❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐝𝐰𝐮𝐝𝐳𝐢𝐞𝐬𝐭𝐲❞

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»————- ⚜ ————-««

𝕆𝕕𝕣𝕠𝕓𝕚𝕟𝕒 𝕡𝕠𝕤́𝕨𝕚𝕖̨𝕔𝕖𝕟𝕚𝕒 𝕚 𝕓𝕣𝕦𝕥𝕒𝕝𝕟𝕠𝕤́𝕔𝕚

༺༻✧༺༻

Wszyscy mieli spotkać się w lofcie, ale nie było to możliwe, bo łowcom udało się złapać czworo z nich

Derek wprowadził do loftu łowcę, którego Ethel oszczędziła. Mężczyzna miał związane ręce oraz zaklejoną buzię. Pozostali byli już w pomieszczeniu i czekali na nich. Byli zaskoczeni że brunet kogoś przyprowadził. Ethel szła za nim. Hale pchnął mężczyznę przed stołem. Łowca przewrócił się. Otoczyli go z każdej strony. Chris przysunął krzesło, po czym razem z Derek'em przywiązali łowcę do krzesełka.

— Udało ci się jednego złapać. — odezwał się Scott.

— Właściwie, ona to zrobiła. — Derek spojrzał na Ethel. Po chwili Scott również.

Musieli przerwać plan schwytania haite, przez nagłe pojawienie się łowców.

Ethel rozejrzała się po zebranych. Brakowało czterech osób. Isaac'a, Liam'a, Theo oraz Peter'a.

Blondynka mocno zacisnęła dłonie w pięści. Jej wzrok prześlizgnął się po zgromadzonych, a na końcu spoczął na związanym mężczyźnie. Wcześniej gdy rozmawiała z Chris'em przez telefon, brat nie wspomniał kogo konkretnie uprowadzili łowcy. Dopiero teraz dowiedziała się, że Peter był jedną z tych osób. Poczuła zmartwienie, a nawet obawę, ale po tym pojawił się gniew. Bez problemu mogła zapanować nad swoimi emocjami, ale musiała zrobić scenę. Szybkim krokiem podeszła do związanego mężczyzny. Zamachnęła się i przywaliła mu pięścią w twarz.

— Gdzie ich zabraliście?! — ponownie uderzyła go w twarz. Zamierzała zrobić to kolejny raz, ale Derek złapał ją za nadgarstek i odciągnął. Blondynka złapała go za rękę, którą ściskał jej nadgarstek. Szybkim ruchem wyminęła go wykręcając mu przy tym ramię. Derek puścił jej nadgarstek, a ona pchnęła go do przodu, przy czym prawie się przewrócił, ale udało mu się złapać równowagę. Hale odwrócił się i obdarzył ją wściekłym spojrzeniem. — Nie dotykaj mnie.— ostrzegła go.

— Ethel, uspokój się. — Chris podszedł do siostry, chcąc załagodzić sytuację. — Musimy wszystko przemyśleć na spokojnie. Nie możemy rozwiązywać problemów w ten sposób.

— Pierdolić to. — oznajmiła z złością. — Muszę się przewietrzyć. — wyminęła brata, po czym ruszyła ku drzwiom. Chris westchnął cicho, pozwolił siostrze odejść. Jednak nie wiedział że ta sytuacja była zaplanowana przez nią. Ethel opuściła pomieszczenie, a wtedy na jej twarzy zagościł mały uśmieszek. Przesłuchanie tamtego łowcy byłoby stratą czasu, a Peter mógł nie mieć zbyt wiele czasu. Dlatego Ethel musiała jakoś opuścić loft, ale bez zbędnych i dociekliwych pytań.

Ethel wyszła z budynku. Podeszła do swojego chevroleta. Otworzyła drzwi, po czym wsiadła do środka. Powiedziała im że musi się przewietrzyć, to co zamierzała zrobić, można było tak nazwać.

༺༻✧༺༻

Chris zerknął na ekran telefonu. Ethel nie było ponad godzinę. Jakoś udało im się wydobyć od schwytanego mężczyzny kilka informacji. Monroe i jej ludzie usłyszeli, że coś dzieje się w Beacon Hills. Przyjechali aby sprawdzić co zabija ludzi. Porwali kilku członków stada, aby wyciągnąć z nich informacje na temat tajemniczej kreatury. Chcieli wiedzieć jaka nowa bestia grasuje w Beacon Hills.

Argent zamierzał zadzwonić do siostry i spytać gdzie była. Miał złe przeczucie, że Ethel mogła zrobić coś głupiego. Jej wybuch złości był dość dziwny, bo zwykle potrafiła nad sobą panować. Im więcej czasu z nią spędzał, tym więcej zauważał nieścisłości w jej zachowaniu i tym co robiła. Chris nie chciał podejrzewać własnej siostry o bycie haite, ale jej pojawienie się w Beacon Hills dziwnie zbiegło się z pierwszym morderstwem. Możliwe że to był tylko zbieg okoliczności, ale te myśli nie dawały Chris'owi spokoju. Miał wrażenie że siostra czegoś bardzo istotnego mu nie mówi.

Drzwi do loftu zostały otwarte. Ethel weszła do środka lekko skocznym i radosnym krokiem.

— Gdzie byłaś? — Chris zwrócił się do siostry i ruszył ku niej. Spotkali się w połowie drogi.

— Musiałam odreagować. — wzruszyła ramionami. Stanęła przed bratem.

— Piłaś. — stwierdził zły. Poczuł od niej słabą, ale wyczuwalną woń alkoholu.

— Troszeczkę. — posłała mu niewinny uśmieszek. Nie wypiła ani kropli, ale musiała jakoś usprawiedliwić swoje zniknięcie na dłuższy czas. Trochę zmoczyła przód ubrania trunkiem, aby było czuć od niej alkohol. Wymówka że poszła się napić aby rozluźnić się była dobrym pomysłem.

— Co się z tobą dzieje? — z rozczarowaniem pokręcił głową na boki. Nie rozumiał co się działo z jego siostrą. Chris odwrócił się nie czekając na odpowiedz z strony Ethel, bo był pewny że powie coś głupkowatego albo oleje jego pytanie. Podszedł do stołu, przy którym stali pozostali. Schwytany łowca zdradził im kryjówkę, do której jego ludzie zabrali porwane wilkołaki. Mieli już plan działania.

Ethel podeszła do związanego mężczyzny. Stanęła przed nim. Zauważyła że nie licząc śladów obicia, które sama mu zadała, to nie miał innych widocznych obrażeń. Za wyjątkiem małego ukucia nad prawą powieką. Blondynka z nutą dumy uśmiechnęła się pod nosem. Najwyraźniej użyli jej metody do wyciągnięcia informacji. Szpikulec wbity w mięsień nad okiem. Okropnie bolesna katusza, która nie wyrządzała zbytnio jakiejkolwiek krzywdy fizycznej ofierze.

— Powiedział wam wszystko co wie? — blondynka zerknęła na grupę, stojącą wokół stołu.

— Tak. Niestety nie chciał pójść na ugodę. Byliśmy zmuszeni użyć twojej metody. — powiedział Scott. Widać było po nim że nie był dumny z decyzji którą podjęli, ale byli zmuszeni użyć radykalnych środków. Łowcy którzy porwali Liam'a, Isaac'a, Theo oraz Peter'a, mieli jeden cel. Mieli wyciągnąć informacje z porwanych, co oznaczało że w tym momencie ich przyjaciele byli torturowani, a później na pewno zostaliby zabici. W tej sytuacji czas był na wagę złota, dlatego nie mogli zwlekać i próbować pokojowych rozmów z porwanym łowcą.

— Czyli nie jest już nam potrzebny? — blondynka patrzyła prosto w oczy związanemu mężczyźnie przed nią. Mrok który łowca dostrzegł w jej oczach, sprawił że mężczyzna dostał gęsiej skórki. Strach zagościł na jego twarzy.

— Nie. Dlaczego w ogóle o to pytasz? — odezwał się Derek. Pozostali zwrócili uwagę na Ethel, gdy pytanie bruneta zawisło w powietrzu. Chris domyślił się co zamierza zrobić siostra. Ruszył w jej kierunku aby ją zatrzymać, ale blondynka zdążyła wyjąć pistolet zza paska spodni.

Huk wystrzału rozniósł się po lofcie.

Siła strzału pchnęła łowcę lekko do tyłu, ale wystarczająco mono aby przewrócił się z krzesełkiem. Upadł z dziurą w głowie.

Ethel odwróciła się w bok, a wtedy stanęła twarzą w twarz z swoim bratem. Był wściekły, ale ona nie przejęła się tym. Nie była święta i nie zamierzała takiej udawać. Wrogów się pokonuje i pozbywa. Ethel podejrzewała że stado zamierzało wypuścić tego łowcę, co było dla niej absurdalne. Byłoby to jak wypuszczenie potencjalnego mordercy na wolność. To było oczywiste że ten człowiek nagle się nie zmieni i nie przestanie polować na wilkołaki i inne istoty. Bardziej prawdopodobne było to, że jego nienawiść zwiększy się do nadnaturalnych stworzeń i z przyjemnością będzie je mordować. Ethel nie mogła na to pozwolić. Może przez to co zrobiła będą patrzeć na nią jak na potwora, ale w końcu nie wszyscy są dobrzy. Na świecie są potrzebne osoby, które nie cofną się przed niczym, szczególnie jeśli chodziło o zapewnienie bezpieczeństwa innym. Brzmiało to bestialsko i okrutnie, ale taki był świat. Nie bez powodu to silniejsi żyją, a słabi umierają. Trzeba dostosować się do zasad albo mieć siłę tworzyć własne.

— Coś ty zrobiła?

— To co było konieczne. — powiedziała beztrosko, jakby wcale przed chwilą nikogo nie zabiła. Wyminęła brata, po czym podeszła do stołu. 

Chris przez krótką chwilę przyglądał się zmarłemu. Nie poznawał siostry, choć właściwie nigdy zbyt dobrze jej nie poznał. Większość swojego życia spędzili oddzielnie albo mieli ograniczony kontakt.

— Jaki jest plan? — zapytała Ethel. Pozostali przyglądali się jej w ciszy. Blondynka prychnęła cicho pod nosem. Przecież nie pierwszy raz byli świadkami zabójstwa, a zachowywali się jakby to było coś nowego.

— Nie bierzesz w tym udziału. — oznajmił stanowczo Chris, gdy wrócił do stołu.

— Czyżby? — Ethel uniosła brew patrząc na brata. Nic, ani nikt nie mógłby jej powstrzymać. — Gdy wasz plan zacznie się sypać, a prawdopodobnie tak się stanie. Będziecie potrzebować kogoś kto będzie chronił wam tyłki. Kogoś kto nie cofnie się przed niczym i nie będzie miał moralnych rozterek, które mogą kosztować życie, któregoś z was. 

— Ma rację. — odezwała się Malia. — Zwykle nasze plany nie idą tak jak powinny.

Zapadła napięta cisza. Po części zgadzali się z Malią, ale ten wybór nie był wcale taki łatwy. Nie chcieli być podobni do tych, z którymi walczą. Cztery osoby były uwięzione i nie było pewności czy jeszcze żyją. Ich grupa drastycznie zmalała, więc dodatkowa osoba była im potrzebna. Mimo moralnych rozterek byli zmuszeni przyjąć pomoc Ethel.

༺༻✧༺༻

Znajdowali się niedaleko budynku, w którym przetrzymywano ich przyjaciół. Budynek był w lesie, z dala od niepotrzebnych świadków, co było również dla nich korzystne.

— Mówił że czterech strażników pilnuje budynku na zewnątrz. — powiedział Derek. Wokół budynku nie było nikogo, jakby nikt go nie pilnował. Przez szyby również nie było widać aby ktoś był w środku.

— To dziwne. — stwierdził Scott. Coś było tutaj nie tak. 

Scott, Derek, Malia, Chris, Ethel oraz Parrish kryli się za drzewami. Stiles i Lydia byli znacznie dalej od budynku razem z szeryfem. Policja miała wkroczyć gdyby pierwszy plan nie poszedł po ich myśli.

Ethel czuła na sobie dziwne spojrzenie zastępcy szeryfa. Zerknęła na niego kątem oka. Nie spodziewała się że będzie miała okazję poznać piekielnego ogara, choć już wcześniej mieli okazję spotkać się na drodze. Blondynka na powrót skupiła uwagę na budynku.

— Czujecie to? — zapytała Malia. Ona, Derek i Scott zaciągnęli się zapachem, który poniósł lekki powiew wiatru od strony budynku.

— To krew. — powiedział Scott.

— Mnóstwo krwi. — dodał Derek.

Nie wróżyło to niczego dobrego. Z tej odległości nie mogli usłyszeć bicia serc osób w budynku, ale zapach krwi był tak silny że wystarczył lekki wietrzyk aby mogli to poczuć.

Ethel wyszła zza drzewa, po czym biegiem ruszyła w kierunku budynku. Trzymała przed sobą pistolet.

— Ethel! Wracaj! — wykrzyknął Chris. Ruszył za nią, gdy widział że siostra nie zamierza wrócić.

— Czyli pierwszy plan szlak trafił. — stwierdziła Malia.

Pozostali ruszyli za Argent'ami.

Ethel jako pierwsza wbiegła przez dwudrzwiowe drzwi do budynku. Zatrzymała się w miejscu mając wyciągniętą przed siebie broń. Chwilę później dołączył do niej Chris oraz pozostali. Oni również zastygli w miejscu gdy zastali krwawy widok. Światła na korytarzu migotały, jakby zasilanie w budynku miało awarię. Ciała łowców leżały na podłodze wzdłuż długiego korytarza. Ściany pokryte były plamami bordowej cieczy, podobnie jak podłoga. To był widok jak z horroru. Ciała miały mnóstwo głębokich ran zostawionych przez szpony. Podobne obrażenia miały ofiary haite, którego próbowali schwytać. Wyglądało to jakby ten sam potwór był sprawcą rzezi w tym budynku.

Ethel szybkim krokiem ruszyła dalej. Miała wyciągniętą przed siebie broń. Skręciła w prawo na rozwidleniu korytarzy, przez co zniknęła z pola widzenia.

— Potwór... — jeden z łowców wciąż żył. Leżał na podłodze w kałuży własnej krwi. Patrzył na Scott'a i pozostałych szeroko otwartymi oczami, które wypełnione były przerażeniem. Nie miał szans na przeżycie, jego ciało było poszarpane. — Potwór... — to było jego ostatnie słowo zanim oddał ostatni oddech.

Chris przez chwilę przyglądał się zmarłemu. Jego wzrok podążył w miejsce gdzie zniknęła Ethel. To było dziwne że tam skręciła. Bez zawahania, ani jakiegokolwiek zastanowienia, jakby wiedziała gdzie powinna pójść. Czerwona lampka zapaliła się w umyśle Chris'a. Wcześniej nie zwracał uwagi na sygnały. Upierał się myśli że to tylko przypadek, ale nie mógł dalej naiwnie wierzyć że jego siostra nie ma z tym wszystkim nic wspólnego.

Peter próbował uwolnić się z łańcuchów. Był przykuty do krat, które były pod napięciem. Razili go prądem. Nic przyjemnego. W trakcie tortur usłyszał z dołu strzały. Łowcy którzy próbowali wyciągnąć od niego informacje opuścili pomieszczenie, gdzie go przetrzymywano. Krzyki bólu, przerażenia i masa wystrzałów. Peter słyszał to wszystko przez minutę, góra dwie, choć czas wydawał się być znacznie dłuższy. Coś zaatakowało łowców. Coś szło korytarzem. Peter słyszał bicie serca tej istoty, czuł lekki zapach siarki zmieszany z czymś czego nie mógł zidentyfikować, ale wydawało mu się to znajome. Bestia zatrzymała się przy drzwiach do pomieszczenia, w którym był. Słyszał jak to coś mocniej zaciąga się powietrzem, jakby chciało wyrzuć czy ktoś był za drzwiami. Peter wstrzymał oddech. Nie był wstanie uwolnić się. Był podany jak na tacy temu czemuś. Stworzenie nie wyważyło drzwi. Po prostu sobie poszło. Bestia na pewno go wyczuła, ale nie weszła do pomieszczenia aby go zaatakować. To było dziwne i nasuwało wiele pytań.

Hale nie był pewny ile czasu minęło. Szarpał łańcuchami tak zaciekle, aż w końcu uwolnił jedną rękę. Złapał za drugi łańcuch aby go zerwać, gdy usłyszał że ktoś się zbliża. Ktoś gwałtownie otworzył drzwi. Peter wysunął pazury i kły, gotowy walczyć do ostatniego swojego tchnienia.

— Ethel? — zapytał zaskoczony Peter.

Ethel zastygła w miejscu z wyciągniętą przed siebie bronią. Powoli opuściła pistolet, a na jej twarzy rozrósł się szeroki uśmiech. Schowała broń do kabury przypiętą do paska spodni. Na prawdę ulżyło jej gdy zobaczyła go całego, a przede wszystkim żywego. Nie miał na sobie koszulki, przez co jej wzrok zjechał na jego umięśnioną klatkę piersiową. Przygryzła lekko dolną wargę. Widok bezbronnego Peter'a był kuszący i piekielnie pociągający, ale musiała fantazje odstawić na inne okoliczności. Podeszła do stolika, gdzie leżało kilka rzeczy, w tym włącznik do urządzenia rażącego prądem. Znalazła jakieś klucze. Licząc że to odpowiednie, ruszyła ku niebieskookiemu. Stanęła przed nim. Ich spojrzenia skrzyżowały się.

Peter cicho warknął, gdy Ethel ledwo wyczuwalnie przejechała opuszkami palców po jego klatce piersiowej. Nie śpieszyła się aby go uwolnić z łańcuchów. Z jednej strony nie oczekiwał ratunku, ale jakaś jego część liczyła że Malia albo Derek przybędą mu na pomoc. Jednak to nie oni byli tutaj. To nie oni go rozkuli z łańcuchów.

Ethel cofnęła się o krok. Peter zaczął rozmasowywać obolałe nadgarstki. Metal nieprzyjemnie wbijał się w jego skórę, choć ślady szybko zniknęły. Hale spojrzał na blondynkę. Kąciki jego ust drgnęły do góry. Uratowany przez siostrę jego wroga, który zabił większość jego rodziny. Ironia losu.

Ethel nerwowo wciągnęła powietrze, gdy Peter nagle położył dłonie na jej biodrach i przyciągnął ją do siebie. Położyła dłonie na jego ramionach. Pod palcami czuła jak jego mięśnie napinają się. Nogi jej trochę zmiękły przez spojrzenie, którym niebieskooki obdarzył ją. Intensywne z nutą pożądania i zwierzęcego głodu. Przeniosła dłonie na jego szyję. Zamierzała go pocałować, ale to on zrobił pierwszy ruch. Ethel jęknęła mu w usta, gdy mocniej ścisnął jej biodra. Pocałunek był namiętny i głodny, jakby od wieków nie mieli okazji zasmakowania swoich warg.

Ethel uśmiechnęła się. Patrzyła w te chłodne błękitne tęczówki, które były skupione na niej. Peter również się uśmiechnął. Nie oczekiwał że to ona przybędzie mu na pomoc. Musiał przyznać sam przed sobą, że to go w jakiś sposób poruszyło. Uniósł dłoń i z delikatnością pogładził jej policzek. Nie mógł znieść faktu że istniała możliwość że miałby ją stracić. Włożył dłoń w jej włosy i trochę brutalnie odchylił jej głowę do tyłu. Przywarł wargami do jej szyi. Słyszał jak jej serce przyspieszyło i nerwowo wciągnęła powietrze. Smakowała i pachniała tak słodko. Gdyby był alfą, mógłby ją przemienić. Wtedy nie musiałby się martwić że mogła umrzeć. Tak, martwił się. To było dziwne i nietypowe dla niego. Nie miał zwyczaju przywiązywania się do innych, ale z Ethel było inaczej. Była jak narkotyk. Ciągnęło go do niej i wiedział że ją również do niego ciągnęło. Gdy był schwytany zastanawiał się czy ją również porwali. Czy była uwięziona i również torturowana? Wywoływało to w nim ogromny gniew. Nikt nie miał prawa ruszać tego co należało do niego. Była jego.

— Peter... — szepnęła trochę się od niego odsuwając, choć wciąż ją trzymał przy sobie. Była chętna do kontynuowania tych pieszczot. Zdążył zrobić jej jedną malinkę. Jednak to nie był dobrzy czas i miejsce na takie rzeczy. — Musimy iść. Nie jest tu bezpiecznie. — próbowała przemówić mu do rozsądku, ale ciężko jej było przerwać tą przyjemność.

Peter uniósł wzrok. Ethel miała przekrzywioną głowę w bok, przez co mógł zobaczyć że ktoś stanął w wejściu do pomieszczenia. Łowca. Był ranny i ledwo trzymał się na nogach, ale miał wystarczająco sił aby skierować w ich stronę kuszę z załadowanym bełtem. Ethel stała tyłem do wejścia i nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia. To była sekunda na podjęcie ryzyka. Peter pchnął ją w bok gdy łowca strzelił z kuszy.

Ethel prawie przewróciła się, gdy niebieskooki niespodziewanie odepchnął ją od siebie. Z przerażeniem patrzyła jak Peter upad na podłogę. Spojrzała w bok, a wtedy zobaczyła łowcę z kuszą. Naciągał kolejny bełt, ale ona była szybsza. Wyciągnęła pistolet, po czym strzeliła do niego. Trafiła go prosto w głowę.

— Peter. — przestraszona kucnęła przy niebieskookim. Peter leżał na boku i był trochę skulony. Miał zamknięte oczy. Ethel czuła jak lekko drżą jej dłonie. To nie mogło dziać się na prawdę. Pochyliła się trochę nad nim. Zamierzała wyjąć bełt, ale wtedy Peter powoli otworzył oczy. Hale podniósł się do siadu. Wyciągnął przed siebie bełt. Wcale nie oberwał. Zdążył złapać bełt, ale włożył go między ramię a bok, co wyglądało jakby został ranny. Ethel uderzyła go pięścią w ramię.

— Ty dupku. — burknęła zła. Udawał że został ranny.

— Wystraszyłaś się. — stwierdził z małym uśmieszkiem na ustach.

— Oczywiście że tak. Jakbyś nie zauważył, zależy mi na tobie. — wyznała pod wpływem emocji. Odwróciła wzrok w bok. Nie powinna była tego mówić, choć było to prawdą. Uczucia wszystko zawsze komplikowały, a nie potrzebowała rozterek. Nie mogła pozwolić sobie na wątpliwości, bo wtedy było ryzyko że nie da rady wykonać swojego planu.

Zależy mi na tobie, rozbrzmiało w głowie Peter'a. Był w szoku, czego nie próbował ukryć, choć ona i tak nie zobaczyła jego reakcji, bo nie patrzyła na jego twarz.

Ethel nagle go przytuliła. Przez chwilę bała się że zginął ratując ją. Nie potrzebowała ratunku, ale on o tym nie wiedział. Sądził że była poważnie chora, choć właśnie tak Ethel postrzegała swój problem.

— Nigdy więcej tego nie rób. — powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Nigdy więcej nie ryzykuj dla mnie swoim życiem. — odsunęła się aby spojrzeć mu w twarz. Była całkowicie poważna.

— Nie martw się kochanie, nie poświęcam się dla nikogo. Zrobiłem to aby Chris nie odstrzelił mi głowy za pozwolenie ci umrzeć. — powiedział z nutą żartobliwości, a kącik jego ust drgnął do góry.

— To dobrze, bo już zaczęłam myśleć że ci na mnie zależy. — odwzajemniła jego uśmiech.

To był instynkt. Peter był zaskoczony własnym zachowaniem. W chwili niebezpieczeństwa, jako pierwsze myślał o sobie, ale tym razem było inaczej. Zaryzykował własnym życiem aby kogoś ocalić. To sprawiło że zaczął się zastanawiać nad tym jaki wpływ miała na niego Ethel, nad tym co zaczął do niej czuć.

Peter uniósł dłoń, delikatnie pogładził policzek Ethel. Słyszał jak jej serce trochę szybciej zabiło. Uśmiechnął się. Na cokolwiek chorowała, zamierzał przyjrzeć się temu dokładnie. Ale nie informując jej o tym. Nie zamierzał jej pozwolić podjąć się operacji, której mogła nie przeżyć. Nie pozwoli jej umrzeć, nie ważna jaką cenę będzie musiał zapłacić.

*******************************

Jak podobał wam się rozdział?

Jakie macie przemyślenia na temat haite? Domyślacie się kto jest tym potworem? I ważniejsze, jak podoba wam się relacja Peter'a i Ethel? Śmiało, piszczcie szczerą do bólu prawdę. Chcę wiedzieć jak podoba się wam historia i co myślicie o bohaterach

  ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro