❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐝𝐰𝐮𝐝𝐳𝐢𝐞𝐬𝐭𝐲 𝐩𝐢𝐞𝐫𝐰𝐬𝐳𝐲❞

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»————- ⚜ ————-««

ℙ𝕣𝕒𝕨𝕕𝕒 𝕨 𝕕𝕨𝕠́𝕔𝕙 𝕠𝕓𝕝𝕚𝕔𝕫𝕒𝕔𝕙

༺༻✧༺༻

Porwanym przez ludzi Monroe nic się poważnego nie stało, ale niestety wyciągnęli z niektórych parę informacji. Były niezbyt istotne, ale przez to łowcy wiedzieli, że w Beacon Hills pojawiło się haite.

Chris stał na korytarzu. Przyglądał się siostrze, która szykowała się do wyjścia. W mieście nie było bezpiecznie, na obrzeżach również nie. Musieli uważać na łowców oraz na demoniczną bestie. Byli zmuszeni przełożyć plan schwytania haite, z powodu łowców, ale nie był to jedyny powód. 

Argent odczekał dłuższą chwilę aż Ethel odjedzie spod domu, pod który podjechał Peter. Chris'owi nie uśmiechało się puszczenie jej na randkę z psychopatycznym mordercą, ale dzięki temu mógł sprawdzić swoją teorię. Od samego początku widział niepokojące sygnały, ale nie zwracał na nie uwagi. Dopiero sytuacja z łowcami otworzyła mu w pełni oczy. Ethel zniknęła na ponad godzinę gdy omawiali plan odbicia porwanych. Później gdy wkroczyli do budynku aby uratować swoich, ona wiedziała gdzie iść aby znaleźć Peter'a. Łowców musiał zaatakować haite. Mieli identyczne obrażenia co ofiary tej demonicznej bestii znalezione w rezerwacie. To nie mógł być przypadek, choć Chris zaczął obawiać się czy w ogóle chce poznać prawdę. Jeśli jego przypuszczenia się spełnią, to oznaczałoby że Ethel od samego początku go okłamywała.

Chris poszedł do pokoju Ethel. Najpierw sprawdził łóżko i deski w podłodze, ale niczego tam nie znalazł. Zainteresował się szafą. Drzwiczki nie były zakluczone, co sugerowało że niczego tam nie ukryła skoro dostęp był łatwy. Jednak to nie zmyliło jego czujności. Na pierwszy rzut oka wnętrze szafy wyglądało niepozornie. Ubrania wiszące na wieszakach, czarna podłużna torba na dnie mebla. Przykucnął aby zajrzeć do torby. Na wierzchu były odzież, głównie skarpetki i bielizna, chaotycznie pomieszane. Nie czuł się komfortowo aby przeszukiwać tak intymne rzeczy swojej siostry, ale nie zniechęciło go to do sprawdzenia torby. Musiał sprawdzić wszystko. Pod materiałami coś rzuciło mu się w oczy. Była to metalowa nieduża walizka. Wyjął ją. Nie była na kod, ani na zamek, więc po prostu ją otworzył. W wnętrzu był dziennik oraz mnóstwo fiolek z dziwnymi płynnymi, sypkimi oraz pokruszonymi substancjami. Były na nich naklejki z napisami. Jedna była podpisana jako jad kanimy, na innej pisało tojad z numeracją, jad żaby mors ranae, na pozostałych w większości były dziwne nazwy, których nie kojarzył. Przypominało to kolekcją. Zajrzał do dziennika. Na pierwszej stronie pisał krótki wpis: Osiem miesięcy, było tam dla mnie jak osiemdziesiąt lat. Dałam się mu złamać.

Na następnej stronie pisało coś o rozpoczęciu badań. Kartki były mało zapisane. Na niektórych marginesach pisały dziwne słowa w nieznanym Chris'owi języku. Ethel opisywała próby różnych substancji. W kółko powtarzało się że substancje są niepowodzeniem. Niezbyt rozumiał co to za badania. Niektóre kartki były wyrwane, inne całe zamazane długopisem, jakby próbowała coś zakryć albo wyżyć się na tych kartkach. Na jednej był portret haite, trochę chaotycznie naszkicowany długopisem. Zaniepokoiło to Chris'a. Na szybko przekartkował dziennik. Było tam mnóstwo niezrozumiałych zdań w dziwnym języku, szkice haite, ciągłe zapiski że dana substancja nie działa. Dziennik był w połowie zapisany. Na ostatnich zapisanych stronach było coś o znalezieniu sposobu na kontrolę. Ethel napisała że w końcu wie jak coś zatrzymać. Nie napisała o co dokładnie chodzi. Tabletki z popiołem górskim pomagały jej zachować kontrolę, regularne karmienie również. Pisała że nareszcie odzyskała namiastkę dawnego życia, ale nadal każdy dzień był udręką. Na ostatniej stronie wspomniała że ma plan i że zrobi wszystko aby go wykonać, nic ani nikt jej w tym nie powstrzyma.

Chris odłożył dziennik do walizki. Ethel coś planowała i było to związane z haite. Prawdopodobnie ona była tym potworem. Ciężko mu było przyswoić tą myśl. To był szok. Zamknął walizkę i schował ją do torby. Zamierzał wstać z klęczek, ale wtedy rzuciło mu się w oczy coś w kącie szafy. Długie wiszące ubrania zakrywały ten przedmiot, przez co łatwo go było nie zauważyć. Chris przesunął wieszaki. To był średniej wielkości kwadratowy przedmiot zakryty czarnym materiałem. Chris ściągnął materiał, a jego oczom ukazała się elektroniczna przenośna lodówka. Na drzwiczkach wyświetlała się temperatura wnętrza lodówki, było to trzy stopnie Celsjusza. Chris pociągnął za drzwiczki, ale te nie ustąpiły. Na bocznej ścianie, widniał ekran z cyframi, trzeba było wpisać kod. Wyjął lodówkę z szafy i zabrał ją na dół. Postawił przedmiot na stole. Musiał jakoś rozszyfrować kod. Miał do tego specjalne urządzenie, ale złamanie kodu zajmie trochę czasu.

Obawiał się tego co było w środku lodówki. Obawiał się że to co działo się w Beacon Hills było winą Ethel. To z jej przyjazdem zaczęły się ataki. Była blisko miejsca pierwszego zabójstwa. Nie było jej w pobliżu gdy haite zaatakował ich w lesie. Zmieniała historię i powód przyjazdu do miasta. Atak haite na kryjówkę łowców w ogóle jej nie zdziwił. Jej zachowanie było niepokojące i dopiero teraz w pełni to zrozumiał.

Czuł jaki wali mu serce gdy drzwiczki ustąpiły i mógł je otworzyć. Widok tego co zobaczył w środku, wstrząsnął nim. Wszystko nabrało sensu.

W lodówce były organy oraz torebki z krwią.

Haite którego tropili, który zabił wielu ludzi, Ethel nim była.

༺༻✧༺༻

Ethel zerknęła na Peter'a. Przymrużyła oczy przyglądając mu się uważnie. Coś było nie tak. Minęły dwa dni po tym jak łowcy go porwali. W tym czasie coś się zmieniło. Ta rzekoma randka, na którą ją właśnie zabrał, wydawała się podejrzana. Powiedział aby ubrała się zwyczajnie, bez jakiegokolwiek strojenia się. Niby nie powinno być w tym nic dziwnego, ale przeczucie podpowiadało jej coś przeciwnego, a zwykle jej przeczucie się sprawdzało.

— Gdzie jedziemy? Bo ewidentnie w żadne miejsce, które faktycznie nadałoby się na randkę. — skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej i uniosła brew. Peter trochę zwolnił, po czym zjechał z głównej drogi. Wyjechali z miasta, ale nadal byli na jego obrzeżach. Peter skręcił w prawo, na piaszczystą drogę.

Kącik ust Hale drgnął do góry, kątem oka zerknął na nią, po czym wrócił do patrzenia na drogę.

— Ufasz mi?

— Zdecydowanie nie powinnam, ale powiedzmy że masz u mnie malutki kredyt zaufania. Powiesz gdzie mnie wywozisz?

Peter zwolnił. Zatrzymali się przed prostym budynkiem przypominający duży magazyn. Zdecydowanie nie było to dobre miejsce na randkę.

Niebieskooki wyłączył silnik. Spojrzał na Ethel. Słyszał jak rytm jej serca trochę przyspieszył, choć starała się zapanować nad swoim zdenerwowaniem.

Ethel zmarszczyła lekko brwi. Zdecydowanie nie podobał jej się sposób w jaki patrzył na nią Peter. W jego chłodnych błękitnych oczach, można było dostrzec mrok. Było coś jeszcze, ale Ethel nie potrafiła tego zidentyfikować. Delikatny uśmiech zagościł na jego twarzy i zamiast rozładować atmosferę, sprawiło to że Ethel poczuła nieprzyjemny uścisk w żołądku.

— Jeśli chcesz mnie zabić, to ci się nie uda. — powiedziała poważnie. Cokolwiek kombinował, była już pewna że to jej się nie spodoba. Peter prychnął rozbawiony jej słowami. Wyraz jego twarzy złagodniał, a usta rozciągnęły się w pobłażliwym uśmieszku.

— Kochanie. — powiedział przeciągłym słodkim głosikiem. — Myślałem że przeszliśmy już etap chęci zabicia się nawzajem. Przywiozłem cię tu bo chcę abyś kogoś poznała.

— Czemu nie powiedziałeś tego wcześniej? — mruknęła z lekką złością. Zapewne specjalnie chciał ją zdenerwować. Westchnęła. Tak czy siak nic nie mógł jej zrobić.

Ethel pierwsza wysiadła z auta. Peter chwilę przyglądał się jej stojącej przed maską pojazdu. Patrzyła na budynek, więc niebieskooki widział jej tył. Miał swój własny plan, a Ethel tak łatwo dała się tutaj przywieść.

Peter wysiadł z auta, po czym oboje skierowali się do budynku. Weszli do środka. Przestrzeń była bardzo duża, a sufit wysoki. Nie licząc kolumn podtrzymujących dach, stało tu kilka dużych skrzyń.

Na środku pomieszczenia ktoś stał. Szczupły, wysoki mężczyzna o jasnych brązowych włosach.

Ethel od razu pomyślała że kogoś jej przypomina, ale nie miała pojęcia kogo.

— Kto to?— zeskanowała nieznajomego od stup po głowę, nie zaprzątając sobie głowy przyzwoitością. Musiała przyznać że był atrakcyjny i zdecydowanie w jej typie. Szatyn z błękitnymi oczami. — Twoja psiapsiółka? — zapytała żartobliwie i zerknęła na Peter'a, po czym wróciła do patrzenia na nieznajomego.

— Ethel Argent. Pamiętam cię jak byłaś jeszcze dzieckiem. Mała urocza blondyneczka z temperamentem. — stwierdził mężczyzna. Kącik jego ust drgnął do góry.

— Obraz mnie jako dziecko utkwił Ci w głowie? Jak dla mnie zajechało pedofilią. — zagościł na jej twarzy złośliwy uśmieszek.

— Masz cięty język, tak jak matka.

Na wspomnienie matki, Ethel spięła się, a jej uśmiech opadł. Nie lubiła o niej rozmawiać. Bardzo cierpiała po jej stracie, a przez ojca, który w kółko wmawiał jej że matka nigdy nie była z niej dumna, zaczęła odczuwać negatywne emocje, gdy tylko wspominała rodzicielkę. Świadomość że właśnie spotkała kogoś, kto znał jej matkę, wywołało w niej złość.

— Kim ty do cholery jesteś? — zapytała z złością. Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej. Wyszła o krok na przód, mierząc się z nieznajomym na spojrzenia. W przeciwieństwie do Ethel, która była zirytowana, mężczyzna był bardzo spokojny i opanowany. Blondynka nie zauważyła jak Peter stanął za nią, niczym drapieżnik, który czyhał na swoją ofiarę. Stał tam patrząc na jej smukłe ciało, a mroczny uśmieszek zdobił jego ciało. Jeszcze nie wiedziała co się stanie.

— Deucalion. — oznajmił krótko mężczyzna.

Ethel trochę stropiła się. Jej zdenerwowanie, zmieniło się w lekkie zakłopotanie. Bardzo dobrze wiedziała kim był Deucalion. Dopiero teraz zdała sobie sprawę czemu, gdy pierwszy raz zobaczyła mężczyznę, pomyślała że kogoś jej przypomina. Była bardzo mała gdy miała okazję go poznać. To był okres pokoju który jej matka zawarła z wilkołakami w Beacon Hills. Po jej śmierci wszystko się zmieniło, a Gerard rozpętał wojnę.

Ethel szybko ukryła swoje zmieszanie zaistniałą sytuacją. Przybrała pewny siebie wyraz twarzy.

— Demoniczny alfa. Alfa stada alf. Oh wybacz, powinnam powiedzieć były alfa stada alf. — złośliwość w jej słowach była bardzo wyczuwalna, ale nie sprawiła że Deucalion'a to w jakikolwiek sposób zdenerwowało. Był spokojny niczym oaza.

Ethel zauważyła jak Deucalion posłał, według niej, dziwne spojrzenie Peter'owi, który stał za nią. Blondynka poczuła nagle niepokój, a oni z pewnością to wyczuli. Nagle zrozumiała po co Peter ją tu przywiózł.

Ethel sięgnęła po pistolet, który ukrywała pod kurtką. Peter złapał ją od tyłu. Objął ramieniem jej talię i przyciągnął brutalnie do swojej klatki piersiowej, zanim zdążyła cokolwiek zrobić. Chwycił jej nadgarstek i ścisnął na tyle mocno aby z bólu puściła pistolet. Broń z cichym brzdękiem upadła na betonową podłogę. Blondynka próbowała wyrwać się Hale'owi, ale jej siła w porównaniu do jego, była mizerna. Złapał ją w swoje szpony i nie zamierzał puścić.

— Spokojnie kochanie, zaboli tylko trochę, obiecuję. — szepnął tuż przy jej uchu. Ethel szarpnęła się, ale Peter mocno ją trzymał. Czuła jego ciepły oddech łaskoczący jej szyję, jego mięśnie pod koszulką przylegające do jej pleców. Westchnęła cicho, gdy poczuła ciepło w dolnej części brzucha. Uwielbiała i zarazem nienawidziła w tym momencie, tego jak jej ciało na niego reagowało. Miała ochotę mu ulec, ale nie mogła sobie na to pozwolić.

— Jeśli to zrobi, zabiję cię Peter. Obiecuję. — mówiła poważnie. Kątem oka zerknęła, na niebieskookiego, który potarł jej szyję nosem. Dreszcz przebiegł przez jej ciało. Nie musiała widzieć aby wiedzieć, że na jego twarzy zagościł szarmancki uśmieszek.

— Nie składaj takich słodkich obietnic, skoro ich nie dotrzymasz. — powiedział szeptem Peter. Uniósł jej nadgarstek w kierunku Deucalion'a, który zbliżył się do nich.

Była w pułapce, otoczona z dwóch stron przez wilkołaki. Panika wzrosła w niej gdy zobaczyła jak oczy Deucalion'a zapłonęły czerwienią. Ściągnął rękaw jej kurtki w dół, ukazując nieskazitelną skórę jej przedramienia. Ethel próbowała szarpnąć ręką, zabrać ją jak najdalej, ale uścisk Peter'a na jej nadgarstku, uniemożliwił jej poruszenie ręką choćby na centymetr.

Nie mogła pozwolić aby ją ugryzł, choć już wiedziała że prawda tak czy siak musi wyjść na jaw.

— Peter, proszę. Nie pozwól mu. — szepnęła z prośbą. Chciała spróbować wziąć go na litość, ale to z góry było skazane na klęskę. Peter nie znał litości. Ethel zaczęła nerwowo oddychać, gdy Deucalion patrząc prosto w jej oczy, przybliżył swoje kły do jej przedramienia. — Stój! Nie jestem chora! Nie umrę, nie ma żadnej operacji! — wykrzyknęła w desperacji. Poddała się, wyjawiła prawdę.

Deucalion od razu cofnął się, jego oczy wróciły do naturalnego koloru, kły zniknęły. Peter puścił Ethel, a ona odsunęła się szybko od mężczyzn na kilkumetrową odległość.

— Miałeś rację. — Deucalion zwrócił się do Peter'a.

— Oczywiście że tak. Zawsze mam rację. — oznajmił z wyższością Hale.

— Co? — zapytała zmieszana Ethel. Mężczyźni jednocześnie spojrzeli na nią.

— Oh, skarbie. — westchnął z pobłażliwością Peter. Posłał jej litościwe spojrzenie. Jego nie dało się przechytrzyć, a przynajmniej nie tak łatwo. — Chyba nie myślałaś że ukryjesz przede mną prawdę? 

Ethel spięła się. Zerknęła w kierunku wyjścia z magazynu.

— Na prawdę? — powiedział z nutą rozczarowania Peter, gdy zauważył gdzie spojrzała. — Uciekniesz jak mały strachliwy króliczek?

— Pierdol się. — powiedziała z złością Ethel.

— Tu i teraz? Trochę nie wypadałoby, chyba że lubisz widownie. — dobrze wiedział że jego lekceważący ton ją zdenerwuje. Droczenie się z nią było czystą przyjemnością. Peter wyjął z kieszeni kurtki białą podłużną tabletkę i uniósł ją do góry aby Ethel ją zobaczyła. — Sprawdziłem skład twoich tabletek. Zabarwione na biało, ale ich główny skład to popiół górski. — udało mu się ukraść jedną z tabletek, tak aby Ethel tego nie zauważyła. Sprawdził z czego się składa. Z pewnością popiół górski nie był lekarstwem na żadną chorobę. Wręcz przeciwnie, był szkodliwy, a nawet zabójczy. Ethel truła się celowo. Peter szybko poskładał wszystko w jedną całość.

— Powiedz to. — oznajmiła Ethel. Już miała dość udawania. Peter powolnym krokiem zaczął do niej zbliżać.

— Jesteś haite. — powiedział niebieskooki, gdy stanął przed blondynką. — Ale nie tym który morduje ludzi w Beacon Hills.

Ethel musiała mu przyznać, że był inteligentny. Odkrył prawdę.

— Skoro wiedziałeś, to po co to wszystko? — nie rozumiała po co przywiózł ją tutaj aby poznała Deucalion'a. Peter w odpowiedzi wzruszył ramionami.

— Dobrowolnie nie przyznałabyś się. No i chciałem aby było dramatycznie. — na jego twarzy zagościł nonszalancki uśmieszek, na co Ethel wywróciła oczami, choć musiała mu przyznać rację. Dobrowolnie nie powiedziałaby prawdy.

Deucalion spojrzał w kierunku wejścia do magazynu. Do jego uszu doszedł dźwięk przeładowywanej broni. Słyszał bicie aż dziewiętnastu serc.

— Nie chciałbym przerywać kłótni kochanków, ale mamy towarzystwo. — oznajmił Deucalion. Ethel i Peter spojrzeli na niego.

Przez główne i jedyne wejście, weszło kilka osób. Wszyscy uzbrojeni w karabiny. Peter złapał Ethel za ramię, po czym oboje biegiem ruszyli aby ukryć się za kilkoma drewnianymi skrzyniami. Deucalion również zdążył się ukryć. Fala wystrzałów rozniosła się echem po pomieszczeniu. Kule wbijały się w grube drewno. We trójkę siedzieli za skrzyniami. Ta kryjówka tylko chwilowo była bezpieczna.

— Mogę wziąć tych z prawej. — odezwał się Peter, gdy wychylił trochę zza skrzyń aby sprawdzić jak dużo było łowców.

— Nie dasz rady. Rozstrzelają cię. — stwierdził Deucalion. Łowców było za dużo aby naraz sobie z nimi poradzić.

Strzały ustały, ale tylko na chwilę. Przeładowywali broń.

Ethel zaczęła zdejmować ubrania.

— Co ty robisz? — zapytał Peter, patrząc na rozbierającą się Ethel. Szybko została tylko w bieliźnie.

— Wy sobie z nimi nie poradzicie, ale ja tak. — nienawidziła przemiany. Była bardzo nieprzyjemna i dość bolesna. Poniekąd nauczyła się panować nad swoim haite, ale zawsze obawiała się przemiany, bo nigdy nie była pewna czy utrzyma władzę nad swoim wewnętrznym potworem. — Niech ktoś złamie mi kark. — ten sposób był najszybszy aby się przemienić. Gdy umierała w ludzkiej formie, jej haite od razu uaktywniał się.

Łowcy wciągnęli do magazyny działo maszynowe.

Deucalion szybko złamał kark Ethel. Blondynka upadła bezwładnie na podłogęe. Peter z lekkim szokiem spojrzał na alfę.

— Zabiłeś mi dziewczynę! — warknął niezadowolony.

— Sama o to poprosiła. — wzruszył lekko ramionami.

Na ciele Ethel zaczęły pojawiać się czarne żyłki. Kości zaczęły łamać się. W zaledwie kilka sekund przemieniła się w haite. Wyskoczyła zza skrzyć w momencie gdy łowca przeładował działo i zamierzał pociągnąć za spust. Zaczęli strzelać do niej z każdej możliwej broni, którą mieli przy sobie. Jednak żadna kula nie robiła jej krzywdy. Pociski miażdżyły się na jej skórze, na której nie robiły nawet zadrapania. Ethel zaczęła po kolei rozszarpywać łowców. Używała do tego szponów, kłów, a nawet ogona. Niektórzy widząc że żadna broń na nią nie działa, postanowili wycofać. Jednak ona dopadła każdego kto tu był. Rozrywała ciała, zjadając przy okazji jakieś organy.

Żaden łowca nie przetrwał, żadnemu nie udało się uciec. Całe miejsce było skąpane we krwi oraz częściach ciał.

Musieli przyznać że było to imponujące. Zajęło jej to niecałą minutę aby wybić aż dziewiętnastu łowców.

— Moja dziewczyna. — oznajmił z dumą Peter, gdy on i Deucalion wyszli zza skrzyń.

Ethel zaczęła wracać do ludzkiej formy. Tym razem udało jej się zapanować nad sobą, ale i tak nie było to dla niej przyjemne. Gdy już była w ludzkiej formie, czuła metaliczny posmak w ustach, a jej ciało pokryte było krwią łowców.

— Wyglądasz pięknie we krwi wrogów. — powiedział Peter.

— Zgaduję że wam się podobało. — dumnie uniosła podbródek, a kąciki jej ust drgnęły do góry. Przeniosła swoje spojrzenie z Peter'a, na Deucalion'a. Była naga, ale nie krępowało jej to. Dopiero po chwili Hale zdał sobie sprawę że nie tylko on tu był i patrzył na jej nagie ciało. Szybko zdjął kurtkę i podszedł do niej aby ją zakryć. Ethel krótko roześmiała się. To było urocze że był taki zaborczy wobec niej.

******************************

Jak podobał wam się rozdział?

Wiem że Deucalion w serialu został zabity, ale dla mnie on wciąż żyje. Jego śmierć była bezsensowna i niepotrzebna. Był bardzo ciekawą postacią i moim zdaniem powinni byli zostawić go przy życiu. Dlatego uznałam że wystąpi choć na chwilę w mojej książce

 ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro