13. After the Call

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jezioro przybrało zielony odcień, odbijając w swojej lustrzanej tafli promienie słońca. Miękka trawa porastała brzeg, a w tle unosiły się rozbawione głosy uczniów liceum w Durham. Powietrze było ciepłe, przyjemne. Liście szumiały cichą melodię, gałęzie wystukiwały letnie rytmy.

Kayleigh siedziała na kocu, z wyciągniętymi nogami i rozpuszczonymi włosami. Na twarzy miała rumieńce od gorąca. Obok niej siedział Alfie i rozmarzony wodził palcami po jej odsłoniętym kolanie. Obok Donna gawędziła z Michaelem, opowiadając jak prawie wpadli w sidła pani Sanders, czyhającą na nich pod szkołą. Gdzieś dalej Nancy grała w warcaby z Jamesem, błyskając rumianą buzią i zaśmiewając się w głos.

— To co, zdobędziemy trochę punktów w grze? — zarzuciła Donna, spoglądając przez ramię na Alfiego. — Jest świetna pogoda i skoro już tutaj jesteśmy...

— Jakiej grze? — Kayleigh uśmiechnęła się, przeskakując wzrokiem po twarzach swoich przyjaciół.

— Grze seniorów — wyjaśnił rozleniwiony Alfie. Następnie wziął swoją dłoń z kolana Kayleigh i wzruszył ramionami. — Szczerze mówiąc, to mi się nie chce.

— No przestań, przecież to tradycja! — Donna szturchnęła go ramieniem. — Jesteście tak blisko zwycięstwa, a każdy wie, że przepłynięcie Falls Lake to z piętnaście punktów.

— Nie bez powodu — wtrącił się James, odrywając wzrok od planszy. — To są zdradliwe wody.

— Bez przesady. Jeśli się umie pływać, to takie Falls Lake nic ci przecież nie zrobi. To nie ocean.

Kayleigh przysłuchiwała się ich rozmowie tylko w połowie. Od jakiegoś czasu nie miała snów, bo wydawało jej się, że właśnie w jednym żyje. Bliskość Alfiego była uzależniająca, jego obecność niezastąpiona, a uczucia, które w niej budził dzikie i niezbadane. Zwłaszcza teraz, kiedy siedział obok niej, kiedy wyraźnie czuła jego zapach, kiedy padali ofiarą nieświadomych ruchów dłoni i gorączkowych spojrzeń. Przed nimi malowało się całe lato, a oni mieli niezliczoną ilość godzin by czerpać z niego jak najwięcej.

— No nie wiem — dodała Nancy. Nachylała się nad warcabami, a jasne włosy całkowicie przysłaniały jej twarz. Głos miała zamyślony, jakby odległy. — Nie możemy sobie w spokoju posiedzieć? Musimy robić z wszystkiego konkurs?

— Ale to nie byle co, tylko gra seniorów — westchnął Michael. — Jakby chociaż jedno z nas dotarło na drugi brzeg to mamy gwarantowaną wygraną.

— A jak udowodnicie drugiej drużynie, że rzeczywiście udało wam się cokolwiek przepłynąć? — Kayleigh nachyliła się do przodu. — Przecież nikt wam nie uwierzy na słowo. James, Michael, Donna i Alfie są w tej samej grupie, nie? Z kolei ja i Nancy nie jesteśmy nawet seniorami, więc naszych przysiąg nikt nie weźmie na poważnie.

Na te słowa Donna rozpromieniła się wyraźnie, a potem rozsunęła swoją wiklinową torbę. Wyjęła z środka srebrną kamerę Kodak Brownie, przyłożyła ją do oka i po pstryknięciu paroma przyciskami stwierdziła, że nada się idealnie. Nakierowała obiektyw na Kayleigh i Alfiego; chłopak uśmiechnął się cwaniacko, przyciągnął ją do siebie i pocałował delikatnie w policzek. Ona z kolei wywróciła oczami i chichocząc jak malutka dziewczynka, żartobliwie odepchnęła go na bok.

Michael sięgnął do kamery, przyciągnął ją bliżej siebie i bardzo głośno oznajmił, że jest dwudziesty drugi czerwca, a on, Michael Ughart, zaraz przepłynie Falls Lake i zdobędzie legendarne piętnaście punktów.

— Matko. Chłopcy. — Gdzieś z drugiego planu nadleciała kpina Nancy.

Do akcji znowu wkroczył Alfie. Przepchał Michaela, odkaszlnął tubalnie, a potem oświadczył uroczyście:

— Jest dwudziesty drugi czerwca, a ja zakochałem się w Kayleigh Jane.

Kayleigh zarumieniła się, po czym wbiła rozbawiony wzrok w koc. Donna pokręciła głową z dezaprobatą i już za chwilę kliknęło, a kamera zamarła.

Gdzieś na niebie pojawił się cień sokoła, który okrążył kształt jeziora, potem wzbił się jeszcze wyżej i zniknął w świetle słońca. Trawa zafalowała na wietrze, a ździebła łaskotały Kayleigh w nadgarstek. Alfie znowu się do niej zbliżył; nachylił, jakby do pocałunku, trochę koślawego, a już napewno nieprzemyślanego. Dziewczyna wstrzymała oddech, a serce jej przyśpieszyło. Może był to ten moment, w którym przyznaje się, że też coś do niego czuję, że łączy ich specjalna więź, że go potrzebuje. Milczała jednak, uśmiechając się tajemniczo pod nosem.

— Och, moja słodka Kayleigh — mruknął w jej szyję. — Kiedyś musisz się przyznać.

— Przyznać? — dopytała zaciekawiona.

— Przyznać, że czujesz to samo.

— Jesteś zbyt pewny siebie, Alfie.

Wiedział, że kłamała. Inaczej nie uśmiechnąłby się w ten sam sposób, w który właśnie się uśmiechał. Wpadła w jego pułapkę, dała się porwać fali, a on to wszystko z zadowoleniem obserwował. Najcudowniejsza rzecz, jaką można było widzieć.

Zaabsorbowani sobą i natrętnymi myślami, galopującymi jak dzikie konie z grzywami w płomieniach, nie zwrócili uwagi kiedy Michael w końcu wstał, zdjął spodnie i koszulę, a następnie odszedł w kierunku wody. Nawet kiedy Donna go dopingowała, a Nancy nazywała wariatem, ciągle trwali w zawieszeniu, gdzie nie było żadnego jeziora, nie było słońca, ani lata.

— Przed nami piękny wieczór. Chyba najpiękniejszy, jaki przyjdzie nam oglądać — wyszeptał, a ona zacisnęła palce na trawie. — Czekałem na ciebie tak długo.

— Poczekasz jeszcze dłużej — odparła, również cicho.

— O tym się przekonamy.

— Ach, tak?

Alfie położył dłoń na jej udzie. Przez materiał spódnicy poczuła jego elektryzujący dotyk. Przygryzła wargi, zawstydzona własnymi myślami. Chciała podciągnąć nogi pod brodę, wyrwać się z uroku, które rzucały jego zuchwałe oczy, jednak coś ją zatrzymywało. Zdradliwa siła; dokładnie ta sama, która sprowadziła ich tu razem i pozwoliła jej opuścić szkołę.

Donna stała przy brzegu, nagrywając poczynania Michaela. James stał obok niej, dłonią osłaniając oczy przed słońcem. Nogawki spodni miał podwinięte do kolan, poplamione i mokre. Kayleigh popatrzyła wyzywająco na Alfiego, a potem wstała i do nich dołączyła. Gdzieś tam wśród butelkowo-zgniłych wód jaśniał biały punkcik, niestrudzenie poruszający się przez martwą taflę. Obserwowali go uważnie; Donna przez soczewkę swojego Kodaka, James z przemoczonymi ubraniami i ona, Kayleigh, z lirycznym uśmiechem, bo wiedziała, że za nią siedzi Alfie Monroe, który coraz mniej był świata, a coraz bardziej jej.

Słońce dalej lśniło na niebie, kiedy James trafnie spostrzegł, że głowa Michaela zniknęła, zjedzona przez horyzont. Donna wyjrzała zza kamery, stając na palcach i próbując go wypatrzeć.

— Michael! — zawołała, ale odpowiedziało jej tylko echo. — Michael!

— Nie ma go — powiedział wystraszony James. — Coś musiało się stać, nie widzę go. Boże.

Kayleigh zmarszczyła brwi; nawet nie zdążyła wszystkiego przetrawić w głowie, kiedy poczuła jak ktoś przebiega tuż obok niej. Kątem oka widziała jak Alfie, jeszcze ciągle w białej koszulce i spodniach, rzuca się do jeziora i bez namysłu płynie przed siebie. Donna złapała dłoń Kayleigh, lamentując pod nosem. James jakby przywarł do ziemi; ale tylko na chwilę, bo później zrzucił buty i ruszył w ślad za Alfiem.

— To się nie dzieje, to się nie dzieje — płakała Donna.

— Michael! — wrzasnęła Nancy, wyrywając się do przodu.

Stanęła przed nimi, tak, że Kayleigh widziała jedynie jej włosy. Alfie zniknął w złotej poświacie.

Krzyczały jeszcze przez parę minut, ale odpowiadała im tylko cisza. Jezioro nic sobie nie robiło z ich przerażenia; unosiło się niezmącone, spokojne, jakby wcale dalej, tuż przy horyzoncie, nie rozgrywał się prawdziwie upiorny sen.

Kayleigh wróciła na koc, usiadła otępiona, z przyśpieszonym oddechem i mgłą przed oczami. Podwinęła nogi pod brodę, kapitulując i opadając w ramiona stresu. Nancy stała ciągle przy brzegu, wyprostowana, milcząca; nawet kiedy mijały godziny; kiedy zaszło słońce, włosy jej wypłowiały, trawa ściemniała, a jezioro zmętniało.

— Wracają! — Donna wyskoczyła na przód, przestępując z nogi na nogę. — Są cali!

Kayleigh wstała z taką energią, że prawie zaplątała się w poły materiału. Serce łomotało jej w piersi, a w oczach zakręciły się łzy. Wieczorny podmuch głaskał po karku, wywołując gęsią skórkę. Stanęła na palcach, wyciągając szyję. Patrzyła długo, cierpliwie, ignorując nagłe milczenie, które zapadło przy brzegu. Radość wsiąkła w powietrze. Odetchnięcia ulgi pourywały w połowie.

— Gdzie jest Alfie? — zapytała. — Nie widzę go, gdzie jest Alfie?!

Donna złapała ją za ramię, szepcząc coś do jej ucha. Głos miała drżący, rozemocjonowany.

— Nie ma go, Donna, widzisz go?! Nancy, gdzie on jest? — Po twarzy Kayleigh spłynęły łzy niedowierzania, bo przecież to niemożliwe, że Alfie nie wracał, skoro jeszcze przed chwilą tutaj był, trzymał dłoń na jej kolanie, mówił do niej te wszystkie czułe rzeczy. — Może jest z tyłu? Został na brzegu?!

Pierwszy przyszedł James. Twarz miał czerwoną, jakby spuchnięta, usta sine, oczy purpurowe. Kręcił głową, opowiadał załamanym głosem jak to szybko się stało, jak jezioro ich zgubiło, jak Alfie pomógł Michaelowi. Chaos wkradał się do nich wraz z mrokiem.

Warga Kayleigh zadrżała, a ona poczuła, że zaraz zwymiotuje. Nic nie rozumiała; patrzyła otępiała w dal, jakby miała tam zaraz ujrzeć Alfiego, jakby noc miała oddać to co skradł dzień. Ktoś złapał ją za ramię, ale ona wyszarpała się z uścisku. Wszyscy powariowali, bo to nie mogła być prawda, kłamali, a chłopak gdzieś tam na nią czekał, cały i zdrowy.

Przecież obiecał jej najpiękniejszy wieczór. 


Wiem, że wszystko na razie może wydawać się chaotyczne, ale uwierzcie mi na słowo, że niedługo dużo rzeczy się wyjaśni. Jestem też ciekawa czy macie już jakieś domysły odnośnie fabuły - koniecznie let me know! Całuski i wielkie dzięki za czytanie<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro