❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐩𝐢𝐞𝐫𝐰𝐬𝐳𝐲❞

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»————- ⚜ ————-««

𝔸𝕥𝕒𝕜 𝕕𝕫𝕚𝕜𝕚𝕖𝕘𝕠 𝕫𝕨𝕚𝕖𝕣𝕫𝕖̨𝕔𝕚𝕒

༺༻✧༺༻

Był późny wieczór. Na poboczu głównej drogi prowadzącej do Beacon Hills stał czarny chevrolet malibu. Był włączony na światłach awaryjnych. Blondwłosa kobieta po trzydziestce, stała obok pojazdu. Trzymała przy uchu telefon. Próbowała dodzwonić się do pomocy drogowej, ale jak na złość w miejscu gdzie znajdowała się, nie było zasięgu. Sfrustrowana schowała telefon do kieszeni zamszowej brązowej ramoneski. Oparła się tyłem o chevroleta. Dwa razy mijał ją samochód. Żaden się nie zatrzymał, choć machała ręką. Najwyraźniej nikt nie chciał zatrzymać się pośrodku drogi, wokół której był las, a w okolicy nie znajdował się żaden budynek. To było zwykłe odludzie. Blondynka również nie była ucieszona tym faktem. Beacon Hills nie miało najlepszej opinii jeśli chodziło o bezpieczeństwo w mieście i na jego obrzeżach.

Ethel westchnęła zirytowana. Skoro nikt nie raczył jej pomóc, to sama postanowiła coś zrobić. W końcu jeśli masz liczyć na kogoś, to najlepiej na samego siebie.

Złapała gumę. Tylna opona była do wymiany. Na jej szczęście w tym nieszczęściu, miała zapasową oponę w bagażniku oraz podręczny podnośnik z kluczem. Otworzyła bagażnik. Przesunęła jedną z toreb, aby odblokować dostęp do opony. Z tyłu obok przedmiotu, którego potrzebowała stał kwadratowy średnich rozmiarów przedmiot przykryty czarnym grubym materiałem. Kobieta skrzywiła się lekko gdy zerknęła na niego. Pewne myśli zaczęły zaśmiecać jej umysł, ale szybko je od siebie odpędziła. Wyjęła najpierw podnośnik. Był nie duży, ale za to dość ciężki. Postawiła go obok przebitej opony, po czym wróciła do bagażnika. Chwyciła klucz do kół. Wtedy blask lamp samochodowych oświetlił ją od tyłu. Ethel odwróciła się. Przysłoniła oczy dłonią ponieważ światła ją oślepiały. Nieznajomy zgasił światła, za co była mu wdzięczna, ale silnik nadal pracował. Blondynka uniosła brew przyglądając się autu. Ktokolwiek był jego właścicielem, nie brakowało mu pieniędzy i z pewnością lubił ekstrawagancję. Na drogi takie jakie były w Beacon Hills szkoda było tak dobrego auta. Z srebrnego shellby wysiadł mężczyzna o brązowych włosach wygładzonych w eleganckim stylu. Miał na sobie czarną kurtkę z kożuszkiem, biały t-shirt z dekoltem w szpic oraz dopasowane jeansy. Szedł powolnym krokiem, jakby nie spieszył się albo chciał zrobić efektowne wejście.

Ethel mocniej zacisnęła dłoń na kluczu, który ukryła za plecami. Nie znała tego mężczyzny, więc instynktownie wolała zachować ostrożność.

Nieznajomy stanął przed nią, w metrowej odległości. Ethel szybko zeskanowała go wzrokiem. Nie dostrzegła żadnej broni, choć mógł mieć ją dobrze ukrytą. Jego błękitne oczy prześlizgnęły się po jej ciele oceniająco, aż zatrzymały na twarzy. Kącik jego ust drgnął do góry.

— Tak atrakcyjna kobieta nie powinna być sama na takim pustkowiu. — rozejrzał się, jakby chciał podkreślić w jakim miejscu się znajdują.

Ethel prychnęła. Jego zachowanie wydawało jej się być podejrzliwe, a z tyłu głowy od razu zapaliła się czerwona lampka. Miała nosa do ludzi. Jednak mimo przeczucia aby być ostrożną, musiała przyznać że mężczyzna był bardzo atrakcyjny, co działało na jego korzyść i było dobrym rozpraszaczem. Po samym sposobie jego ruchów czy mimiki twarzy, można było zasugerować że jest osobliwy. Stylowy ubiór oraz drogie auto powierzchownie przypisywało mu łatkę wyrafinowanego.

— Dobrowolnie się nie zatrzymałam. — lekko się uśmiechnęła. Uszczypliwość w jej słowach była łatwo wyczuwalna. — Pomożesz mi czy będziesz tak stał i się patrzył? — uniosła brew. Zauważyła zaciekawienie w oczach mężczyzny.

— A co się stało? — zapytał tonem, jakby w rzeczywistości go to w ogóle nie interesowało.

— Złapałam gumę. — wyjaśniła krótko. Lekko się skrzywiła, na obojętność niebieskookiego. Odwróciła się, po czym sama zamierzała wyciągnąć zapasową oponę z bagażnika. Nie była typem osoby proszącej o pomoc. Zawsze z trudem jej to przychodziło. Bycie na czyjejś łasce, było jak życie na kolanach, a ona prędzej wolałaby umrzeć, ale przynajmniej stać na własnych nogach.

Ethel wciągnęła gwałtownie powietrze gdy poczuła obecność za sobą. Na jej dłoni, którą trzymała na oponie, spoczęła ręka mężczyzny. Blondynka spojrzała w bok. Twarz niebieskookiego znajdowała się bardzo blisko niej, aż mogła poczuć jego ciepły oddech. Jego druga dłoń spoczęła na jej biodrze. Przeszedł ją dreszcz i była zła na własne ciało, bo było to coś przyjemnie ekscytującego.

— Wezmę to. — szepnął. Ethel odsunęła się w bok, dystansując się na bezpieczną odległość. Nie zauważyła zadowolonego uśmieszku, który wpełzł na twarz nieznajomego, gdy pochylił się aby wyjąć oponę z bagażnika. Niebieskooki zauważył kwadratowy średniej wielkości przedmiot zakryty czarnym materiałem. Zainteresowało go to. Zamierzał zajrzeć pod materiał, ale głos blondynki odwrócił jego uwagę.

— Nie wyglądasz na kogoś kto lubi brudzić sobie ręce.

Niebieskooki wyjął oponę i położył ją na ziemi obok podnośnika.

— Lubię je brudzić, choć nie w tym kontekście. — zerknął na przebitą oponę, a później na Ethel. Blondynka uśmiechnęła się. Nie była pewna jaki podtekst miał na myśli, ale i tak jej się to podobało.

Przez kilka chwil stali w ciszy, patrząc się na siebie.

— Umiesz w ogóle zmienić oponę? — odezwała się Ethel. Zauważyła jak mężczyzna nieznacznie wywraca oczami.

— Nie brałbym się za to, gdybym tego nie potrafił. Ale nie zrobię tego jeśli nadal będziesz trzymać klucz. — zerknął w dół, na jej rękę gdzie spoczywał klucz. Ethel również spojrzała w dół. Zapomniała że nadal go miała. Zrobiła krok do przodu i wyciągnęła przed siebie przedmiot. Poczuła jak palce niebieskookiego nieznacznie muskają jej skórę gdy odbierał od niej klucz. Nie wzdrygnęła się, nie odwróciła wzroku, ani nawet nie cofnęła się o milimetr. Spodobało jej się elektryzujące uczucie, które przebiegło po jej ciele. Zerknęła na malinowe usta mężczyzny, ale po chwili wróciła do jego błękitnych oczu. Wyraz jej twarzy zmienił się na bardziej zadziorny i figlarny. Uśmiechnęła się delikatnie, nawet nie starając się ukryć tego co przed chwilą zrobiła. Cofnęła się o krok gdy mężczyzna odwróciła się i uklęknął przy kole.

Ethel przekrzywiła głowę lekko w bok zerkając na tyłek niebieskookiego. Jeansy które miał na sobie dobrze na nim leżały. Przygryzła wargę, wiodąc spojrzeniem wyżej. Mimo grubej kurtki, widać było że jest umięśniony. Miał szerokie barki, a to było piekielnie seksowne. Blondynka dała się ponieść małym fantazjom. Poczuła nutę ekscytacji. Zerknęła na szybę w samochodzie. Mimo że było dość ciemno, zobaczyła swoje niewyraźne odbicie. Korony drzew odbijały się w szybie, przez co zniekształciły jej odbicie. Ethel skrzywiła się i odwróciła wzrok.

Nieznajomemu bardzo sprawnie poszła zmiana opony. Nie widać było po nim aby choć odrobinę się zmęczył gdy przekręcał wajchę podnośnika. Schował podnośnik oraz klucz do bagażnika, po czym zamknął go. 

— Wprowadzasz się do Beacon Hills? — zapytał Peter. Zauważył dwie średnie torby w bagażniku oraz jedną dużą na tylnym siedzeniu. 

— Nie. Przyjechałam odwiedzić brata. Dzięki za pomoc. Gdyby nie ty zapewne utknęłabym tutaj znacznie dłużej. — oparła się bokiem o swój samochód. Nieznajomy zrobił ku niej krok. 

— Nie mogłem przejechać obojętnie i zostawić samotną kobietę na pastwę losu. Coś złego mogłoby ci się przytrafić.

Z jakiegoś powodu te słowa zabrzmiały bardzo sztucznie. Ethel przymrużyła lekko oczy, zauważając jak kącik ust mężczyzny drgnął do góry. Niebieskooki oparł się ramieniem o bok samochodu, stając tuż przed nią. Dzieliła ich zaledwie pół metrowa odległość. Ethel uniosła wzrok. Mężczyzna był od niej wyższy o pół głowy. Miał postawną posturę, co kontrastowało z jej szczupłą sylwetką. Uśmiechnęła się delikatnie. Zdecydowanie naruszał jej przestrzeń osobistą. Lewym ramieniem opierała się o samochód i tą samą rękę miała schowaną za sobą. Była gotowa w razie konieczności wyciągnąć pistolet, który trzymała ukryty za paskiem spodni, pod luźnym jasno szarym swetrem. Oczy mężczyzny świdrowały ją, ale po chwili oderwał od niej wzrok. Spojrzał na coś za nią. Wtedy do jej uszu doszedł dźwięk syren. Obejrzała się za siebie, tym samym odsuwając się trochę od nieznajomego. Dwa policyjne radiowozy przejechały obok nich. Nadjeżdżał trzeci, ale ten zatrzymał się na poboczu. Wysiadł z niego młody funkcjonariusz. Rozejrzał się na boki zanim przeszedł przez jezdnię, po czym podszedł do nich. Od razu w oczy Ethel rzuciła się złota plakietka gdzie widniało imię i nazwisko mężczyzny, Jordan Parrish, zastępca szeryfa.

Blondynka zauważyła jak zastępca wymienił się dziwnym spojrzeniem z niebieskookim. Ewidentnie się znali.

— Wszystko w porządku? — przez chwilę Parrish mierzył się na spojrzenia z Peter'em, ale w końcu zwrócił uwagę na Ethel. Jego wyraz twarzy złagodniał. 

Nawet się nie przedstawił, a przeważnie każdy policjant to robił.

— Złapałam gumę, ale ten miły mężczyzna mi pomógł. — wyjaśniła blondynka. Zerknęła na niebieskookiego lekko się przy tym uśmiechając. Z powrotem spojrzała na zastępcę, przy czym robiła zmartwioną minę. — Coś się wydarzyło?

— Doszło do ataku dzikiego zwierzęcia. Okolica jest niebezpieczna. Radziłbym niezwłocznie wrócić do domów. — powiedział stonowanym tonem, jakby recytował już z tysięczny raz tą samą regułkę.

— Oczywiście. — Ethel skinęła lekko głową. Zastępca pożegnał się szybko, po czym wrócił do radiowozu i odjechał. 

— Atak dzikiego zwierzęcia? — blondynka prychnęła w ogóle nie wierząc w słowa zastępcy. — Do tego nie byłyby potrzebne aż trzy radiowozy. Nie sądzisz? — zerknęła na niebieskookiego i uniosła brew. Mężczyzna wpatrywał się w kierunek gdzie pojechały radiowozy. Blondynka zauważyła jak dość mocno zaciska szczękę. Pojawienie się zastępcy chyba go zaniepokoiło.

— Zdarzają się różne przypadki. Wystraszone zwierzę może być bardzo agresywne. — oderwał wzrok od lasu, który szybko zeskanował i spojrzał na blondynkę. Z wyrazu jego twarzy Ethel nie mogła nic odczytać, co nie podobało jej się.

— Może masz rację. — wzruszyła ramionami. — Chyba powinnam odwdzięczyć się za pomoc. Zaprosiłabym cię na kawę, ale preferuje coś z procentami. Jutro będę o dwudziestej w barze przy ulicy Browns. Jeśli najdzie cię ochota na drinka, wpadnij, a postawię ci jednego.

— Wspomniałaś że nie wprowadzasz się do miasta.

— To nie znaczy, że nie znam Beacon Hills. — kącik jej ust drgnął do góry. Podeszła do drzwi od strony kierowcy. Otworzyła drzwi, ale odwróciła się na moment. — Do zobaczenia. — posłała niebieskookiemu zalotny uśmiech. Gdy wsiadała do chevroleta, powiał mocniejszy wiatr. Poniósł on ze sobą bardzo słaby zapach krwi. Peter od razu go wyczuł.

Niebieskooki stał pośrodku drogi patrząc na oddalający się samochód Ethel. Być może wiatr poniósł zapach z oddali gdzie mogło leżeć jakieś przejechane zwierzę na uboczu. Jednak nie wyczuł w okolicy zapachu gnijącego truchła. Dlatego uznał to za coś dziwnego. Kimkolwiek była ta kobieta, wzbudziła w nim zainteresowanie. Peter odwrócił się, po czym podszedł do swojego auta. Zerknął w kierunku gdzie pojechały radiowozy. W tamtej okolicy znajdowały się farmy. Oczywiście że nie był to żaden atak dzikiego zwierzęcia.

༺༻✧༺༻

Peter rozsunął drzwi loftu. Lekko skocznym krokiem wszedł do środka, trzymając w dłoni rączkę od torby. Cztery par oczu skierowały się w jego stronę. Był pewny że gdy tylko przekroczy próg loftu, zastanie tu Scott'a i Stiles'a. Przecież nie mogli przegapić tak ważnej sprawy jak rzekomy atak dzikiego zwierzęcia. Widok Malii był już trochę zaskakujący. Nie widział się z nią przez kila miesięcy, które dziewczyna spędziła w Paryżu.

— Żadnego powitania? — zapytał Peter gdy wszyscy wrócili do rozmowy, olewając jego przyjazd. — Nawet małego przytulasa?

— Dobrze cię widzieć Peter. — odezwała się Malia. Spojrzała na niego przelotnie, po czym wróciła do rozmowy.

Kącik ust niebieskookiego drgnął do góry, w geście zadowolenia. To mało entuzjastyczne powitanie było lepsze niż obojętność. Odstawił torbę przy kanapie, po czym poszedł do kuchni. 

Z drinkiem w dłoni podszedł do stołu, przy którym wszyscy stali. Upił łyk. Dość głośno oraz przeciągając mruknął z uznaniem delektując się smakiem whisky.

— Poważnie? — odezwał się Stiles. Zirytowany przymrużył oczy gdy wpatrywał się w starszego Hale. Jego odgłosy gdy pił drinka, były denerwujące, jakby specjalnie chciał zwrócić uwagę wszystkich na niego. — Może jeszcze wyśpiewaj psalm o tym jak ten drink jest dobry?

— Wiedziałem że podoba Ci się mój śpiew. — powiedział Peter, olewając sarkazm Stiles'a, co piwnookiego jeszcze bardziej rozzłościło.

— To poważna sprawa, Peter. — powiedział Scott, na co starszy Hale wywrócił oczami.

— Po co właściwie tu jesteś? — zapytał Derek. Pojawienie się Peter'a zaburzyło ich dyskusję na temat tajemniczego morderstwa.

— Nie mogę po prostu odwiedzić mojej ukochanej córki i najdroższego siostrzeńca? — uśmiechnął się niewinnie.

— Nie. — wszyscy powiedzieli w tym samym czasie, na co Peter zrobił urażoną minę.

— Uraziło mnie wasze gruboskórne podejście. — powiedział z smutkiem, który tylko częściowo udawał. Nie miał konkretnego powodu do powrotu. Po prostu trochę mu się nudziło, a w Beacon Hills nigdy nie brakowało wrażeń.

— Wróćmy do poprzedniego tematu. — zaproponował Scott. Jednak ledwo co zaczęli kontynuować rozmowę o rzekomym ataku dzikiego zwierzęcia, znowu wrócili do Peter'a. Szczególnie Stiles, który zwrócił uwagę że powrót starszego Hale'a dziwnie zbiegł się z atakiem. Na miejsce zbrodni, szeryf wezwał ich. Widzieli w jakim stanie były zwłoki, a co najciekawsze Parrish wspomniał że po drodze na farmę, spotkał Peter'a. Oczywiście Peter uznał podejrzenia Stiles'a za absurdalne, ale słowa niebieskookiego nie były wystarczającym dowodem na to że nie miał żadnego związku z atakiem.

Do loftu wszedł Chris. Argent został dłużej w lesie, chciał dokładniej przyjrzeć się okolicy. Liczył że znajdzie jakąś poszlakę, ale jak na złość, nie znalazł nic przydatnego. Nawet ślady istoty, która zabiła tamtego mężczyzny, były niewyraźne i trudne do przypisania jakiemuś konkretnemu zwierzęciu czy innej kreaturze.

Peter nie miał ochoty na branie udziału w ich dyskusji. Ruszył w kierunku schodów. Po drodze wymienił się z Argent'em krótkim spojrzeniem.

***********************

Jak podobał wam się pierwszy rozdział?

Do poniedziałku ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro