Rozdział 25 - "Szaleństwo"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nieco spóźniony, ale się nie wyrobiłam. Nieco się rozleniwiłam przez ostatni tydzień, kiedy nie pisałam nic. 

Miłej lektury, bo dzisiaj jest ciekawie!


Wszyscy przyglądaliśmy się dziewczynie z szeroko otwartymi oczami. Żaden z obecnych tu dzisiaj nie miał przy sobie broni, więc nawet gdyby chciał cokolwiek zrobić, nie mógłby. Przełknęłam ślinę, by zerknąć na Gavina, który nie miał nawet opcji, aby się ruszyć. W tym momencie zaszczekała Lapis, której zamknęłam pyszczek.

— Łatwo ci przyszło zapomnienie o Enigmie. — Rzuciła, na co się lekko skrzywiłam. — Oj, chyba jednak się nie pogodziłaś. Mój błąd. — Wzruszyła ramionami, odsuwając się od ściany.

Czułam na sobie uważny wzrok wszystkich.

Ponownie przełknęłam ślinę, gdy znalazła się bardziej w salonie. Miała na sobie mnóstwo krwi. Rozróżniałam zarówno ludzką, jak i magiczną. Nie wiedziałam, co powinnam myśleć. Mimo wszystko, ona nigdy nie wspominała o fakcie, że zamierzała ranić inne osoby, poza mną i Gavinem.

— Czego chcesz? Nikt cię tu nie zapraszał. — Odezwała się mama, która prawdopodobnie najchętniej naskoczyłaby na dziewczynę, ale wiedziała, że nie mogła.

Znajdowała się zbyt blisko mnie.

— Sprawdzam, jak się sprawy z robieniem dzieci mają. — Przeszła obok mnie i Niny, spoglądając na nią z czystą wrogością.

Parsknęła.

— Nie wierzę, że wpuściłaś do domu pijawkę, Bella. — Mówiła do mnie, jednak przy tym cały czas obserwowała dziewczynę stojącą obok mnie.

Oczy Niny niemal od razu stały się czerwone. Skóra poszarzała, a na niej pokazały się granatowe żyły. Przy tym także ukazała swoje długie kły. Odebrałam od niej zwierze, gdy zauważyłam jej paznokcie przybierające postać metalowych szpiców.

Tylko raz widziałam, jak znajdowała się a tej postaci morderczego krwiożercy. Odmawiała ludzkiej krwi, jednak biorąc w tej chwili na główny aspekt emocje, stanowiła niemałe zagrożenie, właśnie przez to, że Rochelle ją zdenerwowała. Byłoby naprawdę źle, gdyby nie potrafiła nad sobą zapanować.

W tej jednak chwili nie to się najbardziej liczyło. Musiałam uspokoić resztę i jakoś pozbyć się Rochelle. Ruszyłam kilkukrotnie palcem wskazującym, a tym samym wybiłam alfabetem Morse'a zdanie „Mam plan". Zauważył to tylko Gavin, co i tak było plusem, bo miałabym problem, gdyby nikt tego nie widział. Oczywiście się zaniepokoił. Pokręcił głową, starając się mnie odwieść od mojej inicjatywy, która mogła się skończyć na dwa sposoby. Jak łatwo się domyślić, tylko jedna kończyła się w dobry sposób.

Mimo wszystko, szanse, że uda mi się dobiec do gabinetu Gavina po broń miałam dość małe, zważając na fakt, że Rochelle stała zaraz obok mnie. Z drugiej strony pozostawała mi jeszcze nadzieja, że pistolet, który niegdyś zostawiłam na kanapie nadal się znajdował pod poduszką.

— Oho, pijawka się obudziła. — Zażartowała, a Nina na nią syknęła i zakryła mnie własnym ciałem.

— Nikt cię tu nie zapraszał, Rochelle. — Powtórzył słowa mojej mamy Bryce.

— Ojej, jeszcze bardziej mi teraz smutno zrobiło. — Wydęła dolną wargę, ale już w kolejnej chwili ponownie parsknęła śmiechem. — Żartowałam. Oczywiście, po pierwsze, przyszłam sprawdzić, jak się sprawy z dzieckiem mają, a po drugie, chciałam się pośmiać z nieudanej próby schwytania mnie. Myślicie, że uda wam się mnie tak łatwo złapać? Jestem Wdową, mnie się nie da tak łatwo złapać, idioci. — Rzuciła.

Ja w czasie jej złowrogiej przemowy sięgnęłam za oparcie kanapy. Pokręciłam głową w kierunku Gavina, aby się na mnie przez cały czas nie patrzył, bo tylko by mnie wydał, a wtedy mój plan odszedłby w zapomnienie. Odwrócił wzrok niechętnie. Naprawdę bałam się, że kompletnie nic nie wyjdzie z mojego pomysłu, ale wątpliwości zniknęły w momencie, gdy poczułam zimny metal pistoletu. Wzięłam go, po czy, niezauważalnie schowałam za plecami. Ninę powstrzymałam przed rzuceniem się na dziewczynę, szturchając nogą jej łydkę. Spojrzała na mnie, a ja powiedziałam bezdźwięcznie – bo jedynie poruszałam ustami – „Zaufaj mi", po czym dałam jej Lapis, gdy już wróciła do normy.

Powoli spróbowałam przejść za dziewczynę, która chwilowo miała mnie naprawdę gdzieś, bo raczej się nie spodziewała, że mogę jej cokolwiek zrobić. Zauważyłam, że Gray przełknął ślinę, co znaczyło, iż mnie zauważył. Widziałam w jego oczach czyste przerażenie, dlatego od razu wyjęłam zza pleców broń i skierowałam jej lufę prosto w głowę Rochelle, która cały czas mówiła swój jakże złowieszczy monolog, podczas którego – w większości – naśmiewała się ze wszystkich obecnych w domu.

— Bella, powiedz mi szczerze. Jak ty wytrzymujesz z nimi... — Zacięła się zobaczywszy wycelowany w nią pistolet. — ...wszystkimi? — Dokończyła.

— Bella... — Odezwała się zaniepokojona mama, widząc moje zmarszczone brwi i poważny wyraz twarzy.

W tym momencie Rochelle się zaśmiała.

— No proszę, proszę. Przerzuciłaś się na inne zabawki? Tego się nie...

Nie dokończyła. W momencie, gdy chciała do mnie podejść, odbezpieczyłam kurek. Widocznie ją zaskoczyłam, czego dowodziły wysoko uniesione brwi i szeroko otwarte oczy.

— Wynoś się z mojego domu, bo tym razem nie zawaham się, aby cię zabić. — Warknęłam, a ona się tylko uśmiechnęła półgębkiem, po czym zaśmiała, jednocześnie znikając, jednak przy tym coś jeszcze powiedziała.

— To jest Bella, którą znam. — Doszło jakby echem, a przy tym rozpłynęła się w powietrzu.

Opuściłam broń, a przy tym odetchnęłam z ulgą. Gavin niemal od razu przepchnął się między wszystkimi, by w kolejnej chwili do mnie podejść. Cofnął się jednak i uniósł ręce w geście poddania, gdy minimalnie uniosłam pistolet.

— Okej, teraz zanim będziesz do kogoś celowała, upewnij się, że to nie wróg. Także, Bella, proszę, zabezpiecz spust. — Powiedział, a ja spojrzałam na rewolwer i uświadomiłam sobie, że nadal go nie zabezpieczyłam.

— A, jasne. — Zablokowałam i opuściłam lufę, tak na wszelki wypadek.

— Skąd ty wytrzasnęłaś pistolet?! — Krzyknęła mama, a ja odwróciłam wzrok i podrapałam swój policzek. — Chociaż nie. Mieszkasz z łowcą, to jasne, że znajdzie się tu broń, ale ważniejsze, to kto cię u licha nauczył jej używać?! — Zerknęłam na Gavina.

— Tak na wszelki wypadek. — Wzruszył ramionami.

— W ogóle, mamo, to nikt nie powiedział, że ja umiem z niej korzystać. — Zawiesiłam pistolet na palcu.

— Bella, z tego co pamiętam, to miałaś go nosić przy sobie, a nie zostawiać go po kątach. Ostatnim razem, jak ja zostawiłem broń w losowym miejscu, to prawie dostałem opierdol. — Założył ręce na piersi.

— Nie noszę go, bo wiesz... — Odwróciłam wzrok, szukając najlepszej wymówki. — Nie pasuje mi do torebki? — Rzuciłam, co rozśmieszyło kilka osób w pomieszczeniu, w tym samego Gavina.

— Mniejsza, Gavin. Gdyby nie Bella, to mogłoby się tu rozpętać piekło. — Zauważył Harry, w którego zauważyłem wyraźny zgrzyt do Gavina.

Spojrzałam na obu ze zmarszczonymi brwiami, nie rozumiejąc, o co im chodziło. Około północy moja impreza urodzinowa się skończyła. Chcieliśmy zabrać się za sprzątanie, ale nim zdążyliśmy cokolwiek zrobić, moja matka pstryknęła palcami. Mrugnęłam kilkukrotnie, a ona wzruszyła ramionami. Kucnęłam, kiedy przy moich nogach znalazła się Lapis. Podniosłam ją, po czym przytuliłam, gdy lekko zaczęła ziewać. Gray i Gwen, z którymi się ciągle bawiła, musieli ją wymęczyć.

— My też się będziemy zbierać. — Oznajmił Ryan, a Bryce i Gwen na niego spojrzeli.

— My też. — Rzucił Harry, który do mnie podszedł i przytulił.

Odsuwając się ode mnie patrzył na Gavina z poważnym wyrazem twarzy, po czym do niego podszedł. Coś do niego powiedział, czym widocznie go nieco poddenerwował, ale starał się tego nie pokazywać.

— Gavin, muszę jeszcze moment z tobą porozmawiać. — Zwrócił jego uwagę ojciec, na pokiwał głową.

Spojrzał na mnie, ale dostrzegł, że Lapis zasnęła mi na rękach. Zerknęłam na niego, a przy tym się lekko uśmiechnęłam.

— Zamknij drzwi i pogaś światła, jak już skończysz. — Powiedziałam, na co pokiwał głową.

Ja podeszłam do rodziców, z którymi się pożegnałam. Potem kolejno do Graya i Gwen, chłopaków, a także do ojca Gavina. Valentina, Leon i Ramon mnie sami przytulili i to tak, jakby mieli mnie widzieć po raz ostatni, bo podnieśli mnie aż ponad podłogę. Życzyłam wszystkim dobrej nocy, po czym wbiegłam po schodach, przeszłam przez korytarz i uchyliłam drzwi do pokoju, jednak nie weszłam do środka.

— Już możesz mówić swobodnie. — Odezwał się Gavin.

— Przez to, co miało miejsce wcześniej, nie możemy powiedzieć Belli. Wszyscy widzieliśmy, że Rochelle już dosłownie oszalała. Krew magiczna i normalna sama na to wskazywała, że nie cofnie się i musimy znaleźć naprawdę dobry sposób, aby jakoś ją zatrzymać. — Zauważył ojciec Gavina.

— Miałem wrażenie, że Bella się lekko bała. — Dodał mój tata. — W sensie, gdy Rochelle się pojawiła, miałem wrażenie, jakby się zacięła. Nigdy jej takiej nie widziałem. Nawet, gdy była mała, a gryfy chciały się dostać do naszego domu w Magicznym Salem. — Powiedział, a ja opuściłam wzrok.

— Nabywa coraz więcej cech zwykłego człowieka. Po tym mogą nadejść zmiany w organizmie.

Przełknęłam ślinę.

— W organizmie? — Dopytał zaniepokojony Gavin.

— Będzie mogła przykładowo chorować jak zwykły człowiek. Będzie mogło ją dopaść przeziębienie, grypa, wszystko to, czego żadna wiedźma nigdy nie przeszła. — Wyjaśniła mama. — A, dla wyjaśnienia, jeśli ktoś nie wie. Wiedźmy, w ogóle prawie żadne istoty nadnaturalne, nie chorują. Magia czy inne nadnaturalne cechy nam zapewniają odporność na wszystko. — Dodała, a przy tym usłyszałam szmer.

Ktoś zaczął przechadzać się po pomieszczeniu.

— Gavin, jeśli pozwolisz, to nałożę na dom kilka run ochronnych, żeby Rochelle już się tu więcej nie dostała. Bella będzie bezpieczniejsza. — Zaproponowała mama, a ja tylko usłyszałam, jak Gavin cicho mruknął coś pod nosem.

Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Taka okazja, aby teraz do nich zejść i powiedzieć, żeby przestali mnie okłamywać prawdopodobnie już się nie powtórzy, ale z drugiej strony nie miałam pojęcia, jaką wielką burzę mogłam tym rozpocząć. Najrozsądniej byłoby, gdybym teraz wyszła, na wszystkich nawrzeszczała i w ogóle zrobiła raban na cały dom, ale wolałam nie zaczynać awantury przy wszystkich. Równie zdenerwowała ich tamta sytuacja co mnie, więc lepiej, żebym na razie trzymała buzię na kłódkę. Nim weszłam do środka, podeszłam do barierki.

— Gavin! — Zawołałam go, a tym samym spowodowałam głośny szum piętro niżej.

Nieco ich zestresuję. Niech mają.

— O co chodzi? — Spytał z parteru.

— Przyniesiesz mi szklankę wody? — Rzuciłam pierwsze, co przyszło mi do głowy.

— Za moment. — Odpowiedział krótko.

— Nie spieszy się. — Powiedziałam, po czym podeszłam do drzwi, ale nim weszłam do pomieszczenia, doszły mnie jeszcze słowa ojca Gavina.

— Było blisko...

Zamknęłam za sobą powłokę, by następnie przejść bardziej wgłąb pomieszczenia, gdzie położyłam Lapis na rogu łóżka. Weszłam do garderoby, gdzie po ledwie kilku sekundach poszukiwań znalazłam pudełko, gdzie została przeze mnie nalepiona karteczka z napisem „Rzeczy Enigmy". Wystarczyło tylko, żebym je zobaczyła, a łzy już poleciały po mojej twarzy. Uchyliłam plastikową powłokę i sięgnęłam po niegdyś jej legowisko, którym był kremowy fotel dla zwierząt – złapałam go raz na wyprzedaży. Na nim nadal znajdowało się wgięcie po mojej małej przyjaciółce.

Usiadłam po turecku, przyglądając się wgłębieniu. Oczami wyobraźni widziałam ją, jak leżała na swoim posłaniu zwinięta w kulkę. Brakowało mi jej i żadne inne zwierzę nie mogło jej zastąpić. Wiedziałam to, a mimo to starałam się jakoś zmienić do tego podejście, jednak nie umiałam. Ona nigdy nie wróci...

Straciłam ją na zawsze, bo nie ważne, czego by spróbowała mama, źródła energii nie dało się ożywić. Co stracone już nie powróci. Zostałam pozbawiona magii, magicznych przedmiotów, moich badań, chowańca. Zyskałam ponownie rodzinę, założyłam swoją z Gavinem, ale co mi po tym, skoro oskubano mnie z ważniejszej rzeczy? Okradziono mnie z własnej tożsamości wiedźmy, którą nie ważne co, już się nigdy więcej nie stanę.

— Bella? — Usłyszałam z lewej strony, dlatego uniosłam wzrok. — Co się stało? — Odłożył szklankę na jedną z półek, po czym kucnął przy mnie i wziął mnie w ramiona.

— Dołuję samą siebie. — Odpowiedziałam chłopakowi, a on zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co mi chodziło.

Nie trwało długo, aż pojął, co miałam na myśli. Spojrzał na nalepkę znajdującą się na pokrywie. Pogłaskał mnie po ramieniu, gdy pociągnęłam nosem, a kolejne moje łzy opadły na materiał. Zacisnęłam przy tym swoje dłonie na kantach.

— Wiem, że za nią tęsknisz, Bella, ale na pewno by nie chciała, żebyś płakała, opłakując jej nieobecność. — Przyciągnął mnie do siebie, a przy tym pozwolił otrzeć krople wody o swoją koszulkę, która samoistnie zaczęła pochłaniać substancję. — Już dobrze, jestem przy tobie, Bella, i nigdzie się nie wybieram. — Powiedział, a przez to wszystko zaczęłam jeszcze bardziej płakać, jednak tym razem doszło do tego wycie z rozpaczy.

Wszystkie negatywne uczucia się we mnie skumulowały i po prostu kazały płakać. Nie chciałam się przed nim rozklejać aż do takiego stopnia. Takiej mnie jeszcze nigdy nie widział i prawdopodobnie by nie zobaczył, gdyby nie Lapis i moja chęć dania jej wygodnego posłania.

Mocniej mnie przytulił, tym samym zagłuszając mój mocno zachrypnięty w tym momencie głos. Nie pozwalał mi poczuć, że byłam sama, choć doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że taka sytuacja miała i tak miejsce. Cierpiałam w samotności i nie dawałam nikomu się o tym przekonać. Jak zawsze ukrywałam, co czułam. Nie chciałam, aby ktoś dopytywał, ale w przypadku Gavina miałam inaczej. Pragnęłam, żeby zapytał czy wszystko w porządku, co się dzieje, że ostatnio byłam dość małomówna, żeby spytał czy ma ze mną jutro zostać, bo widział, że nie za dobrze ze mną.

Wiedziałam, że w ostatnim czasie się od siebie nieco oddalamy. Czułam grawer na sercu, jak piekł. Miałam wrażenie, jakby ktoś mnie parzył rozżarzonym żelazem.

Nie miałam zielonego pojęcia, co się stało, że w pewnym momencie znalazłam się w łóżku. Uniosłam się, przetarłam oczy. Musiałam zasnąć na ramieniu Gavina, a on mnie przeniósł do łóżka. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Byłam tu sama, co znaczyło, że Gavin musiał już wstać.

Od razu wróciło do mnie wspomnienie z wieczora. Wątpiłam, że spodziewał się mnie taką zobaczyć. Dosłownie widział mnie na skraju załamania. Miałam wrażenie, jakbym stała na krawędzi jakiejś głębokiej przepaści. Czułam się coraz słabsza. Że za moment ugną się pode mną kolana i spadnę z tego klifu w tę ciemność, która znajdowała się coraz bliżej, żeby mnie pochłonąć w całości. Czekała na moment, aż w końcu nie wytrzymam. Aż w końcu ostatni mięsień podtrzymujący mnie na nogach opadnie z sił.

Podniosłam się z łóżka, by w kolejnej chwili przejść do garderoby. Wzięłam pierwsze co mi wpadło do ręki – jedna z koszulek Gavina, która jakimś sposobem znalazła się po mojej stronie i jasne jeansy oraz bieliznę. Weszłam do łazienki. W odbiciu zobaczyłam swoje podkrążone oczy i ślady pozostałe po łzach. Czułam, że nieco bolało mnie gardło. Mimo wszystko wczoraj całkiem głośno płakałam. Sama nie wiedziałam, ile w ogóle czasu zajęło mu uspokojenie mnie.

Opuściłam wzrok, podeszłam do umywalki i przemyłam twarz. Niemal poczułam silny chłód otaczający moją skórę, który mnie ocucił. Uniosłam swoje już – prawie – czysto zielone oczy na lustro.

Po sytuacji w nocy w końcu zauważyłam, jak bardzo ze mną źle. Ponownie umierałam od środka, ale tym razem było gorzej. Moją i jej duszę zawsze łączyła silna więź, którą przez ostatnie lata tylko wzmacniałyśmy. Uważałam ją za najważniejszą osobę w moim życiu, dopóki nie pojawił się Gavin...

Ponownie ochlapałam swoją twarz lodowatą wodą, odrzucając myśli, które sprawiłyby mi tylko kolejne łzy i zmartwienia. Przełknęłam ślinę, a przy tym odwróciłam się do szafki. Wytarłam twarz, po czym złapałam za szczotkę do włosów, którą je rozczesałam, by w kolejnej chwili złapać za klamrę i nią je spiąć. Przebrałam się w czyste ubrania, umyłam zęby, a następnie wyszłam z pomieszczenia i ruszyłam piętro niżej, po drodze przecierając swoje ramię zażenowana.

Myślałam o tym, co powinnam powiedzieć Gavinowi, gdy go zobaczę na dole. Mimo wszystko musiał się w jakimś sporym stopniu zmartwić widząc mnie w tamtym stanie, kiedy nie umiałam sama z siebie powstrzymać łez. Westchnęłam, a w kolejnej chwili stanęłam na parterze, gdzie dostrzegłam chłopaka kładącego na blacie kubek, z którego unosiła się para.

Zauważył mnie, patrząc w moim kierunku kątem oka. Przełknęłam ślinę.

— Hej. — Zwrócił się w moją stronę.

— Dzień dobry. — Odpowiedziałam spokojnie, a on uśmiechnął się w moim kierunku. — Dobrze się czujesz? — Podszedł do mnie.

Uniósł dłonie, by w kolejnej chwili pogłaskać mnie po policzkach i poprawić boki grzywki, które nieco się pozawijały od wilgoci. Musiałam je nieco zmoczyć przez przypadek. Spojrzałam mu w oczy, jednak on miał inne plany i ucałował moje czoło. Uśmiechnął się.

— Już wszystko dobrze? — Dopytał, a ja tylko pokiwałam głową.

— Ujdzie. Mogłoby być lepiej, ale nie narzekam. — Odpowiedziałam krótko, a on mnie przytulił i pogładził po plecach.

— Wiem, że za nią tęsknisz, Bella. Możesz mi o wszystkim powiedzieć, zrobi ci się lżej. — Położył dłonie na moich ramionach. — W tej sprawie nic nie zrobię, ale jak się wygadasz, to powinien, że tak to ujmę, spaść ci kamień z serca.

— Nie chcę o tym rozmawiać, Gavin. W sensie, nie chciałabym, żebyś musiał patrzeć po raz kolejny, kiedy byłam w takim stanie, jak dzisiaj w nocy. Mimo wszystko... — Zacięłam się.

— W porządku. Wszystko rozumiem. — Zwilżyłam swoje usta. — Zrobiłem śniadanie. — Pokiwałam głową, po czym podeszłam z nim do blatu.

Nim zaczęliśmy jeść, Gavin powiedział, że miał dzisiaj coś do załatwienia, temu też zaraz po jedzeniu będzie musiał wychodzić. Nie miałam tu nic do powiedzenia. Nawet, jeśli bym cokolwiek wspomniała, że nie chciałam, żeby dzisiaj się gdziekolwiek ruszał, bo potrzebowałam kogoś przy sobie, osoby, do której mogłabym otworzyć usta, nie mogłam mieć pewności, że postawi to ponad sprawę – zapewne – Rochelle.

Nim wyszedł z mieszkania, zdążyłam pozmywać naczynia. Oparłam się biodrem o wyspę kuchenną, a przy tym przyglądałam się Lapis, jak zajadała się swoim jedzeniem. Uniosłam wzrok na chłopaka schodzącego z piętra. Podczas tej czynności poprawiał swój kołnierzyk od swojej flanelowej koszuli. Gdy znalazł się na parterze, skierował się do swojego gabinetu, a przy tym zauważyłam, że podciągał swoje rękawy. Wyszedłszy z pomieszczenia, miał na sobie jeszcze kaburę.

Spojrzał na mnie i się zatrzymał zaraz obok.

— Przepraszam, że zostaniesz sama, ale nie martw się. Twoja mama nałożyła na dom jakieś runy ochronne o podobno naprawdę wielkiej mocy. Nikt o złych zamiarach nie dostanie się do środka. — Podszedł do mnie, objął w talii.

Założyłam ręce na piersi i pokręciłam głową.

— W porządku. Mam tu Lapis i po prostu dalej się zajmę porządkowaniem dzienników. Pewnie znowu mnie to tak pochłonie, że nie zauważę, jak mi zleci cały dzień. — Spróbowałam zażartować, czym spowodowałam, że się zaśmiał.

Już w kolejnym momencie przeszedł do przedsionka, w którym zaczął się ubierać w cieplejsze ubrania, aby wyjść z domu. Podeszłam do futryny, przy której stanęłam i oparłam się o nią ramieniem. Założył buty, kurtkę, po czym zerknął na mnie, jak stałam z nieco opuszczoną głową.

Nadal miałam w głowie tamtą rozpacz z wieczora. Kuło mnie serce. Tym jednak razem nie była to kwestia chłopaka, moich przemyśleń, które wróciły do mojej głowy. To nic innego, jak najzwyklejsza tęsknota.

Nagle poczułam na głowie dłoń chłopaka, dlatego spojrzałam w jego oczy. Uśmiechał się szeroko, na co uniosłam tylko mój prawy kącik ust.

— Jeśli naprawdę martwisz się, że zobaczyłem cię w dosłownym momencie krytycznym, to nie masz czym. Ja się z tego cieszę, bo pokazałaś, że nie koniecznie jesteś aż tak silna, za jaką wszyscy cię dotychczas brali. To, że się przy mnie popłakałaś, to nic złego, Bella. Jestem twoim mężem, muszę cię wspierać, a przy tym była to idealna sytuacja, w której mogłem ci pokazać, że nieważne co, zawsze będę przy tobie w trudnych momentach. Po prostu to powiedz, że nie chcesz być sama albo, że jest jakiś problem. — Przytuliłam się do jego klatki piersiowej i objęłam cały jego tors. — Przecież ci obiecałem już dawno temu, że ci ze wszystkim pomogę. — Spojrzał mi w oczy. — Że nic nie jest niemożliwe. — Pogłaskał mnie po prawym ramieniu.

Pokiwałam głową, a on się pochylił, żeby przycisnąć swoje usta do moich. Nim się odsunął, cmoknął jeszcze kilkukrotnie moje wargi, czym spowodował, że się lekko zaśmiałam, ale ostatecznie, gdy się miotałam, aby wydostać się z jego uścisku, ponowie mnie pocałował, jednak tym razem nieco inaczej. Miałam dziwne wrażenie, że robił to tak, jakby miał mnie już więcej nie zobaczyć.

— Skoro będziesz robiła coś przez cały dzień przed monitorem, kupię ci chyba jakieś krople do oczu i coś słodkiego na lepszy humor. — Wzdrygnęłam się od śmiechu. — Nie śmiej się. Naprawdę to zrobię. A Lapis będzie trzeba kupić jedzenie. Zajmę się tym, jak będę zwracać. Do siedemnastej powinienem być z powrotem. — Pokiwałam głową na jego słowa, a on się odsunął, dając mi ostatniego całusa w usta.

Odszedł do drzwi, sprawdzając w kieszeni czy znajdowały się tam kluczyki od auta. Zerknął jeszcze na mnie, zanim wyszedł z domu.

— Kocham cię. — Powiedział krótko, a w mojej głowie wróciła myśl sprzed dwóch dni.

Naprawdę?

Rochelle

Na moją twarz bryznęła krew. Odsunęłam się od stołu, na którym leżało ciało jednej z czarownic, która postanowiła mnie zaatakować wraz z innymi i łowcami. Wytarłam swoje dłonie, wcześniej rzucając w kąt kolejne źródło energii wyrwane z piersi którejś z kolei. Nie wiedziałam, czego dokładnie szukałam, ale podobno po śmierci jakaś tam część magii w nich pozostawała. Byłam ciekawa czy to prawda, czy może jednak całkowity zabobon. Aby się upewnić, rozpłatałam ciała każdej wiedźmy, która mnie naszła te kilkadziesiąt godzin wcześniej. Może mnie trochę poniosło przez chciwość?

Od kiedy Wdowa żałuje, że jest chciwa? — Odezwała się Psotka, która leżała na już nieco rozwalonej kanapie.

Zaśmiałam się.

— A czy ktoś powiedział, że żałuję? — Spojrzałam na nią ze swoim szerokim uśmiechem. — Byłam po prostu ciekawa czy naprawdę wiedźmy, które umierają mają w ciele jakiekolwiek pozostałości po magii. W końcu, umierając wracamy do bycia zwykłymi ludźmi. Chciałam sprawdzić czy plotka krążąca wśród Wdów jest prawdziwa. — Wywróciłam oczami, a przy tym spojrzałam na krzesło, stojące pod oknem okrytym jakąś starą zasłoną. — I co się tak na mnie patrzysz...

Podeszłam do mebla i kucnęłam przed nim, przyglądając się postaci, która na nim siedziała.

— Bell? — Przekrzywiłam lekko głowę. — Wiesz, jak bardzo mnie bolało? Twój ostatni atak, kiedy się dowiedziałaś, kim ja tak naprawdę jestem? Myślałam, że to koniec. — Klęknęłam na obu kolanach. — Ale wtedy coś poczułam. Poczułam, jak wchłania się we mnie twoja moc. Jak moje ciało ją pochłania. Jak każdy nerw w moim ciele zostaje porażony prądem. Oddałaś mi swoją energię. To była ostatnia rzecz, jaką od ciebie dostałam, ale przy tym odebrałaś mi wiele kolejnych. To jak wyglądałam...

Odsunęłam się i zaczęłam chodzić po pomieszczeniu.

— Moje dotychczasowe życie legło w gruzach, moje zdrowie. Przez ciebie to wszystko się stało! — Wrzasnęłam na całe gardło, a przy tym złapałam za jakąś szklaną butelkę i rzuciłam ją w kierunku krzesła. — Odebrałaś mi wszystko, co miałam! Umieram, bo twoja moc wyniszcza mnie od środka! To przez ciebie tracę życie...

Pojebało cię do reszty... — Rzuciła Psotka i bardziej się zwinęła w duży kłębek.

Spojrzałam na chowańca.

— Mnie pojebało? — Wskazałam na siebie. — Jestem tu najnormalniejsza! — Krzyknęłam na nią, jednak nijak się nie wzdrygnęła.

I czego się na mnie drzesz? Dałabym ci nauczkę, gdybym tylko nadal była człowiekiem, ale nic, kurwa, z tego. — Parsknęłam pod nosem.

— I to ja jestem pojebana? Ty opowiadasz o jakichś niestworzonych rzeczach, że niby wcześniej już żyłaś i miałaś córkę. I to mnie pojebało, tak? — Zachwiałam się lekko, a przy tym nadal miałam szeroki uśmiech na twarzy.

Nie zamierzam z tobą dyskutować, dopóki się nie ogarniesz. I w poprzednim życiu miałam córkę. Miała na imię No...

— Skończ już, kurwa! Mam dość słuchania twoich wywodów, kiedy o nic cię, kurwa, nie pytałam! Zamknij pysk i się nie odzywaj, kiedy gadam z Bell! — Wskazałam na siedzisko.

Rochelle... — Odezwała się jeszcze.

Złapałam głęboki wdech i zacisnęłam szczękę.

— Co? — Spytałam z wyraźnie słyszalną pretensją.

Rozmawiasz z lalką... — Zauważyła, a ja zerknęłam na szmacianą zabawkę.

Była pozszywana z najróżniejszych materiałów, jakie udało mi się znaleźć. Oczy miała z jasnozielonych guzików, usta ze zwykłej czerwonej wełny. Włosy stanowiły nitki czarnej włóczki, które zostały przeze mnie nieco porozwalane. Przy tym miała na sobie jakieś ubranka z lalek dla dzieci.

— Nawet jeśli, to mi nijak nie przeszkadza. — Podeszłam do maskotki i usiadłam na podłodze przed nią. — Słucha i wie, co mnie tak najbardziej boli. Nic nie mówi, ale rozumie. Rozumie, dlaczego to wszystko robię. Zrozumie, że robię to tylko po to, aby ją uwolnić. Aby móc znowu zobaczyć jej prawdziwe oblicze. Oblicze Bell, która nie zna litości. — Oparłam się o kawałek drewna. — Oblicze mojej kochanej Belli, która pokazała się w ostatnich chwilach starej Rochelle...

Mam nadzieję, że rozdział się podobał! 
Dajcie znać koniecznie!
Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro