❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐜𝐳𝐰𝐚𝐫𝐭𝐲❞

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»————- ⚜ ————-««

𝔸𝕙, 𝕥𝕒 𝕞𝕠𝕣𝕒𝕝𝕟𝕠𝕤́𝕔́

༺༻✧༺༻

Ethel stała przed lustrem w łazience. Opierała dłonie o umywalkę i miała spuszczoną głowę. Jej ciało było obolałe i czuła się osłabiona. Odkaszlnęła dość głośno, po czym splunęła. Plama krwi spłynęła po białej wewnętrznej powierzchni umywalki. Nienawidziła tego stanu. Słaba i bezradna. Przez długi czas nie miała nawrotów, ale gdy przyjechała do Beacon Hills zaczęła czuć się inaczej. Uniosła wzrok. W lustrze zobaczyła swoje odbicie. Miała bladą skórę, wory pod oczami, a na ustach bordową ciecz. Wyglądała jak wrak człowieka i tak się właśnie czuła. Tak bardzo nie nawiedziła tracenia kontroli. Jej życie wywróciło się do góry nogami w jednej chwili. Przez rok mierzyła się z konsekwencjami. Akceptacja była czymś co każdy terapeuta jej powtarzał, ale nie zamierzała się poddać, nie zamierzała prosić o litość. Czuła się okropnie, ale mimo to uniosła dumnie podbródek do góry i spojrzała sobie w oczy.

— Kontrolujesz to, nie na odwrót. — powiedziała stanowczo, choć w środku miała ochotę się rozpłakać, ale nie pozwoliła sobie na tą słabość. Nie mogła pozwolić aby to miało nad nią kontrolę. Była silna, powtarzała sobie to w głowie.

Chris stanął przed pokojem siostry. Było już po czternastej, a ona wciąż nie wychodziła z pokoju. Nie wiedział o której wróciła. Jej samochodu nie było pod domem, ani w garażu. Martwił się czy może coś się stało.

— Ethel? Wszystko w porządku? — zapukał w drzwi.

Blondynka odkaszlnęła cicho aby oczyścić głos.

— Tak! Zaraz zejdę na dół! 

Ethel skrzywiła się. Kości ją bolały. Czuła jak jej wnętrzności zaczynały się skręcać. Była zmuszona złagodzić tą dolegliwość. Wyszła z łazienki słabym krokiem. Podeszła do szafy i otworzyła ją. Zdążyła się już rozpakować, więc szafa była wypełniona jej rzeczami. Jednak zawieszone ubrania miały inną funkcje. Miały coś zakrywać, aby nie było można łatwo tego zauważyć. Nie miała innej lepszej kryjówki, aby ukryć tak nie małą rzecz. Uklęknęła. Na dnie szafy była średnia torba, częściowo zapełniona, ale nie były to rzeczy, które zamierzała w tym momencie wyjąć. Odsunęła torbę w bok, za nią znajdował się kwadratowy średnich rozmiarów przedmiot, który zasłonięty był ciemnym materiałem. Skrzywiła się gdy uniosła dłoń, po czym złapała za materiał aby go ściągnąć. Na samą myśl o tym co musiała zrobić, robiło jej się  niedobrze oraz jednocześnie czuła ulgę.

Chris przygotował obiad. Rozstawił talerze i sztućce na stole, po czym nałożył jedzenie. Zamierzał pójść na górę by sprawdzić co z Ethel, ale blondynka zdążyła zejść. Z promiennym uśmiechem, jakby napełniona dużą energią weszła do salonu. Promieniała siłą, co oznaczało że musiała się dobrze wyspać, a przynajmniej tak pomyślał Chris.

— Pachnie przepysznie. — powiedziała z uznaniem i łagodnie się uśmiechnęła. — Wygląda jeszcze lepiej, a smakuje pewnie znakomicie.

— Nie podlizuj się.

Ethel cicho roześmiała się w odpowiedzi. Oboje usiedli do stołu. Blondynka wzięła kęs jedzenia. Mruknęła rozkoszując się jego smakiem. Od zawsze Chris miał dobrą rękę do gotowania. Miał świetną precyzję w doprawianiu i równie świetną jeśli chodziło o polowania czy broń. 

— Dobrze bawiłeś się z Melissą? — odezwała się Ethel. Brat zerknął na nią.

— Tak. — jego usta mimowolnie rozciągnęły się w uśmiechu, gdy wspominał czas spędzony z brunetką. Ethel uśmiechnęła się pod nosem. Zdecydowanie dobrze się bawił. — A ty jak spędziłaś czas? Chyba późno wróciłaś.

— Znasz mnie, trochę zabalowałam. — wzruszyła ramionami. Nie udzieliła konkretnych odpowiedzi.

— I zgubiłaś po drodze samochód? — uniósł brew przyglądając się uważnie siostrze. Ethel wywróciła oczami.

— Nie zgubiłam go. Wypiłam za dużo, więc wzięłam taksówkę. — wzruszyła ramionami. Spojrzała na brata, który patrzył na nią znaczącym spojrzeniem. Nie lubił gdy przesadzała z alkoholem. Jego nadopiekuńczość miała swój urok, ale nie była już dzieckiem. Miała trzydzieści pięć lat. Nie potrzebowała niańczenia, ani ojcowskich rad, a Chris czasami zachowywał się bardziej jak jej tata niż brat. Może dlatego że jej własny ojciec miał ją gdzieś. Uznał ją za słabą i bezużyteczną, po czym po prostu odesłał do szkoły z internatem, gdzie nigdy jej nie odwiedził. Dlatego Chris czuł się zobowiązany zaopiekować się nią. Dzieliła ich też spora różnica wieku, więc to też było powodem.

Ethel zacisnęła usta w wąską linie. Spojrzenie Chris'a nie zelżało. Blondynka zirytowała się, ale westchnęła poddając się. Gdyby upierała się, trułby jej głowę przez resztę pobytu w Beacon Hills.

— Dobra. Więcej tak nie zabaluje. Zadowolony? — zapytała nieucieszonym głosem, niczym dziecko któremu rodzice kazali obiecać że więcej niczego nie nabroi.

— Tak.

Po skończonym obiedzie, Ethel postanowiła pojechać po swój samochód. Przecież nie mogła go zostawić na kolejne godziny pod klubem. Jeszcze ktoś próbowałby go ukraść. W końcu do tanich nie należał.

Ethel szła korytarzem zakładając kurtkę. Chris wyjrzał z salonu zainteresowany gdzie jego siostra znowu znika.

— Gdzie idziesz?

— Po mojego chevroleta. 

— Podwiozę cię. — zaproponował. Podszedł do szafki na korytarzu gdzie miał klucze do samochodu.

— Nie trzeba. — Ethel wyszła z domu nie zważając na brata. Chris zacisnął klucze w dłoni. Był świadomy że Ethel jest już dorosła, ale to nie sprawiało że się nie martwił. Już wiele stracił. Może dlatego był tak czuły na punkcie bezpieczeństwa. Chciał mieć na nią oko, ale ona jak zwykle wolała robić wszystko na własną rękę. Nawet jako nastolatka, nie prosiła o pomoc. Nie ważne w jakiej sytuacji znalazła się. Zawsze liczyła tylko na siebie, choć wiedziała że nie musi. Był gotów pomóc jej w każdej sprawie.

Ethel podjechała taksówką pod okolicę klubu gdzie zostawiła swojego chevroleta. Znajdowała się na chodniku, ale po drugiej stronie ulicy, na przeciwko budynku. Zamierzała przejść na drugą stronę, ale wtedy z tylnego parkingu klubu wyjechał policyjny radiowóz. Poczekała aż odjedzie, a wtedy skierowała się na tył klubu. Chevrolet stał czekając na powrót swojej właścicielki. Zeskanowała go szybkim wzrokiem, ale nie dostrzegła żadnych uszkodzeń. Wyjęła klucze i otworzyła drzwi. Gdy zamierzała wsiąść, usłyszała rozmowę trzech osób stojących niedaleko. Podpierali się o ścianę klubu i palili papierosy. Mówili o zaginięciu jakiejś dziewczyny. Jeden z nich stwierdził że i tak znajdą ją martwą, przez co jego rozmówcy powiedzieli mu by nie był takim pesymistą. Wtedy odpowiedział im:

— ... To Beacon Hills. Gdy ktoś tu zaginie, jest pewne że nie znajdą tej osoby żywej.

Ethel wsiadła do samochodu, po czym wyjechała z parkingu.

༺༻✧༺༻

Ethel weszła do salonu. Chris skończył rozmawiać z kimś przez telefon. Po jego wyrazie twarzy, była pewna że coś złego się stało.

— Muszę jechać. — oznajmił mężczyzna. — Zaginęła kobieta. Możliwe że ma to związek z atakiem sprzed dni.

Ethel skrzywiła się. Słyszała rozmowę chłopaków pod klubem. Mówili o zaginionej dziewczynie, choć nie koniecznie mogło chodzić o tą samą osobę.

— Może pojadę z tobą. — zaproponowała idąc za bratem na korytarz. Chris zdjął kurtkę z wieszaka, założył ją, po czym spojrzał na siostrę.

— Nie ma mowy. — oznajmił stanowczo. Nie zamierzał jej narażać. Cokolwiek pojawiło się w Beacon Hills, to nie dotyczyło jej, a najbezpieczniej było aby trzymała się z dala.

— No weź. Tobie i twoim przyjaciołom przyda się dodatkowa pomoc. — w listach brat wspominał o Scott'ie i jego paczce. Więc można było powiedzieć, że poniekąd ich znała. Było to imponujące, jaki ci młodzi ludzie dawali sobie radę z tyloma trudnościami. Oczywiście nie zawsze kończyło się to dobrze, ale przeważnie wychodzili z kłopotów w miarę zwycięsko.

— Nie przeszłaś szkolenia.

Na jego słowa Ethel wywróciła oczami. Nie przeszła szkolenia łowcy, bo nigdy do niego nie podeszła. Nie chciała być łowcą, choć ojciec próbował ją do tego zmusić, co ostatecznie skończyło się wysłaniem jej do szkoły z internatem w wieku dwunastu lat.

— To nie znaczy że nie potrafię poradzić sobie z nadprzyrodzonymi istotami. Jestem silna i umiem posługiwać się bronią. Zabierz mnie ze sobą.

— Nie.

Ethel burknęła pod nosem niezadowolona. Obdarzyła brata zaciekłym spojrzeniem. Nie zamierzała łatwo ustąpić. Chris westchnął. Była uparta, więc dobrze wiedział że nie odpuści tak łatwo, a on nie chciał się z nią wykłócać. Nie podobał mu się pomysł wplątywania jej w problemy miasta, ale z drugiej strony dodatkowa pomoc była na wagę złota.

— Nie zabiorę cię, tym razem. Jutro pogadamy o tym.

— Zgoda. — nie było to tym czego chciała, ale zadowoliło ją wystarczająco.

Chris wyszedł, a ona została sama, choć jego wyjście było jej na rękę. Był wczesny wieczór, a o dwudziestej zamierzała pojechać do baru.

༺༻✧༺༻

Ethel zaparkowała chevroleta na tyłach baru. Był piątkowy wieczór, więc dzisiaj było znacznie tłoczniej niż wczoraj, można było łatwo to stwierdzić po sporej ilości samochodów na parkingu. Gdy wysiadła, dwa samochody dalej od niej stały cztery osoby. Trójka z nich była dość hałaśliwa, przez co blondynka zwróciła na nich uwagę. Trzech mężczyzn na około dwudziestu paru lat i jakiś młodziak, ledwo po dwudziestce. Nieszczególnie była zainteresowana nimi, nie przysłuchiwała się temu o czym mówią, a do cichych i spokojnych nie należeli. Ethel spojrzała na ekran telefonu. Brakowało minuty do dwudziestej. Była typem osoby przychodzącej zawsze punktualnie. Gdy chowała urządzenie do kieszeni zamszowej ramoneski, do jej uszu doszedł cichutki głos tego najmłodszego, prosił aby zostawili go w spokoju i pozwolili odejść. Jeden z starszych zarechotał drwiąco i oznajmił że jeszcze nie skończyli z nim. Niczym trzy sępy otoczyli chłopaka.

Ethel odeszła od chevroleta i ruszyła ku barowi. To nie była jej sprawa. Jednak stanęła w miejscu gdy usłyszała jak któryś z nich pchnął młodszego na czyjś samochód.

To nie twój problem. Najwyżej trochę go obiją. Olej to. Odwróć wzrok i po prostu idź dalej. To przecież nie takie trudne.

Zacisnęła dłonie w pięści. Zamierzała ruszyć dalej, ale w jej umyśle zaiskrzyła pewna myśl. Chris nie byłby zadowolony, że nie pomogła tamtemu chłopakowi. Wtedy przypomniała sobie o tym że Allison zmieniła ich kodeks, chroń tych którzy nie mogą się ochronić. Jednak ona nie była łowcą. Nigdy nie zamierzała przejąć rodzinnego dziedzictwa, więc czemu miałaby stosować się do nowego kodeksu jej rodziny?

Ktoś inny mu pomoże, pomyślała blondynka. Rozejrzała się po parkingu, ale nikogo nie było w okolicy. Jak na złość nikt nie wyszedł na zewnątrz nawet aby zapalić papierosa.

— Cholerna moralność. — z odrobiną złości i irytacji burknęła pod nosem. Odwróciła się na pięcie, po czym skierowała ku grupce mężczyzn. Założyła tym razem jasne jeansy z lekkimi przedarciami, luźny kremowy bawełniany sweter z koronkowym dołem oraz ciemnobrązowe botki na płaskim obcasie. Ubrania były dość luźne, więc nie krępowały jej ruchów, nawet jeśli miałaby użyć kilku ciosów wobec tamtych mężczyzn. Stanęła w dwumetrowej odległości od grupki nieznajomych. — Hej! Kazał wam pozwolić mu odejść.

Cała czwórka spojrzała na nią.

— Zajmij się swoimi sprawami. — powiedział złowrogim tonem najniższy z trzech mężczyzn. Cała trójka odwróciła wzrok i znowu skupili się na chłopaku. Ethel nawiązała z nim kontakt wzrokowy z tamtym chłopakiem. Jego spojrzenie wręcz błagało o pomoc.

Ethel wyjęła z wewnętrznej kieszeni ramoneski kastet. Nałożyła go na prawą dłoń, po czym skrzyżowała dłonie za plecami, aby ukryć że ma coś niebezpiecznego. Zrobiła dwa kroki ku grupce.

— Chyba macie problem z słuchem albo po prostu jesteście tępi. — oznajmiła spokojnym, choć z nutą wrogości tonem. Mężczyźni znowu na nią spojrzeli, ale tym razem byli zirytowani że nie poszła sobie. Najwyższy z trójki z nich, wyszedł na przód. Był wyższy od Ethel o głowę, ale szczupły, więc przy tym jego wzrost nie był aż tak efektowny.

— Spadaj stąd albo ci się oberwie. — ostrzegł ją mężczyzna. Ethel powstrzymała rozbawione prychnięcie, bo to tylko zaogniłoby konflikt. To nie jej się za chwilę oberwie.

— Zamierzałam odejść, ale pomyślałam o tym co zrobiłby mój brat. Nie byłby zadowolony gdybym nie pomogła komuś w potrzebie. Więc proszę was ładnie, a robię to tylko raz, zostawicie go w spokoju. Rozejdźmy się w pokoju. — powiedziała łagodnym tonem, a na koniec uśmiechnęła się delikatnie. Mężczyźni zadrwili z niej.

— Chyba jest jakaś pierdolnięta. — powiedział ten o średnim wzroście. Jego kumple zawtórowali mu śmiechem.

Mimika twarzy Ethel zmieniła się z przyjaznej, na chłodną, a nawet mroczną. Próbowała pokojowego rozwiązania, ale nie była zbyt cierpliwą osobą, więc nie zamierzała prosić ich kolejny raz aby odpuścili.

Ethel podeszła do tego najwyższego, bo to on stał najbliżej niej. Mężczyzna obdarzył ją zuchwałym uśmieszkiem.

— I co zamie...

Nie dokończył ponieważ Ethel kopnęła go w kroczę. Mężczyzna zgiął się w pół, a wtedy złapała za jego głowę i brutalnie zetknęła ją z swoim kolanem. Upadł na ziemię ogłuszony ciosem. Pozostali dwaj spięli się. Średni ruszył ku niej. Chciał ją złapać, ale ona uprzedziła go i pierwsza zadała cios. Przywaliła mu pięścią w twarz. Można było usłyszeć dźwięk pękającej kości. Kastet odbił się na jego twarzy, a on łapiąc się za złamany nos upadł na kolana. Ethel spojrzała na trzeciego, był jej wzrostu, wiec jak na mężczyznę był niski. Zrobiła krok ku niemu, a ten uniósł dłonie w poddanym goście.

— Spokojnie psycholko. Już go zostawiamy w spokoju. — mężczyzna okrążył ją w bezpiecznej odległości. Złapał swoich kolegów pod ramiona pomagając im wstać z ziemi, po czym po prostu odeszli.

— Dzięki. — odezwał się drżącym głosem chłopak. Ethel oderwała wzrok od odchodzącej trójki i spojrzała na niego. Chłopak trochę przeraził się jej mrocznym spojrzeniem.

Ethel rozluźniła się i przybrała łagodniejszy wyraz twarzy.

— Nie wpadaj więcej w kłopoty.

— Postaram się.

Ethel ruszyła ku barowi. Zdjęła z dłoni kastet, po czym schowała go do wewnętrznej kieszeni kurtki.

*********************

Jak podobał wam się rozdział?

;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro