzić — stwierdziłam.
  — I to szybko — odparł tata.
Chwilę potem wraz z Helsim, Salemem i Palermo poszliśmy do głównego holu zobaczyć co się dzieje. Widok całej akcji nie był zadowalający. Nairobi i Tokio, które pilnowały dyrektora banku, były okrążone przez jego specjalną ochronę, składającą się z czterech byłych komandosów, do tego diabelnie dobrze wyszkolonych. Szczególną uwagę przykuł mierzący do Nairobi łysy, chudy człowiek. Niejaki César Gandia, jeśli dobrze pamiętam jego nazwisko z dokumentów.
  — Patrz, Jason Statham — wyszeptałam do stojącego obok mnie Salema.
  — Ta, chyba z supermarketu — odpowiedział, lekko się śmiejąc.
Uśmiechnęłam się, po czym wymierzyłam do omawianego przed chwilą ochroniarza.
  — Panowie, rzućcie broń! — krzyknął Palermo do "buntowników". — To ja tu dowodzę i jestem najważniejszy, także proszę celować do mnie! — dodał.
  — Jaki skromny... — mruknął Salem.
  — Drgnijcie, a one zginą — odpowiedział Gandia, pewnym siebie i chamskim tonem.
  — Chyba ty — wymamrotałam.
— Mówimy do ciebie! — kontynuował Palermo. — Wiemy, że co niedzielę siedzisz na strzelnicy, a do tego kupujesz magazynki do broni, bo całe życie czekasz na chwilę, w której będziesz mógł zostać bohaterem. Ale radzę pomyśleć o twoim małym synku. Wyobraź sobie jego twarz i powoli odłóż broń, patałachu.
Gandia i reszta strażników odkładali już swoje pukawki, kiedy nagle wybuchła strzelanina, w której Palermo porządnie ucierpiał. Do jego oczu dostały się kawałki szkła, które później trzeba było wyciągnąć. Tak też zrobiliśmy, a dowódcy został założony opatrunek na oczy.
— Palermo, Palermo... ty imbecylu — skomentował Berlin po operacji.
— Ten cały imbecyl to twój najlepszy przyjaciel — odparł Palermo. — Tak tylko przypominam.
— Co ja z tobą mam... — wymamrotał tata.
— Wiem, że to zabrzmi dziwnie... w końcu Berlin i Nairobi są po ślubie... ale twój ojciec i Palermo są siebie warci — wyszeptał do mnie Salem.
— Uwierz mi, gdyby zamiast pięknego duetu Nairobi i Berlina podczas pierwszego napadu mielibyśmy duo Berlina i Palermo, to pewnie bym ich zeswatała — odpowiedziałam, również szeptem.
Chwilę potem zaczęliśmy we dwójkę chichotać.
— Dzieciaki, nie śmiejcie się z mojego najdroższego przyjaciela, bo to bardzo poważny człowiek, z którego nie należy się nabijać — zwrócił się do nas Berlin.
Wraz z Salemem zasalutowaliśmy, jednocześnie mówiąc:
— Aj aj kapitanie!
Berlin również zasalutował, a Palermo wtrącił:
— Nie widzę waszych uśmieszków, ale zapewniam was, że jak znów zacznę widzieć, to zedrę je wam z twarzy. Macie to zagwarantowane.
Zaczęliśmy się we trójkę śmiać.
Niestety życie złodzieja za łatwe nie jest, więc pojawił się kolejny problem. Drzwi do banku miały się otworzyć lada chwila, a my musieliśmy zdobyć czerwone teczki z sejfu. W owych teczkach były trzymane dokumenty odnośnie "brudnych" interesów rządu. Żeby się do nich dostać, potrzebny nam był dyrektor banku. Wraz z Nairobi i Palermo (chodzącym o lasce, która miała mu pomagać w orientacji w terenie) zaprowadziliśmy go na dół, do pomieszczenia z piecami i sejfem, gdzie czekali Denver oraz Bogota. Ten drugi powiedział Delfinowi, jak będzie przebiegała akcja. Bogota już podawał mężczyźnie butlę z tlenem, kiedy ten stwierdził, że "nigdzie się nie wybiera". Palermo zaczął tłumaczyć, że innego wyjścia nie ma. Dyrektor wyglądał jakby właśnie miał zmieniać zdanie oraz najprawdopodobniej wykonywać zadanie, kiedy Denverowi odbiło i walnął Delfina tak, że ten stracił przytomność.
  — Oszalałeś?! — wrzasnęła Nairobi, po czym podbiegła do dyrektora banku. — Zapomniałeś, że ma problemy z sercem?!
  — Cholera... — odparł Loczek, łapiąc się za głowę.
  — Nie choleruj mi tutaj! Jeśli facet zginie, mamy przesrane! — powiedziałam zdenerwowana, kucając aby pomóc Nai.
  — Znowu coś ktoś sknocił? — wtrącił zawiedzionym tonem Palermo.
  — Pora na plan B... — oznajmił Bogota, zakładając sprzęt do nurkowania i zabierając ładunki wybuchowe.
Zaraz po tym wszedł do sejfu. "Jasny szlag... on chce wysadzić te drzwi" skojarzyłam fakty. Niedługo potem usłyszeliśmy huk. Wraz z Nairobi rozszerzyłyśmy oczy z przerażenia, a Denver coraz intensywniej powtarzał "Cholera" pod nosem. Kiedy czarnowłosa z moją pomocą podłączała sprzęt medyczny do Delfina, Bogota opuścił sejf z czerwonymi teczkami, które następnie podał Denverowi. Loczek dobrze wiedział, co trzeba z nimi zrobić.
— Młoda, chodź! — zawołał mój przyjaciel.
— Ale... — chciałam zacząć, ale przerwano mi.
— Damy radę, leć! — odparła Nairobi.
Przytaknęłam, po czym pobiegłam za synem Moskwy. Dotarliśmy do głównego holu, gdzie Helsinki czekał z karabinem maszynowym i zakładnikami naszykowanymi do wykonania zadania, jakim było pokazanie teczek pelikanom. Problem był taki, że owymi zakładnikami byli ochroniarze, z którymi wcześniej stoczyliśmy strzelaninę. Na nasze nieszczęście Gandia chciał przekonać swoich współpracowników, żeby "niczego nie robili, bo zaraz przyjdzie policja". Denver wdał się z nim w kłótnię, a Helsi próbował im przerwać.
  — Nie mamy na to czasu — wymamrotałam sama do siebie.
Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce, więc wyrwałam Denverowi teczki, zabrałam białą szmatkę i wyszłam na zewnątrz, krzycząc:
— Biała flaga! Biała flaga! — powtarzałam, wymachując materiałem.
Uniosłam ręce do góry, aby pokazać co trzymam. Po chwili obserwowania tłumu naszych fanów napierających na policję, rzuciłam teczkami przed siebie i szybko wróciłam do środka banku.
— Trzeba ci Kopa przyznać jedno... jesteś zdrowo szurnięta — zaśmiał się Loczek.
— "Wariatka" to moje drugie imię — odpowiedziałam, śmiejąc się.
Było późne popołudnie, wraz z Salemem oraz Nairobi mieliśmy wartę przy zakładnikach, którzy jedli właśnie obiad. W pewnym momencie szef ochrony powiedział:
— Hej cyganko, daj mi wody! — zawołał.
Odwróciliśmy się do zakładnika, a Nairobi spytała:
— Do mnie mówisz?
— Głucha jesteś? Daj mi wody! — powtórzył.
— Jeśli chce ci się pić, to grzecznie poproś. Nie musisz wyzywać innych — wtrącił Salem.
— Sierotka, co własnej siostry nie upilnowała. Byłeś taki mądry, kiedy umierała? — zapytał ten łysy gnojek.
Salem nie odpowiedział. "Głupi Pitbull, nie wiem skąd wziął te informacje, ale wie jak je wykorzystać" pomyślałam.
— Okej, chcieliśmy to załatwić grzecznie, ale z tobą się nie da. Rasistowski śmieciu — odparłam.
— Odezwała się psychopatka. Zamiast w poprawczaku powinni byli cię zamknąć w psychiatryku — stwierdził Gandia.
— O ty gnido... — wymamrotałam przez zęby.
— Gandia! — zawołał Palermo stojący u szczytu schodów.
Wszyscy spojrzeliśmy w stronę dowódcy, któremu Denver pomógł zejść na dół. Obaj podeszli do Gandii.
— Wzrok nieco mi się pogorszył, ale resztę zmysłów mam wyostrzoną... mam wrażenie, że nas nie szanujesz — zaczął Palermo, jednocześnie dając Denverowi znać, że ten może go puścić.
  — Idioci w maskach nie zasługują na szacunek — stwierdził szef ochrony.
"Żebyś się nie zdziwił, jak ci cali idioci w maskach wsadzą ci bombę atomową do dupy" pomyślałam wkurzona.
  — Ha. Być może masz rację... być może jej nie masz... jedno jest pewne. Naoglądałeś się telewizji. Co myślisz, że jesteśmy jak banda Robin Hooda? Że jesteśmy potulnymi koalami w maskach Dalego? — kontynuował "Daredevil".
— Jak mówiłem, jesteście debilami, jednooki pe... — Gandia nie skończył, ponieważ Palermo uderzył go laską w twarz.
— Ojeju, wybacz, ręka mi się omsknęła! — odparł prześmiewczo dowódca, po czym walnął "Pitbulla" jeszcze raz. — Boże, przepraszam, nie wiem co się dziś ze mną dzieje!
Palermo dalej okładał Gandię laską, kiedy Salem szepnął mi na ucho:
— Czy powinniśmy go powstrzymać?
— E tam, przynajmniej dzieje się coś ciekawego — odpowiedziałam.
Niestety "przedstawienie" nie trwało długo, ponieważ syn Moskwy odciągnął "Daredevila" od "Pitbulla".
— Ja jeszcze nie skończyłem! — krzyczał Palermo, wierzgając się.
— Uspokój się! — powiedział Denver.
Podczas gdy mój przyjaciel próbował uspokoić ślepego diabła, podeszłam do Gandii, kucnęłam przy nim i powiedziałam:
— I na co ci to było, Statham? Słuchaj, wystarczy, że... — nie dane było mi skończyć, ponieważ Gandia kopnął mnie w twarz.
Opadłam na podłogę i poczułam jak krew mi leci z nosa. "Ten łysy Pitbull kopnął mnie w twarz... a więc tak się bawimy" pomyślałam.
— Dobra, cofam... Statham by mnie nie kopnął w twarz. Do tego jest fajniejszy od ciebie — powiedziałam, wstając.
Rozejrzałam się po holu. Oprócz przerażenia Nairobi, Denvera i Salema, zdziwienia Palermo i zakładników obserwujących to zdarzenie, zauważyłam samotnie leżący na podłodze plastikowy widelec. Podeszłam do niego, wzięłam, a następnie zaczęłam się mu przyglądać. Potem odwróciłam się w stronę tej łysej cholery.
— A więc miałeś jaja, aby mnie kopnąć w twarz, tak? Zobaczymy, czy będziesz je miał za chwilę... — powiedziałam.
Miałam już przechodzić do czystego szaleństwa, kiedy usłyszałam za sobą głos Berlina.
— Mógłbym łaskawie wiedzieć, co tu się wyprawia? — zapytał.
Odwróciłam się w jego stronę. Po tym jak zszedł po schodach i podszedł do mnie, zadał kolejne pytanie:
— Co ci się stało?
— Hej tato — przywitałam się. — Mam ci opowiedzieć co się stało?
— Prosiłbym.
— Salem — zwróciłam się do chłopaka, na co ten podszedł. — Streść wszystko — poprosiłam.
— Dobrze, więc... podczas warty, Gandia nazwał Nairobi cyganką i poprosił o wodę. Nairobi wdała się z Gandią w dyskusję, a ten nadal ją wyzywał. Chcieliśmy jej bronić z Kopenhagą, ale niczego to nie dało. Potem przyszedł Palermo, również zaczął rozmawiać z Gandią. Palermo wspomniał o tym, że Gandia nas nie szanuje, a ten mu odpowiedział, że idioci w maskach nie zasługują na szacunek. No i Palermo zaczął go okładać laską. Denver odciągnął Palermo, a Kopenhaga schyliła się, zapytała Gandii na co mu to było i chciała chyba coś jeszcze powiedzieć, ale Gandia ją kopnął w twarz — opowiedział.
— Co zrobił? — zapytał poddenerwowany Berlin.
— Zwyzywał Salema i Nairobi, a do tego kopnął mnie w twarz — odpowiedziałam.
— A ten widelec? — dopytał.
— Skoro miał jaja, żeby mnie kopnąć, to chciałam sprawdzić, czy nadal je będzie miał po krótkiej operacji — wyjaśniłam.
Berlin, delikatnie mówiąc, wkurzył się. Oj bardzo się wkurzył. Podszedł do Palermo i najwyraźniej chciał go poprosić o pożyczenie laski, zapewne w celu zrobienia czegoś Gandii, lecz przerwała mu Nairobi.
— Dosyć — powiedziała.
— O nie, ja jeszcze nie skończyłam — odpowiedziałam, rzucając widelec na podłogę, po czym wzięłam i odbezpieczyłam pistolet.
Podeszłam do zakładnika, przez którego była ta cała afera, a następnie nadepnęłam lewą nogą na jego krocze i przyłożyłam mu pistolet do skroni.
— Boli, prawda? I dobrze — skomentowałam to, że mężczyzna skrzywił się z bólu. — A teraz mnie posłuchaj, pendejo. Masz w tej chwili przeprosić nas wszystkich. Nie dlatego, że cię trzymam na muszce, tylko dlatego, że cię chętnie zastrzelę — dodałam.
— Prędzej zginę niż przeproszę was, a szczególnie ciebie psychopatyczna s... — César nie skończył, ponieważ tupnęłam lewą nogą na jego krocze. Znów się skrzywił.
— A, a, a, niegrzeczne dzieci idą do kąta, w tym przypadku do piachu. Chcesz trafić do piachu? Podejrzewam, że nie. Dlatego, mam jedną, malutką prośbę. Zamknij się w końcu — odparłam, a następnie podeszłam do reszty grupy. — Okej, skończyłam — dodałam, zabezpieczając pistolet i chowając go do kabury.
— Świetnie — odpowiedziała Nairobi.
Całą grupką udaliśmy się do biblioteki, gdzie Nairobi zapytała:
  — Co to miało być?! — krzyknęła do Palermo.
  — Obroniłem ciebie i dwójkę małych goblinów, nie dziękuj — odpowiedział ze stoickim spokojem.
  — Nie potrzebuję twojej ochrony. Teraz facet będzie miał satysfakcję, bo wie jak nas wkurzyć, o to ci chodziło? — spytała czarnowłosa.
  — Co racja to racja — wtrącił Berlin.
  — I ty przeciwko mnie? Znów jesteś omamiony przez zauroczenie? — wypytywał Palermo.
— Powiedział człowiek, który przez kilka lat nadal nie może zrozumieć, że dostał kosza — odparł Berlin.
Zapadła niezręczna cisza. "Relacja tej dwójki jest zdecydowanie bardziej ciekawa niż można było się spodziewać" spostrzegłam w myślach.
— Posłuchajcie... cokolwiek zaszło pomiędzy wami w przeszłości... na razie musicie o tym zapomnieć i wziąć się do roboty. Nie ma co rozgrzebywać, musimy żyć tym co jest tu i teraz. Dlatego przestańmy kłócić się jak dzieci i zróbmy to, po co tu przyszliśmy — odpowiedziała Nairobi, a następnie wyszła z pomieszczenia.

~💶~

Halo, centralo, weszliśmy do banku, powtarzam, weszliśmy do banku.
Dzisiejszy rozdział był pełen dram i mam nadzieję, że się Wam spodobał. Możecie dać znać, jeśli znaleźliście jakieś błędy, a ja się z Wami żegnam oraz miłego dnia życzę! Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro