16. White rabbit

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kayleigh otworzyła oczy i zaraz je zmrużyła, bo biała jarzeniówka skrzyła się nieprzyjemnie mocnym światłem. Poduszka pod jej głową była miękka, idealnie uformowana i pachniała nieznanym proszkiem do prania. Za oknem nadal było ciemno, chociaż powoli można było rozpoznać szare kolory poranka. 

Rozejrzała się z bijącym sercem po szpitalnej sali, bo jeśli przeżyła, jeśli nadal tu była, to zakapturzona postać napewno po nią wróci. Nikt jej jednak nie towarzyszył; może oprócz paru laurek i skromnego bukietu z polnych kwiatów. Oparła się dłońmi o materac i zaraz syknęła z bólu. Przeniosła wzrok na swoją lewą dłoń, śpiącą jeszcze pod chropowatym bandażem, tak mocno zaciśniętym, że chyba odcinającym dopływ krwi do palców. Ostrożnie, przełykając ślinę ze stresu, zajrzała pod kołdrę. Nogi miała posiniaczone, uda porozcinane, a spod kolana wystawały fioletowe szwy, wokół których skóra zmieniła swój kolor na żółty. Drżącą dłonią podwinęła podkoszulek, patrząc z przerażeniem na stan swojej klatki piersiowej. Nie dość, że tam bolało ją najbardziej, to jeszcze na skórę po bokach wylały się wściekle czerwone plamy. Zdrową dłonią dotknęła brzucha i zaraz stęknęła. 

Zamknęła oczy, próbując znowu zasnąć. Tępy ból roznosił się jak echo po ciele, przeszywał jej głowę, kłuł w kolana, wykręcał kiszki. Chciała odejść tam skąd przyszła, przespać cierpienie i obudzić się dopiero wtedy, kiedy wszystko będzie z nią w porządku. Niestety, przez natłok niespokojnych myśli nie było to możliwe. 

Dlaczego ktoś chciał ją zabić? 

A może tylko ostrzec? 

Wypadek z takiej wysokości nie mógł być śmiertelny, stąd też nie sądziła, że postać chciała ją zamordować. Teraz jednak wiedziała, że tamtej nocy, kiedy wracała piechotą z domu Cartera, niczego sobie nie wymyśliła. Postanowiła więc, że gdy tylko słońce uplasuje się na niebie, ona zawoła pielęgniarkę i razem zadzwonią na policję by złożyć zeznania. Ktokolwiek ją prześladował, musiał zostać złapany i obezwładniony. Inaczej już nigdy nie zazna spokoju. 

Westchnęła cicho, ignorując ostry ból szczęki. Sięgnęła po telefon, który leżał na nocnej szafce i jednym ruchem odblokowała ekran. Upadek musiał być dla niego łaskawy, bo oprócz roztrzaskanego wyświetlacza, zdawał się działać jak należy. W powiadomieniach czekał na nią zestaw sprzecznych wiadomości od każdej osoby, która odgrywała mniejszą lub większą rolę w tym dramacie. 

Przygryzła wargę, zaczynając od Laury.

4.50 pm

Kayleigh?!?!?! Co się stało?!?! Boże

4.59 pm

Alfie mówił, że jedziecie do szpitala, muszę zadzwonić do twojego taty.

5.17 pm

Twój tata już do ciebie jedzie!

5.20 pm

Jadę jednak z nim, trzymaj się!

6.15 pm

Zaraz zwymiotuję ze stresu. 

6.20 pm

Carter do mnie pisze, wieść się już rozeszła. Powiem mu, żeby spadał.

Kayleigh spojrzała na datę. Od wypadku minęły dwa dni, Laura musiała tu być jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem. Wiadomości urywały się po osiemnastej. Przesunęła palcem, podirytowana czytając wypociny Cartera.

6.30 pm

Kayleigh, musimy porozmawiać jak tylko się obudzisz. Nie wiedziałem, że... że cokolwiek między nami zaszło postawi cię w takiej trudnej sytuacji. Nie przypuszczałem, że możesz chcieć to zrobić. Przepraszam, naprawdę przepraszam! Zachowałem się jak ostatni idiota, nigdy nie powinienem cię tak traktować. Zżera mnie poczucie winy, mam nadzieję, że wyjdziesz z tego bez uszczerbku. 

Kayleigh rozszerzyła oczy ze zdziwienia, bo jeśli Carter sugerował, że nie był to zamach na jej życie i zdrowie, a nieudana próba samobójcza to być może właśnie taka narracja objęła szkołę. Im dalej brnęła w wiadomości, tym mina jej bardziej rzedła. Kolejną osobą w kolejce był jej tata. 

5.00 pm

Kay, słońce, wszystko w porządku? Właśnie dostałem telefon od Laury i bardzo się martwię. Odpisz jak tylko będziesz mogła. 

5.13 pm

Laura dzwoniła raz jeszcze, zaraz do ciebie będziemy jechać! Nie wiedziałem, że jest ci źle, nie wiedziałem, że nadal borykasz się z problemami. Och, kochanie, nie mogę ciebie też stracić, nie w ten sposób. Rozwiążemy każdy kłopot, razem przejdziemy przez to jeszcze raz, tylko błagam, musisz ze mną rozmawiać.

Kayleigh otarła wierzchem dłoni perliste łzy, które zakręciły jej się w kącikach oczu. Tym razem rozbolało ją też serce. Jakie też myśli musiały ścigać się w głowie jej taty, kiedy Laura opowiedziała mu co zaszło! Właśnie w taki sposób stracił mamę, więc pomysł, że ona też targnęła się na własne życie musiała nim wstrząsnąć. Tak bardzo pragnęła go przytulić i przysiąc, że nigdy przenigdy by go nie zostawiła, a perspektywa jej rzekomego samobójstwa jest opowiadana ze złej strony i to zwykłe niedomówienie. Dlaczego każdy tak myślał? Czy nikomu nie rzucił się w oczy zakapturzony osobnik z przerażającą aurą? Co ze szkolnym monitoringiem? Dlaczego przed jej salą nie stoi ochrona, by upewnić się, że jest bezpieczna?

Michael napisał tylko raz.

7.45 pm

Kay, Kay, trzymaj się dziewczyno, trzymamy za ciebie kciuki i czekamy na twój powrót do zdrowia! Przesyłam miliony całusków!

Kolejna pozycja w skrzynce wzbudziła w niej tak palące emocje, że wzdrygnęła się z obrzydzenia.

9.37 pm

Nigdy nie chcieliśmy tego co zaszło. Wracaj do zdrowia, Kayleigh i trzymaj się!  Wiem, że nigdy nie było między nami najlepiej, ale chciałbym to zmienić. 

Hunter

Kayleigh jeszcze raz przejrzała wszystkie wiadomości, upewniając się, że niczego nie pominęła. Znikąd poczuła się dziwnie, bo kto wie jakie rzeczy i rozmowy miały miejsce podczas jej nieobecności. Milczenie Alfiego rodziło w jej głowie obawy, że może jest na nią wściekły, albo uważa ją za wariata. Oblizała wargi, przykładając telefon do serca. Obserwowała sufit, starając się pogrzebać palące uczucie wstydu gdzieś w zakamarkach myśli. Nawiedziło ją tak nieprzyjemne uczucie, tak mocne, że aż musiała przymknąć oczy.

Otworzyła je dopiero, gdy coś skrzypnęło przeciągle. Przerażone serce wdrapało jej się w głąb gardła i chyba próbowało uciec przez rozchylone usta, na których umarł krzyk. Jej pierwszy wniosek był świdrujący i fatalistyczny, bo oto była przekonana, że jej prześladowca po nią wrócił. Nad nią wyrósł cień, a ona praktycznie czuła jego chłód na swojej twarzy. 

— Kayleigh?

Słysząc głos Alfiego, coś w niej umarło, a później narodziło się na nowo. Zamrugała zdezorientowana, uspokajając oddech i rozszalałe serce. Nie wiedziała co powiedzieć ani od czego zacząć. Leżała oniemiała, bo nie potrafiła poukładać w głowie faktów, a zwłaszcza tego, że chłopak tutaj był.

— Musisz zadzwonić do swojego taty — powiedział cicho, przysuwając bliżej krzesło. — Nie było z nim najlepiej. Ucieszy się, że wstałaś.

Kayleigh przekręciła głowę obserwując jak poranne słonce przenika przez szpitalne okno i pieszczotliwie łaskocze policzki Alfiego. Oczy miał niewyspane, podkrążone, ubrany był w za dużą koszulę w żółtą kratę przez co wyglądał jak kłos zboża. W dłoni trzymał papierowy kubek z kawą i przyglądał jej się zmartwiony, ale też jakby zaciekawiony co ma mu do powiedzenia. 

— Co się tam stało?

— I tak mi nie uwierzysz — westchnęła. — Wszyscy już przyjęli jedną wersję. 

— Spróbuj mnie.

Kayleigh popatrzyła na niego przejęta, z drżącymi wargami i nerwowymi oczami.

— To była ta sama osoba co wtedy. Dokładnie ta sama postać, w tym samym ubraniu i z tymi samymi intencjami by przerazić mnie do szpiku kości. Złapała mnie w bibliotece i chociaż myślałam, że schowanie się w łazience będzie dobrym pomysłem to nie było. Chciałam uciec, ale nie potrafiłam, a później, och... to się działo tak szybko.

— Kayleigh...

— I co, mówiłam, że mi nie uwierzysz? 

—... świadkowie mówią, że nikogo z tobą nie było. Rzeczywiście, byłaś przez trochę w bibliotece, ale później z własnej woli poszłaś do łazienki i następne co wszyscy widzieli to jak skaczesz z okna. 

Kayleigh skrzywiła twarz, przez co znowu zaatakował ją ból. Musiała pamiętać, żeby ograniczać mimikę do minimum. 

— Jacy świadkowie? W szkole nikogo nie było. 

— Powiedz to woźnemu, który widział cię na korytarzu, tuż przed tym jak weszłaś do łazienki — oznajmił, a płuca Kayleigh przeszyło lodowate ostrze. Czy wariowała? Czy straciła głowę, tak samo jak piętnaście lat temu głowę straciła jej mama? — I nie drążyłbym tematu, gdyby nie jedna rzecz. 

Alfie się schylił i pogrzebał w plecaku, który musiał tu przytargać ze sobą. Dziewczyna oparła się na łokciach i próbowała zajrzeć mu przez dłonie, jednak zaraz rozbolały ją żebra, stąd też opadła bez sił na poduszki. 

— Czekaj, czekaj — powiedziała w powietrze. — Nie wierzysz w tę tragikomiczną wersje, gdzie rzucam się z okna przez Cartera? 

Dopiero gdy usłyszała to na głos, doszło do niej w jak absurdalnej pozycji się znalazła. Zapewne całe liceum ma ją za biedną, zranioną dziewczynę, która nie potrafiła załatać swojego złamanego serca. I być może kiedyś ten czas nadejdzie, kiedy odnajdzie się w tej przykrej sytuacji, wypłakując łzy za miłością jej życia, ale z pewnością nie dzisiaj i nie z Carterem. W końcu nikt nie przestudiował choroby zdruzgotanego serca w tak dogłębny sposób jak Kayleigh Jane i jej każde, kolejne wcielenie. 

— Nie wierzyłem w nią nawet przez sekundę. Cała podróż do Durham nie miała dla mnie najmniejszego sensu i tak, byłem w stanie przystanąć przy fakcie, że był to wypadek, spowodowany bardziej twoim oderwaniem od rzeczywistości niż emocjami, ale później znalazłem to. — Na te słowa wręczył jej kawałek papieru. Kayleigh zmrużyła oczy, starając się go rozczytać. — Poszedłem twoimi śladami, a to wpadło w moje posiadanie w bibliotece. 

Jej oddech utknął w gardle, a później przekoziołkował i wrócił do płuc, bo o mało się nie udławiła. Alfie znalazł artykuł z gazety, który stanowił niezbity dowód, że jej wersja zdarzeń jest jedyną wersją zdarzeń. Palcem wskazującym dotknęła czarno-białej twarzy chłopaka, który teraz siedział tuż obok niej. 

Tragedia w jeziorze Falls.

— Znalazłeś film? — zapytała cicho, odkładając gazetę na kołdrę. — Albo raczej jego szczątki? 

Alfie zmarszczył czoło, niezdatny do odpowiedzi. Nie gniewał się, ale intrygował go spokój z jakim podeszła do całego odkrycia. Nie był głupi i pewnie też wiedział, że cała wyprawa do Durham nie była przypadkiem i właśnie ten fragment artykułu stanowił jej jasny cel. 

— Jaki film, Kayleigh? — zapytał. — Co to ma wszystko znaczyć? Dlaczego... Dlaczego jestem w gazecie sprzed prawie sześćdziesięciu lat? 

Dłonią jeszcze raz wskazał fotografię. 

— Pojechałam do Durham po odpowiedzi — wyznała, łamiąc się i stawiając na prawdę. Przynajmniej częściową, bo pewne rzeczy planowała jeszcze zostawić dla siebie. — Miałam wrażenie, że już się kiedyś spotkaliśmy. Déjà vu. Pamiętasz? Ty też kiedyś to powiedziałeś. Wtedy przypadkowo odkryłam, że... że nie jesteśmy w błędzie. Wpadłam na nasze ślady, a później odkryłam tę całą historię z jeziorem Falls i liceum w Durham. 

— Co masz na myśli mówiąc "przypadkowo"? Nas? Jako nas-nas? Może to tylko jakaś rodzina, co?

— Pewnie. Być może jest to zadziwiający przypadek gdzie twój daleki wujek miał na imię Alfie, na nazwisko Monroe i wyglądał kropka w kropkę jak twoje lustrzane odbicie.

— Ale jak to jest możliwe? 

— Nie wiem — odparła. — Teraz jak o tym myślę, co ja widziałam, a co widzieli inni... Mam wrażenie, że świat składa się z tych wszystkich alternatywnych rzeczywistości i czasem... czasem muszą się one na siebie nakładać, tak jak stało się to dwa dni temu. I w każdej z tej rzeczywistości żyjemy my, ale proszę nie każ mi tego wyjaśniać, bo przepali mi neurony w głowie. Sama się jeszcze do wszystkiego przyzwyczajam.

Alfie odchylił się na krześle i w ciszy popił kawę. Twarz mu stężała, oczy zaszły gęstą mgłą. Spoglądał na ścianę, a wzrok miał tak samo groźny jak wtedy, na podjeździe, kiedy uderzył Cartera. 

— To brzmi... jak anomalia. Jak fantasy. 

— Dlatego nic nie mogłam powiedzieć! Przecież to szaleństwo. 

— A co z twoim wypadkiem? — Popatrzył na nią, a ona poczuła mrowienie w nogach. Alfie'mu daleko było do zwyczajnej słodkości. — Kim może być ta osoba? I jakim cudem nikt jej nie zauważył?

Kayleigh zacisnęła usta, myśląc. Chciała sprecyzować swoje myśli i domysły w taki sposób, by chociaż w najmniejszym stopniu zachowały sens. Zadanie nadzwyczajnie trudne, zważając, że konwersacja dotyczyła alternatywnych uniwersów, gdzie echa ich pierwszych wcieleń miały tendencje do wchodzenia sobie w drogę od sześciu wieków. 

— To zabrzmi niedorzecznie, ale pamiętasz jak wspominałam, że te rzeczywistości czasem na siebie nachodzą? — zapytała, miętosząc kołdrę w zdrowej dłoni. Ta rozmowa była tak ekscentryczna, a zarazem tak ekscytująca i przełomowa! — Wydaje mi się, że jak przekroczyłam próg, znalazłam się nie w tej szkole, ale tamtej. Wszystko w bibliotece zdawało się takie staroświeckie i nie mogę uwierzyć, że dopiero teraz to dostrzegłam. Już sam odtwarzacz filmów powinien mi zapalić czerwoną lampkę w głowie, ale byłam tak zafascynowana, że nawet niczego nie kwestionowałam. To właśnie tam znalazłam ten artykuł. Musiałam go ze sobą przytargać i niebiosom niech będą wdzięki, że wpadły właśnie do twoich rąk. Czuję, że w końcu mogę odetchnąć, że w końcu... ten przeraźliwy ciężar spadł mi z barków. Stresuje się też niemożliwe faktem, że o tym rozmawiamy i cały czas się boję, że machniesz ręką i mianujesz mnie świrem, ale każda sekunda uświadamia mnie, że tego nie zrobisz, bo mimo wszystko nadal tutaj jesteś i mnie słuchasz. 

Alfie westchnął, odkładając kubek na stolik. W oczach mu coś błysnęło, coś ciepłego i żywego. Poruszył się niespokojne na krześle, zatapiając się w niewygodnych myślach. Nie przeżywał jednak, ani nie zapowietrzał się ze zdziwienia. Patrzył na swoją fotografię, trochę jakby smutny, trochę zły. 

— Gniewasz się na mnie? 

Chłopak uniósł wzrok i pokręcił głową. 

— Po prostu nie wiem jak na to wszystko zareagować — odpowiedział cicho. — I nie mogę odepchnąć wrażenia, że wiesz coś więcej, Kayleigh, że nie mówisz mi całej prawdy. 

— Och, twoje wrażenie jest błędne — skłamała, chowając za tymi słowami stulecia nieszczęsnej miłości i fatum, które nad nią wisiało. — Wiem tyle ile ci powiedziałam. 

Zawahała się na sekundę, bo być może mogła powiedzieć więcej. Chociażby zauważyć z pogodą ducha, że jego przyjaźń z Michaelem jest starsza niż sobie wyobraża i że Donna nie spotkała go po raz pierwszy w liceum w Savannah. Nie chciała mu jednak mieszać w głowie. 

— To jest niesamowite. Przerażające, ale niesamowite.

Kayleigh przytaknęła. Znowu spróbowała się podnieść, ale znów nie starczyło jej sił. Alfie chyba zauważył jej marne starania, bo złapał ją za rękę i ścisnął delikatnie. Po jej ramieniu przeszła fala przyjemnego gorąca, która najwidoczniej rozbudziła zaspane motyle w brzuchu, bo te nagle poderwały się do lotu. 

— Oszczędzaj siły — szepnął, a ona poczuła jak palcami muska wnętrze jej dłoni. — Masz mocno poobijane żebra, dopiero co przeszłaś operację. Napisz tylko do twojego taty, a z resztą sobie poradzimy. 

Dziewczyna uśmiechnęła się miękko, na tę chwilę odzyskując spokój ducha. 

— Zostaniesz ze mną? — zapytała nieśmiało, może trochę naiwnie. 

— Oczywiście, słodka Kayleigh. Oczywiście. 


dziękuję za wszystkie miłe słowa! <333 jak widzicie literówki czy błędy to przepraszam, ale ostatnio wzrok mi siada 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro