Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chapter one

Zacisnąłem ręce na obskubanej kierownicy i dodałem trochę gazu. Targały mną różne skrajne emocje. Deszcz stukający o zaparowaną szybę przypominał mi tylko o tym uczuciu niepokoju, które sprawiało, że chciałbym po prostu zawrócić. Ale wiedziałem, że już nie ma drogi odwrotu, że muszę brnąć w to, co tak bardzo chciałem rozpocząć.

Planowałem wszystko od dwóch miesięcy. Odkładałem zawzięcie kieszonkowe, które dawali mi przybrani rodzice na śniadanie, sam żywiąc się tym co przygotowali dla mnie moi przyjaciele. Kiedy tylko usłyszeli o moim pomyśle uznali, że zwariowałem. Chcieli zgłosić do do dyrektora lub moich rodziców, ale kazałem im trzymać gębę na kłódkę. To naprawdę smutne, że nawet oni nie potrafili mnie zrozumieć. Nie potrafili postawić się na moim miejscu i zastanowić się jak może wyglądać to wszystko z mojej perspektywy.

Deszcz się wzmógł, tak, że mój samochód ledwo oświecał drogę przede mną. Cieszyłem się, że byłem w ciepłym samochodzie i nie muszę się martwić brzydką pogodą. Wyrzuciłem z siebie wszystkie myśli i spojrzałem na GPS'a, który wskazywał mi drogę.

Do celu pozostało 5977 kilometrów.

Westchnąłem i odchyliłem się bardziej na fotelu. Przede mną jeszcze długa podróż.

Przez to, że za bardzo się odprężyłem, nie skupiłem zbyt mocno swojej uwagi i coś nagle wbiegło mi pod koła. Zahamowałem z piskiem opon i otworzyłem szeroko oczy. Kiedy wysiadałem z samochodu, liczyłem na najgorsze.

Co to mogło być? Sarna? Może dzik? Zacząłem nerwowo skubać wargę na tę myśl. Co jeśli coś przejechałem? Nie byłem pewien co robi się w takiej sytuacji.

Kiedy z drogi zebrał się jakiś człowiek, aż odskoczyłem do tyłu. Poczułem się jak bohater jakiegoś horroru, którego w środku lasu dopadła zjawa. Przełknąłem ślinę, ale kiedy istota się do mnie obróciła ujrzałem drobnego, przemoczonego chłopaka. Całe jego ciało się trzęsło, a na ramiona miał zarzucony jedynie niebieski koc.

Zmarszczyłem brwi na ten widok. Dlaczego ktokolwiek był w środku lasu w tak okropną ulewę? Stałem na tym zimnie pięć minut, a już czułem jak opuszki palców mi drętwieją.

- Przepraszam. Mogłem bardziej uważać. - wyjąkałem, kiedy poczułem, że trochę za długo nie potrafię się odezwać. - Wszystko w porządku?

Chłopak spuścił wzrok, po czym znów na mnie spojrzał. Wyglądał na rozdartego, jego nos był czerwony a oczy szklane. Może i rzadko okazywałem uczucia, ale zrobiło mi się go po prostu... szkoda.

- Podwieźć cię gdzieś? - zapytałem, tym razem licząc na jakąś odpowiedź. Mój rozmówca jednak otworzył drzwi od strony pasażera i wsiadł do środka bez żadnego słowa. Oho, trafiłem na niemowę.

Z lekkim wahaniem usiadłem przy kierownicy i spojrzałem na mojego towarzysza, który dmuchał na swoje dłonie, próbując je rozgrzać. Podkręciłem lekko ciepło w samochodzie, wcisnąłem sprzęgło i ruszyłem.

Zdawałem sobie sprawę, że to co robiłem było bardzo niebezpieczne. W domu jak i w przedszkolu zawsze mnie uczono, że nie powinno się rozmawiać z nieznajomymi, a tym bardziej wsiadać z nimi do samochodu. Nie byłem pewien kim był ten chłopak ani jakie miał zamiary. A na pierwszy rzut oka nie wyglądał na zbyt normalnego. Mógł być cichym zabójcą, który tylko czeka, żeby wyciągnąć z kieszeni nóż.

- Ile masz lat? - zapytałem, chcąc wyciągnąć z niego jakiekolwiek informacje. Kiedy znowu nie doczekałem się odpowiedzi, wywróciłem oczami.

- Powiesz chociaż gdzie mam cię zawieźć? - powiedziałem nieco ostrzejszym tonem, przez co chłopak się wzdrygnął. Wzruszył jedynie ramionami, ale przynajmniej taką odpowiedź otrzymałem.

Pierwsze pół godziny drogi minęło nam w kompletnym milczeniu. Rozpościerające się nad nami drzewa zdawały się nie mieć końca, ale w końcu udało mi się wyjechać z lasu. Zobaczyłem po prawej stronie zjazd na stację benzynową i postanowiłem się na niej zatrzymać.

Wysiadając, nie wysilałem się nawet pytaniem mojego towarzysza czy mu coś kupić. Wiedziałem, że chłopak jest raczej niemową. Zamknąłem szczelnie drzwi i wszedłem do środka stacji, na której dobiegł do mnie zapach kawy. Po chwili namysłu postanowiłem kupić dwie najtańsze drożdżówki i ciepłą herbatę z imbirem. Podałem kasjerce wyliczone drobne i zaniosłem swój zakup do pojazdu.

Brunetowi aż zaświeciły się oczy na widok jedzenia. Podałem mu drożdżówkę, a on od razu ją przyjął i zaczął łapczywie przeżuwać.

- Powoli, zakrztusisz się. - powiedziałem do chłopaka, a on rzeczywiście mnie posłuchał.

Przetarłem oczy i odchrząknąłem. Jako, że był środek nocy zacząłem się robić coraz bardziej senny. Nie byłem przyzwyczajony do takiego trybu życia, ale musiałem się na niego przestawić chociażby na jakiś czas. Kiedy wyjeżdżałem spod stacji, światła nieprzyjemnie raziły mnie w oczy. Jedynym plusem były prawie całkowicie puste drogi, po których tylko co kilka minut przejeżdżały samochody. Sygnał tego, że byliśmy już poza miastem.

Spojrzałem na chłopaka, który ku mojemu zaskoczeniu zjadł już całą bułkę. Musiał mieć spory apetyt.

- Chcesz jeszcze jedną? - zapytałem, a on pokiwał głową. Wyjąłem z plecaka z tyłu kolejną drożdżówkę, co było nie łatwą czynnością z racji, że musiałem w tym samym czasie obserwować drogę.

Po chwili znudziła mi się jazda w ciszy, więc włączyłem radio i zacząłem słuchać aktualnej audycji.

Zastanawiałem się, czy domownicy zauważyli już moją nieobecność. Czy przeczytali list, który im zostawiłem i czy zaczęli już wpadać w histerię. Potrafiłem sobie wyobrazić tę scenkę. Moja przybrana matka ze zmartwieniem pokazuje kartkę swojemu mężowi, a on udaje zdziwienie. Nie uroniliby łez. Zniszczyło by to ich idealny wizerunek i sztuczne uśmiechy, które wciąż widniały na ich ustach.

- Szesnaście. - usłyszałem cichy głos i zastygłem, wyrwany z moich przemyśleń.

Spojrzałem w jego stronę z niezrozumieniem. Jego wzrok błądził w różne strony, a policzki były lekko czerwone.

- Mam szesnaście lat. - wytłumaczył, a ja pokiwałem głową. Nie wyciągałem z niego więcej słów. Wiedziałem, że ciężko było mu się zdobyć nawet na te kilka i są one w pewnym stopniu podziękowaniem za ofiarowaną mu pomoc.

Nie chciałem wnikać w to dlaczego szesnastoletni chłopak wylądował w takim miejscu całkowicie sam. Ja też byłem zagubiony, jednak miałem cel, plany i skończone 18 lat. Nie mogłem sobie wyobrazić jaki mętlik właśnie siedział w jego głowie. Prawdopodobnie też odebrałoby mi mowę.

Spojrzałem w stronę chłopaka i pokręciłem głową. Nawet jeśli chciałem mu pomóc, środki jakie nazbierałem ledwo starczają na mnie. Wszystko idealnie wyliczyłem i ułożyłem. Nie było w tym planie miejsca na drugą osobę.

Wygląda na to, że kiedy dojedziemy do miasta będziesz musiał poradzić sobie sam, młody.

♡♡♡

Okej, wiem, że nie powinnam znowu zaczynać nowego opowiadania ale dostałam takiej weny, a nie chcę pisać innego opowiadania na siłę. Może tym razem coś z tego wyjdzie haha
Pozdrawiam, xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro