7. Life Could Be A Dream

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sunęli przez zgaszone Savannah, a migające światła reflektorów samochodów z naprzeciwka tańczyły im na twarzach. Z głośników leciała alternatywna piosenka szwedzkiego zespołu. Przydrożne neony rozmazywały się w kolorowe mozaiki, ginące w ciemności miasta.

Alfie siedział na miejscu pasażera, rozmawiając z Michaelem. Laura opierała dwa łokcie na przednich siedzeniach, wychylając głowę do przodu. Przez uchylone okno wpadał chłodny powiew, zaplątując niewidzialne palce w jej piaskową grzywkę.

Kayleigh wcisnęła się głębiej w fotel, bo nie dość, że od środka trawił ją wstyd, że jej własny chłopak zupełnie ją zlekceważył i zostawił na pastwę losu to jeszcze niezbadana siła wyżerała jej serce, bo oto właśnie przeżyła tragiczną śmierć Alfiego sprzed setek lat. Przetarła zmęczone oczy, jeszcze raz upewniając się, że chłopak żyje i ma się dobrze.

— Gdzie jedziemy? — zapytała.

Alfie odwrócił się do niej, błyskając tajemniczo oczami. Był taki sam jak na czaro-białej fotografii we wspomnieniu, a jednak o wiele mniej poważny i jakby młodszy na twarzy. Dziewiętnasty wiek nie mógł być najłaskawszy, skoro wyrządził tyle szkód jego obliczu, a troski wyjadły całą radość z uśmiechu. Alfie dwudziestego pierwszego wieku zdawał się inny, może trochę bardziej infantylny, swawolny i na swój sposób, rozkoszny.

— Pomyślałem, że możemy skoczyć na jakieś jedzenie.

— Moglibyście odwieźć mnie do domu? Nie jestem zbyt głodna.

Laura położyła głowę na swoim ramieniu, spoglądając na nią lewym okiem. Czaiło się w nim coś figlarnego, wyzywającego. Kayleigh uniosła brwi, nie wiedząc o co może jej chodzić.

— Wieczór dopiero się zaczął — powiedziała pokrzepiająco. — Carter zachował się skandalicznie, ale nie powinno cię to zatrzymywać przed cieszeniem się resztą dnia. Na pewno cię przeprosi, wiesz, że słabo sobie radzi z presją, zwłaszcza pochodzącą od wściekłego Huntera.

— Nie wiem, Laura, straciłam ochotę na cokolwiek.

— Rozumiem, naprawdę. Życie jest jednak zbyt krótkie, żeby tracić wieczory tak ładne jak dzisiaj.

Kayleigh uniosła głowę, impulsywnie kierując wzrok na Alfiego. Przyglądał im się w ciszy, a w jej serce wbiła się cieniutka igiełka. Czy właśnie nie taka lekcja płynęła z jej wspomnień? By cieszyć się małymi rzeczami, wspólnymi wypadami, tymi drobnymi, acz nieplanowanymi przygodami? Równie dobrze za minutę mogłoby ich tu nie być. Być może jutro miało nigdy nie nadejść, a ona zmarnowałaby ostatnią noc na planecie pogrążona w żałobie za tchórzliwym Carterem.

— Nie jesteśmy aż tacy źli — zapewnił Alfie, prawą dłoń przykładając do piersi.

— To prawda, niektórzy mówią, że jesteśmy całkiem fajni — dodał Michael.

— No już, już. Nie musicie się aż tak reklamować. — Laura machnęła dłonią, potem wcisnęła się pomiędzy dwa siedzenia i ręką próbowała sięgnąć pokrętła od radia. — Och, uwielbiam ten kawałek. Tak przyjemnie się przy nim jedzie!

Muzyka wypełniła auto, nie zostawiając miejsca na żadne rozmowy. Kayleigh oparła głowę o szybę, spoglądając na miasto, śpiące głębokim snem. Widziała swoje przejęte oczy, tęczówki drgające niepewnie w krzywym odbiciu. Co jakiś czas spoglądała zawstydzona na Alfiego, rozmyślając jak to się stało, że właśnie w tym wcieleniu zdawali się tak bardzo odlegli. Gdzie podziały się te bijące serca, załzawione oczy, przyśpieszone oddechy?

— Alfie, masz dziewczynę? — zagadała Laura, kiedy siedzieli później w przydrożnym barze i zjadali zamówione jedzenie.

Chłopak opierał się plecami o boazerię. Jego kurtka leżała niedbale, przewieszona przez oparcie kanapy. Pytanie Laury skwitował głupkowatym uśmiechem, tak jakby była to najbardziej niedorzeczna sprawa dzisiejszego wieczoru.

— Och, nie, nie, poczekaj! — Uniosła palec, nie dając mu dojść do głosu. Potem odkaszlnęła kilka razy tubalnie, położyła łokieć na oparciu, zniżyła karykaturalnie głos i dodała: — Ja? Nie bawię się w związki, kochanie.

Michael zaśmiał się głośno, a wtórowała mu Kayleigh. Ciekawa odpowiedzi Alfiego, wepchnęła porcję frytek do buzi i czekała cierpliwie. Laura dalej siedziała w swojej ekstrawaganckiej pozycji, żując groteskowo burgera.

— Poczekajcie aż zobaczycie moje dojo mojo casa house — dokończyła.

— Cieszę się, że odgrywam swoją rolę bezbłędnie i nie pozostawiam żadnych złudzeń. — Alfie rzucił ironicznie, a potem założył nogę na nogę, posyłając wyzywający wzrok Laurze. — Spróbuj zdobyć moje kamienne serce.

— Ach, chyba będę musiała się poddać już na wstępie. Przecież czuję, że jesteś beznadziejnym przypadkiem. Nawet nie będę próbować.

— Daje ci 356 dni, żebyś się we mnie zakochała, Lauro.

Kolejna salwa śmiechu. Michael dłonią wskazał na Kayleigh, a zrobił to tak intensywnie, że sałata spadła mu na papierową podstawkę.

— Może ty spróbujesz, co? Wyglądasz jak zawodowy, sercowy lodołamacz.

— Wystarczy, że mam już jeden beznadziejny przypadek w życiu, nie trzeba mi dwóch.

Minuta mijała za minutą, a przy stole dalej panowała przyjemna atmosfera. Laura zdecydowanie brylowała w towarzystwie, humor miała cięty, uwagi zabawne i każdemu miło się jej słuchało. Kayleigh przez ten czas zdążyła zapomnieć skąd się tutaj wzięła, a urażona duma powoli wracała do wcześniejszego porządku.

W kącie baru stała drewniana szafa grająca z neonowym obramowaniem i plastikowymi guzikami. Wyglądała na nieczynną, ale kiedy rozszczebiotana Laura wygramoliła się zza stolika i podeszła bliżej, jak za dotknięciem magicznej różdżki, neony rozbłysły, a w środku maszyny coś zagrzechotało. Świat zdecydowanie leżał jej u stóp.

Cała trójka obserwowała zaintrygowana jak dziewczyna wyciąga z kieszeni parę drobnych, wrzuca je do metalowego otworu i próbuje nawigować po malutkim ekranie w poszukiwaniu tylko sobie znanej piosenki. W tym samym czasie Michael skończył jedzenie, pośpiesznie wytarł dłonie w serwetkę i do niej dołączył. Stali tak we dwoje, z frustracją naciskając guziczki i wybuchając śmiechem kiedy nic się nie działo.

Alfie spoglądał to na nich, to na Kayleigh, która niewinnie popijała truskawkowy milkshake, bujając się w rytm własnych myśli. W końcu coś się zadziało, bo maszyna wzięła głęboki oddech, a z głośników buchnęła chwytliwa piosenka z lat pięćdziesiątych. Głos muzyka przeciął powietrze jak zagubiona strzała, a szumiał tak jakby conajmniej śpiewał za ścianą. Michael, niczym prawdziwy dżentelmen, dygnął pompatycznie, a potem uroczyście złapał Laurę za dłoń i przysunął ją bliżej. Ona zachichotała, skłoniła się leciutko i wykonała zgrabny piruet, gdzie jej włosy uniosły się w górę, a potem miękko opadły na plecy. Tańczyli, a był to taniec dosyć zabawny; Laura, leciutko niczym nimfa leśna, powabnie, kusząco - Michael, z sercem, ale dosyć topornie. Do tego śmiali się co chwila, bo sytuacja, chociaż radosna, była niecodzienna, a jej komizm wywodził się nie tyle z faktu, że dzisiaj mało kto daje się od tak porwać melodii by zapomnieć, że świat dalej się kręci, a czas uparcie płynie - raczej dlatego, że tak różni jak tylko się dało, nagle odnaleźli się złączeni w cudackim tańcu, w barze, wśród obcych ludzi, po środku niczego.

Kayleigh poruszała głową, śmiejąc się wraz z nimi. Czuła się jakby oglądała scenę z filmów, albo czytała jeden z tych lukrowatych scenariuszy, które nagminnie pisała w głowie przed pójściem spać. Może dlatego podskoczyła zaskoczona, kiedy Alfie wstał zza stołu, uśmiechnął się szelmowsko i złapał ją za dłoń. Zanim zdążyła mrugnąć, znalazła się na parkiecie, tuż obok Michaela i Laury. Lewą dłoń położyła na jego ramieniu, prawą pozwoliła zamknąć w mocnym uścisku. Na początku czuła się niepewnie, w końcu była z tych nieśmiałych i wykonywanie tak ekscentrycznych czynności nie przychodziło jej naturalnie. Starała się jednak spoglądać na Alfiego; obserwować jak skupiony przygryza wargę, jak grzywka podskakuje mu przy każdym kroku. Nieposłuszne serce biło jej jednak tak mocno, że myślała, że zaraz wyskoczy z piersi i zatańczy obok nich.

Muzyka, dziwnie znajoma i szczęśliwa, obudziła wspomnienia. Lakierowana podłoga, boazeria na ścianach, zapach kawy i burgerów, uśmiechy zmęczonych klientów, którzy obserwowali ich znad plastikowych tac. Delikatny dotyk Alfiego, jego zapach, ruch jego rąk. Ta sama niezbadana siła, która ostatnio rządziła jej życiem, kazała im spojrzeć sobie głęboko w oczy, dostrzec tam refleksy wspomnień i okruchy historii. "Moja słodka, Kayleigh" - tak mówił o niej Alfie w tamtym życiu i właśnie te słowa zdawały się teraz urodzić w jego gardle, ale również tam zaraz umarły, uduszone przez nawracającą niedorzeczność.

Ta dziwna chwila, to uniesienie, trwało zaledwie pół sekundy; warga Kayleigh zadrżała w oszołomieniu, bo znowu wpadła w sidła niepewności, bezradnie próbując odróżnić rzeczywistość od wyobrażenia. Taniec dokończyła w amoku, krocząc śladami zostawionymi przez przeszłość.

Piosenka się w końcu skończyła, a cała magia wsiąkła w eter. Znowu zapanowała cisza; tylko podstarzała kelnerka klasnęła z zachwytu, by później wrócić do sprzątania stolików. Szafa grająca rozbłysła raz jeszcze; plastikowe przyciski, jeden za drugim, zapaliły się białym światłem, a potem zgasły, tym razem chyba na zawsze.

Kiedy później wracali, atmosfera zdawała się o wiele lżejsza. Alfie prowadził, Laura siedziała obok i opowiadała mu jakąś historię przyciszonym głosem. W tle grało radio, a na przedniej szybie pojawiały się pierwsze oznaki deszczu. Światła przydrożnych lamp migotały, jakby w mieście zaraz miało zabraknąć prądu. Kayleigh położyła głowę na ramieniu; zrobiła się senna, prawie jak malutkie dziecko po dniu pełnym wrażeń. Zamknęła oczy, a do jej uszu dochodziły tylko rozmyte wskazówki Laury, która tłumaczyła Alfiemu gdzie ma jechać.

Nim wybiła północ, Ford zatrzymał się pod domem Kayleigh. Michael szturchnął ją leciutko, starając się jak najdelikatniej przepędzić drzemkę.

— Och — westchnęła, mrugając zdezorientowana. — Przysnęło mi się.

Deszcz przybrał na sile, a krople atakowały samochód ze wszystkich stron. Kayleigh przetarła oczy, po czym uśmiechnęła się sennie i nacisnęła klamkę.

— Dzięki za dzisiaj. Miłej nocy.

— Widzimy się w szkole! — zawołała za nią Laura.

Stanęła na ulicy, dłońmi próbując uchronić głowę przed deszczem. Kiedy już chciała iść, po sąsiedztwie rozeszło się echo trzaskających drzwi. Popatrzyła przez ramię; to Alfie stał w deszczu, w górze trzymając swoją kurtkę.

Przed nimi droga śliniła się w poświacie księżyca. Chłopak odprowadził ją aż pod sam ganek, osłaniając ich oboje przed kroplami. Wkrótce znaleźli się w tym niekomfortowym momencie, kiedy każde chciało coś powiedzieć, ale nie do końca wiedziało co. Dlatego też patrzyli się tylko na siebie, z twarzami mokrymi od deszczu, bo przecież materiałowa kurtka nijak nadawała się na parasol, zwłaszcza dla dwóch osób.

— Dobranoc, Kayleigh — rzekł w końcu, a jego głos zaraz zniknął wśród nocy, tak, że trudno było stwierdzić czy rzeczywiście cokolwiek wydobyło się z jego ust.

Kayleigh nadeszła ochota by wpaść w jego ramiona; przyłożyć policzek do jego torsu, wsłuchać się w bicie jego serca i poczuć jego oddech na czubku swojej głowy. Musnąć go ustami, wyszeptać coś czułego do ucha. Ścisnąć dłoń raz jeszcze, położyć się na trawie, w deszczu, zrobić te wszystkie rzeczy, które robią kochankowie.

Zamiast tego uśmiechnęła się łagodnie i odpowiedziała:

— Dobranoc, Alfie.

Potem skrzypnęły drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro