Diecisiete. Powiększamy skład

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wspomnienie: Deja Vu
      Tym razem przygotowania miały odbywać się w klasztorze we Włoszech. Zdecydowanie było to coś lepszego niż stara rudera w Toledo. Przez całą drogę wysłuchałam dwóch piosenek - "Mr. Blue Sky" i "The Chain". Uwielbiałam je, a do tego zawsze uważałam, że są najlepsze do przesłuchania w czasie podróży. Na miejscu zasiedliśmy w ławkach, tak jak dwa lata temu. Przed nami znów znajdowała się tablica, a obok niej zakryty obiekt. Miałam niezłe deja vu. Profesor napisał na tablicy "Witajcie". Po chwili jednak spojrzał na nas i dopisał "ponownie". Odłożył kredę, a następnie oznajmił:
  — Zasady są wam znane, ale z racji, że dołączyły do was nowe twarze, przypomnimy. Po pierwsze, żadnych związków.
Raquel zmarszczyła brwi i spojrzała na Marquinę. Okularnik dodał:
  — Ta zasada...
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
      Nowi członkowie naszej ekipy byli dość... ciekawi.
Pierwszym takim osobnikiem był Palermo. Miał on pomagać Berlinowi w dowodzeniu napadem. Znał plan napadu na Bank Narodowych Rezerw Hiszpanii lepiej od swojego małego.
Drugi był Bogota. Spawacz. Dzięki niemu mieliśmy dostać się do sejfu. Był dobry w swoim fachu, zupełnie jak Moskwa.
Trzeci był Marsylia. Pomoc zewnętrzna. To on był odpowiedzialny za wszelkie rzeczy związane z działaniami na rzecz napadu zewnątrz. Uwielbiał zwierzęta. Sam posiadał fretkę o imieniu Sofia.
Czwartym osobnikiem był Salem. Chłopak w tym samym wieku co ja. Jedyne co o nim wiedziałam, to tylko to, że również, tak jak ja, jest poszukiwany od trzynastego roku życia. Całkiem się dogadywaliśmy.
Pewnej nocy leżałam sobie na łóżku, nie mogąc zasnąć. Myślałam o wszystkim i o niczym. Jednocześnie myślałam też o Denverze. "Ostatnio rzadko ze mną rozmawiał. Podczas przygotowań do napadu na mennicę byliśmy nierozłączni. Co prawda, w czasie napadu nieco nasze zdania się poróżniły po rzekomym schwytaniu Profesora, ale i tak trzymaliśmy ze sobą. A teraz... czuję, że przez te dwa lata bardziej przywiązał się do Mónici, a nasza przyjaźń nieco osłabła. Rzadziej ze sobą rozmawiamy... spędzamy razem mało czasu...". Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Miałam cichą nadzieję, że to Denver przyszedł ze mną pogadać, ale się myliłam. Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazał się Salem.
  — Hej — powiedział.
  — Hej — odpowiedziałam.
  — Mogę wejść? — spytał.
Podejrzane mi się to wydało, ale postanowiłam go wpuścić.
  — Jasne — odparłam, po czym on wszedł.
Zamknęłam drzwi z powrotem i zapytałam:
  — Co się stało, że przychodzisz tak późno?
  — Nie mogłem zasnąć, a ty wydajesz się najlepszą osobą do rozmowy, więc postanowiłem do ciebie przyjść.
  — Yhym. Proszę, siadaj, czuj się jak u siebie — odpowiedziałam, po czym usiedliśmy razem na łóżku. 
  — To... opowiesz mi trochę o napadzie na mennicę? Jak to się zaczęło? — zapytał.
  — Och... dobrze, czemu by nie. Zacznijmy od tego, że przez moją nieco bogatą jak na wiek czternastu lat kartotekę musiałam się ukrywać. Więc ukrywałam się w szopie na obrzeżach Madrytu. Pewnego dnia odnalazł mnie Profesor i zaproponował udział w napadzie. Stawka była ogromna. Dwa miliardy, czterysta milionów euro. Zgodziłam się, a Profesor mnie zawiózł do domu w Toledo. Tam poznałam ekipę — opowiadałam.
Opowiedziałam Salemowi praktycznie o wszystkim. O mojej przyjaźni z Denverem. O tym debilu Arturo. O tym, jak załatwiłam Ariadnę. O tym, jak mnie postrzelili. I na koniec, opowiedziałam o tym, że dowiedziałam się, że Berlin to mój tata. 
  — Wow... być córką Andrésa de Fonollosy... zazdroszczę — odparł po mojej opowieści.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi, po czym poprosiłam:
  — To teraz ty mi opowiedz. Za co jesteś jednym z najbardziej poszukiwanych dzieciaków w Hiszpanii? — dopytałam.
  — Em... okradłem parę sklepów... strzeliłem do kilku policjantów... zabiłem człowieka... — odpowiedział.
  — Chwila. Zabiłeś człowieka?! — zapytałam, krzycząc szeptem.
  — T-tak... policjanta. Zastrzeliłem go... — odparł, a ja zauważyłam, że w jego oczach pojawiły się łzy.
W akcie pocieszenia, przytuliłam go mocno. Biedulek.
  — Jak do tego doszło? — spytałam.
  — Znowu kradłem jedzenie. Potrzebowaliśmy go z siostrą. Oboje jesteśmy bezdomni. Byliśmy. Mieliśmy już uciekać z Ibbie... ale jeden z tych niebieskich psów strzelił jej w klatkę piersiową... prosto w w serce... podbiegłem do niej... umarła na moich rękach... tuż po tym zastrzeliłem tego gnojka. Kula wleciała prosto w środek jego czoła... niedługo po tym zaczęli mnie poszukiwać jeszcze bardziej niż wcześniej — opowiedział.
  — Przykro mi bardzo, Salem. Wszystko będzie dobrze, uwierz mi.
  — Dzięki, Kopenhago.
  — Jeśli chcesz, możesz do mnie przychodzić kiedy tylko chcesz. Ale, jeśli nie otworzę po dziesięciu sekundach, to znaczy, że śpię. Okej?
  — Okej. To ja już pójdę... — odpowiedział.
  — Dobrze. Dobranoc Salem.
  — Dobranoc Kopenhago — odparł, po czym wyszedł.
Tak zaczęła się moja przyjaźń z Salemem.

Wspomnienie: Pan Choinka
       Po zajęciach (na temat mechanizmu zalewania sejfu przy włamaniu) siedziałam u siebie w pokoju, oglądając "Avengers". Dzięki temu, że w pomieszczeniu znajdowały się telewizor oraz odtwarzacz DVD, filmy, które zabrałam ze sobą, nie walały się po kątach.
  — I am Loki... of Asgard — mówiłam jednocześnie z postacią na ekranie. — And I am burdened with glorious purpose...
  — Z kim rozmawiasz? — zaskoczył mnie Salem.
  — Och, em... po prostu... znam ten film praktycznie na pamięć i... — nie skończyłam.
  — Zgrywam się tylko — odparł, po czym się dosiadł. — Ibbie uwielbiała te filmy. Ja ich nigdy nie ogarniałem. Faceci w rajtuzach i z pelerynami latają po Nowym Yorku, ratując świat. Dziwne.
  — Z czasem się wkręcisz — zapewniłam.
  — Loki... co to za imię? Jak dla mnie ma fryzurę na choinkę — stwierdził.
  — Loki to postać z mitologii skandynawskiej.
  — Ale to nie tłumaczy jego imienia. Wiesz co "Loki" oznacza po nordycku?
  — Eee...
Wtedy usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Zastopowałam film i powiedziałam:
— Otwarte!
Do pomieszczenia wszedł Berlin.
— Co porabiacie dzieciaki? — zapytał.
— Oglądamy film. Przy okazji próbuję przekonać Salema do superbohaterów — odpowiedziałam.
— Szanse na to wynoszą dwa procent — wtrącił Salem.
— Nie wiesz tego — stwierdziłam.
— O... okej. Nie przeszkadzam — powiedział z dwuznacznym uśmiechem tata, po czym wyszedł.
— To było... dziwne — skomentowaliśmy w tym samym czasie.
— Oglądamy dalej? Czy chcesz porobić coś innego? — spytałam.
— Włącz. Chcę wiedzieć co zrobi Pan Choinka — oznajmił.
Skończyło się na tym, że obejrzeliśmy całość. Co prawda, Salem powiedział, że "nadal tego nie ogarnia", choć wspomniał też, żebym dała mu znać, jak znowu będę oglądać "te dziwolągi". "Spodobało mu się" pomyślałam.

Wspomnienie: Talent
      Ubrana w czarne dżinsy, T-shirt z Pink Floyd oraz szarą koszulę dżinsową siedziałam na dziedzińcu klasztoru, słuchając muzyki i rysując.
— One way... or another... I'm gonna find ya... I'm gonna get ya, get ya, get ya, get ya... — nuciłam.
W tym momencie poczułam jak ktoś stuka w słuchawki. Zdjęłam je i sprawdziłam kto to. Zobaczyłam Salema.
— Co porabiasz, Szkarłatko? — zapytał, siadając naprzeciwko.
— Rysuję — odpowiedziałam.
— Kogo? — zadał kolejne pytanie.
— Cruellę. Ale z moim pomysłem na strój.
— Przecież ona mordowała psiaki...
— Ale miała mega fryzurę. Wiem, to jej nie usprawiedliwia, ale... po prostu lubię ją.
— Okej, okej... co tam stworzyłaś?
— Więc... ma czarne, skórzane spodnie... i skórzaną, białą kurtkę w ciapki, takie jak mają dalmatyńczyki — pokazywałam wspomniane rzeczy na rysunku. — Chciałam ją... unowocześnić — dodałam nieśmiało.
  — Ej, niezły ten projekt — stwierdził. — Mogę zobaczyć inne rysunki? — dopytał.
  — Em... jasne.
Chłopak wziął mój notes, po czym zaczął go przeglądać. Kiedy skończył, oddał mi przedmiot i powiedział:
  — Ładnie rysujesz. To... twoje hobby?
  — Nie powiedziałabym, że hobby... nie rysuję często. Robię to "w ostateczności", jak nie mogę znaleźć sobie innego zajęcia.
  — Okej... nie żebym się narzucał, ale powinnaś rysować częściej. Dobrze ci idzie i szkoda byłoby zmarnować talent.
Uśmiechnęłam się lekko, a potem odpowiedziałam:
  — Dzięki — urwałam na chwilę. — A ty? Masz jakieś hobby? — dopytałam.
  — Obecnie? Nie. Ale jak miałem normalne życie, Ibbie i ja graliśmy razem na skrzypcach.
— Na skrzypcach?
— Ta... chcieliśmy grać w orkiestrze. Zaczynaliśmy od występów w szkole. Ale w dniu naszego debiutu scenicznego... rodzice mieli wypadek... wraz z siostrą zostaliśmy bezdomni. I zniechęciliśmy się do skrzypiec. Przypominały nam... a mi nadal przypominają... o najgorszym dniu naszego życia.
Zamurowało mnie, a do tego nie wiedziałam co powiedzieć. Było mi bardzo szkoda Salema. Zasługiwał na coś lepszego. "Napad musi się udać. Nie wybaczę sobie, jeśli chłopak skończy z niczym. Znowu" pomyślałam.

Wspomnienie: Dym
Przemierzałam korytarze klasztoru, kręcąc się w rytm piosenki "These Boots Are Made For Walkin'". W tym samym momencie, w którym miał się zaczynać kolejny kawałek, ktoś zaciągnął mnie za róg. Tym kimś okazał się Salem.
— Coś się stało? — zapytałam, wyłączając walkmana i zawieszając słuchawki na szyi.
— Em... po pierwsze, niezła koszulka, geniuszu, miliarderze, playboyu i filantropie. Po drugie... — wyjął zza pleców niewielkie pudełko — znalazłem cygara!
— Poważnie?! Gdzie były? — spytałam.
— W kaplicy. Były schowane pod ołtarzem — odpowiedział.
— Nieźle... jak myślisz, należą do mnichów? — zasugerowałam.
— Pewnie tak... ciekawe — stwierdził.
  — Powinnam mieć w pokoju zapalniczkę.
  — Co?
  — Chyba nie zabrałeś tych cygar bez powodu. Chodź.
Po dotarciu do mojego lokum, wygrzebałam z szuflady szafki nocnej zapalniczkę.
  — Mam pytanie — powiedział Salem, podając mi jedno z cygar. — Paliłaś kiedyś coś takiego?
  — Nie... ale to działa na podobnej zasadzie jak zwykłe papierosy. Chyba — odparłam. — Okej, spróbuję.
  — Tylko... uważaj, proszę.
  — Masz to jak w banku — zapewniłam, po czym zapaliłam i zaciągnęłam się cygarem.
Odchrząknęłam lekko. "Rany, ale mocne" pomyślałam.
— Żyjesz? — spytał troskliwie Salem.
— Tak, tak... drugie podejście — powiedziałam.
Tym razem poszło jak z płatka. Gdy wypuszczałam dym z ust, mój towarzysz oznajmił z uśmiechem:
— Udało ci się!
— Twoja kolej — odpowiedziałam.
— Och...
— Chyba nie stchórzysz?
— Nie... oczywiście, że nie!
— Trzymaj — podałam mu cygaro.
— Em... nigdy nie paliłem takich... zwyczajnych papierosów... i...
— Nie wiesz co zrobić?
Pokiwał twierdząco głową.
— Okej, pozwól, że ci wszystko wyjaśnię. To... trochę jak robiłbyś wdech i wydech. Kiedy masz cygaro w ustach i jest już zapalone, musisz się zaciągnąć, czyli tak jak...
— Robiłbym wdech? — wtrącił.
— Dokładnie. Kiedy tę czynność będziesz miał za sobą, nie "połykaj" dymu, tylko go wypuść. Tak jak wydychałbyś powietrze.
  — Raz kozie śmierć... — wymamrotał.
Po chwili bezproblemowo wypuścił dym z ust. Zadowolony, powiedział:
  — Udało się! Za pierwszym razem!
  — Brawo! I jak? — spytałam.
  — Nie takie złe... ale to nie mój klimat. Trzymaj — stwierdził, po czym podał mi cygaro. — Okej, więc... ty się rozkoszuj, a ja odłożę to na miejsce. Do zobaczenia na kolacji — dodał, wychodząc.
  — Do zobaczenia — odpowiedziałam.

~💶~

I to byłoby na tyle w dzisiejszym rozdziale.
Dziś na arenę wkracza nowy bohater, mianowicie Salem. Mam nadzieję, że go polubiliście.
Mam nadzieję, że się Wam rozdzialik spodobał, możecie dać znać czy pojawiły się błędy i tak dalej, i tak dalej, do zobaczenia niebawem, cześć!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro