Rozdział 33 - "Cisza"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wyrobiłam się wcześniej!
Brawa dla mnie!
Miłej lektury!


Gavin

Odsunąłem gałęzie, z których niemal natychmiast spadł śnieg. Wylądował u moich stóp. Coraz bardziej się ściemniało, a Bella nie wracała. Musiałem z nią porozmawiać o tym wszystkim, co powiedziała. Nie miałem pojęcia, że tak się czuła. Dlaczego tego nie zdradziła wcześniej? Gdybym wiedział, to od razu bym coś próbował zrobić. Jakoś zaradzić, żeby w ten sposób nie myślała.

— Bella! — Krzyknąłem na całe gardło.

Mój głos nie doszedł daleko. Panowała mini śnieżyc, co jedynie utrudniało. Nieopodal słyszałem pozostałych. Wszyscy wykrzykiwali imię mojej żony.

— Bella! — Wydarła się tym razem Gwen, a razem z nią, jednocześnie, Gray.

— Isabelle! — Wrzasnęła jej matka.

Rozejrzałem się dookoła. Nagle usłyszałem warknięcie. Zwróciłem się do Harry'ego, który spoglądał na Valentinę – przybrała postać wilka. Jej bracia zrobili identycznie. Harry spojrzał w moją strony. Widział, że byłem przerażony. Nie wiedziałem, co powinienem uczynić, powiedzieć, gdy tylko ją znajdziemy.

Jego włosy rozwiał mocniejszy powiew wiatru, a przy tym zacisnął wargi. Ruszył w moim kierunku. Wszyscy inni także.

— Śnieg przysypał ślady, wiatr rozwiał trop! — Krzyknął, próbując przekrzyczeć śnieżycę. — Val i chłopacy stracili jej zapach!

Złapałem się za głowę. To wszystko moja wina. Gdybym tylko przytrzymał język za zębami, ta sytuacja by nie miała miejsca.

Zacisnąłem wargi, ponownie się rozglądając dookoła. Podczas tego ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Zwróciłem się do tej osoby, dzięki czemu zobaczyłem Ryana.

— Może już wróciła do domu, Gavin! — Odezwał się głośno, ale mimo wszystko spokojnie.

— Mam nadzieję! — Odpowiedziałem, po czym minąłem wszystkich i ruszyłem w przeciwną stronę, niż ta, w którą się kierowaliśmy.

Isabelle

Weszłam do domu. Tam zastała mnie jedynie Lapis. Od razu do mnie podeszła, żeby się przytulić. Klęknęłam, a zwierze polizało mój lodowaty policzek. Trąciła nosem moje włosy, tym samym zrzucając z nich warstwę śniegu. Przytuliłam huskyego, ratując się w ciepłe futro. Usiadła, oparła się łbem na ramieniu. Opuściłam uszy, przestała merdać ogonkiem, zapiszczała cicho.

Pociągnęłam nosem, odsunęłam się i pogłaskałam psa po pysku. Ucałowałam go w nosek.

— Kochana mordzia. — Powiedziałam, na co zaszczekała.

Wstałam, podeszłam do kuchni. Wstawiłam wodę na herbatę. Musiałam się rozgrzać. Podczas czekania, zrobiłam sobie jedzenie w postaci kanapek. Byłam zła na Gavina, ale z przyzwyczajenia uszykowałam też porcję dla niego. Oparłam się rękoma o marmurowy blat i opuściłam wzrok. Ponownie pociągnęłam nosem, po czym zaczęłam oddychać przez usta. Inaczej teraz nie mogłam.

— Wytrzymasz, Bella. — Powiedziałam do siebie. — To tylko kilka dni, dopóki ie zrozumie, o co ci chodziło. Dasz radę...

Wzięłam pierwszego gryza. Przeżuwając, schowałam porcję dla Gavina do lodówki. Nim zagotowała się woda, zdążyłam zjeść jedną z kanapek. Nie jadłam od trzech dni, a już czułam się pełna. Zalałam wrzątkiem kubek. Mój żołądek odzwyczaił się od jedzenia. Powinnam była zjeść coś wcześniej, ale miałam tak ściśnięte gardło, że nie dałam rady. To zbyt dużo wrażeń, jak na jeden dzień.

Zerknęłam na naczynie, znad którego unosiła się para. Poczułam nagle lekkie zawroty głowy. Patrząc na kubek, widziałam dwa, a nawet trzy. Zamrugałam szybciej, by ponownie skupić wzrok. Mój oddech przyśpieszał, w gardle powstało dziwne uczucie, jakbym się dusiła. Nim się spostrzegłam, ruszyłam do łazienki, gdzie pochyliłam się nad muszlą klozetową. Wyrzuciłam z siebie całą zawartość żołądkową.

Kaszlnęłam, a przy tym poczułam kolejny odruch wymiotny. Ponownie wydaliłam z siebie jakąś część zjedzonego przeze mnie jedzenia.

Po chwili się wyprostowałam, oparłam na rękach o krawędzie deski i głęboko westchnęłam. Przełknęłam ślinę, spłukałam wodę, zamknęłam klapę i usiadłam na niej, łapiąc się za głowę. Zaczesałam swoją grzywkę, która dziwnie się ułożyła, gdy ją puściłam. Wstałam, stanęłam przed zlewem, spojrzałam w lustro. Znowu byłam wyraźnie blada, ale miałam przy tym zaczerwieniony nos i policzki. Przemyłam twarz, wypłukałam usta, po czym wyszłam z pomieszczenia.

Wypiłam herbatę na szybko, by już w kolejnej chwili pójść na górę do pokoju. Jeszcze zanim stanęłam na pierwszym schodzie, napisałam liścik dla Gavina, starając się specjalnie napisać to tak, by się domyślił, że byłam na niego zła.

Wbiegłam na górę, weszłam do pomieszczenia. Po drodze do łazienki złapałam za piżamę i zamknęłam za sobą drzwi. Przebrałam się – długie, luźne spodnie z nieco przydługimi nogawkami(białoróżowe w kratę) i koszulkę na długi rękaw(czystą białą) – umyłam zęby, załatwiłam swoje potrzeby, przemyłam – nadal lodowate – dłonie. Wrzuciłam do pralki swoje przemoknięte buty i spodnie. Nastawiłam odpowiedni program, po czym wyszłam z pomieszczenia.

Zobaczyłam Lapis siedzącą na łóżku. Uśmiechnęłam się na jej widok.

Złapałam za bluzę, zarzuciłam ją na plecy, po czym podeszłam do mebla. Odłożyłam na etażerkę swój telefon, który w pewnym momencie wyłączyłam, bo naprawdę nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Wskoczyłam pod pościel, poklepałam miejsce obok siebie, a Lapis szybko wskoczyła i ułożyła się obok mnie. Zgasiłam światło, położyłam się, zakryłam pod samą szyję. Złapałam za komórkę, włączyłam ją, a na ekranie, gdy już się uruchomiła, wyskoczyły mi powiadomienia o nieodebranych połączeniach, SMS-ach. Od wszystkich miałam przynajmniej po dwadzieścia, trzydzieści połączeń. Od samego Gavina liczyły przynajmniej siedemdziesiąt.

Położyłam się, odwróciłam do Lapis. Niemal od razu zamknęłam oczy.

Cały czas, pomimo prób zaśnięcia, miałam pod powiekami sytuację z wcześniej. Tamta kłótnia odgrywała się w pętli pod moimi powiekami. Starałam się o tym dużo nie myśleć, zrzucić skupienie na coś innego, policzyć baranki, żeby się zmęczyć, co i tak nie poskutkowało. Długo się męczyłam, aż udało mi się w końcu usnąć.

Gavin

Wszedłem do salonu jako pierwszy. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, gdzie nie zastałem nikogo. Nawet Lapis. Za mną do pokoju weszła cała reszta. Wszyscy mieli nadzieję, że zastaniemy Bellę. Że będzie siedziała na kanapie.

Przeszedłem bardziej na środek pokoju, ale stanąłem gwałtownie, gdy dostrzegłem leżącą na blacie w kuchni kartkę. Szybko znalazłem się przy nim i podniosłem skrawek papieru. Przeczytałem szybko, co się na nim znajdowało:

Nie męcz się. Wróciłam. Jedzenie masz w lodówce."

To było pismo Belli. W piekle bym rozpoznał jej mocno pochylony w prawą stronę styl, który wyglądał na mocno wyćwiczony kaligraficznie. Widziałam jej charakter niejednokrotnie, z czego kilka razy na dokumentach. W tym na akcie naszego ślubu.

Odłożyłem kartkę, po czym jak najszybciej ruszyłem do schodów. Wbiegłem na piętro.

— Gavin?! — Zawołali wszyscy, jednak nie zareagowałem.

Wszedłem do naszej sypialni, gdzie świeciła się jedna lampka. Zobaczyłem Bellę, która widocznie już spała. Spokojnie oddychała, jednak co jakiś czas dało się usłyszeć, jak cicho szczęka zębami. Obok niej znajdowała się Lapis, która uniosła na mnie łeb.

Poczułem nagłą ulgę, jakby z moich barków spadł niesamowicie wielki ciężar. Martwiłem się, że coś się jej mogło stać, a tego bym sobie nie wybaczył. Tym bardziej po tym wszystkim, co mi wcześniej powiedziała.

W tym momencie się odwróciła. Pomimo cienia, dostrzegłem jej zaróżowiony nos i policzki.

Podszedłem do niej, poprawiłem jej prawą rękę, która zleciała z łóżka i bardziej ją nakryłem. Kolejno uniosłem dłoń i pogłaskałem jej delikatnie przemoknięte włosy. Musiały przemoknąć od śniegu. Potem zjechałem na jej policzek. Jej skóra była gorąca, co mnie nieco zaniepokoiło.

— Naprawdę żałuję, że cię tak bardzo skrzywdziłem, Bella...

Usłyszałem za sobą szmer.

— Wróciła... — Powiedziała z ulgą jej matka.

— Ma gorączkę. — Oznajmiłem, nawet na nich nie patrząc.

— Wyszła bez kurtki na kilka godzin. Zaziębiła się. — Zauważył pan Matthew.

— Mogę ją znowu uleczyć. — Zaproponowała jego żona.

Przytaknąłem jedynie na jej słowa, a ona się zbliżyła. Odsunąłem się, by zrobić jej więcej miejsca. Wyciągnęła nad nią dłoń, a przy tym cicho szeptała zaklęcie. Wokół dłoni kobiety pojawiły się zielone pasma.

— Dajmy jej odpocząć. — Wyszeptała cicho, gdy spuściła rękę.

Po chwili wszyscy wyszliśmy z pomieszczenia. Wychodząc jako ostatni, zatrzymałem się na moment w przejściu. Odwróciłem się do dziewczyny, by jeszcze na nią zerknąć. Skuliła się, przytuliła do rogu pościeli i delikatnie uchyliła wargi, mrucząc coś pod nosem. Znowu mówiła przez sen.

— Gavin... — Zwrócił mi uwagę Harry. — Niech odpocznie.

Chciałem podejść i przysłuchać się tym szeptom. Myślałem, że może to będzie miało jakieś powiązanie z jej przeszłością. Z byciem „Widmem", Zraniłem ją do takiego stopnia, że rozdrapałem, prawdopodobnie, jej stare blizny na psychice. Przez to wszystko coraz bardziej nienawidziłem siebie. Nie dość, że ją skrzywdziłem, to teraz jeszcze między nami jest kłótnia, przez którą nastanie duża przerwa w posuwaniu się na przód w sprawie Rochelle.

Miałem nadzieję, że do jutra może ochłonie, wszystko wróci do normy. Zapytam, co chciała ode mnie usłyszeć. Tej jednej części jej wcześniejszego – głośnego – przekazu kompletnie nie zrozumiałem.

Opuściłem wzrok, ruszyłem w stronę drzwi i powoli podążyłem za Harry'm, który na mnie poczekał. Zbiegałem po schodach do salonu, gdzie czekali wszyscy.

— Musimy z nią jutro porozmawiać. — Oznajmił tata, który na mnie spojrzał. — Gavin...

— Wiem, że schrzaniłem, nie musisz mi mówić... — Rzuciłem, nawet na niego nie patrząc.

Podszedłem do blatu, w który , w ciągu kilku sekund, uderzyłem z frustracji. Byłem zły na samego siebie, że tamto wszystko powiedziałem. Mogłem siedzieć cicho, spróbować się jakoś uspokoić, ale nie. Musiałem wyskoczyć... I wszystko zniszczyć.

— Cholera... — Oparłem się o blat na łokciach i złapałem za głowę.

— To nie twoja wina, Gavin. — Powiedział, a wszyscy w pomieszczeniu przyznali mu rację. — Emocje cię przytłoczyły i nie wytrzymałeś. Każdy z nas był zły, bo Bella to ukrywała, ale... Najbardziej oddziałało to na ciebie, bo ją kochasz.

Nie podniosłam na niego wzroku. Na nikogo nie patrzyłem. Kilkukrotnie już widzieli, że cała sprawa z Rochelle mnie przytłaczała i nie dawałem sobie rady. Nie umiałem pogodzić się z faktem, że od powodzenia tego wszystkiego zależało, czy uda nam się ją znaleźć. Czy damy radę ją schwytać i pozbyć się raz na zawsze, a gdy nadarzyła się taka informacja, spieprzyłem, bo nie pohamowałem własnych emocji.

Łowca powinien być zrównoważony i nie dawać się ponieść emocjom", a ja co zrobiłem? Pokłóciłem się z Bellą, zjebałem na całej linii, bo zabolało mnie, że nie ufała mi na tyle, by zdradzić swoją największą tajemnicę.

Oczywiście, że mi tego nie zdradziła, skoro zachowywałem się jak piętnastoletni gówniarz.

Chcąc ją tak bardzo chronić, jedynie pogorszyłem całą sprawę. Zraniłem ją do takiego stopnia, do jakiego nikt nie powinien zostać. Musiałem to naprawić, ale nie miałem zielonego pojęcia, o czym zapomniałem napomnieć.

— Gavin, nie przejmuj się. To nie twoja wina, że się uniosłeś. Każdy z nas mógł nie wytrzymać. — Zauważyła pani Minerva.

— To dlaczego czuję, że wszystko spieprzyłem? — Podniosłem na nią wzrok.

— Bo kochasz moją córkę i boli cię, że powiedziałeś jej tamto wszystko. — Wytłumaczyła. — Ona ujęła to wszystko w taki sposób, że nie dało się jednoznacznie stwierdzić, czego dokładnie chciała. Wiemy, że chce coś usłyszeć, dlatego dzisiaj jeszcze wszyscy pomyślmy, co miała na myśli, gdy mówiła, żebyśmy zobaczyli własne błędy, bo to jedno słowo, to może być wszystko...

Każdy potaknął. Po chwili tata się ze wszystkimi pożegnał, mówiąc wcześniej, że jutro o dziesiątej spotkamy się, by spróbować porozmawiać z Bellą. Tym razem postara się zabrać swojego przyjaciela, bo dzisiaj nie dał rady. Tamten bardzo odmawiał, tłumacząc, że nie da rady usiedzieć w pomieszczeniu z młodymi osobami, które tak bardzo wiekiem mu przypominały jego dzieci. Za nim zaczęli się zbierać chłopacy – Ryan i Bryce – który klepnęli mnie po ramieniu, starając się dodać mi otuchy w całej tej sytuacji. Zawołali Gwen, która do mnie podeszła i przytuliła, po czym ruszyła za braćmi.

Valentina także mnie objęła, jej bracia lekko szturchnęli mnie w ramiona, Jimmie identycznie, a Harry potarmosił mnie po głowie, cicho mówiąc: „Wybaczy ci". Pani Minerva otworzyła portal – a nawet dwa – kiedy to Gray mówił mi, że muszę być silny dla Belli i pomyśleć, co miała na myśli. Miałem przy tym dziwne wrażenie, jakby on to wszystko zrozumiał, ale nie zaczynałem tematu. Wolałem to zostawić na jutro.

Po chwili zostałem sam.

Przez moment przyglądałem się jeszcze miejscu, gdzie znajdowało się przejście. Opuściłem wzrok, czując ból na sercu. Paliło mnie znamię z Magicznego Ślubu. Przetarłem swoją klatkę piersiową.

Cierpiałem. Wszystko zniszczyłem swoim idiotyzmem, bo mnie przytłoczyły własne uczucia. Nie potrafiłem się opanować. Wiedziałem, że musiałem to wszystko naprawić.

Wziąłem głębszy wdech, złapałem kartkę leżącą na blacie i ponownie się jej przyjrzałem. Przeczytałem, co się znajdowało na liściku. Nawet z samego zapisu dało się wywnioskować, że wciąż była zła. Zdenerwowałem ją. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek spotkam się z widokiem jej rozgniewanej. Do tego, że to właśnie ja będę osobą, która ją rozzłości na tyle, że aż podniesie głos.

W tym momencie do mojej głowy wrócił obraz jej zmarszczonych brwi, skrzywionej mimiki i... Jej świecących oczu. Wszyscy je zauważyli, ale nikt nie śmiał przerywać Belli jej wyrzucania z siebie złości. Żaden z obecnych nie chciał się stać tego kolejną ofiarą.

Niemal zabolały mnie uszy, gdy powróciło wspomnienie jej nagle zachrypniętego głosu. Nigdy tak nie brzmiała, bo zawsze miała czystą, spokojną barwę, której aż miło się słuchało, gdy zdarzało jej się nucić jakąś melodię. Nie śpiewała, ale samo to wystarczało do poprawienia humoru.

Przy żadnej naszej wcześniejszej kłótni nie krzyczała...

Ostatnie miesiące wszystko przede mną ukrywałeś"

Miała rację. Niszczyłem to, co było między nami, tymi wszystkimi tajemnicami. Psułem i nie widziałem, że coś się dzieje...

...nie zwracałeś uwagi, że coś się może ze mną dziać..."

Zapatrywałem się w całą sprawę z Rochelle tak bardzo, że nie dostrzegałem, iż z Bellą robiło się coraz gorzej. Nie widywałem jej szerokiego uśmiechu, ucieszonej mimiki, która powodowała przyjemne ciepło w mojej klatce piersiowej, Cierpiała w ciszy tak długo, a ja zachowywałem się jak sukinsyn.

Myślisz, że jest mi łatwo o tym wszystkim zapomnieć?"

Przecież powinno to być dla mnie oczywiste, że tak szybko o tym wszystkim nie zapomni. Minęły niecałe trzy tygodnie, kończył się osiemnasty grudnia, a ja oczekiwałem, że zapomni o pięciu miesiącach ciągłych kłamstw.

Złapałem się za głowę.

„...miałeś w dupie, że jestem samotna..."

Nigdy nie chciałem, aby poczuła się w ten sposób opuszcona. Pragnąłem otoczyć ją miłością, jakiej brakowało w jej życiu przez ostatnie lata. Aby dostała wszystko, na co jak najbardziej zasługiwała, czego tylko by sobie zażyczyła, żeby niczego jej nie zabrakło. Tymczasem co? Pozbawiłem jej jednego...

Swojej obecności przy niej, gdy tego najbardziej potrzebowała...

Czułam się niepotrzebna, jak jebane piąte koło u wozu..."

Dostałam mentalną pięścią w gębę, żeby zrozumieć, że kompletnie nikogo nie obchodzę."

To z mojej winy to wszystko się tak potoczyło. Gdy miałem okazję, by zapytać, o co jej chodziło z „krwią na rękach", skupiłem się na czymś całkiem innym. Zawaliłem, gdy dostałem szansę wcześniej z nią porozmawiać o „Widmie".

Kochasz mnie jeszcze?"

Te trzy słowa, które wypowiedziała tamtej nocy, uderzyły teraz we mnie z zdwojoną siłą.

Szerzej uchyliłem powieki, a na blacie wylądowało kilka moich łez.

Czegoś jej wtedy nie powiedziałem, ale kompletnie nie wiedziałem czego. Już nie do końca pamiętałem tamtą rozmowę, ale to jedno pytanie i obraz zapłakanej Belli odbił się niemal permanentnie w mojej pamięci.

Otarłem swoją twarz.

Stojąc w kuchni, i się mażąc, niczego nie zdziałam. Musiałem coś zrobić. Wziąłem głębszy wdech, by się uspokoić. Za pięć dni były święta, więc nie miałem za dużo czasu do namysłu, jak to wszystko naprawić. Nie miałem wyboru, potrzebowałem sobie przypomnieć tamten wieczór i znaleźć odpowiedź, czego jej wtedy nie powiedziałem.

***

Obudziłem się rano. Do mojej głowy niemal od razu wróciły wczorajsze słowa Belli, jej wybuch gniewu, poszukiwania, wszystko. Odwróciłem się do niej, jednak nie zastałem jej w łóżku. Złapałem za telefon, zerknąłem na godzinę, dzięki czemu się dowiedziałem, że dochodziła ósma trzydzieści. Szybko wstałem, ogarnąłem się i niemal wybiegłem z naszej sypialni. Pośpiesznym krokiem zszedłem na parter, gdzie się zatrzymałem, ujrzawszy Bellę, która się właśnie podniosła z kucnięcia – dawała jedzenie Lapis.

Miałem lekko przyśpieszony oddech.

— Dzień dobry... — Odezwałem się niepewnie, jednak nie odpowiedziała.

Nie wiedziałem, jak w ogóle do niej podejść. Wziąłem głębszy wdech, przełknąłem ślinę, po czym wziąłem się w garść i do niej podszedłem spokojnym krokiem. Stanąłem obok niej.

Nie zwróciła na mnie uwagi.

— Bella... — Zacząłem spokojnie.

Nadal nie uniosła na mnie swoich żółtozielonych tęczówek. Martwiłem się, a przy tym coraz bardziej narastał stres.

— Możemy... — Zaciąłem się, gdy zwróciła się w moim kierunku, jednak jedynie po coś sięgnęła z blatu. — Możemy porozmawiać na spokojnie?

Wzięła talerz i kubek, po czym, jakby w ogóle mnie tutaj nie było, minęła mnie. Szerzej uchyliłem powieki w zaskoczeniu i spojrzałem z nią z lekko uchylonymi wargami. Podeszła do kanapy i, jak zawsze, usiadła na podłodze.

Wczoraj mówiła jak najbardziej poważnie. Nie zamierzała się do mnie odezwać ani słowem, a do tego postanowiła mi jeszcze bardziej dowalić i udawać, że wcale mnie tu nie było. Odpłacała mi pięknym za nadobne...

— Bella... 


Ups, Bella jest serio zła

Dajcie znać koniecznie jak się podobało i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro