Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej, hej jesteście tu jeszcze? Zapraszam na rozdział 🩷🩷

***

CHLOE

Kolejne trzy dni minęły mi w oka mgnieniu. Jak zwykle pracowałam w klubie, a resztę czasu przeznaczyłam na naukę. Za dwa miesiące egzaminy, więc wiedziałam, że muszę skupić się też na uczelni, mimo iż kasa była mi potrzebna i najchętniej jeszcze bym gdzieś dorabiała. Po zajęciach spędziłam trochę czasu w bibliotece, by uzupełnić informacje do projektu. Około trzeciej dotarłam do domu. Mama akurat szykowała się do pracy. Popołudniami i weekendami dorabiała sprzątając u kilku rodzin.

– Zjedz zupę, Chloe – przypomniała zanim wyszła.

– Zjem na pewno, bo jestem głodna.

– Idziesz dziś do klubu?

– Nie, dziś mam wolne. Dokończę sobie projekt.

– Słuchaj, a nie chciałabyś zmienić pracę. Państwo Jones szukają kogoś do pomocy przy sprzątaniu i opieką nad dziećmi głównie wieczorami – zaproponowała. Wiedziałam, że mamie nie podobała się moja praca w klubie, ale finansowo i czasowo najbardziej mi odpowiadała.

– Uparta jesteś – zaśmiałam się. – Mówiłam ci o ważnych dla mnie plusach pracy w klubie.

– A ja nadal uważam, że to nie praca dla młodej dziewczyny.

– Przecież nie zostanę tam na zawsze.

– Wiem, że robisz to dla mnie – posmutniała – i tak bardzo to ja chciałabym ci pomóc.

– Spokojnie i na to będzie odpowiednia pora.

– Oj Chloe...

– Mamo.

– Dobrze, nie marudzę ci i tak już muszę lecieć, bo się spóźnię.

– Na razie!

Mama wyszła z domu, a ja poszłam do łazienki, ale po chwili usłyszałam dźwięk telefonu. Pomyślałam, że to mama czegoś zapomniała, ale okazało się, że dzwoniła Kimberly, dziewczyna, która również pracowała w klubie.

– Hej, Kim, co tam?

– Hej, Chloe, mam pilną sprawę i tylko ty możesz mnie uratować.

– Coś się stało? – Po tym wstępie byłam zaniepokojona.

– Amy się rozchorowała, chyba jakiś wirus i moja mama nie chce do niej przyjechać, bo boi się, że się od niej zarazi – wyjaśniała i brzmiała naprawdę jakby była w sytuacji podbramkowej. – Muszę z nią zostać, a mam dziś zmianę. Błagam, zamień się ze mną.

– A kto dziś z tobą jest?

– Molly i Jessica.

– Cholera – jęknęłam. Jessica i ja delikatnie mówiąc nie lubiłyśmy się. Wszystko przez to, że szefowa poszła mi na rękę i pozwoliła pracować tylko na drugie zmiany, tak by nie kolidowały mi z zajęciami na uczelni.

– Chloe, proszę cię. Wezmę za ciebie na przykład następną sobotę.

Następną sobotę? Wieczór kawalerski przyjaciela Gabriela. Tej soboty nikomu nie oddam.

– Nie ma takiej potrzeby. Przyjdę dziś.

– Dziękuję, jestem twoją dłużniczką.

Jako przeżyję obecność Jess. Kimberly z pomocą matki wychowywała pięcioletnią córkę. Amy niestety często chorowała i Kim już nie raz w ostatniej chwili dzwoniła do szefowej, że nie przyjedzie. Kobieta ostrzegła ją, że jeżeli dalej tak będzie, zakończą współpracę, bo ona nie może tego dłużej tolerować. Kimberly nie stać było na opiekunkę, korzystała z pomocy mamy, dlatego wiedziałam, jak zależy jej na tej pracy. Ja zaś miałam jeszcze kilka godzin, więc zdążę popracować nad projektem, a potem pojadę do klubu.

GABRIEL

Byłem tak zawalony pracą, że nawet się nie zorientowałem, iż wybiła godzina czwarta, a ja jeszcze dziś nic nie jadłem. W momencie, gdy usłyszałem burczenie w brzuchu, do biura weszła Miranda, a z nią roztaczał się aromatyczny zapach kurczaka tikka masala. Uwielbiałem kuchnię indyjską i miałem swoją ulubioną restaurację w centrum, z której często zamawiałem jedzenie. Nie gotowałem, bo nie miałem na to czasu, zresztą szkoda by było wyrzucać nieudane potrawy po moich kulinarnych eksperymentach.

– Pani Bergman powiedziała mi, że nie wychodziłeś dziś z biura. – Zgromiła mnie wzrokiem.

– Nie miałem czasu.

– Nawet na jedzenie. – Postawiła papierową torbę na biurku.

– Dziękuję, Mirando. – Popatrzyłem na nią z wdzięcznością. – Pozwolisz? – Wskazałem na jedzenie.

– Jasne. Zrobić ci coś do picia?

– Nie, dzięki. Powiedz lepiej, jak było na spotkaniu?

Miranda była z moim ojcem na spotkaniu z zarządem, które ja celowo pominąłem. Zrobiłem to, bo miałem sporo pracy i chciałem wykorzystać ten czas na nadrobienie zaległości.

– Twój ojciec nie był zadowolony, że cię nie było.

– Zdaję sobie z tego sprawę – odparłem, zajadając się kurczakiem. – Więc co mnie zainteresuje?

– Weszło kilka nowych przepisów odnośnie bezpieczeństwa, masz je już na mailu. Poza tym wszyscy pracownicy do końca wakacji mają zakończyć zaplanowane szkolenia.

– Do końca wakacji? Czyj to pomysł?

– Pana McKnight'a.

– Skąd ten pośpiech? – dziwiłem się, bo przecież byliśmy na bieżąco ze szkoleniami i wciąż się kształciliśmy.

– Konkurencja nie śpi – odparła, zapewne używając słów mojego ojca.

– Ojciec ostatnio dziwnie się zachowuje.

– Też to zauważyłam. Na spotkaniu był rozkojarzony i wyszedł godzinę przed końcem.

– Ale jak to? I nie zajrzał tu? – Dziwiło mnie to, bo traktował tę firmę jak kolejne dziecko.

– Powiedział, że klient na niego czeka.

– A czekał?

– Nic mi o tym nie wiadomo, ale Margaret mogła je ustawić.

– Będę musiał z nim szczerze pogadać, bo nie mam pojęcia, co się dzieje.

– Gabriel, poprzedni rok był bardzo intensywny, twój ojciec pracował ponad siły, nie wykorzystał urlopu, jest po prostu przemęczony – stwierdziła, co mnie nieco uspokoiło. – Myślę, że przydałoby mu się trochę wolnego, więc może spróbuj go namówić na jakieś wakacje?

– Gdyby tylko mnie posłuchał.

– Mam to samo z tobą – upomniała mnie. – Też chyba nie wiesz, co znaczy dzień wolny.

– Mirando, nie mam na to czasu.

– Właśnie o tym mówię, choć pewnie odpoczniesz w podróży poślubnej.

– Co?! – odchrząknąłem, niemal dławiąc się kurczakiem.

– Jedz powoli. No w podróży poślubnej.

– Jakiej znowu podróży? – Potrząsałem głową, bo mówiła totalne głupoty.

– Oj przecież wszyscy wiemy, że twój ślub z Amandą wisi w powietrzu.

– Ja akurat nie wiem i błagam, nie powtarzaj tych głupot.

– Przepraszam, myślałam, że... – urwała zmieszana, a ja się zastanawiałem, czy coś mnie ominęło, skoro dotarły do niej takie informacje.

– W porządku, po prostu nie chcę, by po firmie krążyły plotki o mnie i Amandzie.

– Rozumiem, jeszcze raz przepraszam.

Obawiałem się jednak, że ktoś mógł coś powiedzieć, a tym kimś mogła być moja matka. Ona uwielbiała Amandę, marzyła o naszym ślubie i nie mogła doczekać się naszych dzieci, by chwalić się, że została babcią. Gdyby wiedziała, jak naprawdę nam się układało, stwierdziłaby, że to moja wina i powinienem się więcej starać.

***

Czyżby faktycznie ślub wisiał w powietrzu? 🤔
Do zobaczenia wkrótce 🩷🩷

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro