5. Eyes without a Face

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na asfalcie parkingu słońce składało swoje ostatnie pocałunki, a kanciasty zarys nieczynnego budynku 7eleven znikał wraz z każdym oddechem wieczoru. Okolica była niemalże pusta; tylko na skraju placu stał czerwony Dodge Omni. Każde z czterech drzwi było otwarte, a samochód wyglądał prawie jak ptak gotujący się do odlotu. Prostokątne reflektory wypluwały żółte światło wprost na wyprostowaną postać Huntera Williamsa. Za nim ciągnął się cień, prawie jak dziwna poczwara, z długimi rękami i długimi nogami. 

Na masce auta siedziała Laura. Spódniczka podwinęła jej się ponad kolano, eksponując gładkie udo. Włosy miała rozpuszczone; oplatały jej twarz, opadały niepokornie na ramiona, frywolnie bawiąc się z wiatrem. Spoglądała gdzieś w bok, a wzrok miała raczej z gatunku tych zamyślonych. 

Kayleigh była tuż obok. Nogi podwinęła pod brodę, wciskając twarz pomiędzy kolana z taką siłą, że jeans nieprzyjemnie drapał jej policzki. Myśli kołatały jej w głowie, a gdzieś głębiej czaiło się uczucie, że kompletnie zbzikowała. Tak to sobie tłumaczyła. Jeśli jednak ostatnie dni i noce były szaleństwem, psychiczną fazą, to dlaczego czuła się lepiej niż zazwyczaj? Wyobrażenie, że choć ziarenko z jej wspomnień jest prawdą nadawało światu zupełnie innych barw niż te którymi przez lata malowano go w szkołach, albo w książkach naukowych. Po raz pierwszy przydarzyło jej się coś dziwnego, a zarazem tak wspaniałego - szalonego, ale ekscytującego. Znikąd, z nocy na dzień, w końcu poczuła się główną bohaterką własnego życia. Nie musiała być ciągle nudną Kayleigh Jane, skrywającą się w cieniu swoich boskich przyjaciół, nie musiała czuć się wyjątkowa tylko wtedy, kiedy Carter trzymał ją za rękę. Uniwersum podarowało jej coś nie z tej ziemi, malutki sekret, który na dobre zagnieździł się gdzieś w jej wnętrzu i stamtąd emanował ciepłem. Poczuciem, że nawet ona może być niezwykła. 

Z darem przychodziła też odpowiedzialność. Nawet tak piękne rzeczy nie przydarzają się za darmo, a Kayleigh przeczuwała, że niedługo przyjdzie jej zapłacić cenę. Nic nie dzieje się bez przyczyny; człowiek nie może od tak posiąść tak elitarnej wiedzy i po prostu dalej żyć. Gdzieś wśród wspomnień, tych subtelnych dotyków, zapachów, niewinnych spojrzeń - skrywa się haczyk.  Być może w każdym słowie, które umyka z ust Alfiego, albo w którymś z jego drobnych gestów czai się podpowiedź. Dlaczego ona, dlaczego teraz i dlaczego w żadnym z poprzednich wcieleń nie zaznała z nim  szczęścia. Czemu ktoś na tyle ważny, by pamiętać jego twarz przez wieki, rozpływa się we mgle w każdym wcieleniu, pozostawiając po sobie pustkę i ból tak silny, że nadal wyczuwalny. 

Popatrzyła przez ramię, spoglądając zmieszana na Cartera. Majstrował coś przy radiu, próbując naprawić tani przełącznik bluetooth, który kupił trzy tygodnie temu na Amazonie. Co zaoszczędził w pieniądzach, nadrabiał w czasie, bo szybko okazało się, że urządzenie nie jest zbyt sprawne i trzeba naprawdę się natrudzić by zmusić je do współpracy. Stąd też głownie towarzyszyła im cisza, tylko czasem przerywana komputerowym głosem, zaklętym w głośniku. 

— Daj sobie spokój, Carter. — Kayleigh uśmiechnęła się do niego przez przednią szybę. Chłopak uniósł wzrok, ale nic nie odpowiedział. Na jego twarzy zakwitły pierwsze oznaki nadmiernego podirytowania. — Nie musimy niczego słuchać. 

— To co, będziemy siedzieć w ciszy? — zakpił.

— Zawsze możemy porozmawiać.

Laura jako jedyna zachichotała z żartu. Szturchnęła ją figlarnie łokciem, a piwo w butelce zasyczało miękko. Hunter podszedł bliżej; jego niekształtny cień zadrżał, a potem zniknął całkowicie. Oparł oba ramiona na masce, gapiąc się na Cartera. 

— O czym chcielibyście porozmawiać, co? — zapytał, niby trochę złośliwie, ale kątem oka popatrzył z nadzieją na Laurę. 

Dziewczyna zacisnęła wargi, udając zamyśloną. 

— Zaskocz nas, Hunter. 

Zanim jednak Hunter zdołał wyrzucić z siebie jakąkolwiek opowieść, parking przecięło buczenie silnika samochodu, a igiełki choinek prześwietliły jasne snopy światła. Każdemu serce podeszło do gardła, bo w końcu mogła to być policja, a przecież oni nie mogą ani pić, ani jeździć starym Dodge'm, któremu brakuje paru ważnych podpisów w papierach. Carter uniósł bladą twarz zza deski rozdzielczej, a ręka zawisła mu w powietrzu. Hunter w jednej chwili obrócił się plecami do maski, schował za sobą butelkę piwa i czujnie obserwował nadjeżdżający pojazd. 

Burczący odgłos stawał się coraz bliższy, a światła wyraźniejsze. W końcu przed nimi pojawił się lśniący Ford Mustang, z którego wydobywała się elektroniczna piosenka jakiegoś znanego zespołu. Hunter spiął się z nerwów, bo chociaż nie była to policja to zachowanie kierowcy samochodu było nader podejrzane. Kayleigh przysłoniła oczy dłonią, chroniąc się przed światłami reflektorów. Poczuła jak po nogach wspina jej się strach, jak łapie ją za kolana, ociera się o uda, dotyka brzucha. Nie chciała żadnych problemów, a na tę chwilę wyglądało, że znaleźli się w samym centrum jednego. 

— Kto to? — zapytał Carter, ze zmrużonymi oczami próbując wypatrzeć kierowcę. 

Hunter wzruszył ramionami. 

Ford przystanął, muzyka przycichła, a światła zgasły. Zaniepokojona Kayleigh popatrzyła na Laurę, która zupełnie nieprzejęta nieciekawą sytuacją, poruszała spokojnie stopą, pozwalając klapkowi zsunąć się aż do samiutkich palców. 

W końcu drzwi pasażera zagrzechotały i stanęły otworem. Kayleigh zauważyła najpierw parę białych nike, trochę przetartych z przodu. Potem podwiniętą nogawkę ciemnych spodni, łydkę, a w końcu i czubek głowy. 

Alfie Monroe stanął na asfalcie, poprawił swoją kurtkę i zmierzył ich grupę z lekka rozbawionym spojrzeniem. Rzeczywiście, musieli wyglądać dosyć niefortunnie; zwłaszcza Kayleigh, której niepokój zastygł na twarzy i jakoś do tej pory nie chciał odejść. Przycisnęła się bliżej Laury, jakby miało jej to pomóc w byciu mniej widoczną. 

Kierowca otworzył swoje drzwi i spoglądał na nich zaintrygowany. Wyciągnął nogi, wyjął z kieszeni fajkę i bez słowa włożył ją do ust. Cisza była tak dominująca, że pstryk jego zapalniczki aż zagrzmiał echem. 

— Wyglądacie jakbyście conajmniej zobaczyli ducha — zaczął Alfie, przelotnie omiatając wzrokiem Kayleigh by zatrzymać się na Laurze. — To tylko my. 

Laura zsunęła się po masce, jakby była to zjeżdżalnia, dłonią przygładziła spódniczkę i podeszła do Alfiego. Objęła go ramieniem, mruknęła pod nosem coś niezrozumiałego dla reszty grupy - na tyle zabawnego, że Alfie zachichotał - a potem odwróciła się do reszty i obwieściła, że od teraz będą spędzać wieczór wszyscy razem. 

Hunter wyglądał jakby właśnie uderzył go piorun zazdrości, bo jednym chluśnięciem wypił calutkie piwo, otarł nadgarstkiem buzię i gwałtownie odstawił butelkę na ziemię. Carter również nie wyglądał na przesadnie pocieszonego; podejrzanie wyglądał zza przedniej szyby, jakby próbując zrozumieć jaki też przypadek losu przywiał tutaj Alfiego i co też ma on wspólnego z rozszczebiotaną Laurą. 

— Napisałam chłopakom, że jesteśmy pod 7eleven. Mam nadzieje, że się nie złościcie — wyjaśniła, zarzucając włosami. Po jej wcześniejszym zadumaniu nie pozostał ani ślad; uśmiechała się teraz słodko, a oczy błyszczały jej tak jasno jak gwiazdy na zimowym niebie. — Lepiej się wszyscy poznamy, co? 

— Chłopaki muszą się trochę najpierw rozchmurzyć — rzucił Alfie, zawieszając ramię na Laurze. 

Liche światełko pobliskiej latarenki odbijało się od jego pierścieni, a Kayleigh wbiła zraniony wzrok w jego dłoń. Coś stanęło jej w gardle, a towarzyszyło mu uczucie głupoty, bo w końcu jak trywialna była ta cała sytuacja i uczucie, rozlewające gorąc po jej sercu. Musiała to w końcu przyznać i jeśli nie na głos to przynajmniej cicho, w sobie; utknęła w bladoniebieskim śnie, żywiąc niezbadane uczucia do wyobrażenia perfekcyjnego chłopaka, który istniał tylko w jej głowie. 

 — Nie wiem dlaczego, ale strasznie działasz mi na nerwy, gościu. 

Kayleigh przerwała swoje żale, kiedy zauważyła, że Hunter postawił krok do przodu i stanął dokładnie pomiędzy dwoma autami. Był wyższy niż Alfie i zdawałoby się, że o wiele bardziej nieobliczalny. 

 — Hunter, daj spokój.  — Laura wyślizgnęła się spod ramienia Alfiego.  — Naprawdę pomyślałam, że możemy sobie razem posiedzieć. Nie musisz się od razu unosić. 

 — Dlaczego nic nam nie powiedziałaś?  — wcięła się nagle Kayleigh, nie wiedząc kto był bardziej zaskoczony jej odważnym tonem. Ona, czy reszta grupy. 

Prawdą było, że przepełniała ją złość. Czuła się banalna i zgorzkniała. Nie spodziewała się spotkać Alfiego dzisiejszego wieczoru, zupełnie się na to nie przygotowała i kto wie - może byłaby w stanie rozegrać wszystko inaczej, gdyby tylko wiedziała, że dane im będzie znowu porozmawiać. 

 — Dramatyzujecie.  — Laura wywróciła oczami.  — Nie wiedziałam, że będą z tego aż takie problemy. 

Przez sekundę, Alfie popatrzył na Kayleigh, uśmiechając się łagodnie. Był to jednak uśmiech zupełnie nieświadomy, a przez to bolesny. Czemu los zsyła na nią tak wspaniałe wspomnienia i obrazy tylko po to, by nie mogłaby ich dzielić z wzajemnością? 

 — Normalnie nie byłoby żadnych problemów, ale ten tutaj...  — Hunter ręką wskazał na Alfiego, który z kolei aktualnie wymieniał rozbawione spojrzenia z kierowcą Forda.  — ... coś mi się w nim nie podoba. Źle mu z oczu patrzy. 

Alfie zaśmiał się, a śmiech miał miękki, perlisty. 

 — Czyli nie możemy z wami spędzić czasu, bo źle mi z oczu patrzy? No Hunter, nie wariuj.  — Chłopak przechylił głowę na bok, a potem dojrzał Cartera. Zamachał mu na powitanie, a tamten kulturalnie odpowiedział.  — No widzisz, Carter, mój kumpel nie ma żadnego problemu. Co nie?

Wszyscy nagle popatrzyli na Cartera, który pod naciskiem aż takiej presji i nagłej popularności, wzruszył obojętnie ramionami. 

— Nie no, bez jaj. Jedźcie gdzie indziej. — Hunter nie dawał za wygraną. Widząc jednak, że nie ma wielu zwolenników, naburmuszył się i machnął dłonią. — Albo róbcie co chcecie, ja stąd spadam. 

Na te słowa odwrócił się, wsiadł do samochodu i głośno zamknął drzwi. Kayleigh zeskoczyła z maski, nie za bardzo wiedząc co robić. Miała nadzieję, że Carter da radę go jakoś udobruchać. Szkoda było tracić tak ładny wieczór na niepotrzebne kłótnie, zwłaszcza takie, które wywodzą się z przesiąkniętego zazdrością ego Huntera. 

— Hunter! — Laura szybko podeszła do okna, kładąc obie dłonie na szybie. Chłopak zupełnie ją zignorował, mamrocząc coś półgębkiem do przyjaciela. — Nie denerwuj się, serio. Nie ma o co.

Carter wyprostował się w fotelu i zamknął drzwi. We wnętrzu Dodge'a rozpętała się dyskusja, podczas której twarz Huntera robiła się coraz bardziej i bardziej czerwona. Kayleigh stanęła obok Alfiego. Dopiero teraz zauważyła, że zrobiło się poważnie ciemno, a nad chodnikami zawisła wieczorna mgła. 

— Twoi koledzy są strasznie wrażliwi — skomentował Alfie. 

— Myślę, że po prostu za wami nie przepadają. To chyba przez ten mecz. 

— Hunter wygląda jakby miał więcej żali, niż byle mecz.

Tutaj głową wskazał na Laurę, która dalej próbowała porozumieć się z chłopakiem przez szybę. Włosy podskakiwały jej wraz z każdym energiczniejszym gestem, a zwykły urok, spowijający jej twarz, ustępował powolnemu rozdrażnieniu. 

— Mówiła mi, że nie są razem — dodał, na swoją obronę.

Kayleigh nie była w pozycji by kogokolwiek oceniać, bo przecież sama stała tutaj, wzdychając niezauważalnie do obcego chłopaka, podczas gdy ten prawdziwy siedział zaledwie kilka metrów od niej. 

— Bo nie są — westchnęła. — Hunter się w niej podkochuje, to wszystko.

— Jeśli chce u niej zyskać trochę punktów, radziłbym mu przestać zachowywać się jak naburmuszona księżniczka. 

— Jest po prostu zazdrosny.

Alfie popatrzył na nią od boku, a ona przełknęła nerwowo ślinę. Stało się. Wpadła po uszy. Z pewnością wszystko z niej wyczytał, bo twarz miała czytelną jak otwarta książka, a oczy świetliste jak latarnia morska. Chociaż wieczór nie był ciepły, w policzki uderzył jej powiew gorąca. 

— Pewnie tak — odparł tylko. 

Laura w końcu ostatni raz walnęła w szybę i się poddała. Hunter z kolei krzyknął coś do Cartera, na co ten odpalił auto i zaczął wycofywać. Kayleigh na początku stała spokojnie, bo przecież było to niemożliwe, by jej chłopak nagle o niej zapomniał i po prostu pojechał do domu. Dopiero gdy rozpędzony Dodge minął ich postacie, wypluwając w powietrze tabuny szarego dymu, za gardło ścisnęła ją niewidzialna dłoń upokorzenia. 

Zamrugała kilkukrotnie, spodziewając się, że Carter zauważy jej nieobecność, albo przyjdzie po rozum do głowy i po nią wróci. Odgłos silnika powoli odchodził w odmęty wieczoru, wkrótce pozostając tylko dudniącym echem wśród symfonii pozostałych aut na sąsiedniej ulicy. 

Kierowca Forda w końcu wyszedł z samochodu. Kayleigh zdawało się, że był na imprezie u Laury i również grał w drużynie Jenkins. Twarz miał podłużną, nos prosty, pięknie zadarty, oczy w kształcie owalu, a włosy obcięte na jeża. W lewym uchu dyndał mu złoty kolczyk, na szyi miał czerwoną apaszkę w białe wzorki, a uśmiech - choć tajemniczy - zdawał się emanować swego rodzaju ciepłością. Albo i litością. 

Laurę musiał już znać, bo mrugnął tylko do niej przyjacielsko. 

— Michael — przedstawił się, wyciągając bladą dłoń w stronę Kayleigh. 

— Kayleigh.

Była w tak wielkim szoku, że z nerwów drżała jej ręka. Każdy na nią patrzył jak na ofiarę; nie miała im tego za złe, w końcu tak się czuła. Pewność siebie, którą tak dzielnie zbierała kawałeczek po kawałeczku, rozsypała się w drobny mak, pozostawiając ją bezbronną i wystraszoną. 

Rzęsy stały się nagle ciężkie i mokre, a ona poczuła, że ma ochotę odwrócić się i uciec. 

— Twój chłopak to straszny cymbał — stwierdził Michael, odpalając kolejnego papierosa. 

A potem nadeszło wspomnienie.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro