Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Nie zrobisz tego. Nie ma opcji.

— Ja? Ja czegoś nie zrobię?

Kayleigh przykucnęła na parapecie, a letni podmuch wiatru uderzył ją w twarz. Dłonią złapała drewnianą framugę okna, paznokciami zeskrzybując starą, białą farbę. Czuła na palcach ciepło czerwca, płuca wypełniało jej rześkie powietrze późnego poranka, czubki butów lśniły w słońcu.

Tuż pod oknem stał Alfie. Na nosie miał ciemne okulary, które zsunęły mu się po nosie, kiedy tak obserwował ją z zadartą głową. Przez ramię przerzucił czarną, skórzaną kurtkę, a między wargami trzymał niezapalonego papierosa.

— Oczywiście, że nie zrobisz. Nasz szkolny świętoszek nigdy nie opuściłby lekcji.

— Alfie! — Kayleigh wychyliła głowę, tak, że teraz większość jej ciała znajdowała się na zewnątrz. — Nie jestem żadnym świętoszkiem, przestań się ze mnie śmiać!

— Och, oczywiście, że jesteś. — Znikąd na placu pojawiła się Donna. Palcami złapała materiał swojej wzorzystej spódnicy i podskakując wesoło, zakręciła się parę razy w miejscu. — No chodź! Nie mamy całego dnia. Michael, James, Nancy... Wszyscy już są na miejscu.

Kayleigh popatrzyła strachliwie przez ramię, lecz nikogo za nią nie było. Przełknęła ślinę, odwracając głowę i ponownie spoglądając na przyjaciół. Tam, na dole, wyglądali tak szczęśliwie, tak sielsko. Promienie dnia pieszczotliwie całowały czubki ich głów, wokół unosiła się senna melodia grana przez świerszcze. Twarze wypłukane z jakichkolwiek trosk, jaśniały rozbawione. W powietrzu unosił się zapach trawy, liści, kwiatów.

W końcu Donna zamachała do niej zniecierpliwiona, a Alfie wyjął papierosa z ust i włożył go za ucho. Następnie wystąpił krok w przód, rozłożył ramiona i zawołał:

— Dalej, Kayleigh. Nie bądź tchórzem.

— Łatwo ci mówić! Nie masz nic do stracenia, twoja reputacja i tak jest godna pożałowania.

— Moja słodka, Kayleigh! To ostatni tydzień szkoły, nie musisz się martwić o swoją reputację.

— Skacz, Kayleigh — przerwała Donna, a Kayleigh jeszcze mocniej złapała framugę. — Skacz!

Kayleigh wciągnęła powietrze i przymknęła oczy. Wiedziała, że żadne z nich nie odpuści. Bardzo chciała popuścić swoje wodze, wpaść wprost w ramiona Alfiego, a potem biec przed siebie, z wiatrem we włosach i słońcem na buzi. Z natury, była jednak tchórzem.

— No skacz wreszcie! — krzyknęła Donna.

— Donna, nie pomagasz!

W końcu Kayleigh postawiła krok w przód, a oddech uwiązł jej w gardle. Okno nie znajdowało się wysoko, a Alfie wcale nie musiał rozkładać swoich ramion by ją złapać. Lubił jednak zgrywać bohatera, toteż na ziemię asekurowała ją para zimnych dłoni. Alfie objął ją w pasie i nie puścił, dopóki podeszwy jej lakierek nie styknęły się z chodnikiem. Pisnęła zaaferowana, a potem rzuciła mu się na szyję, śmiejąc się wesoło.

— Ale mi bije serce! Dotknij, dotknij. — To mówiąc złapała rękę Alfiego i położyła na swoją pierś. — Czujesz? Och, nie mogę uwierzyć, że to robię.

— Naprawdę tak się stresujesz? — zapytała Donna.

— Naprawdę się tak stresuje — odpowiedział Alfie, odsuwając się od Kayleigh. — Sama zobacz. Moja biedna, słodka Kayleigh.

Donna również przyłożyła dłoń w to samo miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu spoczywał dotyk Alfiego. Następnie spojrzała w rozemocjjowane oczy Kayleigh, na jej zarumienione policzki i rozluźnione, czarne wstążeczki we włosach, którymi teraz bawił się wiatr. Złapała przyjaciółkę za rękę, próbując nie wybuchnąć śmiechem.

— Alfie to najlepsze co ci się przydarzyło. Trzeba popracować nad twoim progiem adrenaliny, bo jak na razie jest zabawnie nisko.

Kayleigh przedrzeźniła Donne i wywróciła oczami. Za chwilę wyślizgnęła się z jej uścisku i podeszła bliżej Alfiego. Stanęła na palcach, zadarła głowę i gdy już jego usta znajdowały się tak blisko, że poczuła łaskotanie na górnej wardze, zrobiła unik i ukradła mu papierosa, którego ciągle trzymał za uchem. Kokieteryjnie włożyła go sobie do ust.

— Patrzcie na nią, Bette Davis! — Zaśmiała się Donna.

Alfie uśmiechnął się, a w policzku pojawił mu się malutki dołeczek. Jego oczy mieniły się wszystkimi kolorami w namiętnym blasku lata; czarował ją swoim spojrzeniem, a ona próbowała odpowiadać obojętnością. Miał w sobie dyskretny urok i chociaż zdawałoby się inaczej, emanował łagodną tkliwością, której coraz bardziej ulegała. Wyjął papierosa z jej ust i włożył tam, skąd go zabrała. Potem dłońmi złapał końcówki obu wstążek, które miała na głowie i jednym, zgrabnym ruchem uwolnił jej włosy. Kayleigh poczuła jak jedwabny materiał łaskocze ją w tył szyi, a potem patrzyła jak Alfie zwija go na swoich wyciągniętych palcach.

— Chyba musimy spadać — powiedziała nagle Donna, a Kayleigh zatroskana wyjrzała zza pleców chłopaka.

Tuż przy rogu szkoły, skryta w cieniu dachu, maszerowała dyrektorka szkoły, pani Sanders. Usłyszeli stukot jej obcasów, nie głośniejszy niż grające świerszcze. Widzieli jak przyśpiesza, jak jej owalną twarz wykrzywia grymas niezadowolenia, jak jej oczy stają się ciemne jak u pirata.

Do biegu pierwsza zerwała się Donna; wydała z siebie cichy pisk, po czym wybuchła śmiechem. Kayleigh jakby przyrosła do ziemi i dopiero mocny uścisk Alfiego obudził jej śpiące instynkty przetrwania. Zanim chłopak pociągnął ją za sobą, obserwowała jak ręka pani Sanders wystrzeliwuje w górę, jak jej blond loki gwałtownie podskakują i z powrotem opadają na ramiona.

— Alfie Monroe, zatrzymaj się w tej chwili!

Alfie nic sobie z tego nie robił. Kiedy już znajdowali się na granicy posesji, przyciągnął Kayleigh do siebie i odgarnął jej włosy z czoła. Dziewczyna zamrugała; Alfie jeszcze nigdy nie wydawał się tak piękny. Usta zadrgały jej życiem, oczy zaszły porcelaną.

— Monroe! — Pani Sanders nie zaniechała pogoni, a serce Kayleigh praktycznie wyskoczyło z piersi. Wyprostowała się, a widząc jak blisko są złapania, jak niebezpiecznie szybko i bezszelestnie przesuwa się nauczycielka, zamarła. — Monroe! Jeśli się nie zatrzymasz, przysięgam, zamienię twoje życie w piekło, rozumiesz?!

Alfie uśmiechnął się szelmowsko i pokręcił głową. Następnie ciągle trzymając się za ręce, pognali przed siebie, odprowadzeni przez skrzące promienie i melodie własnych śmiechów. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro