Trece. Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wtorek; piąty dzień napadu

Narrator trzecioosobowy
Denver podbiegł do Kopenhagi i przytrzymał ją, aby nie upadła.
— Młoda! Nie, nie, nie! Nie rób nam tego! — powiedział, próbując utrzymać swoją przyjaciółkę, żeby nie zasypiała.
— Nairobi, leć po zestaw medyczny! — rozkazał Berlin, po czym sam podbiegł do dziewczyny.
Moskwa i Helsinki ruszyli w ekspresowym tempie po wózek, na którym leżał niedawno Arturo. Gdy go przywieźli, Denver i Berlin przenieśli młodą Cruz na niego.
— Będę żyć, spokojnie... jak ten debil Arturito przeżył, to ja też przeżyję... — wymamrotała.
Denver rozpiął jej kombinezon, po czym osunął rękawy i zdjął koszulkę. Z rany cały czas sączyła się krew.
— Helsinki, jak bardzo źle to wygląda? — spytał Denver, akurat w tym samym momencie, gdy Nairobi wróciła z apteczką i zaczęła tamować krwawienie.
— Kula utknęła w środku, więc nie jest za dobrze — odpowiedział Serb.
— Będziemy musieli ją wyjąć — odparł Moskwa.
— Lepiej, żeby obejrzał ją chirurg — zasugerował Rio.
— Berlin, spróbuj wynegocjować, żeby przysłali tu chirurga! — rozkazała Tokio.
— Najpierw trzeba zadzwonić do Profesora — odparł dowódca.
— Właśnie... — przyznała mu rację Kopenhaga.
— Profesora nie ma! Dzwoniłam do niego! Nie ma go! — odpowiedziała krótkowłosa.
Berlin zdecydował się ostatecznie, aby spróbować porozmawiać z policją. Wrócił do głównego holu, gdzie połączył się telefonicznie z namiotem.
— Chciałbym rozmawiać z inspektor Murillo — powiedział prosto z mostu.
— Mówi pułkownik Prieto. Inspektor Murillo już tu nie ma. Wywiad przejął dowodzenie — odpowiedział Prieto po drugiej stronie.
— Mówi Fonollosa. Chciałbym zapytać co ma pan na sobie, ale nie ma na to czasu. W jednej z nas tkwi kula. Prosimy, wręcz żądamy, abyście jak najszybciej przysłali tutaj chirurga, który zoperuje naszą towarzyszkę.
— Możecie co najwyżej wyprowadzić ją bez broni do bramy. Karetka zabierze ją do szpitala.
— Nikogo stąd nie wypuścimy.
— W takim razie umrze.
— Proszę to przemyśleć, pułkowniku. Jeśli nie przyślecie chirurga, będziecie mieli na sumieniu czternastoletnie dziecko.
Po drugiej stronie nastała cisza. Słowa Berlina zszokowały wszystkich przebywających w namiocie. Suarez złapał się za głowę, a Prieto nerwowo się zastanawiał, co ma zrobić. Poprosił, aby dano mu parę minut na zastanowienie się. Fonollosa zgodził się na ten układ. Pułkownik zdjął słuchawki, a następnie spojrzał na Suareza, który powiedział:
— Musimy tam wysłać lekarza!
— Właśnie, że nie! — odparł Prieto.
— Jeśli ta czternastolatka faktycznie umrze, staniemy się nie dość, że jeszcze większym pośmiewiskiem, to ludzie będą nas traktować tak samo, jak zbrodniarzy wojennych! Trzeba wysłać do nich chirurga — odpowiedział Suarez.
— I co zrobimy?! Jak puścimy z nim policjanta, to to się nie uda! Już raz nas rozgryźli! — stwierdził pułkownik.
— Zamontujemy mu podsłuch i kamerkę. Na pewno są zbyt przejęci postrzeleniem młodej, więc nie będą go przeszukiwać. A chirurg niech pójdzie sam — zasugerował Gomez.
— Tak... to dobry pomysł... — wymamrotał Prieto, po czym założył z powrotem słuchawki. — Podjęliśmy decyzję. Wyślemy tego chirurga. Za dziesięć minut przyjdzie.
— I bardzo dobrze. Już się bałem, że pozwolicie, aby umarła nastolatka — odpowiedział Berlin, po czym się rozłączył.
Dowódca porywaczy wrócił do reszty drużyny.
— I co? Pelikany mi pomogą czy nie? — spytała Kopenhaga.
— Pomogą. Za dziesięć minut przyjdzie chirurg — odpowiedział Berlin.
— Jej — odparła z udawanym entuzjazmem Cruz. — Supcio.
— Nie cieszysz się? Będziesz naprawiona — powiedziała Nairobi.
— Odkryją moją tożsamość. Nie mogę się z tego cieszyć — odpowiedziała Kopenhaga.
— Fakt... — wtrąciła Tokio.
— Wróćcie do swoich zajęć. Musimy stąd wyjść jak najszybciej — zarządził Andrés.
— Ktoś musi z nią zostać. Ja zostanę — zarzekła się Silene.
— Ja z nią zostanę. Ty idź i pomóż Nairobi — odparł Fonollosa.
Oliveira chwilowo nie chciała się na to zgodzić, ale ostatecznie poszła do drukarni. Berlin i Kopenhaga zostali sami. Po chwili, młoda Hernãndez stwierdziła:
— Umieranie jest nudne.
— Niby czemu? — spytał Berlin.
— Widzisz szefie, leżę i nic poza gadaniem nie robię. Nudy na pudy. Plus to, że ciągle chce mi się spać, a wiem, że zasnąć nie mogę. Dziwne i nudne — odparła.
— Też tak może być... — wymamrotał w odpowiedzi.
— Pamiętasz, jak w Toledo żartowaliśmy, że zszyłbyś mnie? Nie sądziłam, że faktycznie będę kiedyś do szycia...
— Ale, teraz wiesz, że nie mógłbym tego zrobić. Ręce...
— Wiem. Brał szef leki?
— Brałem.
— Dobrze. Powiedział szef Nairobi, że ją kocha?
— Nie powiedziałem.
— To czemu szef tu siedzi? Musi jej szef powiedzieć.
— Powiedziałem, że z tobą zostanę, to z tobą zostanę.
— Uroczo. Myślałeś nad zostaniem ojcem?
— Szczerze to nie.
— Yhym. A wiesz, że zostałbyś nim, gdybyś się w końcu ożenił z Nairobi?
— Przesadzasz.
— Wcale nie. Ja wyobrażam sobie to tak - w Prowansji znajduje się piękna winiarnia, a obok niej dom. Siedzisz sobie na tarasie, popijając wino, które sam wyprodukowałeś. A z tobą siedzi twoja partnerka. Razem popijacie. I obserwujecie jak na macie bawi się dziecko. Nawet mam wyobrażenie co do waszego ślubu.
— Z chęcią wysłucham.
— Widzę to tak. Ślub powinien się odbyć gdzieś nad morzem. Fajnie by było, gdybyście mieli nieco inne stroje niż standardowe. Tylko nie śpiewaj dla niej piosenki czy coś.
— Dlaczego niby?
— Śpiewanie romantycznych piosenek zostaw bohaterom bajek Disney'a. Wiem. Ułóż dla niej wiersz niczym rzymski cezar Neron. Tylko twój wiersz będzie o stokroć lepszy.
— Jasne. Czemu nie podobają ci się romantyczne piosenki w bajkach Disney'a?
— Są przereklamowane. I tyle. Te bajki są jeszcze specjalnie zrobione, aby były dobre dla dzieci. Wiesz, że w oryginalnej baśni książę wykorzystał Śpiącą Królewnę?
— Nie wiedziałem.
— To teraz już wiesz. Albo wiedziałeś może to, że Mała Syrenka nie poślubiła w oryginale księcia i umarła? Zapewne nie. Jesteś bogatszy o te dwa fakty.
— W takim razie jakie filmy lubisz?
— Niech pomyślę... przygodowe lubię. Przykładowo "Indiana Jones" jest mega. Albo tacy "Piraci z Karaibów". Lubię również filmy science-fiction... w szczególności "Gwiezdne Wojny". Lubię też nawet filmy o superbohaterach, ale to tylko niektóre.
— Jakie konkretnie?
— Hm... zawsze mnie interesowały te o Iron Manie. Ale o Avengers też są dobre. A ty? Jakie filmy lubisz oglądać?
— Filmy akcji. I sensacyjne są całkiem fajne.
— Dobry gust... jakiego przedmiotu w szkole najbardziej nie lubiłeś?
— Hm... chyba chemii. Tak, zdecydowanie nienawidziłem chemii.
— Yhym. Ja w szczególności nie znoszę matematyki. Te przeklęte liczby będą mnie prześladować do końca życia.
— Heh. Zamierzasz wrócić do szkoły po napadzie?
— Nie ma mowy. Uważam, że to, czego musiałam się dotychczas nauczyć, umiem. Niepotrzebne mi jakieś szerokości geograficzne czy inne rewolucje Wiosny Ludów. A jak coś, to Profesor mnie douczy... fuck — odpowiedziała Kopenhaga, kończąc po angielsku.
— Profesor? — dopytał Berlin.
— Em... obiecaj, że nic nie powiesz. Pierwszego dnia w Toledo, ustaliłam wspólnie z Profesorem, że z nim zamieszkam po napadzie. Nie miałabym się gdzie podziać, do domu bym nie wróciła, a za granicą bałabym się sama chodzić. Zaś poproszenie jednego z was wydawało mi się nieodpowiednie.
— Mogłaś powiedzieć.
— I co? Adoptowałbyś mnie?
— Może...
Wtedy przybiegł Rio, który oznajmił:
— Berlin, chirurg jest pod drzwiami.
— Otwórz je — zarządził Berlin.
Rio bez słowa podszedł do panelu i nacisnął guzik, dzięki czemu drzwi się otworzyły, a do środka wszedł chirurg. Tak jak przewidziała policja, nie został przeszukany.
— W końcu — wymamrotała Kopenhaga. — Pan chirurg się śpieszy, nie mogę tu leżeć.
— Już, już — odpowiedział chirurg, po czym przyszykował się do operacji.
Tymczasem policja miała na wszystko podgląd w namiocie. Suarez stwierdził:
— Wygląda jak miniaturowa wersja Oliveiry.
— Skądś ją znam... — wymamrotał Martinez.
Policjanci wysłuchiwali dalszych rozmów w mennicy:
— Mogłabym prosić o znieczulenie miejscowe? — spytała Kopenhaga.
— Na pewno? — dopytał chirurg.
— Tak. Nie mogę długo leżeć. Wie pan, umieranie jest nudne. Muszę się poruszać — odpowiedziała czternastolatka.
— Fonollosa cały czas z nią siedzi. Czy jest prawdopodobieństwo, że są spokrewnieni? — spytał Prieto.
— Sprawdzam w bazie danych... mamy ją. To Cruz Hernãndez. Była trzymana w poprawczaku świętego Antoniego. Jedenaście razy z niego zbiegła. Karana za rozboje w szkole i kradzieże towarów żywieniowych ze sklepów. Oraz postrzelenie dwóch policjantów, którzy mieli ją złapać. Adoptowana przez Rodrigo de Fonollosę i Diego Hernãndeza. Rodrigo to kuzyn Andrésa, więc się zgadza, Cruz jest spokrewniona w pewnym sensie z Andrésem. Wywieszono jej listy gończe na prawie każdym komisariacie, żeby łatwiej było ją znaleźć. Zaginęła pięć miesięcy temu, a szopa, w której znaleziono jej odciski palców, była opuszczona — wytłumaczył Gomez. — Możliwe, że również była w Toledo.
Chirurg zakończył operację, spakował swój sprzęt i już miał się szykować do wyjścia, lecz zatrzymał go głos Cruz:
— Panie chirurg!
— Słucham? — zapytał mężczyzna.
— Proszę przekazać, że czternastoletnia dziewczyna nie jest aż taka głupia, żeby się nie zorientować, że pelikany chcą się dowiedzieć o jej tożsamości. Pozdrawiam wszystkich podglądaczy — powiedziała z chytrym uśmieszkiem.
— Cholera, znowu to samo! — krzyknął Prieto, łapiąc się za głowę. — Ale jak to możliwe?! Przecież sprzęt był tak ukryty, żeby nie było go widać, ale jednocześnie, żebyśmy mogli zaobserwować co się tam dzieje...
— A może po prostu jesteśmy głupi? — zasugerował Martinez, ale gdy spotkało go mordercze spojrzenie Suareza, schował głowę za monitorem komputera, przy którym siedział.
Niedługo po tym, do namiotu wrócił lekarz.

Perspektywa Kopenhagi
Kiedy drzwi się zamknęły za chirurgiem, a Rio poszedł tam skąd przyszedł, odezwałam się:
— Ci policjanci to jednak przewidywalni są, prawda? — zapytałam.
— Trudno się nie zgodzić — odparł Berlin.
— Zmieniając temat... skoro operacje, szmatki i strzykawki mamy za sobą, masz w tej chwili iść do Nairobi, powiedzieć co trzeba, bo jak nie, to osobiście cię do niej zaciągnę. Jasne?
— Ech... poradzisz sobie sama?
— Gdybym nie potrafiła, nie byłoby mnie w tej mennicy. Śmigaj.
Dowódca udał się w kierunku biur, a gdy upewniłam się, że jestem sama, wymamrotałam:
  — W końcu...
Podniosłam się do pozycji siedzącej i pościągałam z siebie wszystkie rurki. Znalazłam swoją szarą koszulkę i zaczęłam ją zakładać. "Dzięki Bogu za staniki, bo bym chyba się ze wstydu spaliła" pomyślałam. Spojrzałam na ślady krwi na T-shircie. "Do zniesienia, zresztą i tak te ubrania pójdą w diabły jak stąd wyjdziemy". Następnie założyłam rękawy kombinezonu i go zapięłam. Powoli wstałam z wózka, podeszłam do leżącego na podłodze karabinu i go zabrałam, po czym poszłam do głównego holu. "Pusty... musieli ich zabrać gdzie indziej". Wchodziłam po schodach, kiedy zaczęło mi się kręcić w głowie. Złapałam się barierki i szłam dalej, do obranego przeze mnie celu, czyli stołówki. Doszłam do drzwi od owego pomieszczenia, otworzyłam je i z lekkim chaosem wpadłam do środka. Na szczęście nikogo nie było. Z kieszeni kombinezonu wyjęłam nóż do otwierania listów, a następnie położyłam go na stole. Obok niego odłożyłam karabin. Położyłam się na kanapie, a niedługo po tym zasnęłam.

Środa; szósty dzień napadu
Obudziło mnie szturchanie. Powoli otworzyłam oczy, zamrugałam kilka razy i spojrzałam na osobę, która mnie obudziła. Był to Denver.
— Wstajemy, pani nastolatko — powiedział.
— Denver...? Zaraz, co mnie ominęło? — zapytałam, podnosząc się do pozycji siedzącej.
— Więc... Mónica dołącza do nas jako Sztokholm... skończyliśmy tunel... Profesor nas odwiedził... i w sumie tyle z ciekawszych rzeczy. A, prawie nie dostaliśmy zbiorowego zawału, jak zniknęłaś z tego wózka.
— Nie moja wina, że był niewygodny. Chwilę... czy jest już środa?
— Tak.
— Cholera... co z pieniędzmi?
— To, co już mamy, przenosimy przez tunel.
— Musimy się pośpieszyć. Policja może tu być w każdej chwili.
— Racja... dasz radę?
Pokiwałam twierdząco głową, po czym wstałam i zabrałam ze stołu M16. "Czas zakończyć to szaleństwo".

~💶~

Spokojnie, Cruz żyje. Spokojnie.
*gadka o tym czy rozdział się Wam podobał i czy są jakieś błędy, etc.*
Do zobaczenia w finale. Już niedługo. Cześć!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro