20. The fade out line

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kayleigh sama nie wiedziała dlaczego ze wszystkich miejsc w Savannah skończyła właśnie tutaj. W barze, gdzie jeszcze parę miesięcy temu bawiła się razem z Laurą, Alfiem i Michaelem. Teraz, spoglądając zamyślona na puste miejsce po maszynie grającej, zastanawiała się czy ten wieczór zdarzył się naprawdę czy go sobie tylko wyobraziła. 

Podparła policzek na dłoni, łokciem o mało nie ześlizgując się z blatu. Otrząsnęło ją to jednak, bo wyprostowała się, głowę odwracając w stronę szyby. Na parking skradał się zmierzch, przepędzając resztki wieczornego słońca. W obszernej kałuży, tuż przed wejściem do budynku, odbijały się jaskrawe światła neonu, asfalt lśnił jak skóra węża, a po chodniku poniewierała się połówka czyjejś tablicy rejestracyjnej. 

Kayleigh popiła milkshake'a, dochodząc do wniosku, że może gdyby okoliczności były inne to potrafiłaby docenić apatyczną scenerię Savannah. W tym momencie myśli gryzły ją w sposób tak niewygodny i uporczywy w jaki wełniany sweter gryzie skórę. Żałowała, że znowu nie postawiła na swoim, że za szybko przebaczyła Carterowi i że bezpowrotnie straciła szacunek Alfiego. Irytujący zwyczaj trzymania się staroci wygrał, a przecież już myślała, że będzie inaczej. 

Potrzebowała jednak szansy na wyjaśnienia. Na balu była zdezorientowana, wcięta i obrażona. Nie potrafiła się obronić, chciała wszystkich zadowolić i przypadkiem nie sprawić nikomu przykrości. Gdy jednak zrozumiała, że tak się nie da było już za późno, a Alfie z Laurą poszli do domu. 

Zagryzając smutki kandyzowaną wiśnią, zadecydowała, że wszystko naprawi. Skupi się na tym co ją interesuje i przestanie uszczęśliwiać ludzi swoim kosztem. Da znać Carterowi, że między nimi nie ma na nic szans i dobitnie podkreśli, że ich relacja jest czystko koleżeńska. Skonfrontuje Laurę i dowie się w końcu, o co jej naprawdę chodzi. 

Zanim zdążyła uformować plany względem Alfiego, wciągnęła zamaszyście powietrze, bo na parking wjechał czerwony chevrolet i zatrzymał się przed oknem. Poczuła jak reflektory oblewają ją sztuczną żółcią, dlatego taktycznie zanurkowała pod stół, dla pewności przykrywając głowę laminowanym menu. Zdawało jej się, że całe pomieszczenie trzęsie się wraz z silnikiem auta Alfiego. Kiedy ten jednak umilkł, a chłopak wszedł do środka, zrobiło się niebezpiecznie cicho. 

Towarzyszyła mu Donna; kroczyła tuż za nim, trzymając w dłoni skórzaną torebkę. Na głowie miała czarny kaszkiet, spod którego wylewały się miriady złocistych kosmyków. Płaszcz sięgał jej kolan, obcasy kozaków stukały o lakierowaną podłogę, a czerwone usta rozciągały w rozradowanym uśmiechu. 

Alfie przeszedł prosto do kasy, na palcu wywijając kluczykami do samochodu. Zadarł głowę żeby przeczytać menu, a Kayleigh uznała, że jest to wspaniały moment by usunąć się z powierzchni baru. Było jej dziwnie głupio; uczucie potęgowane dodatkowo przez obecność Donny, która brzmiała i zachowywała się dokładnie tak jak jej kopia z przeszłości. 

Dopiła milkshake'a, zasunęła torbę i gdy już praktycznie wydostała się zza stołu, Donna odwróciła się zamaszyście. Kayleigh widziała jak rozszerzają jej się oczy, jak lewą dłonią łapie Alfiego za rękę i ciągnie delikatnie. 

— Mój Boże, przecież to Kayleigh! — zawołała z zachwytem, odsuwając się od chłopaka i podchodząc bliżej. — Co za przypadek. 

— Donna?! Wow, rzeczywiście! 

Uścisnęły się na przywitanie; gdy tak stała wbijając brodę w jej ramię, posłała Alfiemu niepewne spojrzenie. On natomiast oparł się łokciem o blat, wyglądając jeszcze bardziej nieprzystępnie niż w wieczór, kiedy go poznała. Patrzył na nią z dystansem, jakby nieufnie. 

— Co tutaj robicie? — zapytała, stawiając krok w tył i mimowolnie siląc się na pogodny uśmiech. 

— Kupowaliśmy alkohol, a Alfiemu po drodze zachciało się burgera. 

Kayleigh pokiwała podekscytowana głową, chociaż najchętniej wystrzeliłaby się w kosmos by uniknąć żaru niezręczności. Jak to się działo, że nie miała nawet chwili dla siebie; ledwo zdążyła wyjść z nowym planem na życie to złośliwy los podsunął jej pod nos Alfiego i całość diabli wzięli. 

— Właściwie... Robisz coś później, wieczorem? — Donna zamrugała niewinnie, a Kayleigh mogła przysiąc, że Alfie posłał jej przeszywający wzrok. — Organizuję przedświąteczną imprezkę, byłoby cudownie jakbyś dała radę wpaść.

Alfie dalej milczał, a Kayleigh nieświadomie czekała na jego pozwolenie. Chociaż z jego strony nigdy nic nie nadeszło to Donna złapała ją za rękę i ścisnęła zachęcająco. 

— Będzie też Michael... i chyba Laura, ale nie jestem pewna — mruknęła, po czym popatrzyła przez ramię na Alfiego, pytając ze zmrużonymi oczami. — Będzie Laura?

Chłopak leniwie skinął głową, a Donna klasnęła w dłonie. Zanim jednak uwagą w pełni wróciła do Kayleigh, Alfie uniósł brwi w zdziwieniu i zagadnął z obcym dla siebie przekąsem:

— Czemu pytasz mnie, skoro stoisz przed jej przyjaciółką?

Dziewczyna odpowiedziała mu pasywnym westchnięciem, dając jednocześnie znak, że Kayleigh powinna nie zwracać na niego uwagi. 

— To co? — Wydęła wargi.

W tym momencie w samej Savannah istniało tysiące innych miejsc, które nie były przedświąteczną imprezą Donny i gdzie Kayleigh aktualnie wolałaby pójść. Wyrażenie zgody mogło skutkować wybuchem jej głowy od emocji i potencjalnym zawałem serca, bo im dłużej patrzyła na Alfiego tym bardziej żałowała, że coś między nimi uległo destrukcji. Musiała jednak wyjść spoza strefu komfortu, bo świat śmigał jej przed nosem, a ona nie robiła nic by włączyć się do ruchu. Dlatego też postanowiła zaryzykować.

— Z chęcią. Dziękuję za zaproszenie — odparła. — O której? 

— Ludzie zaczną zbierać się pewnie koło dziesiątej, ale jak chcesz możesz wpaść wcześniej. 

— To super, akurat zdążę się trochę ogarnąć i przebrać. 

Ramiona Donny podskoczyły, kiedy odwróciła zamaszyście głowę i kciukiem wskazała na swojego mrukliwego towarzysza.

— Pozwól nam cię odwieźć, będzie o wiele szybciej — zaproponowała.

— Jesteście pewni?

Kayleigh zerknęła na chłopaka pytająco, bo nie zamierzała w żadnym stopniu się narzucać. Ten skinął głową i zakręcił jeszcze raz kluczykami na palcu.

— Jasne, nie ma problemu. 

Przez całą podróż powrotną Donna próbowała podtrzymać rozmowę, bo cisza w aucie była niewygodna i brzęczała w uszach. Alfie patrzył na drogę, obie dłonie miał zaciśnięte na kierownicy i zdawał się zupełnie nieobecny. 

— Może zaprosisz swojego chłopaka, co? — zaproponowała rozszczebiotana, kompletnie nieświadoma bomby, którą zrzuciła. — Jak mu było na imię... Carter, prawda?

Kayleigh oblizała usta, bo nagle bardzo jej wyschły.

— Carter nie jest już moim chłopakiem — odpowiedziała w końcu, palcem wydłubując nitki z jeansów. — Możemy go wyrzucić z obrazka.

— Kurde, teraz mi głupio. 

— Skąd mogłaś wiedzieć? — Kayleigh uśmiechnęła się.

— Właśnie, skąd mogła wiedzieć. — Nagle odezwał się Alfie. 

— Masz coś konkretnego na myśli, Alfie? 

Temperatura spadła, a Donna z przygryzioną wargą obserwowała kierowce. Muzyka przycichła, na zewnątrz ściemniało, a jedynym co Kayleigh aktualnie widziała było ciężkie spojrzenie zmęczonych oczu odbijające się we wstecznym lusterku. Nikt nie spodziewał się kąśliwej odpowiedzi Kayleigh, nawet sama Kayleigh, dlatego wbiła ona puste spojrzenie w tył fotela i czekała na reakcje chłopaka. 

— Nic konkretnego — stwierdził jednak i wrócił do milczenia. 

Donna zmrużyła oczy, bo właśnie wyleciała jej pałeczka wodzireja konwersacji i niezbyt wiedziała jak ją teraz odzyskać. Atmosfera stała się napięta, a Kayleigh żałowała, że dała się namówić na jakąkolwiek podróż. 

— Mówiąc o związkach... myślicie, że Laura kręci coś z Michaelem? — zapytała w końcu. 

Kayleigh wciągnęła powietrze, bo jak na złość Donna wybierała dziwnie drażliwe tematy. Jeśli miałaby być w tym momencie szczera i powiedzieć co tak naprawdę od dawna leży jej na sercu w pytaniu nie pojawiłoby się imię Michaela. 

Dziewczyna wybrała bezpieczniejszą opcję i wzruszyła ramionami, bącząc pod nosem, że w sumie to sama nie wie. Jednak psy zazdrości już zdążyły wstać z wieczornej drzemki i oszczekać jej wszystkie myśli. 

— Właściwie to mam inne wrażenie... — kontynuowała Donna, zdając się niezauważyć, że tylny pasażer pobladł. — Tylko wiecie, tak między nami. Pewnie Kayleigh przyzna mi rację, bo lepiej ją zna, ale na mój nos to Laura totalnie wpadła w sidła naszego Alfiego. 

Kayleigh wyjrzała za okno by sprawdzić jak daleko znajdują się od jej domu. Miała nadzieję, że rozmowa zaraz się skończy, umrze śmiercią tragiczną i to najlepiej z rąk Alfiego. Niestety chłopak miał inne plany, bo zmarszczył brwi i zdziwionym głosem zapytał:

— Dlaczego zaraz w sidła?

Donna wywróciła oczami.

— To taka metafora. 

— Metafora czego?

— Jejku, Alfie! — Dziewczyna klepnęła go przyjacielsko w ramię i posłała rozbawiony uśmiech w stronę Kayleigh. — Nie obrażaj się i nie łap mnie za słówka. 

— Nie obrażam się — odparł obojętnie. — Nie rozstawiam również na nikogo sideł. 

Kayleigh milczała, bo w głowie słyszała tylko szczekanie. Donna wypowiedziała to na głos, nieświadomie wypuszczając jej kompleksy na świat. Już nie istniały tylko w jej głowie; teraz wisiały w powietrzu, słyszalne i żywe. 

— W takim razie padła ofiarą twojego niespotykanego uroku osobistego — poprawiła się. 

Samochód stanął na światłach, a Alfie poprawił lusterko. 

— Tak uważasz? — Zaśmiał się cicho, a później odwrócił się przez ramię do Kayleigh. — Ty też tak myślisz? 

Trudno było powiedzieć czy to pytanie było poważne. Zza głowy Alfiego padało czerwone światło, oblewając twarz Kayleigh krwawą poświatą. W brzuchu jej ścisnęło, a klatkę piersiową objęło tępe uczucie. Nie umiała się wysłowić, bo nikt nie wiedział jak blisko jej podwórka się znaleźli. Sekundy przebrały się w minuty, a niefortunna cisza lewitowała między ich ciałami. 

Może gdyby nie obecność Donny, Kayleigh powiedziałaby tak. Dodałaby też, że to właśnie przez tę myśl wszystko się rozsypało. Trzymała przy sobie Cartera, bo nikt inny by jej nie chciał, a ona bała się samotności. Laura grała swoje karty bezbłędnie i kwestią czasu byłoby wygranie przez nią całej rundy. Alfie trafiał do zwycięzcy. 

Mrugała jednak bezradnie, a gdy już myślała, że na własnych nogach wspięła się na wyżyny żenady, jej ciało zaprotestowało, a żołądek upomniał się o swoje. Kayleigh jednym ruchem otworzyła drzwi i zwymiotowała swój wcześniejszy milkshake na asfalt. 

Nie wiedziała w jaki sposób uniwersum pisało swoje historie; dlaczego Kayleigh z Lancashire wsłuchiwała się wraz z Alfiem w szum leśnego strumyka, dlaczego Kayleigh z Maryland przemykała wraz z nim za rękę poprzez kosmyki letnich dni, dlaczego Kayleigh z Durham doświadczała prawdziwego wyznania miłości, a ona Kayleigh z Savannah wymiotowała właśnie na krajową drogę numer szesnaście po tym jak zapytał ją czy uważa, że jej przyjaciółka go lubi. 

Może dwudziesty pierwszy wiek nie był najłaskawszy dla romansu.

Światło zmieniło się najpierw na pomarańczowe, a później na zielone. Kayleigh zamknęła drzwi, usiadła prosto i balansując na krawędzi lekkiego szoku, uniosła załzawione oczy i stwierdziła:

— Cholera, jakie to było upokarzające. 

Donna rozszerzyła oczy i zakryła buzię, upewniając się czy wszystko z nią w porządku. Alfie ciągle na nią patrzył i trudno było powiedzieć czy bardziej go zaskoczyło nagłe wymiotowanie czy fakt, że Kayleigh Jane po raz pierwszy użyła przekleństwa. Spoglądali na siebie całkiem długo, na tyle, że kierowcy stojący za nimi atakowali ich agresywną symfonią klaksonów. 

Wdech.

Wydech.

W końcu Alfie nie wytrzymał i wybuchł niepohamowanym śmiechem.

Kayleigh zrobiła to samo, bo sytuacja była na tyle abstrakcyjna i absurdalna, że nie dało się jej skomentować w inny sposób. Śmiała się i chyba płakała w tym samym czasie, kładąc dłoń na czole i kręcąc z niedowierzaniem głową. 

— Nie potrafię się na ciebie gniewać, Kayleigh — powiedział w końcu, przyciskając pedał gazu i sunąc przez skrzyżowanie. — Jesteś ewenementem, bo jeszcze nie spotkałem nikogo tak zaplątanego we własne życie jak ty. 

— Żeby tylko jedno — dodała cicho, a ich bijące spojrzenia skrzyżowały się.

Alfie się uśmiechnął tajemniczo, a Kayleigh poczuła jak wracają jej siły witalne. 

— Czy coś przegapiłam? Dlaczego miałbyś gniewać się na Kayleigh? — Donna rozłożyła ręce. — Kayleigh jest najbardziej uroczą i słodką dziewczyną na tej planecie, nie mogę sobie wyobrazić takiej sytuacji, jeśli mam być szczera. 

— Widzisz, na twoje szczęście Cartera już nie ma, więc śmiało możesz uderzać — zażartował.

— Gdybym nie była w stu procentach hetero to pewnie bym to zrobiła — stwierdziła, a później zmieniła temat na coś bardziej banalnego.

Kayleigh rozłożyła się wygodniej na fotelu, w spokoju przyglądając się mijanym budynkom. Przez całą drogę posyłała długie spojrzenia Alfiemu, który odpowiadał jej tym samym, w sposób urzekający i gładki. 

Gdy później wychodziła z auta, Donna pomachała jej energicznie na pożegnanie, a Alfie skinął uprzejmie i oznajmił:

— Widzimy się później.


Ten rozdział ma drugą część, którą wstawię jutro! Wyszło mi  grubo ponad 4K słów więc nie chciałam zrzucać na was takiego giganta. Także witam po przerwie i do zobaczenia niedługo <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro