❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐝𝐰𝐮𝐧𝐚𝐬𝐭𝐲❞

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»————- ⚜ ————-««

ℙ𝕣𝕠𝕞𝕪𝕜 𝕟𝕒𝕕𝕫𝕚𝕖𝕚

༺༻✧༺༻

Ethel wywróciła oczami któryś raz z kolei. Peter szedł przodem, a ona trochę w tyle. Od kilu godzin buzia mu się nie zamykała. Zdążyło się ściemnić, a on ciągle narzekał, jakby w ogóle nie zmęczył się nieustannym mówieniem. Najpierw narzekał na to że marnuje swój cenny czas. Ethel zasugerowała mu że może sobie pójść, a ona sama będzie szukać tropów. Twierdził że nie może zostawić jej samej, bo w szczególności Chris będzie miał do niego pretensje, a on nie miał ochoty słuchać jakim to nieodpowiedzialnym i egoistycznym narcyzem jest. Jak dla Ethel brzmiało to bardziej jak wymówka aby mógł zostać. Jednak nie skomentowała tego. Pierwszy raz od zapoznania go, miała ochotę skoczyć z most aby nie musieć słuchać jego gadania. Narzekał na wszystko, na Scott'a, na Derek'a, na wilgotną ziemię, która brudziła jego bardzo kosztowne buty.

Ethel zatrzymała się, gdy zauważyła znajome miejsce obok którego przechodzili. Wysoka płacząca wierzba, a za nią płynący wąski strumyk. Blondynka ruszyła ku drzewu. Jej umysł zaczął pogrążać się w traumatycznych wspomnieniach, które nagle zalały jej umysł.

Miała dziesięć lat gdy straciła matkę. Była silną i opanowaną kobietą. Przewodziła całemu ich łowieckiemu ugrupowaniu. Jej rządy były twarde, ale sprawiedliwe. Zawsze postępowała według kodeksu. Za jej życia Gerard był inny. To ona trzymała go w ryzach, po jej śmierci podczas polowania, on przejął władze i już wtedy zaczęły się kłopoty. Był trucizną dla ich rodziny, która z jego powodu się rozpadła. Stał się bardzo srogi dla Ethel, głównie dla tego że była z wyglądu podobna do matki, miała jej oczy. Zaczął wymagać od niej za dużo, a była tylko dzieckiem. Zaczął ją trenować gdy skończyła jedenaście lat. Jako jednym z sprawdzianów, który miał pokazać czy poradzi sobie jako łowca, było spędzenie nocy w lesie. Wywiózł ją do lasu i zostawił samą. Miała sama znaleźć drogę powrotną, choć nie miała żadnego doświadczenia jak nawigować w terenie, a jako bezbronne dziecko, któremu ojciec opowiadał najgorsze rzeczy o wilkołakach mieszkających w tych lasach, od razu zaczęła panikować. Sama, nie mając nic do obrony, przerażona i porzucona. Doznała poważnej traumy po tym. To była jedna z bardzo chłodnych nocy w Beacon Hills. Ethel spędziła kilka godzin w lesie, zapadła noc, a ona przerażona i zagubiona błądziła po rezerwacie. Znalazła wysoką płaczącą wierzbę, za którą płynął strumyk. Usiadła wśród wystających z ziemi korzeni i skuliła się. Od chodzenia po lesie, szybko się wyziębiła. W tamtym momencie mogła umrzeć. Była bliska śmierci, ale coś się pojawiło. Czarny wilk. Ethel przerażona po tych wszystkich historiach usłyszanych od ojca, była pewna że umrze. Jednak stało się coś zupełnie innego. Wilk podszedł do niej i położył się na niej. Zwierzę ogrzało ją swoim ciałem. Ethel miała wrażenie że to nie jest zwyczajny wilk, gdy spojrzała w brązowe oczy zwierzęcia. Zwierzę ogrzało ją, a gdy poczuła się lepiej, wilk zaprowadził ją na skraj lasu gdzie była grupa poszukiwawcza, a na niej czele stał Chris. Po tym jak wycisnął od ojca gdzie zniknęła jego siostra, ruszył na poszukiwania jej. Ethel nikomu nie powiedziała co stało się w lesie. Po tym zdarzeniu zmieniła całkowicie swój pogląd o nadnaturalnych istotach. Nie chciała zostać łowcą, co skończyło się tym że ojciec wysłał ją do szkoły z internatem. Wyrzekł się jej, uznał za nic nie wartą, słabą i skazą na ich rodowodzie. Musiała zadbać sama o siebie. Jeden z kolegów w szkole pokazał jej film z Indiana Jones'em, co zapoczątkowało jej zamiłowanie do archeologii. Ta fikcyjna postać pomogła jej przetrwać najgorszy okres w swoim życiu, który powracał do niej w koszmarach i mimo śmierci ojca, nie była wstanie całkowicie uleczyć swojej. To na zawsze zostało w niej.

༺༻✧༺༻

Peter w ogóle nie zauważył, że Ethel odłączyła się od niego. Mówił dalej, czasem gestykulując rękoma. I tak prawie nic się nie odzywała, więc cisza z jej strony go nie zainteresowała.

Nagle po okolicy rozniósł się huk wystrzału z broni, a później kolejne dwa. 

— Co do cholery? — starszy Hale zatrzymał się. Spojrzał za siebie, a wtedy zdał sobie sprawę że nigdzie nie było Ethel. Nie miał pojęcia jak długo jej z nim nie było. — To chyba jakiś żart. Ethel?! 

Padły kolejne strzały, a po nich po okolicy rozniósł się ultra dźwięk. Był inny niż jakikolwiek Peter miał okazję usłyszeć. To nie był typowy dźwięk, który łowcy używali gdy polowali na wilkołaki. Był irytujący i nie przyjemny, ale go nie ogłuszył.

Peter rozejrzał się po okolicy. Uznał że nawet jeśli Ethel oddzieliła się od niego, to pójdzie w kierunku strzałów. Dlatego on również ruszył w tamtą stronę. 

Chris leżał pod drzewem, o które opierał się plecami. Urządzenie emitujące specjalnie bardzo niskie dźwięki na nietypowej częstotliwości, przydało się. Był w parze z Derek'em gdy coś ich zaatakowało. Było wielkie i bardzo szybkie. Prawie nic nie widział. Scott i pozostali przybyli twierdząc że w okolicy wyczuli czyjąś obecność. Bestia zaatakowała ich wszystkich. Gdyby nie urządzenie z ultra dźwiękami, zapewne kilkoro z nich nie wyszło by z tego żywo. 

Chris miał ranę po szponach na brzuchu. Isaac klęczał przy nim i pomagał mu uciskać ranę. Była niezbyt głęboka aby zagrażać jemu życiu, ale i tak trzeba było tamować krwotok. Argent spojrzał w bok. Inni oberwali bardziej, w szczególności Scott, Derek i Liam. Ich rany nie goiły się i zaczęli krwawić na czarno, co było bardzo niepokojące. Musieli jak najszybciej ewakuować wszystkich stąd zanim potwór wróci.

— Ktoś się zbliża. — odezwała się Malia. Stała nad Scott'em który siedział przy drzewie. Wysunęła pazury gotowa do wali, ale gdy zobaczyła że to jej ojciec, schowała je. — To tylko Peter. — zwróciła się do Scott'a.

— Co tu się stało? — zapytał starszy Hale. Zrobił kroku ku córce. Dokładnie jej się przyjrzał, nie wyglądała na ranną, dzięki czemu trochę mu ulżyło. 

— Coś nas zaatakowało. — odpowiedział Chris. Po chwili zdał sobie sprawę że Peter'owi nie towarzyszy Ethel. — Gdzie moja siostra?

Peter podrapał się w tył głowy. Mógł wymyślić na szybko jakieś kłamstwo, ale Chris i tak dowiedziałby się że nie mówi szczerze.

— Nie wiem. Oddzieliła się. — wzruszył ramionami, na co Chris się wściekł.

— Zgubiłeś ją?! — skrzywił się gdy jego rana dała o sobie znać. Isaac podtrzymał go i pomógł mu wstać. — Muszę ją znaleźć.

— Musisz jechać do szpitala. — oznajmił Scott, któremu Malia pomogła wstać z ziemi. Chris spojrzał na niego, nie chciał zostawiać siostry w lesie gdy coś niebezpiecznego tutaj grasowało. Jednak spojrzenie McCall'a mówiło jasno. Martwy nie pomoże siostrze. — Peter ją znajdzie. — Scott spojrzał na starszego Hale. Był bardzo osłabiony przez obrażenia, ale nadal starał się być silny. 

Peter zamierzał się odezwać i sprzeciwić, ale znaczące spojrzenie jego córki zamknęło mu buzię. Nieucieszony musiał się zgodzić.

— Lepiej niech bez niej nie wraca. — oznajmił Chris. We czwórkę ruszyli ku wyjściu z rezerwatu. Pozostali już wcześniej ewakuowali się. Rannych musieli zabrać do Deaton'a.

— Cholera. — Peter pokręcił głową na boki. Trzymał dłonie na biodrach, ale po chwili uniósł je ku górze, jakby zwracał się do jakiejś wyższej siły. — No tak, oni się ewakuowali, a ja muszę odwalić brudną robotę. — odwrócił się, po czym ruszył w stronę, z której przyszedł. Może wracając po swoich śladach, znajdzie ją. — Przecież nie będzie im mnie szkoda, jeśli ta bestia mnie zabije. 

༺༻✧༺༻

Zapach i ślady doprowadziły Peter'a do płaczącej wierzby. U podnóża drzewa, między dwoma grubymi i wystającymi z ziemi korzeniami siedziała Ethel. Skulona i z zamkniętymi oczami. Jej skóra była blada, dygotała jakby było jej zimno. Nierówno oddychała i nerwowo zaciągała się powietrzem. Jej serce biło bardzo szybko, jakby była czymś przerażona.

— Ethel. — przykucnął przed nią. Dotknął jej dłoni. Jej skóra była zimna. Potrząsnął jej ramieniem chcąc ją wybudzić z transu czy jakkolwiek można było nazwać stan, w którym była. Ethel nagle otworzyła oczy. Gwałtownie wciągnęła powietrze i poderwała się trochę do góry, jakby obudziła się z przerażającego snu. Jej wzrok był rozbiegany. Wyglądała jakby nie wiedziała gdzie jest. — Spokojnie, to tylko ja. — Peter był zmieszany. Położył dłonie na jej ramionach, gdy próbowała go od siebie odepchną, jakby nie rozpoznawała kim był. Zatrzymał ją blisko. Po paru chwilach uspokoiła się.

Ethel wstała powoli, podtrzymując się drzewa. Spojrzała na wierzbę, co tylko spotęgowało jej strach. Odsunęła się nagle przez co potknęła się o jeden z wystających z ziemi korzeni. Gdyby nie szybki refleks Peter'a, upadłaby. Złapał ją w tali. Patrzyła na coś przy drzewie. Ale gdy on zerknął w tamtym kierunku, niczego nie zobaczył. Ethel wyrwała się z jego objęć i odeszła na kilka kroków od wierzby.

— Co ci jest? 

Ethel zaczęła przeszukiwać kieszenie swojej kurtki. Potrzebowała leku. Zerknęła kątem oka na drzewo. Trauma przerodziła się w jej prywatne piekło, w koszmar który ją złamał i nie chciał jej opuścić. Pod tym drzewem została uratowana, ale w jej koszmarze było inaczej. Uciekała przez las goniona przez watahę wilków. Wycie odbijało się w jej uszach jak echo. Zawsze dobiegała do tej wierzby, gdzie czekał na nią ojciec. Błagała go o ratunek, ale on zawsze odmawiał. Mówił jak słaba była. Patrzył jak wilki rozrywają jej ciało. To było jej osobiste piekło na ziemi.

Blondynka wyciągnęła fiolkę z tabletkami. Ręce jej się trzęsły przez co upuściła przedmiot na ziemię. Od razu uklęknęła. Była rozemocjonowana, a do tego było ciemno. Ledwo potrafiła utrzymać latarkę w dłoni. Zaczęła panikować, gdy nie potrafiła znaleźć fiolki.

Peter uklęknął przy niej. Nie miał pojęcia co się z nią dzieje. Wyglądało jakby miała jakiś atak.

— Mam to pod kontrolą. — szepnęła do siebie. Oddychanie przychodziło jej z trudem. Powoli zaczynała odczuwać nieprzyjemny uścisk w mięśniach i kościach. Była w panice, choć starała się zapanować nad emocjami.

Peter szybko znalazł fiolkę. Uniósł ją ku Ethel, która wręcz wyrwała mu przedmiot z ręki. Blondynka połknęła kilka tabletek na raz. Westchnęła z ulgą. Miała nadzieję że ta dawka wystarczy.

Ethel siedziała przez dłuższy moment na ziemnej ziemi. Powoli się uspokoiła. Nie powinna była podchodzić do tego drzewa, ale jakoś nie potrafiła odwrócić wzroku i odejść.

— Wyjaśnisz co to było? Czemu się oddzieliłaś do cholery? Masz pojęcie co się dzieje? W lesie coś grasuje. Zaatakowało Scott'a oraz pozostałych, w tym twojego brata, a ty odwalasz jakieś... — machnął rękoma przed siebie, nie wiedząc jak określić jej zachowanie.

— Co? — uniosła głowę i zaskoczona spojrzała na niebieskookiego. Po chwili wstała z ziemi i podeszła do mężczyzny. — Chris jest ranny? — złapała nagle za kołnierz kurtki Peter'a. — Odpowiedź. — powiedziała z agresją i mocniej ścisnęła materiał w dłoniach. Peter zmarszczył brwi. Jeszcze tak wściekłej jej nie widział. Można było dostrzec nutę szaleństwa w jej spojrzeniu. Ledwo ją znał, więc zapewne miała nie jedną maskę, którą ukrywała przed innymi.

— Nie tak ostro kochanie. — powiedział lekceważącym tonem.

Ethel puściła jego kurtkę i cofnęła się. Wyciągnęła telefon z zamiarem zadzwonienia do brata.

— Jest ranny, ale to nic zbyt poważnego. Zabrali go do szpitala. Co innego z pozostałymi. To coś nieźle ich urządziło.

Ethel wstrzymała się przed naciśnięciem zielonej słuchawki. Zerknęła na Peter'a. Ethel schowała telefon do kieszeni, po czym odwróciła się i ruszyła ku wyjściu z lasu. Nadal paskudnie się czuła. Chciała wyjść stąd jak najszybciej. Usłyszała za sobą kroki. Kątem oka zerknęła na Peter'a, który dorównał jej kroku. Patrzył na nią z intensywnością. Zapewne chciał odpowiedzi, wyjaśnienia.

— Miałam atak. — odezwała się po chwili ciszy Ethel. — Jako dziecko, Gerard porzucił mnie w lesie aby sprawdzić jak wytrzymała i silna jestem. Chciał stworzyć ze mnie idealnego łowcę. Prawie umarłam z wyziębienia. Schowałam się pod wierzbą, przy której mnie znalazłeś. Byłam pewna że umrę. Wspaniała trauma z dzieciństwa. — dodała ostatnie zdanie z drwiną.

— Ale tak się nie stało. Ktoś cię znalazł. — był pewny że jest ciąg dalszy tej historii. Dlatego chciał trochę pociągnąć ją za język. Ethel zerknęła na niego kątem oka. Nie wyglądała na zadowoloną że musi o tym opowiadać.

— Pojawił się czarny wilk z brązowymi oczami. Ogrzał mnie i wyprowadził na skraj lasu. — powiedziała krótko. Nie musiała mu niczego mówić, a było to dla niej nie łatwe, więc nie zamierzała się do niczego zmuszać i dokładnie wyjaśniać co jej dolegało.

Peter od razu pomyślał o swojej siostrze. Znał tylko jedną osobę, która potrafiła w tamtym czasie  zmieniać się w wilka, Talia. Jednak nie pamiętał aby siostra wspomniała mu kiedykolwiek o uratowanym dziecka w lesie. Szczególnie dziecka Argent'ów, choć może właśnie z tego powodu nie wspomniała mu o tym zdarzeniu.

— Tabletki, które wzięłaś...

— To nie twój interes. — powiedziała ostrym tonem.

— Myślisz że możesz tak mnie traktować? — złapał ją za łokieć i zatrzymał. — Musiałem wrócić po ciebie. Narazić swoje życie.

— Nie prosiłam cię o to, więc nie myśl że wywołasz we mnie współczucie czy cokolwiek z tych rzeczy. Nie potrzebuje niczyjej litości. — wyrwała się z jego uścisku. Posłała mu ostre spojrzenie, po czym odwróciła się i ruszyła dalej.

— Może uważasz się za silną, ale czy aby na pewno tak jest?

Ethel zatrzymała się w miejscu. Uderzenie w postrzeganie swojej wartości. Typowe zagranie dla kogoś takiego jak on. Łatwiej manipulować kimś kto ma zaniżoną wartość, kimś kto w siebie nie wierzy. Jednak ona taka nie była. Była silna. Przez wiele lat pracowała nad sobą.  Nic ani tym bardziej nikt nie zburzyłby tego. Powoli odwróciła się twarzą do Peter'a. Przybrała luźną postawę i uśmiechnęła się z nutą pobłażliwości.

— Spójrz na siebie Peter.— powolnym krokiem ruszyła ku niebieskookiemu. — Straumatyzowany po pożarze. Niezrozumiany gdy chciałeś się zemścić na tych którzy odebrali ci rodzinę i zadali ci cierpienie. Odrzucony, bo odgórnie uznali cię za potwora. Zapewne twierdzisz że nikogo nie potrzebujesz, że jesteś silniejszy i lepszy od innych. A wiesz co ja widzę? — stanęła metr przed Peter'em. — Zranionego, samotnego, ocalałego wilczka bez watahy. Który tak na prawdę pragnie miłości, pragnie atencji, pragnie być dla kogoś ważny, pragnie siły. Nie masz nic z tych rzeczy. Nawet twoja córka nie chce utrzymywać z tobą bliskiego kontaktu. — była pewna że uderzyła w jego czuły punkt. Widać było że starał się zachować kamienną twarz, pokazać że jest niewzruszony jej słowami. Jednak wiedział że to co mówiła było prawdą, bolesną prawdą. — Nie waż się mówić że jestem słaba. Nie masz pojęcia przez co przeszłam.

Nagle Peter złapał ją za gardło. Ethel nerwowo wciągnęła powietrze, ale był to jedynie naturalny odruch obronny ciała. Nie bała się go, nie bała się że może zrobić jej krzywdę. Peter mocno zacisnął szczękę. Jego uścisk trochę się wzmocnił, ale to nie sprawiło że z twarzy Ethel zniknął pobłażliwy uśmieszek, który w tym momencie wywoływał w niebieskookim wściekłość. Nawet nie wyciągnęła broni. Po prostu stała i pozwalała mu trzymać ją za gardło.

— No dalej. Zabij mnie. Pokaż potwora, którego inni w tobie widzą. — mówiła spokojnie, choć słowa i tak były bardzo prowokujące dla niego. Wystarczył jeden mocny ruch ręki aby skręcić jej kark. Peter w ciszy stał i się jej przyglądał. Jej serce ani razu nie zabiło szybciej. Zero strachu. Nie pamiętał kiedy ostatni raz ktoś tak na niego patrzył. Z pewnością było to zanim zrobił tyle złych  rzeczy i popełnił tyle błędów. Ethel powoli uniosła dłoń. Opuszkami palców pogładziła policzek niebieskookiego. Peter skrzywił się, choć jej dotyk był delikatny, ale gest sprawił że przypomniał sobie o bliznach po pożarze. — Mimo wszystko, ja nie widzę w tobie potwora.

Peter nerwowo wciągnął powietrze. Potrafiła tak łatwo uderzyć w jego czuły punkt. Puścił ją i cofnął się. Szybko odwrócił się aby nie pokazać że niekontrolowanie jego oczy zaszkliły się, choć nie pozwolił sobie na uronienie ani jednej łzy.

— Nadal żyjesz Peter. Nadal masz szansę na nowy start. Przestań manipulować innymi i próbować coś ugrać. Okaż choć trochę szczerej skruchy. Jeśli im pokażesz że ci na prawdę zależy, to zdziwisz się ile dzięki temu osiągniesz.

— I myślisz że to coś da? Że zapomną? — prychnął, ale bez krzty rozbawienia. Gorycz, którą poczuł była okropna. — Błagam, to żałosne myślenie. Nie rozśmieszaj mnie.

— Nigdy nie zapomną. — oznajmiła zdecydowanie, ale spokojnie. Była pewna że jego drwina była tylko obronną reakcją. Nie był czystą definicją zła, nawet dość sporo mu do tego brakowało, mimo tego co zrobił. Ethel odwróciła się, po czym zaczęła odchodzić. — Ale mogliby spróbować zrozumieć.

Zrozumieć, rozbiegło się w jego głowie jak echo. Szczerze w to wątpił. Może zaakceptowaliby jego błędy, w końcu pozwalali mu być jakąś niewielką częścią ich życia. Jednak był pewny że nigdy by nie zrozumieli. Na pewno nie oni.

Peter spojrzał przez ramię, na oddalającą się sylwetkę Ethel. Ona może mnie zrozumieć, taka myśl zajaśniała w jego umyśle, niczym nikły promyk nadziei.

*****************************

Jak podobał wam się rozdział?

 ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro