❝𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝐭𝐫𝐳𝐲𝐧𝐚𝐬𝐭𝐲❞

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

»»————- ⚜ ————-««

ℂ𝕙𝕣𝕫𝕒𝕟𝕚𝕔́ 𝕨𝕤𝕫𝕪𝕤𝕥𝕜𝕠

༺༻✧༺༻

Ethel szła przez las. Zboczyła z trasy prowadzącej do wyjścia z rezerwatu. Kątem oka, między drzewami zauważyła coś. Podeszła do tego miejsca. Nemeton. Blondynka stanęła przed drzewem czczonym kiedyś przez druidów. Przykucnęła trochę aby opuszkami palców przejechać po ściętym pniu. Spojrzała w górę, na rozgwieżdżone niebo, na którym jasno świecił księżyc.

— Już niedługo. — spuściła wzrok na pień. Wstała, po czym odwróciła się i zaczęła odchodzić. Przyjechała do Beacon Hills w konkretnych celach. I cokolwiek by się zdarzyło, nie zamierzała zmieniać swojego planu.

Zanim pojechała do szpitala, gdzie trafił Chris, wzięła prysznic. Musiała się oczyścić i dopiero wtedy pojechała do brata. Gdy weszła do budynku, zobaczyła Chris'a przy recepcji z Melissą. Najwyraźniej po zszyciu ran, nie zamierzał zostać w szpitalu dłużej niż to konieczne. Rozmawiał z kobietą, więc nie zauważył jak w jego kierunku szła Ethel. Dopiero gdy Melissa spojrzała zza niego i zamilkła, Chris odwrócił się aby sprawdzić o co chodzi. Ethel zobaczyła ulgę na jego twarzy, a oczy błysnęły radosnym blaskiem. Zamierzała rzucić zabawny i dokuczliwy komentarz o jego stanie, ale nie zrobiła tego, bo Chris przyciągnął ją do uścisku. W pierwszym momencie blondynka zesztywniała. Nie była przyzwyczajona do rodzinnych uścisków. Utrzymywanie emocji na wodzy i nie poddawanie się im było istotne w byciu łowcą, może dlatego nadal nie czuła się naturalnie, gdy Chris poddawał się emocjom. Z całej ich trójki, to on był najbardziej opanowany i powściągliwy, ale wiele się zmieniło. Każdy z nich nie był tą samą osobą co kiedyś.

Ethel w końcu odwzajemniła uścisk. Widziała jak Melissa uśmiechnęła się do niej, więc odwzajemniła gest starszej kobiety.

— Dobrze że nic ci nie jest. — oznajmił Chris, gdy odsunął się od siostry. 

— Mocno oberwałeś? 

— Nie jest tak źle. — wysilił się na lekki uśmiech, choć zaszyta rana dawała o sobie znać. Ethel nie wierzyła w jego słowa. Spojrzała na Melisse chcąc aby ona powiedziała swój punkt widzenia.

— Dwie rany cięte i masa szwów. Powinien zostać w szpitalu na co najmniej dobę. — skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej posyłając Chris'owi znaczące spojrzenie gdy on na nią zerknął.

— Nie zostanę. — oznajmił znacząco Chris.

— Przykuję go w domu do łóżka aby nigdzie się nie ruszał. — powiedziała Ethel.

— Będę trzymać cię za słowo. — Melissa zwróciła się do blondynki. Pocałowała Chris'a na pożegnanie, po czym wróciła do pracy. Oboje Argent'owie odprowadzili ją wzrokiem aż zniknęła za zakrętem korytarza.

— Za co? — Chris spojrzała na siostrę, po tym jak uderzyła go otwartą dłonią w tył głowy.

— Masz wspaniałą kobietę, a nadal jesteś idiotą. Zostałeś ranny, powinieneś zostać w szpitalu. Nie dawaj jej powodów do ciągłych zmartwień i tak ma tego od cholery, bo jej syn to wilkołak. — oznajmiła poważnie.

— Od kiedy jesteś taka poważna? — Chris zmarszczył lekko brwi. Oboje ruszyli ku wyjściu z budynku. 

— Od wtedy gdy mój brat został prawie rozszarpany.

— Nic mi nie będzie. Lepiej powiedź gdzie ty zniknęłaś. Więcej cię z nim nie puszczę.

Oboje stanęli przy samochodzie Ethel.

— Oddzieliłam się od niego, bo znalazłam tą głupią płaczącą wierzbę. — nie lubiła tego wspominać. Chris'owi powiedziała tylko to że siedziała wiele godzin pod tą wierzbą, aż usłyszała niesione przez wiatr czyjeś rozmowy i udała się w ich kierunku, a wtedy okazało się że to był Chris i grupa poszukiwawcza. Oczywiście było to kłamstwem. Ethel nikomu z rodziny nie powiedziała o wilku, który ją wtedy uratował.

Chris jedynie skinął lekko głową. Wiedział że siostra nie lubiła o tym rozmawiać, więc nie ciągnął tematu. Do dziś nienawidził ojca za to co zrobił Ethel. Była tylko niewinnym dzieckiem, a tak bardzo skrzywdził ją psychicznie. Próbował ją manipulować, ale mu się nie udało, w przeciwieństwie do Kate, którą uformował według własnego uznania i zaśmiecił jej umysł chorymi ideami.

༺༻✧༺༻

Ethel w towarzystwie Stiles'a, Lydii, Isaac'a, Theo, Malii, stali pod skrajem lasu. Ku zdziwieniu wszystkich Peter również do nich dołączył. Twierdził że teraz stado jest bardzo osłabione, dlatego był zmuszony im pomóc, choć nikt nie prosił go o to. Scott, Derek i Liam zostali bardzo poważnie ranny. Nie byli wstanie dołączyć do pozostałych, musieli zostać aby ich rany się uleczyły. Deaton powiedział że prawdopodobnie zostali zaatakowani przez coś demonicznego, przez co ich rany krwawiły na czarno i goiły się znacznie dłużej. Ta informacja trochę zwięzła zakres poszukiwań co mogło zaszyć się w rezerwacie. Ethel z niemałym trudem zmusiła Chris'a do zostania w domu. Musiał odpocząć, a chodzenie po lesie i narażanie się mogło uszkodzić jego zaszyte rany. Blondynka nakłoniła go aby poszukał informacji w bestiariuszu, który mu dała. Informacji o istocie grasującej w rezerwacie mieli mało, ale Ethel chciała dać bratu jakieś zajęcie aby nie wymknął się do lasu. Nawet zaszantażowała go że jeśli nie zostanie, to zamknie go w piwnicy na kilka dni.

Ethel postawiła średniej wielkości torbę na ziemi. Chris zrobił trzy dodatkowe urządzenie emitujące ultra dźwięki na specjalnej częstotliwości. Jego pierwszy prototyp zadziałał na tamto stworzenie i odstraszył go. Blondynka przykucnęła i otworzyła torbę. Wyjęła trzy urządzenia, po czym rzuciła po jednym do Malii, Theo i Lydii. Sobie również zostawiła jeden.

— W rezerwacie jest słaby zasięg... — powiedziała Ethel. Z torby wyjęła również komunikatory. Chris miał sporo sztuk, więc każdy mógł wziąć jeden. — Działają na odległość nawet dziesięciu kilometrów, więc postarajcie się ich nie zgubić. — zerknęła na Stiles'a, który wywrócił oczami niezadowolony z tego że kierowała te słowa głównie do niego.

— Nie jestem aż taką łamagą. Jestem agentem FBI. — powiedział na swoją obronę Stiles.

— Ale nie dali ci broni, bo na ćwiczeniach postrzeliłeś się w stopę. — odezwała się Lydia. Stilinski posłał jej zirytowane spojrzenie, to miało zostać między nimi. Theo i Peter zaśmiali się. Pozostali tylko się uśmiechnęli. Gdyby spojrzenie Stiles'a mogło zabijać, to wszyscy padliby w tym momencie martwi.

— Nikt nie jest idealny. — powiedziała Ethel. Stiles spojrzał na nią. Chłopak zmrużył lekko oczy, na co ona posłała mu lekki uśmiech.

— To dziwny zbieg okoliczności, że gdy bestia się pojawiła, to ciebie nie było. — piwnooki skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i postanowił zmienić temat rozmowy. Ethel wyjęła z torby karabin. Podniosła się na równe nogi. — A Peter pojawił się dopiero gdy bestia zniknęła. — spojrzał na starszego Hale, który stał trochę na uboczu od ich grupki. Po czym wrócił do patrzenia na Ethel. — Do tego to coś pozbyło się bardzo ważnych członków stada. Alfy, najsilniejszej bety, doświadczonego łowcy oraz tego kto od początku cię znielubił. 

Ethel prychnęła rozbawiona. Jego domysły były niedorzeczne, choć sensowne. Też zwróciłaby na to uwagę.

— Na prawdę myślisz że byłabym tak głupia? — spoważniała. Zrobiła krok ku Stiles'owi, który trochę się zmieszał. Blondynka trzymała w rękach broń, więc denerwowanie jej nie było rozsądne. Pozostali trochę się spięli, nie potrzebowali konfliktów, szczególnie że nie było tutaj Scott'a, który był idealnym rozjemcą. — Że dołączyłabym do waszej bandy, a później znikała gdy potwór się pojawił? To oczywiste że byłoby to podejrzane. Możecie mi nie wierzyć, ale nie przyjechałam tu aby robić problemy sobie czy innym. Nie musiałam przychodzić tutaj i brać udziału w waszej misji czy jak to nazywacie. Ale to coś zaatakowało mojego brata. — przeładowała broń, na co Stiles wzdrygnął się. Kącik jej ust drgnął do góry. — I nie tylko jego. — zerknęła na Malie, a później na Theo. To był niemy gest sprawdzający czy poszliby za nią, oboje lekko skinęli głowami. — Mam zamiar dopaść to coś. Nawet jeśli musiałabym zrobić to sama. Nie musimy stać się od razu psiapsiółkami. Możemy współpracować i wspólnie rozwiązać problem. Sami zdecydujcie.

Ethel odwróciła się. Zerknęła na Peter'a, który stał pod drzewem. Niebieskooki posłał jej nikły uśmieszek, który szybko zniknął z jego twarzy aby nikt oprócz niej go nie zobaczył. Odwróciła wzrok, po czym ruszyła do lasu. Pozostali wymienili się spojrzeniami. Malia i Theo ruszyli prawie od razu za blondynką. Isaac wzruszył ramionami, po czym do nich dołączył. Stiles rozłożył ramiona na boki nie dowierzając że tak po prostu poszli za nią. Peter również do nich dołączył.

— Może odrobinę przesadzasz. — powiedziała Lydia. Uśmiechnęła się do Stiles'a łagodnie. Piwnooki pokręcił głową na boki, po czym westchnął poddany. Oboje ruszyli za resztą. Nie podobało mu się że większość bez głębszego zastanowienia po prostu poszła za Ethel. Ledwo ją znali, choć Chris twierdził że nie jest złą osobą. Jednak to nie było wystarczające aby jej zaufać.

༺༻✧༺༻

Nie tylko szukali tropu potwora, ale również dwójki zaginionych. Znowu zniknęły dwie osoby, kobieta i mężczyzna, oboje przed trzydziestką. Ich rodziny twierdziły że nie wrócili na noc, co było do nich nie podobne.

Rozdzielili się na trzy grupy. Ethel znowu musiała iść z Peter'em, ponieważ nikt nie był chętny być w nim w parze.

Ethel z uwagą i ostrożnością rozglądała się po okolicy. W dłoniach trzymała karabin. Była skupiona na zadaniu, w przeciwieństwie do Peter'a. On był zainteresowany wszystkim oprócz tego po co przyszli do lasu. Próbował ją zagadywać, dramatycznie wzdychał licząc że zwróci na siebie jej uwagę. Było to dla Ethel irytujące. Nie rozumiała po co tutaj był, skoro nie zamierzał pomóc.

— Ładny dziś dzień... — odezwał się Peter. Spojrzał na blondynkę, która mruknęła jedynie w odpowiedzi. Zaczynał się irytować. Traktowała go jak powietrze, jakby był niewidzialny. — Słońce jasno świeci. Ptaki świergoczą. Zapach drzew...

Ethel zatrzymała się w miejscu. Spojrzała na Peter'a, który wyglądał na zadowolonego że w końcu zwróciła na niego uwagę.

— Co ty robisz?

— W tej chwili? Stoję. — kącik jego ust drgnął do góry, na co blondynka wywróciła oczami.

— Zapomniałeś co ci powiedziałam? — uniosła brew przyglądając się mu. Niebieskooki w udawanej zadumie potarł brodę dwoma palcami. Po chwili uniósł palec do góry jakby coś go oświeciło.

— Że mam być grzecznym wilkiem, bo inaczej nie będą mnie lubić. — oznajmił z nutą drwiny. Uśmiechnął się ukazując rząd białych zębów. Miał głupkowaty uśmieszek, który Ethel miała ochotę zedrzeć z jego twarzy, ale zachowała spokój. 

— To wcześniejsze, że nikt nie powinien się o nas dowiedzieć. Zgodziłeś się, a jednak jesteś tutaj. Kręcisz się wokół. Myślisz że nikt nie zwróci na to uwagi? Pewnie już coś podejrzewają, bo to przecież dziwne że Peter Hale chce pomóc, choć nawet nikt go o to nie prosił i nie zażądał niczego w zamian. 

Peter wywrócił oczami znużony tym co powiedziała. 

— Masz konkretny powód aby tu być. Co to takiego? — nie zamierzała odpuścić. Peter podszedł do niej, stając w prawie pół metrowej odległości. Ethel uniosła głowę do góry aby spojrzeć mu w twarz. Zmarszczyła brwi. Nie przerywał kontaktu wzrokowego, a do tego dziwny błysk w jego oczach, trochę ją zaniepokoił. Nie potrafiła odczytać nic konkretnego z wyrazu jego twarzy. Była pewna że coś kombinuje.

— Oni zawsze mnie o coś podejrzewają, ale ty? Łamiesz mi serce. — zrobił smutną minkę, jakby jej zachowanie faktycznie raniło jego uczucia.

— Przestań kręcić. — powiedziała z nutą złości. Miała wrażenie że rozmawia z rozpuszczonym dzieckiem, które myśli że może okręcić sobie innych wokół palca. Jednak ona nie zamierzała dać mu się łatwo podejść. — Czego chcesz?

Czego chcesz, rozbrzmiało w jego głowie. W tym momencie miał ochotę zedrzeć z niej ubranie i uprawiać szalony seks w lesie, tak jak ostatnio. Jednak wiedział że tym razem nie zgodziłaby się na to. Zerknął na jej malinowe, okrągłe i miękkie usta. Takie smaczne, pomyślał. Wrócił do jej oczu. Kolor jej tęczówek przypominał bursztyny. Nietypowy kolor. Ona cała była nietypowa. To było cholerne utrapienie, że musiała być Argent'em. Taka mała, a jednak znacząca przeszkoda. Gdy tylko wypowiedział te nazwisko w swojej głowie, pojawiły się najgorsze wspomnienia. Pożar. Peter potrząsnął lekko głową na boki, aby odrzucić te myśli. Trochę przypominała Kate z wyglądu, ale kolor jej oczu sprawiał że nie dostrzegał w niej Argent'a. Dlaczego tu był? Sam zadawał sobie to pytanie, choć podświadomość mówiła mu że wie dlaczego, ale odtrącał to od siebie.

Ethel westchnęła cicho, gdy jego wzrok stał się intensywniejszy. Zerknął na jej usta, ale po chwili wrócił do patrzenia w oczy. Poczuła uścisk w żołądku, ale nie nieprzyjemny. Rozmyślała nad tym co ich łączyło. Nie obchodziła jej przeszłość ich rodzin, nawet to co zrobił i że wszyscy postrzegali go jako potwora. Pod tą złą i grubą skorupą kryło się coś czego nikt inny nie zauważał. Coś co zapewne on sam wypierał z siebie. Odrobina dobra. 

— Peter... — powiedziała półszeptem. Szybko urwała zdanie, gdy zrozumiała coś. Powód dla którego tu był. Mogło jej się to tylko zdawać, ale miała nosa do ludzi, szczególnie po tym co przeszła. Pierwszy raz odkąd się poznali, nie potrafiła powstrzymać emocji. Serce zabiło jej szybciej. Cofnęła się do tyłu i odwróciła, bo wiedziała że jej oczy zaszkliły się lekko. Jej maska opadła na moment. Jedyne czego pragnęła najbardziej, to po prostu szczęścia. Zostało jej to odebrane i zapewne nigdy tego nie odzyska. Nie powinna była w ogóle wchodzić z nim w jakąkolwiek relację, bo uczucia zawsze wszystko utrudniały. Dlatego była zmuszona zrobić coś czego nie lubiła. Kłamać, grać, manipulować. Te cechy zawsze kojarzyły jej się z ojcem, do którego tak bardzo nie chciała być podobna. A jednak robiła to częściej niż chciałaby się do tego przyznać.

Ethel opanowała się. Powoli odwróciła się i spojrzała mu w oczy, ten chłodny błękit. Piękny odcień. Kojarzył się jej z morzem, który był fascynujący i piękny, ale potrafi być zdradliwy i niebezpieczny, a jego falę potrafiły zatopić każdy statek.

— Nie powinniśmy. Nie powinno nic nas łączyć. — powiedziała spokojnie. Dostrzegła w jego oczach zranienie, które szybko ukrył pod maską lekceważenia.

— Bo jestem potworem? Wcześniej mówiłaś coś innego. — mimo że starał się brzmieć obojętnie, to wyczuć można było w tonie jego głosu nutę złości.

— Po poznaniu prawdy, nie zmieniłam o tobie zdania. Nadal cię lubię. — powiedziała szczerze. — Ale to źle się skończy Peter.

— Dlaczego? Chodzi o nasze rodziny?

Perfekcyjne kłamstwo. Musiała idealnie wczuć się w rolę, aby nie zorientował się że kłamie, a przecież on był w tym świetny, więc nie łatwo można było go oszukać.

— Nie. — zmarkotniała. Oczy jej lekko się zaszkliły. Kierowała się prawdziwym smutkiem i nienawiścią do losu, więc udawanie w tym momencie przychodziło jej z łatwizną. — Leki które biorę... nie są na ataki paniki. Jestem chora. — tak właśnie nazywała to co jej dolegało. To było chorobą, którą mogła wyleczyć, ale ryzykowałaby przy tym swoim życiem. Taki właśnie był plan, dlatego nie chciała tworzyć z nikim bliskiej relacji, bo nie ważne czy pokochałaby tą osobę czy nie, to nie zmieniłaby swojego planu. Wolała umrzeć stojąc, niż żyć na kolanach. — Poważnie chora. — dodała ściszonym głosem, który pod koniec trochę się załamał.

To był dowód że cały świat go nienawidził, że los od zawsze torturował go w najgorszy możliwy sposób. Peter myślał że to z powodu ich rodzin albo tego co zrobił w przeszłości i dlatego nie chciała by coś ich łączyło. Zrozumiałby gdyby była to któraś z tych rzeczy, ale nie, los zadał mu jeszcze gorszy cios. Nie chciała z nim być, bo była chora i mogła umrzeć. Peter odwrócił się. Położył dłonie na biodrach i spojrzał w górę. Na bezchmurne spokojne niebo. Odetchnął cicho, ale głęboko, aby unormować oddech.

— Ile ci zostało?

— To zależy. Za ponad dwa tygodnie mam operację. Jeśli się jej podejmę jest pięćdziesiąt procent szans że przeżyję to. — taka była prawda. Jeśli podejmie się wyleczenia tego co jej dolegało, to szans na wyjście z tego żywą było pół na pół. — Przykro mi Peter. Nie planowałam tego. — bo nie posłuchałam się rozsądku, dodała w myślach. Gdyby wcześniej posłuchała się rozsądku, to nie byłaby w tej sytuacji. Sama była sobie winna. Powierzyła swoje bezpieczeństwo, osobom którym nie powinna.

— Chrzanić to wszystko. — odwrócił się twarzą do Ethel. Zbliżył się do niej o krok. — Skoro masz umrzeć, to zabawmy się. Zaszalejmy jakby jutra nie było. — wzruszył lekko ramionami, a na jego ustach zawitał szarmancki uśmiech. W środku jednak poczuł gorzki żal do życia. W końcu ktoś go polubił z wzajemnością, ale nie mógł mieć tej osoby. Może to była karma za to co zrobił w przeszłości?

— Brzmi świetnie, ale... — nie dokończyła ponieważ Peter położył jej palec na ustach.

— Żadnego ale. — zabrał palec.

Ethel pokręciła głową na boki, ale na jej ustach zagościł uśmiech. To było niedorzeczne. Próbowała go zniechęcić, ale był znacznie bardziej uparty niż się tego spodziewała. Miało to w sobie pewien urok.

— Zgoda.

Uśmiech Peter'a poszerzył się jeszcze bardziej. Ethel złapała za jego koszulkę jedną ręką, ponieważ w drugiej trzymała karabin, po czym pociągnęła w dół aby pochylił się ku niej. Złączyła ich usta w pragnącym pocałunku, który niebieskooki bardzo chętnie odwzajemnił. Ethel upuściła karabin, a Peter złapał ją pod uda. Podciągnął ją do góry, a ona oplotła go w pasie nogami.

Ziemia pod ich stopami zatrzeszczała, jakby zaczynała pękać. Byli za bardzo skupieni na całowaniu się, aby zdać sobie sprawę że miejsce, w którym stoją zaczyna się zapadać. Po chwili oboje spadli w dół.

******************************

Jak podobał wam się rozdział?

 ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro