Rozdział 16 - "Moce"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wczoraj nie było, bo gdy skończyłam go pisać, było po północy. Aktualnie jestem przed wykładem na studiach, dlatego wstawiam (mam na 9:45 i mam jeszcze trochę czasu).
Będę wdzięczna za wszelakie komentarze!
❤❤❤

Grayson

Przeciągnąłem się obolały. Minęły jakieś dwa tygodnie, od kiedy Bella i Gavin pojechali na miesiąc miodowy, a my wszyscy zostaliśmy w Bostonie, zastanawiając się nad sposobem znalezienia Rochelle. Nikt nie wiedział, gdzie mogła się ona ukryć, ale już każdy się domyślił, o czym mogła ona mówić – co miało zostać obiektem jej zemsty.

Dziecko Gavina i Belli...

Chciała ją zniszczyć fizycznie i psychicznie, a za tym szło, że zapewne będzie próbowała zabić niemowlę. Przełknąłem ślinę, po czym powoli wstałem z łóżka, przez przypadek zrzucając z siebie Uorę, która z hukiem uderzyła o podłogę.

— Przepraszam, Uora. Nie chciałem. — Powiedziałem szybko, zanim zamieniła się w swoją pełną formę.

Przyzwyczaiłam się do spadania na podłogę. Jak nie kiedyś Minerva, to ty. — Wytłumaczyła, otrząsając się.

Kiwnąłem głową, na co ta poszła powoli w kierunku drzwi. Opuściłem głowę i westchnąłem, przecierając przy okazji swój kark. Wstałem, przebrałem się, skorzystałem z toalety, po czym ruszyłem do kuchni, gdzie jeszcze nikogo nie było. Ostatnio jakoś wstawałem wcześniej, aniżeli rodzice. Zrobiłem sobie coś do picia, po czym usiadłem na blacie i patrzyłem na Uorę próbującą się dostać do lodówki.

Ciekawiło mnie, jak Bella się bawi. Dopiero kolejnego dnia się dowiedzieliśmy, gdzie Gavin ją zabrał w podróż poślubną. Sprawdzałem, jak daleko się ona teraz znajdowała – zdecydowanie zbyt duża odległość nas teraz dzieliła. Ledwo odzyskałem siostrę, a już ją ponownie straciłem. To nie tak, że czułem się samotny, bo nadal blisko miałem rodziców i Gwen, ale nie było z Bellą ostatnio kontaktu. To raczej jasne, że spędzała czas z Gavinem, odpoczywała po całym urwaniu głowy związanym ze ślubem, no i pewnie nie chciała się martwić sprawą z Rochelle.

Prawdopodobnie i tak się tym przejmowała. Wątpiłem, że tak po prostu wyprze to z głowy. Bella, którą znałem tak nie postępowała. Wolała rozwiązywać problemy jak najszybciej. Nie zostawiłaby tego.

— Długo zamierzasz jeszcze się męczyć, czy w końcu poprosisz, żeby ci pomóc? — Zapytałem chowańca, kiedy usiadła na podłodze i opuściła głowę naburmuszona.

Prosiłabym o nakarmienie mnie. — Spojrzała na mnie, dlatego zszedłem z blatu i do niej podszedłem.

— Już, już, nadchodzi odsiecz. — Zażartowałem, po czym uchyliłem drzwi do lodówki.

Jakąś chwilę później Uora zajadała się tym, co ode mnie dostała, a ja z powrotem usiadłem na blacie, gdzie złapałem za kubek z kawą. Opuściłem wzrok na napój, który przybierał mleczną barwę od mleka, opierając się przy tym o kolana. Westchnąłem lekko.

Ostatecznie te kilka tygodni temu mama nie powiedziała, co wywnioskowała odnośnie mojego bycia jakimś „użytkownikiem" magii. Bella nie nadawała się do życia, dlatego wolała poczekać, aż wszystko wróci do normy. Ostatecznie nadszedł dzień jej ślubu i kompletnie nic się nie dało wyjaśnić. Za każdym razem, gdy ją o to pytałem, mówiła, że powie, jak tylko Bella i Gavin wrócą, bo to nie dobry moment na coś takiego. Nie winiłem jej za to, ale chciałem wiedzieć, czym jest ta moja moc.

Z mojego chwilowego zamyślenia wybił mnie dźwięk mojego telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz, dzięki czemu zobaczyłem zdjęcie Gwen zajadającej się chrupkami serowymi i lodami jednocześnie – a także jej imię – co znaczyło, że do mnie dzwoniła. Odebrałem od niej od razu.

— Gwen, jest ósma rano. — Zauważyłem, kiedy tylko odebrała.

No wiem, ale! — Podniosła głos. — Mam powód, dlaczego dzwonię. Ryan i Bryce nie mają dla mnie dzisiaj czasu, dlatego wyciągam cię na mój trening za dwadzieścia minut. — Powiedziała od razu, na co się skrzywiłem.

— Nie chce mi się. — Rzuciłem niechętnie.

Dźwigiem cię będą wyciągali, jak będziesz takim leniwcem. Bez dyskusji cię wyciągam i nie ma że boli. — Westchnąłem załamany.

— Nie dasz mi żyć, prawda? — Zaśmiała się, co prawdopodobnie miało być potwierdzeniem. — Przypomnisz mi dlaczego się z tobą zadaję? — Spytałem, po czym dopiłem, co miałem w kubku.

Podszedłem do zlewu, gdzie umyłem kubek.

Bo mnie uwielbiasz? Twoja siostra i najlepszy przyjaciel moich braci to małżeństwo? Beze mnie byś się ciągle nudził? Długo by wymieniać. Zresztą mniejsza, szykuj się, bo za kilka minut po ciebie jestem. Jak nie wyjdziesz po dobroci, to będę brutalna. — Po swoich słowach się rozłączyła.

Pokręciłem głową, lekko się przy tym uśmiechając. Schowałem telefon do kieszeni, by w kolejnej chwili ruszyć do swojego pokoju, jednak na wyjściu z pomieszczenia wpadłem na tatę, o którego klatkę piersiową się nieco odbiłem.

— A tobie gdzie tak śpieszno? — Zapytał z lekkim śmiechem, targając mnie po włosach.

Wszedł przy tym do kuchni.

— Gwen mnie wyciąga na swój trening. Powiedziała, że jak nie wyjdę po dobroci, to użyje brutalnej siły. — Zaśmiał się na moje słowa, a przy tym wstawił wodę do ugrzania się.

— Nadal masz wakacje. Nie siedź w domu, jakbyśmy nadal byli zamknięci. — Oparł się o blat. — Jesteś młody, więc się trochę zabaw. Jak byłem w twoim wieku, to częściej mnie nie było w domu, niż byłem. — Uśmiechnąłem się lekko. — Poza tym, nikt ci nie każe ćwiczyć. Doskonale wiem, jak bardzo tego nie lubisz. Mówiłeś, że Gwen ma indywidualne zajęcia lub ćwiczy sama, więc co ci szkodzi? Może czegoś sam się nauczysz? — Kiwnąłem głową.

Ruszyłem do swojego pokoju, gdzie złapałem za swoją granatową bluzę, którą zarzuciłem na plecy. Kilkanaście sekund później zakładałem już buty przy wyjściu. Nim wyszedłem, przypomniałem sobie o jeszcze jednej sprawie.

— Uora już dostała śniadanie, jak coś! — Powiadomiłem tatę.

Młody, no wiesz co?! — Odezwała się zawiedziona, na co ja się tylko lekko zaśmiałem, po czym złapałem za klucze od mieszkania i wyszedłem, zakładając przy tym kaptur na głowę.

Zbiegłem po schodach, by po chwili wyjść z budynku. Rozejrzałem się dookoła, kiedy to w pewnym momencie ktoś wskoczył mi na plecy. Spojrzałem na tę osobę, dzięki czemu zobaczyłem szeroko uśmiechniętą Gwen.

— Kierunek: Salem Street, mój wierzchowcu! — Wskazała palcem przed nas.

— Po pierwsze, mamy chyba inne postrzeganie jak wygląda koń, a po drugie, to przypadek, że akurat tak się nazywa ulica? — Zaśmiała się, po czym zeszła z moich pleców, złapała za mój nadgarstek, po czym pociągnęła mnie za sobą.

Ruszyłem za dziewczyną z widoczną niechęcią robienia dzisiaj czegokolwiek.

— Co ty w sumie trenujesz? — Zapytałem, kiedy zatrzymaliśmy się na przejściu dla pieszych.

— Kickboxing. Zdecydowanie zabawniejsze, aniżeli karate. — Złapała mnie pod ramię.

— Rozumiem. Mam nadzieję, że nie bierzesz mnie tam jako worek treningowy. — Zaśmiała się na moje słowa.

— Bez przesady. Dzisiaj trenuję sama. Trener mi teoretycznie odwołał zajęcia, ale nie chcę sobie robić wolnego, bo w przeciwnym wypadku znowu dorwę chrupki serowe, lody o smaku karmelu i uwalę się na łóżku bądź kanapie, z której nie podniosę się, dopóki nie poczuję takiej potrzeby, albo bracia mnie nie wygonią do wyra. Nie lubię, jak tak jest. Biorę cię do towarzystwa. — Wytłumaczyła, na co się zaśmiałem. — Mogę cię pouczyć też kilku ciosów lub samoobrony. Oczywiście, jeśli chcesz. — Powiedziała z podejrzanym uśmiechem.

— Powinienem się bać tego twojego uśmiechu? — Podrapała się po głowie.

— Nie, czemu? — Zaśmiałem się lekko.

— Tak myślałem... — Szturchnęła mnie lekko ramieniem.

Isabelle

Poprawiłam się, żeby ułożyć się na brzuchu. Nadal świeciło słońce, dlatego korzystałam z tego do końca. Może lubiłam bardziej zimę – pomimo znienawidzonego przeze mnie zimna – jednak nie chciałam być tą bladą panienką, o którą zawsze pytali klienci baru, czy aby dobrze się czułam i nie potrzebowałam usiąść oraz się napić. Nienawidziłam momentów, kiedy tylko to słyszałam od obcych osób. Przewróciłam stronę książki, a w tej samej chwili poczułam na prawej łopatce całusa. Odwróciłam głowę, aby dzięki temu zobaczyć Gavina, który szeroko się uśmiechał.

— Ubieraj się, idziemy na spacer. — Zaśmiałam się lekko.

— Chciałam się poopalać, bo w ogóle nie będę wyglądała jakbym wróciła z Malediwów. — Założył mi włosy za ucho.

— Nie żeby coś, ale już masz ciemniejszą skórę przynajmniej o dwa tony, czy jak to tam się nazywa. — Uśmiechnęłam się.

— A gdzie idziemy? — Zapytałam zaciekawiona, kiedy podnosiłam się z leżaka.

— Zobaczysz i... — Zaciął się, kiedy zobaczył, że wyjmuję z torby krótkie spodenki. — Załóż lepiej coś luźnego. — Spojrzałam na niego zaskoczona.

W tym momencie zadzwonił jego telefon, dlatego poszedł odebrać w salonie. Zmarszczyłam brwi, kiedy zrobił coś takiego już któryś raz z kolei. Ostatnimi czasy rzadko odbierał przy mnie komórkę. No cóż, nie winiłam go. Pewnie chodziło o jakieś sprawy związane ze zgromadzeniem lub o Rochelle. Może nie chciał mnie tym martwić, ale chyba jednak wolałam być w to wprowadzona – pomimo braku mocy.

Odetchnęłam lekko i złapałam za cienką oraz zwiewną koszulę, którą założyłam na swój biały kostium kąpielowy. Rękawy podwinęłam do łokci, na nogi wciągnęłam krótkie spodenki, a na stopy sandałki z ozdobnymi muszelkami. Włosy zostawiłam rozpuszczone, jednak ich górę złapałam w niechlujnego koka.

Po kilku sekundach przeszłam do salonu, gdzie Gavin akurat skończył rozmawiać przez telefon. Przełknęłam ślinę, widząc jego lekko zmarszczone brwi. Coś się stało. Sądząc po wyrazie twarzy Gavina, była to poważna sprawa.

— Gavin? — Odwrócił się w moim kierunku.

— To nic takiego. — Powiedział od razu, kiedy chciałam zapytać, czy coś się stało. — Gotowa? — Kiwnęłam głową, a on od razu sięgnął ręką w moim kierunku.

Złapałam jego dłoń, a on od razu owinął mnie ramieniem. Wyszliśmy z domku, aby po chwili ruszyć w kierunku plaży. Objęłam go i złapałam przy tym szlufkę jego spodni.

— Twój ojciec dzwoni codziennie. — Zauważyłam, na co kiwnął głową.

— Zauważ, że jestem łowcą, a sporo się ostatnio dzieje. — Bardziej się w niego wtuliłam.

— Gdzie mnie zabierasz? — Zapytałam, zmieniając tym samym mniej przyjemny temat.

— Zobaczysz. — Pocałował mnie w czubek głowy.

Po jakimś czasie znaleźliśmy się w hotelu, gdzie dało się usłyszeć muzykę. Spojrzałam podejrzanie na chłopaka, jednak on się tylko uśmiechnął, jakby kompletnie nic nie miał na sumieniu. Zaśmiałam się, po czym razem z nim weszłam do dużej sali.

Grayson

Jęknąłem z bólu, kiedy Gwen powaliła mnie na ziemię. Powoli się podniosłem do siadu, na co ona tylko się uśmiechnęła szeroko. Westchnąłem lekko, po czym wstałem z podłogi. Gestem rąk zachęciła mnie, żebym ją zaatakował, dlatego spróbowałem to zrobić. Kilka sekund później wylądowałem ponownie na ziemi, kiedy to ona podcięła mi nogi.

— Ty się na pewno kickboxingu uczysz? Bardziej bym strzelał jednak w to karate. — Spojrzałem na nią, opierając się na łokciach.

Zaśmiała się i podrapała po głowie zażenowana. Po chwili podała mi rękę, za którą złapałem, jednak od razu została mi ona wykręcona za plecy.

— Żeby dziewczyna spuszczała chłopakowi manto. Nie wstyd ci? — Zapytała, po czym puściła moje ramię, kiedy prosiłem, żeby przestała.

— Jesteś niemożliwa. — Podniosłem się z ziemi.

— Raczej ty. — Spojrzałem na nią zaskoczony. — Powstrzymujesz się. Widzę to przecież. — Pokręciłem głową, łapiąc przy tym za butelkę z wodą.

— Nie wiem, o co ci chodzi. — Rzuciłem, jednak kątem oka dostrzegłem, jak pokręciła głową i zacisnęła wargi lekko wkurzona.

W końcu z powrotem na mnie spojrzała, zaciskając przy tym obie dłonie w pięści.

— Mięczak jesteś! Sam chciałeś, żebym cię nieco podszkoliła w samoobronie, a boisz się uderzyć dziewczynę, Gray! — Podniosła nieco głos, a przy tym ton jej głosu wydał się niesamowicie arogancki, co już mnie nieco wyprowadziło z równowagi.

— Nie boję się, tylko nie chcę ci zrobić krzywdy, Gwen! — Krzyknąłem na nią, a w tym samym momencie doszedł mnie dźwięk trzeszczących podłóg.

— Ty to zrobiłeś? — Zapytała, na co pokręciłem głową nie wiedząc.

— Nie wiem... — Dodałem, opuszczając wzrok, gdy poczułem mrowienie przy dłoniach.

To w tym momencie dostrzegłem pasma jasnej energii, która poruszała się przy moich rękach. Uniosłem je lekko i się im przyjrzałem. Gwen natomiast się nieco zbliżyła, szeroko uchylając powieki z zaskoczenia. Przełknęła ślinę, by w kolejnej chwili złapać za mój nadgarstek. Spojrzałem na nią, na co ta się lekko uśmiechnęła.

— Myślałam, że tylko kobiety mogą posiadać magię. — Kiwnąłem głową, z powrotem przerzucając swój wzrok na swoje palce.

— Bo tylko one ją posiadają... Nie wiem, czemu to się dzieje też ze mną... — Powiedziałem lekko przerażony, na co ta zmusiła mnie, żebym na nią spojrzał.

— Wszystko będzie ok. — Rzuciła, łapiąc mnie za obie dłonie i splatając przy nich nasze palce. — Na pewno! — Uśmiechnęła się szeroko.

Przełknąłem ślinę, czując, jak serce nieco mocniej uderzyło mi w piersi. W tej samej chwili dostrzegłem, jak energia zniknęła, co również zauważyła dziewczyna.

— Widzisz? — Dopytała, przytulając się do mnie, przez co nagle zrobiło mi się gorąco. — Miałam rację! Stawiasz mi shake'a! — Zaśmiałem się lekko, po czym kiwnąłem głową.

Odeszła, żeby wziąć swoje rzeczy. Ja natomiast podrapałem się po swoim karku, a przy tym nieco odwróciłem wzrok. Co to było za uczucie?

*stara się podejrzanie nie uśmiechać*
*Czasami przydaje się ta maseczka*
Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał!
Dajcie znać koniecznie!
Do następnego! (Tym razem postaram się wstawić w poniedziałek)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro