Veintitrés. Nie powstrzymasz tego

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

UWAGA: rozdział ciutkę brutalniejszy niż zwykle.
Piątek; czwarty dzień napadu
     Gandia, czyli nasz chudy skurczybyk pitbull, przekroczył wszelkie granice. Każdy miał ochotę go zabić. Włącznie ze mną. Kiedy byłam ukryta w prysznicu, kazał śpiewać członkom gangu "Barkę". Wyjrzałam zza zasłony. Ten psychol stał akurat tyłem do okien. I właśnie wtedy to zrobiłam. Korzystając z tego, że był zajęty musicalem, uspokoiłam się, odbezpieczyłam broń, po czym wyszłam cichutko z ukrycia i strzeliłam prosto w jego głowę. Gandia opadł z głośnym hukiem na posadzkę. Śpiewy ucichły, a ja podeszłam do mężczyzny na podłodze i jeszcze raz strzeliłam w jego głowę. Potem zauważyłam młotek, którym przybił wcześniej do drzwi linę, której użył do związania Nairobi. Bez zastanowienia wzięłam młotek, odrzuciłam pistolet, kucnęłam przy trupie i zaczęłam masakrować jego głowę. W tamtej chwili gotowały się we mnie emocje. Byłam zła. Wkurzona. Spragniona zemsty. Świat zewnętrzny do mnie nie docierał. Jedyne na czym byłam skupiona to zmasakrowanie głowy tego dziadygi. Nie myślałam o tym, czy spodoba się to ekipie. Nie myślałam o tym, czy spodoba się to Profesorowi. Nie myślałam o tym, co pomyślą o mnie inni, gdy zobaczą tę masakrę. Chwilowo oszalałam. Nawet nie zauważyłam, kiedy w pokoju znalazła się reszta La Bandy. Minęły... trzy, może cztery minuty, a jesień średniowiecza w moim wykonaniu się skończyła. Wstałam, po czym upuściłam młotek na podłogę. Właśnie wtedy "wróciłam" do rzeczywistości. Zauważyłam szok i niedowierzanie na twarzach moich kompanów. Dobra, Berlin zachował swoją typową, kamienną minę.
  — Ile z tego widzieliście? — zapytałam.
  — Jesteś cała w jego krwi... — odparł Denver.
  — No wow, bo właśnie go ZMA-SA-KRO-WA-ŁAM. Ile? — powtórzyłam pytanie.
  — Weszliśmy jakieś... dwie minuty po drugim strzale... Denver i Rio już się tu wślizgnęli wentylacją i cię obserwowali... a my podobnie... kiedy weszliśmy, głowa Gandii była już bliska zostania pomidorem... — odpowiedział nieśmiało Bogota.
  — I supcio. Trzeba tu posprzątać, nikt nie może znaleźć tych zwłok — zarządziłam dość obojętnie, a następnie podeszłam do umywalki, aby umyć ręce i twarz.
  — Jesteś gorsza niż Berlin i Palermo razem wzięci... — wymamrotała Sztokholm.
  — Zrobiła co musiała. Poza tym, uratowała Nairobi, a o to nam chodziło. I, dobiła Gandię, a o to też nam chodziło w pewnym sensie — obronił mnie Palermo.
  — Ale... co powie na to Profesor? — dopytał Rio.
  — Co będzie, to będzie. Ważne jest, że Nairobi żyje — wtrącił Salem.
Wszyscy jedynie pokiwali głowami, po czym wyszli. Poza Nairobi.
  — Uratowałaś mi życie. Mam u ciebie wieczny dług, młoda. Jestem ci niesamowicie wdzięczna — powiedziała, po czym mnie przytuliła.
  — Zrobiłam co trzeba było — stwierdziłam i spojrzałam na rozwalony łeb Gandii. — Bardzo źle to wygląda? — spytałam.
  — Jak dzieło Picassa — odparła z nutką radości w głosie.
  — Jak twoja ręka? — zapytałam.
  — Jestem jeszcze na morfinie, ale nawet nie chcę myśleć co będzie jak przestanie działać — odpowiedziała. — Idziemy? — dopytała, puszczając mnie.
— Zaraz dołączę — poinformowałam.
Czarnowłosa niepewnie skinęła głową, a chwilę potem wyszła z łazienki. Zabrałam pistolet z podłogi, zabezpieczyłam go i schowałam do kabury. Następnie kucnęłam przy trupie.
  — Wiesz... byłeś bardzo blisko prawidłowej analizy mojej... psychiki. Powiedzieć ci, w czym się pomyliłeś? — spytałam. — Cieszę się, że jesteś żądny wiedzy. Otóż, nie jestem psychopatą. Oni nie potrafią wyrażać emocji. Socjopaci z kolei tak. Ale za dobre chęci dostajesz... trójkę z plusem.
Podniosłam się i wyszłam z łazienki, aby poszukać reszty ekipy.

— Dlaczego uderzyłaś koleżankę, Cruz? — spytała psycholożka.
— Dlaczego marnujemy tu czas? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
— Proszę, odpowiedz mi. Czemu ją uderzyłaś?
— Bo obrażała moją rodzinę. Chciałam się zemścić.
— Dlatego wzięłaś parasolkę i zaczęłaś okładać nią tę dziewczynę?
— Tak. Gdyby nie to, że pani Ferreiro nas rozdzieliła, prawdopodobnie skończyłaby z tą parasolką wbitą w ramię.
— Co wtedy czułaś?
— Gniew. Nienawiść.
Kobieta zapisała coś na kartce. Chwilę potem powiedziała, abym wyszła z gabinetu i poprosiła moich ojców, aby z nią porozmawiali. Przystawiłam ucho do drzwi.
  — Mam podejrzenie, że pańska córka ma skłonności socjopatyczne.
  — Skąd taki wniosek, proszę pani? — zapytał Rodrigo.
  — Kiedy usłyszałam, co zrobiła swojej koleżance, myślałam, że jest psychopatką. Ale kiedy dowiedziałam się, że kierowały nią emocje...
Przestałam podsłuchiwać.

      Kiedyś myślałam, że tajne przejścia istnieją tylko w filmach. Jak się okazało, bardzo się myliłam. Dzięki Profesorowi odkryliśmy, że w łazience przy biurze dyrektora znajduje się przejście do schronu, w którym znaleźliśmy skrępowaną Tokio. Dziewczyna była bardzo uradowana na nasz widok.
  — W końcu ktoś kogo lubię! — powiedziała, kiedy weszliśmy do środka.
  — Jak się czujesz? — spytał Rio, uwalniając krótkowłosą.
  — Pomyślmy... jestem głodna, zmęczona i mam ochotę położyć się w wygodnym łóżku. Gdzie ten terminator? Chciałabym zamienić z nim dwa słowa — odparła Tokio.
  — Nie żyje — oznajmił Bogota.
  — Bez jaj — odpowiedziała. — Kto... jak?
  — Powiedzmy, że drastycznie pozbyłam się problemu za pomocą młotka — wtrąciłam. — Jego głowa wygląda jak...
  — Za szczegóły podziękuję — przerwała mi.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem.
Siedzieliśmy wszyscy w jednym z biur, a Palermo rozmawiał przez radio z Profesorem na temat incydentu z Gandią. Wspomniał też o tym, jak go załatwiłam. "Podejrzewam, że mój kochany wujaszek nie będzie zbyt zadowolony" myślałam. Wtedy dowódca rozkazał:
— Wszyscy wypad. Andrés Junior, ty zostajesz — zwrócił się do mnie. — Profesor chce z tobą pomówić.
"Świetnie" pomyślałam ironicznie. Członkowie La Bandy opuścili pomieszczenie, a ja zostałam sam na sam z radiem. Wzięłam do ręki słuchawkę i przywitałam się z Marquiną:
— Hej Profesorze. Dawno się nie słyszeliśmy — powiedziałam.
— Kopenhago, czy masz świadomość tego, co zrobiłaś? — zapytał zdenerwowany.
— Tak. Mianowicie wyeliminowałam zagrożenie.
— Zdajesz sobie sprawę, że możemy mieć przez to poważne kłopoty? Jakbyśmy już mieli ich mało... w jaki sposób mamy to wyjaśnić policji?!
Prychnęłam.
— Jak to wytłumaczysz to nie mój problem — zaczęłam. — Zrobiłam to, bo na włosku wisiało życie bliskiej dla mnie osoby. Nie zdołasz odwieźć mnie od tego, że chcę, aby ludzie byli ze mną bezpieczni. Powinieneś wiedzieć, co mam na myśli. "To zbyt ryzykowne, ze mną będzie bezpieczniejsza" — ostatnie zdanie powiedziałam przedrzeźniając go. — Dwa lata. Dwa cholerne lata czekania na spotkanie z ojcem. Za które i tak powinnam dziękować Rio oraz Tokio, a nie tobie. Zabrałeś mi ojca. Dopiero co go odzyskałam, a chwilę potem znów go straciłam przez twoje widzimisię. Nie pouczaj mnie, hipokryto. Źle na tym wychodzisz — odłożyłam słuchawkę, po czym wyszłam z pomieszczenia.
Po tym całym szaleństwie związanym z Gandią oraz sprowadzeniem Lizbony do banku (jest to bardziej złożona historia, ale opowiem ją kiedy indziej) pozostało mi porozmawiać na ten temat z Denverem. Po prostu czułam, że muszę z nim pogadać. Zastałam mojego przyjaciela przy sejfie, pracował przy piecach. Podeszłam do niego i go zagadnęłam:
— Możemy porozmawiać?
Denver spojrzał na mnie, a następnie na Bogotę. Ten drugi wymamrotał "Poradzę sobie". Loczek udał się wraz ze mną do małego korytarza obok windy. Zaczęłam niepewnie rozmowę:
— Chciałam pogadać... o... tym moim...
— Wiem. Dziewczyno, co to miało być?! — wydarł się szeptem.
Nigdy. Nigdy tak na mnie nie krzyczał. Nawet wtedy, gdy nie zdołałam odciągnąć Berlina od znalezienia go i przypadkowego odkrycia Mónici. Nigdy.
— Z-zabiłby Nair-robi... — wyjąkałam.
— Ale nie musiałaś robić takiej masakry! Wystarczyło mu strzelić w łeb tylko raz! Rio przez ciebie zasłabł!
— Niby kiedy zasłabł?
— Niedługo po twojej jesieni średniowiecza chciało mu się wymiotować!
— Ojeju, wielkie licho! Pierwszy raz widział coś brutalnego?
— Pogorszyłaś jego stan! Już wracał do formy po torturach u Sierry!
— Uratowałam Nairobi! Mam w dupie to, co się dzieje z Rio! Gdyby nie on, nie byłoby nas teraz tutaj!
— Zabiłaś Gandię najbrutalniej jak mogłaś. Jak... Yakuza. Po prostu w to nie wierzę. Byłem głupi, zaprzyjaźniając się z tobą — odpowiedział, po czym wrócił do pracy.
Nie zdołałam wykrztusić żadnego słowa. Poszłam w kierunku windy i wcisnęłam guzik, aby pojechać na górę. Winda ruszyła, a ja poczułam, jak do oczu napływają mi łzy. Straciłam przyjaciela, najprawdziwszego i pierwszego przyjaciela, jakiego miałam w całym swoim życiu. Przez głupi napad na głupi bank głupich rezerw, a to wszystko przez głupiego Rio-Srio. Oparłam się o ścianę windy i osunęłam się na podłogę. Zaczęłam krzyczeć. Nie płakać, a krzyczeć. W ten sposób chciałam wyładować emocje. Potem siedziałam trzymając się za włosy, tak, jakbym chciała je wyrwać. "Usunęłam zagrożenie, a ten się jeszcze czepia? Moskwa nie uczył go wdzięczności?". Wtedy drzwi do windy się otworzyły.
— No w końcu! Muszę zjechać do mojego kuzyna... młoda, co się stało?! — spytała Manila, po czym podeszła do mnie. — Ej, zaraz sobie włosy powyrywasz i nie będziesz już taka śliczna — dodała żartobliwie.
— Pokłóciłam się z Denverem... — wymamrotałam.
— No nie, co on znowu narobił? — dopytała i usiadła obok mnie.
Opuściłam ręce, a następnie zaczęłam jej opowiadać całą sytuację:
— Chciałam z nim porozmawiać... wiesz, po tym jak zabiłam Gandię... zaczął mi wyrzucać, że przeze mnie Rio się pogorszyło... próbowałam mu wytłumaczyć, że chciałam tylko uratować Nairobi... i że w dupie mam to co się dzieje z Rio... a potem stwierdził, że był głupi, zaprzyjaźniając się ze mną.
— Nie no, teraz to przesadził! Chodź młoda, wstawaj — odparła, po czym pomogła mi wstać. — Słuchaj, teraz pójdziemy do Sztokholm, Nairobi, Tokio oraz Lizbony, przegadamy wszystko w szóstkę, bo jako babki dobrze się dogadamy i coś wymyślimy — powiedziała.
— Dzięki, to naprawdę kochane... ale nie trzeba. Muszę to przyjąć na klatę. Z czasem będzie miał wyrzuty sumienia i sam przyjdzie przeprosić — odparłam.
— Och... okej... lecz pamiętaj, że w razie czego mogę coś zadziałać, wystarczy jedno słowo... — nie skończyła, gdyż jej przerwałam.
— Nie musisz. Poważnie — zapewniłam.
Manila skinęła lekko głową.
Siedziałam w biurze dyrektora banku i było mi przykro ze względu na to, że moja przyjaźń z Denverem niejako się "skończyła". Przed oczami miałam wszystkie momenty, które z nim spędziłam. Jak zasnęliśmy w Toledo, a Nairobi zrobiła nam zdjęcie... jak upozorowaliśmy śmierć Mónici... piękne, stare czasy. Wtedy niespodziewanie obok mnie usiadł Salem.
— Nie powinieneś być na warcie? — spytałam.
— Poprosiłem Lizbonę, żeby mnie zastąpiła. Od Manili usłyszałem, że źle z tobą — odpowiedział.
— Tia... może trochę... — zaczęłam, a potem poczułam, jak do moich oczu napływają łzy.
— Hej, nie płacz proszę. Co się stało? — zapytał troskliwie.
— Posprzeczałam się nieco z Denverem... nasza przyjaźń się rozpadła... powiedział, że po tym jak zobaczyliście moją masakrę w łazience, Rio się pogorszyło, i że popełnił błąd, zaprzyjaźniając się ze mną — odparłam smutno.
— Dupek... — stwierdził Salem.
— Ej, nie obrażaj go... — próbowałam obronić Denvera.
— Kopenhago, otwórz oczy. Czy prawdziwy przyjaciel zerwałby przyjaźń, bo jakaś królowa dram zakopana żywcem na pustyni źle się poczuła? — spytał, udając, że dramatycznie trzyma się za serce.
— No... nie... — odpowiedziałam, lekko się przy tym śmiejąc.
— Widzisz? Rozśmieszyłem cię — powiedział, również się śmiejąc.
Nastała niezręczna cisza, która trwała dopóty, dopóki jej nie przerwałam:
— Dziękuję... — oznajmiłam nieśmiało.
— Za co? — zapytał nieco zdziwiony.
— Że jesteś. Że... jesteś moim przyjacielem. Fajnie się dogadywać z kimś w swoim wieku. Wiesz... w szkole unikałam ludzi. Nie umiałam za bardzo z nimi rozmawiać. Jednak teraz... podczas tego napadu, jak i pobytu w klasztorze... po prostu, cieszę się, że cię poznałam — odparłam, patrząc mu prosto w oczy.
— Ja... też się cieszę, że cię poznałem.
W tym momencie stało się coś nieoczekiwanego. Salem i ja... pocałowaliśmy się. Mój pierwszy pocałunek w życiu. O Matko. Jaki on był? Krótki i namiętny. Kiedy się oderwaliśmy od siebie, zaczęliśmy się nawzajem przepraszać i mówić, że nie powinniśmy byli tego robić. Na zakończenie przytuliliśmy się.
— A co to ja widzę i co ja słyszę! — powiedział znienacka Berlin, który wszedł do pomieszczenia.
Szybko się oderwaliśmy od siebie.
— Dumny jestem córcia! A ty — zwrócił się do Salema — lepiej ją traktuj odpowiednio, bo jak się dowiem... oj nie będzie z tobą dobrze. Nie będzie.
— T-tak, proszę pana — odparł nieco strachliwie mój przyjaciel.
— A teraz, jeśli pozwolisz młodzieńcze, muszę porozmawiać z moją córką. Na osobności.
— Okej... poczekam za drzwiami. Nie będę podsłuchiwał, obiecuję — poinformował Salem, po czym wyszedł.
Berlin usiadł obok mnie. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż mężczyzna ją przerwał:
— Wiesz jak to sobie wyobrażam? — spytał.
"O nie... to zemsta" pomyślałam.
— Jak? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
— W klasztorze na odludziu dwójka młodych ludzi w garniturach bawi się, oglądając durnowate filmy. Przy okazji objadają się tortem. Co ty na to?
— Czemu miałabym być w garniturze?
— Nie wyobrażam sobie ciebie w sukience. Tyle.
— Och.
  — Wracając... musimy porozmawiać. Na poważnie.
Skinęłam głową.
— Niezłej egzekucji dokonałaś w łazience. Nie wiem czy mam się śmiać, czy płakać — powiedział.
— O co ci chodzi? Miałam go zostawić przy życiu?! Tylko by nam zagrażał!
— Była zasada...
— Zasada-Srada. Przypomnieć ci o tym, jak kazałeś zabić Mónicę w mennicy? Co, splamiłam nazwisko? Jeśli tak, to najmocniej przepraszam, zadośćuczynię w przyszłości. "Jesteś jak wilk. W razie zagrożenia reagujesz natychmiastowo"... pitolenie — prychnęłam.
— Daj mi skończyć — westchnął. — Nie mówię, że zrobiłaś źle, ale nie mówię też, że zrobiłaś dobrze. Rozumiem zastrzelenie go. Pewnie tak samo bym zrobił, gdybym był na twoim miejscu. Ale wzięcie młotka... i zmiażdżenie nim czyjejś głowy... to już inna sprawa.
— Nigdy nie byłeś w takiej sytuacji? — zapytałam. — Jest osoba, której nie cierpisz. Najchętniej byś się tej osoby pozbył. W końcu do tego dochodzi. I... ta cała nienawiść, którą obdarzałeś tego kogoś... te wszystkie emocje... gotują się w tobie... a potem... potem wybuchasz. Bierzesz co ci w rękę wpadnie... wyżywasz się... i nagle czujesz się lepiej. Usatysfakcjonowany, że wreszcie się pozbyłeś problemu — poczułam, jak głos mi się łamie. — Coś jeszcze dodać?
Tata bez słowa mnie przytulił. Po chwili odparł:
— Pójdę zobaczyć jak pozostali. Zrób... zrób sobie przerwę i wracaj do pracy. Tylko nie rozrabiaj, dobrze?
— Dobrze.
Berlin się uśmiechnął, po czym opuścił moje towarzystwo. Do pomieszczenia wszedł z powrotem Salem.
— Zrobił ci kazanie? — spytał żartobliwie, dosiadając się do mnie.
— Powiedzmy... — odparłam.
— Zmieńmy temat — zaproponował. — Wiem, że to niezgodne z zasadami, ale... jestem Carlos — przedstawił się. — Carlos Levato.
— Czekaj czekaj... Levato? Jesteś z TYCH Levato? Tych, co od pokoleń występowali w hiszpańskim teatrze, operze i Bóg wie co jeszcze? — wypytywałam zaciekawiona.
— Dokładnie.
— W takim razie... co tu robisz? Pochodzisz z jednej z najbogatszych rodzin w Hiszpanii, czemu skończyłeś tak, a nie inaczej?
— Moi rodzice pomimo zamiłowania do sztuki chcieli się odciąć od "wielkich bogactw" i żyć jak normalni ludzie. Choć nadal mieli dostęp do rodzinnego majątku. Po wypadku, w którym zginęli... Ibbie oraz ja mieliśmy trafić do naszej ciotki. Ta jednak zagarnęła kasę taty dla siebie, a nas wyrzuciła na zbity pysk.
— Przeklęta kopia Hrabiego Olafa...
— Przynajmniej nie próbowała nas zabić... o ironio, "Seria Niefortunnych Zdarzeń" zawsze była moją ulubioną serią książek...
  — Faktycznie, niezła ironia...

~💶~

Na samej górze gif z "The Last of Us" ze sceną, która była dużą inspiracją do tego, jak miała wyglądać śmierć Gandii.
You didn't see that coming, huh?
UWAGA: od teraz wszystko będzie się toczyło zupełnie inaczej niż w serialu. Żadnych komandosów śmierci, żadnych skomplikowanych akcji w kuchni i jadalni. Tylko to, co mi przyjdzie do główki.
Dajcie znać co sądzicie o dzisiejszym rozdziale, a jeśli pojawiły się jakieś błędy... też dajcie znać.
Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro