11. Blouson Noir

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Zostawił nas bez słowa, zabrał samochód Michaela, a gdy wrócił powiedział, że ktoś się za tobą szwendał i potrzebowałaś podwózki. Nie wiedzieliśmy co się dzieje, więc czekaliśmy jak na szpilkach, a, że nasłuchałam się ostatnio podcastów kryminalnych to od razu miałam w głowie czarne myśli. Matko, naprawdę wielkie szczęście, że Alfie był ze mną.

— Kto miał wielkie szczęście? — Carter dołączył do stołu.

Położył swoją tackę na blacie. Zza niego wyszedł Hunter, który po ostatniej scysji trochę się rozpogodził i postanowił puścić wszystko w niepamięć. Nie wynikało to jednak z faktu, że chłopak łatwo wybaczał; raczej obecność Laury zmusiła go do zakopania broni, bo przecież nie mógł spędzać z nią czasu, kiedy siedział obrażony na cały świat.

Kayleigh spięła mięśnie twarzy, wysyłając w powietrze niemy kod, który zdolna rozszyfrować była tylko Laura.

— Och, mój stary znajomy. — Machnęła dłonią, w chwilę rozumiejąc milczącą prośbę. — Znalazł w fontannie kolczyka od Tiffaniego, dacie wiarę?

— Gdzieś słyszałam, że to trzysta dolarów. Od jednego — dodała Kayleigh.

— Twój stary znajomy, Alfie? — dopytał zaczepnie Hunter, a dziewczyna wywróciła oczami. — Nie no, żartuję. Trochę mnie poniosło ostatnim razem, nie wiem dlaczego, pewnie miałem zły dzień no i wy oberwaliście rykoszetem. Muszę się bardziej wyluzować, to wszystko.

— No stary, wyluzujemy się w sobotę — stwierdził Carter, a potem zbił głośną piątkę z przyjacielem.

Poczekał sekundę aż ktoś zapyta go gdzie też idą w sobotę, ale Laura patrzyła się tylko na niego swoimi wielkimi oczami, popijając soczek z kartonu. Kayleigh z kolei myślami dryfowała na burzliwym morzu niewiadomych, próbując rozgryźć kto stał za jej wczorajszą przygodą. Skoro więc audiencja nie spełniała jego oczekiwań, odkaszlnął i dodał:

— Rodzice Bruce'a wyjechali na weekend do Europy, więc strzelimy sobie męski wieczór w jego domu. Piwko, meczyk, chill.

— No. Żadnych dziewczyn, żadnych problemów — uzupełnił Hunter.

— Jesteś pewien, Hunter, że to dziewczyny są winne problemów w twoim życiu? — Laura odłożyła sok na tacę i uśmiechnęła się słodko.

Chłopak chyba zbyt zajęty obserwowaniem jej kształtnych ust, zupełnie zignorował przytyk i nic nie odpowiedział. Carter natomiast szturchnął delikatnie kolano Kayleigh, zapewne chcąc pobudzić ją do jakiejś reakcji, albo chociaż na swój sposób przeprosić, że w sobotę nie spędzą razem czasu, bo męski wieczór to jednak męski wieczór, zasady są proste, a biedny on musi się do nich stosować.

— Dobrze się składa, bo akurat sobotę mamy zajętą, więc skoro wy macie swoje bro's night, my będziemy miały swoją własną.

— Makijaże, paznokcie, romanse, pidżama party, co? — Wyszczerzył się Carter.

Laura posłała mu spojrzenie spod długich rzęs, jedno z wielu, które skrywała w swoim zanadrzu. Tajemnicze, śmiałe, lekko kpiące. Nie potwierdziła niczego, ale też niczemu nie zaprzeczyła. Siedziała tak spokojnie, głowę podpierając na dłoniach.

— Kayleigh, zaprosisz swoich przyjaciół ze snów? — dogryzł złośliwie Hunter.

Dziewczyna uniosła brodę i choć oczy jej zadrżały z irytacji, to niezbadana siła kazała jej zmrużyć powieki i popatrzeć na niego lekceważąco; nie tyle dlatego, że powoli miała go dość, raczej zmęczona ostatnimi wydarzeniami nie miała siły na bycie urażonym czymś tak trywialnym jak przewidywalne słowa.

— Raczej nie. Jeszcze byś się obruszył i obraził.

Carter zmarszczył brwi, bo nigdy w historii tego stolika Kayleigh nie użyła żadnej kombinacji wyrazów, które mogły sugerować, że chce być złośliwa. Do Huntera jakby jeszcze nic nie dotarło; stukał zadowolony palcami w tacę, nadal dumny ze swojego żarciku, czekając na gratulacje i wiwaty widowni. Laura uśmiechnęła się kpiąco - trwało to jednak krócej niż minutę; zanim ktokolwiek na nią spojrzał, ona odwróciła głowę, udając, że zamyślona obserwuje stołówkowy ruch.

❦❦❦

    Pasma niefortunnych zdarzeń zaczęły się od tego, że Kayleigh postanowiła pożyczyć sukienkę Laury. Jedną z tych bardziej eleganckich, ze śliskiego materiału, na prostych ramiączkach. Obcisłą, ale bez przesady. Kuszącą, ale długością sięgającą aż do łydek. Z kwadratowym dekoltem, odkrytymi plecami i wycięciem na nogę. Skoro już zadecydowała, że dzisiejszego wieczora nie będzie nosić własnych ubrań, musiała zmienić taktykę. Takich sukienek nie nosi się nieśmiało; trzeba być jak Laura, otwarta, rozrywkowa, odważna. Pić alkohol, głośno się śmiać i posyłać słodkie spojrzenia spod czarnych rzęs.

    Dlatego zanim wyszły z domu i zamówiły taksówkę do miejsca imprezy, Kayleigh przeglądała się w szklanym odbiciu okna, popijając rum z coca-colą. Kiwała się do muzyki, przestępując z nogi na nogę, ze słomką uwięzioną pomiędzy wargami. Włosy miała rozpuszczone, wyprostowane, przygładzone pachnącym olejkiem z szuflady Laury. Na szyi kropliły się kwiatowe perfumy od Gucci'ego, z uszu zwisały złote kółka, ale na tyle małe, że ledwo wchodził w nie najmniejszy palec.

    Kiedy jechały, głowę przyćmiła jej ciężka mgła, a ona znikąd poczuła się lżejsza i mniej odpowiedzialna za swoje czyny. Musiała jednak uważać; jej alkoholowe limity pozostawały takie same, nawet kiedy miała na sobie czarną sukienkę, a głowę pełną ryzykownych scenariuszy.

    Dom kolegi Alfiego wyglądał masywnie; był trochę rozlazły, miał imponujący taras i balkony wychodzące na każdą stronę świata. Wysoki płot, drewnianą bramę, srebrzysty interkom z wszechwidzącą kamerką, brukowany podjazd i okna rozciągające się od podłogi, aż po sufit. Przed drzwiami siedziała niewielka grupka; gotka, dresiara i punk. Ledwo co gasili papierosy, już zapalali nowe, a stare wrzucali do ujścia rynny. Zaabsorbowani dyskusją, nawet nie zauważyli jak Laura z Kayleigh przemykają zgrabnie przez schody i wchodzą do środka.

    Z salonu dochodziła muzyka, na schodach siedziała zjarana para, gapiąca się bez słowa w niewiadomy punkt na ścianie, dalej otwarta kuchnia, jak zwykle oferująca scenę dla polemików, toaleta z kolejką, która trudno powiedzieć gdzie się zaczynała, a gdzie kończyła, w końcu schowek na badziewia z załączonym zestawem w postaci dwóch obściskujących się dziewczyn i Michael stojący pośrodku wszystkiego, z czerwonym kubeczkiem w dłoni. W drugiej trzymał vape'a, ale wyglądało to bardziej tak jakby ktoś kazał mu go przypilnować, a potem zniknął bez śladu.

    — Kay, dobrze cię widzieć w całości, serio, strasznie creepy sprawa. Dobrze, że Alfie i mnie podwiózł do domu, bo pewnie sam bałbym się wracać. — Potem odwrócił się do Laury. — Kopę lat.

    — No, Michael, co my tutaj mamy? — zapytała, podpierając dłonie na biodrach.

    — Wódka z lemoniadą, ale im więcej tego piję to mam wrażenie, że tylko lemoniada. No popatrz na mnie. — Nachylił się bliżej, wystawiając policzki. — Świeżutki jak róża. A zacząłem dwie godziny temu.

    — Może chcesz trochę rumu? — Z torebki wyciągnęła butelkę Bacardi, lekko napoczętą, ale dalej w dobrym stanie. Potem rozglądnęła się zaciekawiona po holu — Macie colę?

    Michael machnął dłonią, a obie dziewczyny poszły za nim. W kuchni otworzył dwudrzwiową lodówkę, która nie-wykarmiłaby nawet pięciolatka. Oprócz sześciopaków, paru win i nieotwartego toniku, nie było w niej nic więcej.

    — Rum i tonik? — zaproponował.

    — Chyba zwariowałeś. — Laura odwróciła się do Kayleigh. — Idziemy do sklepu po colę czy pijemy shoty?

    Na samo słowo „shot" jej żołądek zwinął się w ciasny supeł, a następnie wydał z siebie niepokojące burczenie, brzmiące bardziej jak skowyt szakala. Popatrzyła nieprzekonana na tonik, decydując się na mniejsze zło.

    — Shoty — odpowiedziała. — Tylko muszę być ostrożna, bo skończę z głową w sedesie.

    — Nie skończysz, bo kolejka do łazienki jest zbyt długa. — Michael dłonią wskazał korytarz. Potem wzruszył ramionami, otworzył szafkę jakby conajmniej tu mieszkał, wyjął z niej trzy identyczne pamiątkowe szklaneczki z Hard Rocka Los Angeles. — Laura, czyń honory.

    W czasie kiedy dziewczyna polewała rum, Kayleigh rozejrzała się wokół, próbując wypatrzeć Alfiego. Jak narazie chłopaka nigdzie nie było. Przygładziła więc sukienkę, mentalnie przygotowując się na nadchodzące uderzenie alkoholu.

    — Zdrowie, kochani. — Laura podała wszystkim szklanki, a potem wypiła wszystko jednym łykiem.

    Kayleigh zrobiła to samo; w buzi ją zapiekło, oczy wyszły z orbit. O mało nie zwymiotowała; szybko powstrzymała naturalny odruch, wierzchem dłoni otarła usta. Kula ognia przeszła przez jej przełyk, a następnie wylądowała w żołądku. Nie zwaliło jej z nóg, nie straciła kontaktu z otoczeniem.

    — Gdzie Alfie? — zapytała Laura, chowając butelkę w lodówce i odkładając szklanki na bok.

    Kayleigh ucieszyła się, że to ona zadała to pytanie. Z uwagą popatrzyła na Michaela.

    — Ostatnim razem widziałem go z Donną.

    Serce Kayleigh podskoczyło tak wysoko, że prawie wyleciało jej ustami. Po ciele przeszła gęsia skórka, a z ekscytacji zapomniała słów. Skoro był już Alfie, potem Michael, to nadszedł czas na jej dawną przyjaciółkę, Donnę. Bo to musiała być ta Donna. Uniwersum przedstawiło zasady swojej gry, po kolei odkrywając coraz to bardziej interesujące karty. Kolejny dowód, że nie była wariatką.

    — Kim jest Donna? — Laura przerzuciła włosy za plecy, rozglądając się po kuchni. Minę miała zaintrygowaną, wzrok lśniący.

    — Kumpela ze szkoły. Mega spoko, musicie się poznać — odparł chłopak. — Siedzą w salonie, chodźcie.

    Kayleigh posłusznie kroczyła z grupą. Oddech miała przyśpieszony, a ręce dziwnie wiotkie ze stresu. Sięgnęła pamięcią do wspomnień, wyciągnęła z nich Donnę, a teraz czekała z niecierpliwieniem by w końcu ją poznać.

    Była tam. Żywa, jaśniejąca, zupełnie tak samo jak w pierwszym śnie. Twarz miała młodą, wręcz dziecinną. Owalne oczy, włosy w kolorze płynnego miodu, pełne usta, piegi jakby obok nieuważny ktoś strzepał pędzel z brązowej farby, rzęsy, cienkie, prawie niewidoczne i rumiane policzki. Alfie powiedział jej coś na ucho, zapewne coś zabawnego, bo zakryła twarz i wybuchnęła śmiechem. Głos miała taki jak w śnie; wysoki, melodyjny. Kayleigh patrzyła na nią i gdyby mogła, przetarłaby oczy z niedowierzania. To naprawdę się działo, a one znowu stanęły sobie na drodze.

    — Zobaczcie kto w końcu postanowił do nas dołączyć. — Michael padł na kanapę, zaraz obok Donny. Nachylił się do niej i przedstawił:  — Laura i Kayleigh.

    — Miło mi cię poznać — zaczęła Laura, przybierając swój firmowy uśmiech. — Zjawiskowo wyglądasz, naprawdę, pięknie.

Kayleigh machnęła jej tylko na przywitanie, spoglądając nań przyjaźnie.

    — Dużo o was słyszałam! Świetnie, że do nas dołączyłyście.

    — To co, shocik na rozluźnienie? — wtrącił Michael.

Donna pokiwała energicznie głową.

    — Mówisz i masz — odpowiedziała Laura.

Zanim wszyscy wrócili do kuchni, Kayleigh zatrzymała się i przeanalizowała swój obecny stan. Szumiało jej trochę w uszach, to fakt. Jednak funkcje motoryczne dalej działały bez zarzutu, a myśli swobodnie przepływały przez głowę. Nie bolał ją brzuch, nie piekły policzki.

    Czekając na Michaela, który tym razem został barmanem i prowadził się już nie tylko jak właściciel tego domu, ale również jako właściciel butelki Bacardi, Kayleigh poczuła na sobie wzrok Alfiego. Bez wyrzutów, bez gorzkości, raczej zainteresowany jej poczynaniami, bo w końcu nie tak dawno opowiadała mu, że alkoholu absolutnie nie dotyka. Stał obok, zamyślony, pewnie już wcięty, a ich ramiona ucierały się o siebie.

    — Zdrowie, zdrowie!

Szklanki poszły w górę, a potem ze stukotem wróciły na blat. Kayleigh dotrzymywała tempa. Druga dawka nie była aż tak nieprzyswajalna jak pierwsza, jednak dalej obudził wstręt jej żołądka. Wraz z rumem, przyszło tępe migotanie na przedzie jej czaszki. Myśli przyciemniło i choć dalej trzeźwe, zaczęły się kłębić niebezpiecznie wokół jednego tematu.

    — Macie coś na przepicie? — zapytała zaraz, próbując pozbyć się piekącego posmaku z języka.

    Z pomocą przyszedł jej Michael. Podał swój czerwony kubek, a ona, niedoświadczona i niewinna, duszkiem wypiła cokolwiek było w środku. Nie skrzywiła się jednak.

    — Mówiłem, że to lemoniada. Ktoś mnie oszukał.

    Później siedzieli już grupką w salonie. Laura na dywanie; wyciągnęła długie nogi przed siebie, zdjęła buty i machała swawolnie bosymi stopami. Michael obok, z głową opartą o kanapę, zamglonym wzrokiem, nad nim Donna, Kayleigh i Alfie. W salonie robił się coraz większy tłok, toteż wkrótce musieli mówić podniesionymi głosami.

    — Jak się poznaliście? — Donna głową wskazała na Kayleigh i chłopaków. — Bo ogólnie jesteście z Kell, nie?

    — Tak, z Kell — odpowiedziała Kayleigh, odchylając się na sofie. Czuła się nieskrępowana, bezpieczna. Cenzura myśli opadła. Mogła robić co jej się żywnie podobało. — Z tym spotkaniem to zabawna sytuacja, bo akurat grali mecz przeciwko naszej drużynie, wygrali, a potem Laura zaprosiła ich do siebie na domówkę. Oczywiście nie obyło się bez problemów.

    — Tak, nasi chłopcy o mało się nie posiadali ze złości — westchnęła Laura, nawijając pasmo włosów na palec. — Jeszcze Alfie, król taktu, objął ramieniem Kayleigh przed jej chłopakiem.

    — Skąd miałem wiedzieć...

    — Och, masz chłopaka? — Donna podskoczyła na kanapie, jakby była to informacja wielce ekscytująca. — Jak ma na imię?

    — Carter.

    — Długo jesteście razem?

    — Od początku liceum. Jakoś.

    — A ty, Laura? Masz chłopaka?

Na dźwięk swojego imienia uniosła głowę jak wywołany szczeniak. Uśmiechnęła się pogodnie, z lekka chytrze, wydęła usta, jakby nie do końca zrozumiała pytanie, a potem zaprzeczyła.

    — Nie. I raczej nie się nie śpieszy.

Alfie pokręcił rozbawiony głową. Michael szturchnął ją ramieniem.

    — Daj mi miesiąc.

    — Spadaj, Michael. — Machnęła dłonią i szybko zmieniła temat. — Ktoś chętny na shota?

    — No, pewnie. Nadal jestem świeżutki jak róża.

Kiedy wstał, zatoczył się delikatnie do tyłu. Laura parsknęła śmiechem, łapiąc go za łokieć. Chichocząca Donna również podniosła się z miejsca, wzrokiem zapraszając Kayleigh do dołączenia na alkoholową wyprawę. Kiedy jednak tamta postanowiła iść za nią, Alfie złapał ją mocno za dłoń i pociągnął z powrotem na sofę.

    — Hej — wymamrotała zdziwiona, wyszarpując swoją rękę.

    — Może zwolnisz, co? — zaproponował bez krzty złośliwości. Oczy miał szeroko rozwarte, opiekuńcze. — Wyglądasz na wpół-odeszłą i niechciałbym, żebyś jutro wszystkiego żałowała, a ja nie odezwałbym się słowem.

    Kayleigh zmartwiła się, bo może rzeczywiście zabrnęła za daleko. Sekunda na stojąco uświadomiła ją, że w głowie ma istny chaos; jej myśli pospadały z półek, leżąc rozsypane na podłodze, niewidzialna ręka uderzała w czoło, a skronie pulsowały. Coś jednak ją pchało, jakiś mały potworek żądał więcej i spragniony klepał się po brzuchu.

    — Przecież jest dobrze.

Alfie przekrzywił głowę, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że nie, nie jest.

    — Och... — jęknęła, otumiona trzepocząc rzęsami. Opadła niżej na kanapie, kładąc policzek na jego przedramieniu. — Myślałam, że dzisiaj będzie specjalny dzień, a ja dam radę.

    — Przecież mówiłaś, że dobrze bawisz się bez alkoholu — przypomniał, podnosząc rękę i kładąc ją na jej odsłoniętych plecach.

    — No tak, ale nie chciałam, żebyście wszyscy myśleli, że jestem nudna.

Spojrzenie, które jej posłał było ciepłe, ale też współczujące. Uśmiechnął się tylko łagodnie, ścisnął ją ciut mocniej, jednak niezbyt mocno.

    — Jest dobrze tak jak jest, Kayleigh. Nie musisz robić niczego, czego normalnie byś nie zrobiła.

    Dziewczyna westchnęła, zgadzając się kiwnięciem głową. Uniosła rozbiegany wzrok, próbując wyostrzyć go na twarzy Alfiego. Wyglądał dobrze, tak samo dobrze jak w każdym poprzednim wcieleniu. Kryło się w nim coś dostojnego, pociągającego. Zwłaszcza teraz, kiedy patrzyła na niego z tak bliska, z bałaganem w głowie.

    — Na to już za późno. — mruknęła przeciągle, przymykając oczy. W głowie dalej jej się kręciło, a alkohol długą ręką sięgnął do jej wnętrza i wyciągał po kolei rzeczy, winne siedzieć dalej w środku. — Wiesz, że mi się śniłeś?

Chłopak uniósł zainteresowany brew.

    — Przed meczem. Zanim się spotkaliśmy.

    — To niemożliwe, Kayleigh — stwierdził z uśmiechem.

    — Są rzeczy na ziemi i w kosmosie, które nie śniły się filozofom — wyrecytowała.

    — I co robiłem? W tym twoim śnie?

    Na policzki Kayleigh znienacka wkroczyły rumieńce, zajęły swoje stałe miejsca, ale też zniknęły zaraz pod alkoholową czerwienią, która była tam wcześniej. Przerzuciła włosy na drugie ramię i uśmiechnęła się tajemniczo.

    — Och, Kayleigh, nie powiesz mi? — zaśmiał się cicho.

Dziewczyna zaprzeczyła kategorycznie, marszcząc nos. Alfie zmrużył urażony oczy, zarzucając, że skoro zaczęła to musi skończyć i niesprawiedliwym jest, że teraz tu siedzi i musi się domyślać.

    — Może kiedyś. Może jak wytrzeźwieje.

❦❦❦

    Trudno powiedzieć ile minęło, kiedy Kayleigh finalnie wylądowała w łazience, wymiotując. Faktem było, że czuła się fatalnie, nie wiedziała gdzie się podziać i nie wyglądało na to, żeby miało jej się polepszyć. Siedziała więc na podłodze, z pół-przymkniętymi oczami, wsłuchując się w granie świerszczy i odgłosy rozmów pod oknem. Otworzyła je wcześniej, żeby otrzeźwić buzię świeżym, nocnym powietrzem. Jak na razie, nie działało.

    — Ta blondynka jest WOW.

    — Kto, Laura? No, jest, jest.

    Prawa powieka jej zadrgała, kiedy rozpoznała głos Alfiego. Zadarła głowę, wstrzymując oddech.

    — Ta jej koleżanka nieźle odpłynęła. Widziałem jak się do ciebie kleiła, tam na sofie.  Ty to masz branie, stary. Będzie coś?

    Kayleigh przygryzła wargę, a mina jej zrzedła.

    — Nie... raczej nie mój typ.

    Może i coś by ją ukuło, gdyby nie kolejna fala wymiocin. Oparła się na sedesie, dłoń zawieszając na spłuczce. Chciało jej się płakać i najchętniej wróciłaby już do domu. Nie wiedziała co sobie myślała; że jednej nocy założy ubrania Laury i nagle stanie się nią? Śliczną blondynką z efektem WOW? Spuściła wodę, ponownie opadając bezsilnie na posadzkę. W głowie latał jej helikopter, a szum jego skrzydeł znużył ją, dlatego zamknęła oczy.

    Otworzyła je dopiero wtedy, gdy ktoś dobijał się do drzwi.

    — Kayleigh, Kayleigh, Kayleigh. — Nawoływała Lara, z gorączką w głosie. — Czerwony alarm. Carter tutaj jest.

    Dziewczyna uniosła głowę z podłogi, wydając z siebie przewlekły jęk. Co ona do niej mówiła? Skąd nagle imię Carter, co to znaczy, że tutaj? W łazience, na korytarzu, w Savannah?

    — Hej, jesteś tam?!

    — Yhm — wymamrotała, doczołgując się do drzwi.

Niezgrabnie wstała, przekręciła zamek i stanęła twarzą w twarz z rozemocjonowaną przyjaciółką. Zamrugała kilkakrotnie, odpędzając to nieznośne ogłupienie, przez które nie mogła się skupić.

    — Carter i Hunter. Tutaj.

    — Po co? — westchnęła, opierając się o framugę. — Przecież mają swój męski wieczór u Bruce'a.

    — No to wygląda na to, że cały męski wieczór Bruce'a stoi pod domem i szuka problemów.

    — To niedobrze.

We dwie zeszły do opustoszałego salonu. Panował w nim bałagan; kubeczki zalegały w kątach, meble lepiły się od piwa, w powietrzu unosił się zapach spoconej podkoszulki. Kayleigh znowu zrobiło się niedobrze, ale zakryła twarz dłonią i dziarsko wyszła na korytarz, w którym kłębiła się cała impreza.

Wyglądało na to, że rzeczywiście - na zewnątrz stała duża grupa chłopaków i krzyczała coś agresywnie do drugiej strony. Parę osób próbowało ich wyrzucić, ale na nic zdały się ich działania.

Kayleigh z Laurą zeszły z tarasu i stanęły na podjeździe. Na dworze było zimno, a one zaraz zaczęły się trząść, bo sukienki miały jednak letnie. Pierwszy zauważył je Hunter; na widok Laury naburmuszył się, poczerwieniał i warknął coś do Cartera. Później było tylko gorzej - Carter wciągnął głęboko powietrze, a na policzki wypełzły mu dwie różowe plamy.

    — Wyszło jakie z was kłamczuchy — rzucił sucho Carter, kiedy podeszli bliżej. Potem wzrok przeniósł na Kayleigh i pokręcił głową z dezaprobatą. — Przecież ona jest najebana, ledwo na nogach stoi. Hej, zgłupiałaś?

Kayleigh nie odpowiedziała, ale nie dlatego, że nie wiedziała co. Po prostu czas w jej głowie płynął wolniej, Carter poruszał się wolniej, a jego pytania zawisały w powietrzu, niekoniecznie odnajdując drogę do uszu. Patrzyła się więc na niego zestresowana, nie rozumiejąc o co tyle szumu.

    — Kayleigh? Kayleigh?! — powtórzył zniecierpliwiony.

    — Co wy w ogóle tutaj robicie? — zapytała Laura, krzyżując ramiona na piersi. Obróciła się i objęła wzrokiem wielkość zbiegowiska. — Przecież robicie straszny wstyd, weźcie się opanujcie.

    — To wy robicie wstyd, szlajacie się po jakiś imprezach, a Kayleigh zachowuje się jak dziwka! — Wykrzyknął Hunter.

    — Co proszę?

    — Hej, hej, panuj nad słowami — znikąd obok nich pojawił się Alfie i Michael.

    Zamroczona Kayleigh odwróciła głowę, przypominając sobie co powiedział o niej Alfie. Choć nadal nie rozumiała czego dokładnie oczekiwała, napewno nie były to słowa, że jest nie w jego typie i w sumie to on wcale nie jest zainteresowany. Zanim zdążyła uformować kolejną myśl, która jak ślimak wypełzała jej teraz z głowy, poczuła jak ktoś ściska ją za ramię.

    — Wracamy do domu, bo aż żal na ciebie patrzeć.

    Zmarszczyła czoło, cofając się o krok. Carter popatrzył na nią poważnie, a ona wtedy dostrzegła, że również był pod wpływem alkoholu. Może nie tak jak ona, ale zdecydowanie coś mu przysłoniło czyste rozumowanie.

    — Daj jej spokój, Carter — powiedziała Laura, chwytając przyjaciółkę pod ramię. — Zamówimy taksówkę i wrócimy do domu. Nie musisz odstawiać sceny.

    Carter nie posłuchał, dalej trzymając ją w uścisku.

    — Nie słyszałeś? — wtrącił się Alfie. — Zostaw ją.

    — Nikt cię nie pytał o zdanie. — warknął Hunter.

    — Właśnie, spierdalaj — uzupełnił Carter.

Alfie postawił krok do przodu, a z tyłu dobiegły podekscytowane „woah, woah". Uniósł wysoko głowę i popatrzył na chłopaka martwym spojrzeniem.

    — Laura się nią zajmie, a ty ją zostaw.

    — Spierdalaj.

Carter spiął się, zabrał dłoń od Kayleigh i wystawił tors. Przypominał trochę koguta, który gotował się do walki i przyczajony obserwował przeciwnika.

    — No co mi zrobisz, co? — sprowokował Alfiego, zaciskając zęby. — Już nie jesteś taki cwany, hę?

    — Zabierz kolegów i wypad.

    — Zmuś mnie.

Wokół zebrało się pełne koło, a każdy wyciągał szyję by tylko zobaczyć konfrontację jak najlepiej. Kayleigh oparła głowę o ramię Laury, w środku umierając z żenady. Żałowała, że gdziekolwiek dzisiaj wyszła, żałowała, że ubrała czarną sukienkę i żałowała, że jak zwykle nie jest w niczyim typie. Nawet jej własny chłopak wolał jej przyjaciółkę, teraz co najwyżej awanturując się o własny, wydumany honor.

Carter uderzył pierwszy, a widziało to dziesiątki par oczu. Alfie odchylił się, ale zbyt późno; pięść odbiła się od jego twarzy, a z dolnej wargi poleciała strużka krwi. Tłum zachłysnął się powietrzem. Chłopak wyprostował się, otarł usta wierzchem dłoni, a potem zmarszczył w gniewie brwi i oddał cios. Najpierw raz, potem kolejny i kolejny.

Wzrok Kayleigh nie nadążał za akcją, bo chwilę zajęło jej zorientowanie się, że Carter leży na ziemi. Alkohol musiał zupełnie przejąć stery nad jego kontrolerem w głowie, bo zamiast trzymać język za zębami, dalej prowokował Alfiego. Ten drugi z kolei, skory na zaczepki, nie zamierzał ich ignorować.

    — Okej, okej, przestańcie — powiedziała Laura. — Alfie? Alfie! — stanęła między stronami, ciałem zasłaniając Cartera. — Zostaw go.

    Carter dalej prowokował, Alfie chciał ominąć Laurę, a do akcji wtrąciła się Kayleigh. Orzeźwiona lodowatym powietrzem, z gęsią skórką na ramionach, dołączyła do przyjaciółki i błagalnym wzrokiem popatrzyła na Alfiego. W przypływie nagłej odwagi, złapała go nawet za rękę i poprosiła.

    — Odpuść. Już stąd idziemy.

    Chłopak zawahał się, ale posłuchał i postawił krok w tył. Ich spojrzenia się ze sobą skrzyżowały; jej przerażone, zamglone i jego, zirytowane. Twarz miała smutną, skruszoną, z wstydem, opalającym jej oba policzki. Dalej nie czuła się najlepiej i niezdolna do wypowiedzenia zdania poprawnego gramatycznie, westchnęła. Natomiast Alfie popatrzył na nią, teraz już łagodniej; nie było im jednak stać tak długo, Laura oznajmiła, że ich taksówka już jedzie, następnie złapała Kayleigh za dłoń i zarzucając długimi włosami, zostawiła cały cyrk za plecami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro