Dieciocho. Ciekawa partia
Wspomnienie: Makao
Siedziałam w towarzystwie Berlina i Palermo w jednym z pomieszczeń przypominających salon. W pewnym momencie zapytałam:
— Gdzie to zrobiłeś?
— Co zrobiłem? — odpowiedział pytaniem na pytanie Berlin.
— No wiesz co — odparłam.
— Nie, nie wiem — powiedział.
— No wiesz, gdzie ty i moja rodzicielka ten teges — próbowałam rozjaśnić o co chodzi, ale najwyraźniej Berlin nadal nie zrozumiał. — Pytam się, gdzie mnie spłodziłeś. Teraz zrozumiałeś? — dopytałam.
— Ech... nie powinnaś tego wiedzieć — odparł.
— A właśnie, że powinnam, w końcu jestem twoją córką.
— Nie, nie powinnaś.
— Ech... Palermo! — zwróciłam się do Palermo siedzącego nieopodal.
— Tak? — odparł Palermo.
— Wiesz może gdzie tata mnie spłodził? Jakoś... chwila... urodziny mam pierwszego października... czyli... jakoś tak w styczniu 2003 roku.
— Och, ależ oczywiście, że wiem, to było w... — urwał nagle. — Nie pamiętam — dodał po chwili.
Automatycznie spojrzałam na tatę udającego niewiniątko. Zmarszczyłam brwi, wstałam, podeszłam do Palermo i powiedziałam:
— Wyzywam cię. Jedna partia w makao. Jeśli wygram, powiesz mi, gdzie powstałam, a jeśli przegram, to... mi nie powiesz. Umowa stoi?
— Em... stoi.
— Świetnie.
Niedługo potem, usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole, rozdaliśmy karty i zaczęliśmy grać, podczas gdy wszystko z boku obserwował Berlin. W szóstej minucie gry do pomieszczenia weszła Tokio.
— Co tam ogrywacie? — spytała.
— Gramy w makao, jak wygram, to dowiem się, gdzie mnie Berlin spłodził — wyjaśniłam, wykładając kolejną kartę.
Tokio roześmiała się, po czym przysunęła sobie krzesło, usiadła przodem do oparcia i obserwowała naszą grę. Tak po kolei dochodzili wszyscy członkowie La Bandy, a rozgrywka cały czas się dłużyła. W pewnym momencie, jakoś po szesnastu minutach odkąd zaczęła się gra, kiedy chciałam wyłożyć kolejną kartę, stojący nade mną Bogota powiedział:
— Nie.
Przesunęłam palcami na inną kartę.
— Nie.
Przesunęłam palce na jeszcze inną kartę.
— No w sumie... nie.
W końcu chwyciłam za ostatnią kartę w wachlarzu.
— Wykładaj — stwierdził pewnie Bogota.
Jak powiedział, tak zrobiłam. I właśnie dzięki tej oto karcie, rozgromiłam Palermo.
— BENG! — krzyknęłam.
— Żądam rewanżu! — odpowiedział Palermo.
— Posłuchaj mnie, możesz mieć armię robotów ninja, wampira, nawet smoka zombie ziejącego ogniem o temperaturze takiej samej jak słońce, a i tak cię pokonam. A teraz gadaj gdzie mnie stworzono.
— Em... eee... eee...
— Powiedz! — krzyknął Salem.
Niedługo potem wszyscy, oprócz Profesora i Berlina, skandowali "Powiedz! Powiedz! Powiedz!".
— Dobra! Chcesz wiedzieć, proszę bardzo! Wiesz, gdzie cię spłodzili?! W szopie, nawet niedaleko, bo przechodziłem i słyszałem część tego procesu. Zadowolona?!
— Uuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu — rzekłam jednocześnie z resztą szajki (oprócz mojego taty i Profesora, ale to, że wujek Sergio nie ogarnia żartów, akurat każdy wie).
— Nawet wiem gdzie to jest! — zaśmiał się Marsylia.
— Zaprowadzisz mnie? — zapytałam, również się śmiejąc.
— Pewnie, chodź młoda — odpowiedział, nadal ze śmiechem.
Jak się okazało, była to dość stara szopa za klasztorem. Kiedy oglądałam środek, kompletnie zagracony przez szczotki i inne pierdoły, stwierdziłam:
— Romantycznie, nie powiem.
— Twój ojciec zawsze miał dziwny gust — odpowiedział Marsylia.
~💶~
I tym oto akcentem kończymy dzisiejszy, o wiele krótszy niż poprzednie, rozdzialik.
Od następnego zaczynamy napad. Będzie się działo.
Możecie śmiało dać znać co sądzicie i czy pojawiły się jakieś błędy, a się z Wami żegnam i miłego dnia życzę! Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro