1. A Horse with No Name

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kayleigh otworzyła oczy. W pokoju było gorąco, a na jej zmęczoną i bladą twarz padła smuga lekkiego, późnojesiennego światła, które przeciskało się przez zasłony. Powoli wpuszczając do siebie rzeczywistość, usiadła, przyciągając kolana do brody. W głowie jej pulsowało; jakby wszystkie jej myśli spowijała ciężka, soczysta mgła. Miała wrażenie, że spała długo i śniła jeden z piękniejszych snów. Jeden z tych, który nawet po przebudzeniu, zagnieżdża się gdzieś w sercu i zostaje tam przez całe życie. Był on jednak jak nieczytelny obraz; nie pamiętała dlaczego teraz czuje dziwne kłucie w sercu i miażdżącą tęsknotę. 

Wsunęła dłoń pod poduszkę, próbując zlokalizować swój telefon. Być może głową dalej błądziłaby w chmurach, gdyby nie dwucyfrowa godzina, późna i niekorzystna. Przeklęła pod nosem, wyplątała się z kołdry i próbując z powrotem odzyskać władzę nad własnym życiem, wyrzuciła z głowy to przedziwne uczucie, że coś jest nie tak. 

Gdy czesała włosy, znowu zakradło się do niej przerażające widmo. Patrzyła w lustro i nie mogła zrozumieć czy w jej oczach błyszczy niczym nieuzasadnione szaleństwo czy gnuśna intuicja w końcu wstała i coś próbuje jej przekazać. W pewnym momencie szczotka wyleciała z jej dłoni; plastikowa rączka uderzyła w marmurowy zlew, odbiła się i niefortunnie zrzuciła część kosmetyków, które stały obok, ustawione w równym rządku. Kayleigh patrzyła tępo na plamę beżowego podkładu i być może stałaby tak do końca dnia, gdyby nie energiczne pukanie i głos jej ojca. 

— Kay? Wszystko w porządku? 

Kayleigh ponownie otrząsnęła się z amoku, po czym otworzyła drzwi i stanęła twarzą w twarz z ojcem. Oczy miał zmartwione, szeroko rozwarte. Włosy w nieładzie, jakby również dopiero przebudził się ze zbyt długiej nocy, gdzie sen miał tak realistyczny i głęboki, że nie potrafił zmierzyć się z nowym dniem. 

— Dlaczego nikt mnie nie obudził? Jest po dziesiątej, powinnam być już dawno w szkole — powiedziała na jednym wydechu. — Chyba przespałam budzik, albo nawet go nie ustawiłam, albo stało się coś innego nie wiem. 

— Nie obudziłem cię, bo myślałam, że bierzesz sobie dzisiaj wolne. W zeszłym tygodniu miałaś egzaminy, pracowałaś tak ciężko, więc byłem pewny, że chcesz sobie dzisiaj trochę dłużej pospać.

— Dłużej pośpię dopiero w grobie — stwierdziła ironicznie, wsadzając dłoń we włosy. Czuła, że zaraz wyrwie je sobie z głowy, bo oto traciła rozum. — Zawieziesz mnie, proszę? Jeśli się pośpieszę to zdążę jeszcze na matematykę. 

Tata Kayleigh przytaknął, chociaż wyglądał jakby chciał coś powiedzieć. Być może zaznaczyć, że jego córka nie wygląda najlepiej, a jej twarz, choć zwykle blada, dzisiaj była biała jak kość słoniowa. 

— Zjesz przynajmniej śniadanie?

— Nie, nie mam czasu. 

Gdy później siedziała w samochodzie, patrzyła znudzona na przewijający się obraz betonu i szarości. Chociaż świeciło słońce, Savannah wydawało się dzisiaj ponadprzeciętne nędzne. Wyprane z życia, zakleszczone w ostrych szponach codziennego marazmu. Dopiero na skrzyżowaniu ulicy Montgomery z czterdziestą dziewiątą, coś się zmieniło, a po ciele przeszedł jej dreszcz ekscytacji. W głowie, w prawdzie znikąd, zakwitło jej imię, które wydawało się tak bliskie jej sercu, a tak dalekie. Alfie. 

Alfie, Alfie, Alfie, Alfie. 

Całą drogę do szkoły zastanawiała się skąd też urodziło się ono w jej głowie, skoro nie znała żadnego Alfiego. Dlaczego sama myśl o kimś, o kim nie miała zielonego pojęcia, przyśpieszała jej puls i sprawiała, że jej żołądek zwijał się w ciasną kulkę, a myśli grzęzły w odmętach rozumu. Jej chłopak miał na imię Carter.  

— Jesteś pewna, że czujesz się dobrze? 

Kayleigh zmrużyła oczy i popatrzyła na tatę. 

— Czy kiedykolwiek tęskniłeś za kimś kogo nawet nie znasz i nie masz pewności, że kiedykolwiek istniał? 

— Nie.

— No cóż. Wszystko ze mną dobrze, po prostu za długo spałam.  — Kayleigh wzruszyła ramionami, a potem otworzyła drzwi. Zanim wyszła, odwróciła się przez ramię i zapytała: — Czy ty nie powinieneś być w pracy? 

— Kay, daj spokój. Zmęczony jestem, musiałem trochę odpocząć. 

— Ale jest dopiero poniedziałek. 

Mężczyzna rozłożył dłonie i wzruszył ramionami. Kayleigh pokręciła głową i pomachała mu na pożegnanie. Następnie wzięła głęboki oddech. Cokolwiek sforsowało dzisiaj jej umysł, musiało odejść na bok. 

❦❦❦

— Jesteś dzisiaj wyjątkowo cicha, Kayleigh. 

Dziewczyna uniosła głowę i popatrzyła na Cartera. Siedzieli na stołówce i choć każdy z ich grupy zdawał się być zaangażowany w inne rozmowy, czuła jak spoglądają na nią ukradkiem. Spięła ramiona, bo nagle poczuła, że każdy potrafi przejrzeć ją na wylot. Cały dzień chodziła rozmarzona, myśląc o swoim pięknym śnie, który do tej pory rozprowadzał przyjemne ciepło po jej ciele. Im dłużej o nim myślała, tym więcej pamiętała. Wrócił do niej obraz jej wydumanej przyjaciółki. W ciszy potrafiła usłyszeć śmiech Donny, w ciemnych korytarzach widziała smukłą sylwetkę Alfiego. Po karku przechodził jej dreszcz, kiedy wyobrażała sobie jego chłodny dotyk, jego piękne oczy, jego głębokie spojrzenie. 

A Carter znajdował się tuż obok niej, zaintrygowany i chyba trochę podirytowany. 

— Miałam dziwny sen — powiedziała w końcu, kładąc głowę na dłoni. — Śniło mi się... śniło mi się, że miałam inne życie. Wiecie, tak jakby żyłam tam, a potem obudziłam się tutaj. 

Hunter, najlepszy przyjaciel Cartera, uniósł roześmiany brwi i popatrzył to na niego, to na Kayleigh. 

— Od kiedy twoja dziewczyna ćpa? 

— Bardzo zabawne — powiedziała, tracąc ochotę na dalszą rozmowę. — Pomyślałam, że to po prostu ciekawe i was zainteresuje. 

Carter prychnął, machając dłonią. 

— Byłem pewien, że coś się stało. 

— I co robiłaś w swoim innym życiu? — Hunter położył oba łokcie na blacie i przyglądał jej się rozbawiony. 

Kayleigh nigdy nie potrafiła zgadnąć, kiedy ktoś sobie z niej żartuje, więc pewnie dlatego odpowiedziała. 

— Chodziłam do szkoły. Miałam innych przyjaciół, innych nauczycieli...

— Ekscytujące — przerwał. 

Dopiero teraz dostrzegła w jego oczach zalążek goryczy i złośliwości. Prawdę mówiąc, poczuła się głupio, więc spłonęła rumieńcem i wbiła wzrok w swoją tacę z jedzeniem. Jej jedwabiste, długie rzęsy, udanie skryły łzawe oczy. Hunter zmienił temat, chyba uznawszy, że udawanie zainteresowania snami Kayleigh przestało być śmieszne. 

Carter objął ją ramieniem i spojrzał na nią nieco łagodniej. Twarz miał weselszą, zadarty nos śmiesznie zmarszczony, a usta zadrgały mu w uśmiechu. Choć był przystojny, jego największym bogactwem były oczy, jasnoniebieskie, koloru bezchmurnego, letniego nieba. Od środka podsycała je swego rodzaju zuchwałość, co zaraz zjednywało jej miękkie serce. 

— Wybacz Hunterowi — powiedział w końcu. — Stresuje się nadchodzącym meczem. 

— Ja się stresuje? Chyba żartujesz. — mruknął.

— Z kim gracie? — Kayleigh przełknęła dumę i grzecznie zapytała.

— Jenkins High School. W zeszłym roku mieli trzecie miejsce w całym stanie Georgia. 

Kayleigh pokiwała z uznaniem głową. Hunter zgniótł w pięści kartonik po soku pomarańczowym i rzucił go na tacę. Trudno było powiedzieć o co mu teraz chodziło, ale nikt też nie przejawiał większego zainteresowania. Jedno było pewne - kiedy jedni preferowali nienawidzić w milczeniu, Hunter był zupełnym przeciwieństwem. 

— Tak czy inaczej, po meczu jest impreza. — Znikąd do rozmowy wtrąciła się Laura, która siedziała obok Huntera. Kręcone włosy zasłoniły jej twarz, kiedy nachyliła się nad stołem. — U mnie. 

Laura była o rok młodsza i znajdowała się w pełnym blasku swojej urody. Jej cera przywodziła na myśl gęstą śmietanę, szmaragdowe oczy rzucały wszystkim spojrzenia pełne wyzwania, jak i najcudowniejszej słodyczy. Uśmiechała się delikatnie, z wdziękiem, w policzkach miała dwa dołeczki jak u małego dziecka. Każdy wiedział, że Hunter jest w niej zakochany po uszy, chociaż ona przebiegle udawała, że nie ma o tym bladego pojęcia. 

— Postaram się przyjść — odpowiedziała Kayleigh. 

— Oczywiście, że przyjdziemy — poprawił Carter. 

— Kayleigh, zaprosisz swoich wyimaginowanych przyjaciół ze snu? Bardzo chciałbym ich poznać.

 Kayleigh popatrzyła na Huntera. Usta zacisnęła w prostą linię i chociaż żart nie śmieszył jej w najmniejszym stopniu, machnęła dłonią i zachichotała z zadowoleniem. Carter klepnął żartobliwie przyjaciela w łokieć, ale nic nie powiedział. 

— Mam nadzieję, że w swoim śnie nie miałaś innego chłopaka — dodał półgębkiem Carter. 

— Nie masz się o co martwić, Carter — westchnęła, kładąc głowę na jego ramieniu. 

Przymknęła oczy, a do jej uszu dochodził tylko szmer oddalonych rozmów. Czuła pod policzkiem mocne ramie Cartera, czuła jego zapach, czuła jak oddycha. Mimo to miała wrażenie, że jest gdzie indziej, że wcale nie znajduje się na ruchliwej stołówce w Kell High School. W swojej głowie próbowała jeszcze raz odtworzyć swój sen. Myśli przelatywały jej jednak przez palce, a ona nie potrafiła zrobić nic by je zatrzymać. Twarz Donny rozmazywała jej się przed oczami, jej głos brzmiał jak zza gęstej mgły. 

A Alfie z wolna przekształcał się z pięknego wspomnienia do zwykłego wyobrażenia o chłopaku, który na pewno nie był Carterem. 


Okej, ta opowieść jest trochę niespodziewana, bo zawsze siedziała w mojej głowie, ale nigdy nie planowałam jej napisać. No cóż, mam nadzieje, że się przyjmie, zdecydowanie bardziej wattpad freindly niż moje biedne bezsenne noce. Ściskam cieplusio x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro