OCTOBER LOVE STORY: the grace of fate

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

🍁 PROLOG 🍂

Pozmywałem ostatnie naczynia, posprzątałam kuchnię oraz odwiesiłem swój fartuch na wieszak znajdujący się przy drzwiach. Następnie zgasiłem światło i udałem się w stronę lady. Stał tam mężczyzna w średnim wieku, z ciemnym zarostem i trochę przy długimi włosami, spiętymi w niskiego kucyka. Nadal miał na sobie fartuch, który opinał się na jego krągłościach.

- Możesz już iść Conan. Poczekam tu tylko na mojego znajomego, który podejrzewam, że i tak znów się spóźni.

- Rozumiem. - odparłem z uśmiechem - Bardzo dziękuję za daną mi szansę.

- Codziennie będziesz mi tak dziękował? - zaśmiał się -Cieszę się, że spotkałam kogoś takiego jak ty. To ja powinienem dziękować tobie za pomoc. - zwrócił się do mnie - W tych czasach ciężko jest znaleźć kogoś, kto tak sumiennie pracuje.

Uśmiechnąłem się lekko, po czym otworzyłam główne drzwi, by opuścić knajpkę. W tym samym momencie jak strzała, do środka wbiegła mała dziewczynka.

- Marcel!!! - krzyknęła radośnie biegnąc w stronę mężczyzny z zarostem.

- Nessy! - mężczyzna powiedział równie radośnie, po czym wziął ją na ręce i przytulił.

Chwilę później do środka wszedł mężczyzna w szarym garniturze. Na moje oko jeszcze przed trzydziestką. Poprawił swoje kanciaste okulary, po czym zwrócił się do grubszego mężczyzny trzymającego małą dziewczynkę.

- Wybacz, że znowu musiałeś czekać. Miałem nadzieję, że tym razem zdążymy jeszcze przed zamknięciem.

- Nic nie szkodzi. - uśmiechnął się - Mam dla was coś dobrego. - Postawił dziewczynkę na ziemi i sięgnął po reklamówkę znajdującą się za ladą. Następnie podał ją czarnowłosemu mężczyźnie. - Spodziewałem się tego, więc ze spokojem już wcześniej przygotowałem coś dla was... Z małą pomocą. - spojrzał się w moją stronę z lekkim uśmiechem.

Oprócz jego spojrzenia poczułem na sobie zimne spojrzenie czarnowłosego mężczyzny oraz zaciekawione spojrzenie jego córki. Nerwowo podrapałem się po karku i niepewnie podniosłem kąciki ust.

- Praktycznie nic wielkiego nie zrobiłem. - spojrzałem kątem oka na okularnika, który wyraźnie obmierzał mnie wzrokiem - To ja będę się już zbierał... - wskazałem na drzwi i gdy miałem już wychodzić zatrzymał mnie ciekawski dziecięcy głos.

- Pracujes dla wujka Marcel'a? - spytała lekko skręcając głowę.

- Zgadza się. - uśmiechnąłem się w jej stronę - A ty pewnie jesteś jego ulubienicą, dla której codziennie robi porcję Twinkles.

- Takkk! - Krzyknęła radośnie i uśmiechnęła się szeroko pokazując zęby - Jestem Nessy.

- Miło mi cię poznać... Ja jestem Conan - wyciągnąłem do niej rękę, a ona pewnie i z uśmiechem ją uścisnęła.

Wyglądała naprawdę uroczo. Jej ciemne, blond włosy sięgały do ramion, a przerzadzona grzywka lekko wchodziła jej oczy. Podejrzewałem, że nie miała więcej niż pięć lat. Przyglądałem się jej z podziwem przez dobre kilka sekund, do czasu, aż głosu nie zabrał mężczyzna, z którym przyszła.

- Dobrze Nessy, trzeba nam się zbierać. Daj wujkowi i jego pracownikowi trochę odpocząć.

- Tato, a nie mozemy zostać jesce chilkę? - poprosiła.

- Nie tym razem. - odparł stanowczo.

Dziewczynka na moment posmutniała, następnie pobiegła szybko do Marcel'a i uścisnęła go na pożegnanie. Później złapała swojego tatę za rękę i machając mi w progu wyszła z lokalu.

Po pożegnaniu się z szefem również opuściłem prowadzoną przez niego knajpkę. Na zewnątrz było już ciemno i zimno. Znowu przez ranny pośpiech zapomniałem ubrać czegoś na siebie. Na moje szczęście nie mieszkałem daleko.

Tuż za rogiem skręciłem w prawo, a po kilku krokach stanąłem naprzeciwko metalowych drzwi. Przeszukałem wszystkie możliwe kieszenie spodni, aż w końcu udało mi się znaleźć klucze. Po kilku ruchach nadgarstkiem i kopnięciu w ten gruby kawał metalu udało mi się dostać do środka.

Na przeciwko mnie znajdowały się strome, cementowe schody prowadzące w dół. Zszedłem po nich powoli, uważając, by w tych ciemnościach przy okazji nie sturlać się po nich na sam dół.

Pokonałem ostatni schodek i prawą ręką zacząłem szukać włącznika światła. Po kilku nieudanych próbach w końcu udało mi się rozświetlić zamieszkiwaną przeze mnie pieczarę.

Mieszkanie nie było jakoś wykwintne duże, ale dla mnie wystarczające. Miało dwa pokoje i łazienkę. Jedyne, o czym mógłbym pomarzyć to okno i trochę światła dziennego. Tak to nie miałem na co narzekać.

Pierwsze pomieszczenie jest połączeniem miejsca do nauki kuchni oraz salonu. Znajduje się tu biurko ze starym obrotowym krzesłem, którego kółka nie działają już tak jak powinny. Stół i sofa pamiętały zapewne pierwszą wojnę światową, a komoda, na której stał elektryczny czajnik, paczki zupek chińskich oraz pudełka z herbatą z pewnością też miała już swoje lata.

Drugie pomieszczenie było oddzielone ścianą i znajdowało się po mojej lewej stronie. Było tam skrzypiące łóżko, co najmniej trzy razy starsze ode mnie i mały stolik nocny. Oprócz tego posiadało pełno kartonów oraz innych rupieci zagracających miejsce.

Obok była łazienka wielkości mniej więcej, schowka na miotły. W umywalce znajdowały się naczynia czekające na umycie a na podłodze leżała sterta prania, czekająca na wypranie. Oprócz tego znajdował się tam niewielki prysznic i toaleta.

Od razu po wejściu do mieszkania włączyłem czajnik i poszedłem do łazienki umyć naczynia. Nie miałem ich jakoś wykwintnie dużo, bo tylko po dwa z każdego rodzaju. Było to głównie spowodowane tym, że 90% rzeczy w moim mieszkaniu jak i samo mieszkanie było zapożyczone. Gdyby nie dobroć pana Marcel'a nie miałbym zielonego pojęcia, gdzie bym się teraz znajdował i czy kiedykolwiek poszedłbym na studia. Mówiąc krotko nie wiedziałbym, czy w ogóle coś bym osiągnął, gdyby nie on.

Od trzynastego roku życia mój brat wziął mnie pod opiekę z powodu uzależnień rodziców. Chciał, bym w końcu poczuł smak normalnego życia. Żyliśmy skromnie w małej kawalerce niedaleko parku. Mimo swojego młodego wieku chciałem jakoś wspomóc brata, który dopiero co skończył osiemnaście lat. Jednak on nigdy nie chciał ode mnie jakiejkolwiek pomocy.

Dwa lata później niespodziewanie zniknął nie zostawiając po sobie żadnego śladu. Trafiłem przez to do sierocińca, gdzie spędziłem czas do ukończenia pełnoletniości. Później byłem skazany sam na siebie, nie mając przy tym gdzie się podziać. Desperacko szukałem jakiejkolwiek pracy i wielokrotnie pracowałem za marne pieniądze po to, by tylko się utrzymać.

Nie trwało to na szczęście długo, bo przez zwykły przypadek i moją niezdarność poznałem Marcel'a, który odmienił moje życie, dając dach nad głową i możliwość pracy. Oczywiście pod warunkiem niewielkiej dopłaty do rachunków.

A to wszystko zaczęło się pewnego wietrznego, jesiennego wieczoru...

🍁 JESIENNA OPOWIEŚĆ 🍂

W przeciwieństwie do poprzednich dni, ten był wyjątkowo ciepły, jednak zimny wiatr nie dawał za wygraną. Przechadzałem się wzdłuż parku, obok którego niegdyś mieszkałem ze swoim starszym bratem. Teraz jedynie mogłem popatrzeć na okno, znajdujące się na czwartym piętrze jednego z bloków, przez które wyglądałem za każdym razem, gdy się przebudzałem. To właśnie przez to okno wypatrywałem swojego brata i złudnie czekałem, aż wróci do domu... Bezskutecznie...

Odkąd skończyłem osiemnaście lat musiałem zacząć radzić sobie sam. Nie miałem stałego dachu nad głową, a ceny mieszkań nie były na moją kieszeń. Udało mi się kiedyś znaleźć pracę w garażu starszego mechanika. Nie traktował mnie niestety na równi z innymi pracownikami i pracowałem za grosze. Jakiś czas później wyrzucił mnie z pracy nie podając nawet przyczyny.

Później znalazłem pracę jako listonosz, sprzedawca w sklepie czy sprzątacz. Niestety, w żadnej z nich nie potrafiłem się długo utrzymać.

Szkoła tym bardziej mi tego nie ułatwiała. Zaczynałem mieć w niej co raz większe problemy. Z czasem stały się na tyle silne, że zaczęły kumulować się tak bardzo, że całkowicie wygasłem.

Przestałem chodzić do szkoły, czy poszukiwać pracy. Nie miałem już siły na nic. Z dnia na dzień klepałem co raz większą biedę. Nie miałem już nawet co włożyć do ust. Spałem między blokami obok śmietników. Po moich chęciach niestety już nic nie zostało.

Wyszedłem z parku kierując się w stronę mojego nowego miejsca wypoczynku. Stanąłem na przejściu czekając na zielone światło. Po dłuższej chwili ludzik zmienił kolor na długo wyczekiwany, a ja ociągającym krokiem wszedłem na pasy, kierując się w stronę określonego celu. Nagle do moich oczu dotarł błysk czegoś leżącego na jezdni. By móc przyjrzeć się znalezisku schyliłem się nieco i podniosłem mały metalowy przedmiot. Było to pięćdziesiąt pensów. Najprawdziwsze pięćdziesiąt pensów. Uradowany włożyłem je do kieszeni prostując się.

W tym samym czasie z naprzeciwka jechał rozpędzony samochód, na którego wtedy nie zwracałem uwagi. Pamiętam, że nagle usłyszałem dźwięk klaksonu samochododowego oraz pisk opon. Podniosłem wzrok, a wtedy złapał mnie całkowity paraliż. Nie mogłem nawet zrobić kroku. Samochód zaczął gwałtownie hamować, a ja nie mogłem nawet odskoczyć. Pojazd na szczęście tylko mnie puknął wyprowadzając moje ciało z równowagi, przez co wylądowałem tyłkiem na asfalcie.

Po chwili wyszedł z niego mężczyzna z przydługą brodą i zaczął mnie wyzywać. Momentalnie cały zacząłem się trząść. Nie miałem pojecia, czy to przez nerwy czy zimno. Szybko podniosłem się z jezdni i uciekłem, potykając się przy tym o krawężnik. Chciałem wtedy jak najszybciej ulotnić się z tamtego miejsca.

Skręciłem w uliczkę między blokami. Po chwili postanowiłem zwolnić tempo, aż w końcu stanąłem, by wziąć kilka głębokich oddechów.

Uliczka była dosyć wąska i znajdowały się w niej głównie duże kubły na śmieci i dużo porozrzucanych odpadów dookoła. Doszedłem mniej więcej do jej połowy i usiadłem na betonie opierając się o bok jednego ze śmietników.

Nie pamiętam nawet ile czasu tam spędziłem. Zanim się zorientowałem, latarnie na głównej ulicy już rozświetlały drogę. Byłem tak zachwycony swoim znaleziskiem, że nie mogłem uwierzyć własnym oczom i obracałem je pod każdym możliwym kątem, sprawdzając, czy na pewno było prawdziwe.

- I co ja za ciebie kupię? - zwróciłem się cicho do monety.

Gdyby mój brat nagle nie zniknął byłem pewny, że moje życie wyglądałoby wtedy zupełnie inaczej. Mieszkalibyśmy razem, podejrzewam, że nawet skończyłbym szkołę z bardzo dobrymi wynikami. Niestety bylo to tylko moje gdybanie... Chciałbym móc się z nim spotkać i wszystko wyjaśnić. Dowiedzieć się dlaczego zniknął, gdzie się podziewał. Niestety nie miałem nawet pewności czy żyje i czy wszystko u niego w porządku.

Dalsze rozmyślania przerwała mi wypadająca z rąk moneta. Zaczęła turlać się w stronę głównej ulicy. Rzuciłem się na nią instynktownie, niczym drapieżnik próbujący za wszelką cenę złapać swoją ofiarę. Niestety zamiast złapać monetę moje dłonie złapały czyjś duży, skórzany but. Próbowałem ze wszystkich sił go przesunąć, by odzyskać leżącą pod nim monetę. Niestety byłem już na tyle osłabiony, że nie potrafiłem tego zrobić. Zaczynało się coś we mnie gotować.

- Ej to moje! - jęknąłem spoglądając w górę.

W tym momencie cała moja złość wyparowała i zaczął ogarniać mnie niepokój. Mężczyzna spojrzał na mnie złowrogo, a ja od razu się wzdrygnąłem. To on... Doskonale go pamiętałem... To on był tym kierowcą, który zaczął na mnie wrzeszczeć na środku ulicy.

- Nie sądziłem, że cię tu spotkam blondyneczku. - uśmiechnął się z lekką pogardą.

- Co ty tu robisz? - spytałem nie dając za wygrana i za wszelką cenę próbując odzyskać swoje pięćdziesiąt pensów.

- Przyszedłem wyrzucić śmieci. - oznajmił wskazując na worek. - Lepszym pytaniem byłoby, co ty tu robisz? - mężczyzna wrzucił worek do jednego z kubłów, nie robiąc przy tym zbędnych kroków i uśmiechnął się znacząco.

- Próbuję odzyskać pieniądze. - warknąłem.

- A poza tym? - dociekał czarnowłosy.

Po tych słowach zmieniłem pozycje do siadu i skrzyżowałem nogi spuszczając przy tym głowę.

- Powiedzmy, że robię za przybłędę i nie mam gdzie się podziać. - rzuciłem obojętnie nie oczekując litości.

- Rozumiem. - mężczyzna klęknął przede mną, po czym dodał zdziwiony - Nie masz nikogo kto mógłby ci pomóc?

- Nie bardzo... - spojrzałem w jego brazowe oczy. Miały odcień czekolady, której smak ostatni raz czułem dzieląc się nią z Bruce'em. - Na rodziców nie mam co liczyć, a brat rozpłynął się w powietrzu parę lat temu.

Mężczyzna milczał przez chwilę, po czym wyciągnął spod buta monetę, wstał i wyciągnął do mnie drugą rękę.

- Chodź ze mną. Chyba, że wolisz robić za bezpańskiego dzieciaka do końca swojego istnienia.

- A co z moimi pięćdziesięcioma pensami? - dociekałem.

- Potraktuje je jako zapłatę za nie skasowanie mi samochodu. - puścił do mnie oczko, a ja niepewnie złapałem jego rękę. Zanim się obejrzałem stałem już przed nim. Byłem od niego trochę wyższy i co najmniej trzy razy chudszy. Gdyby trzymał w reku kij od bejsbola pomyślałbym, że to typowy dresiarz. - Oczywiście nie ma nic za darmo... - wiedziałem, że nie mogło być tak kolorowo - Dam ci dach nad głową i zapewnie ci tyle ile będę w stanie. Ty masz znaleźć prace i spłacać mi jedną trzecią rachunków.

- Dlaczego miałbym przyjmować pomoc od ciebie? - spytałem długo oczekując odpowiedzi.

Mężczyzna obrócił się i zaczął odchodzić zostawiając mnie w tyle. Kiedy dzieliła nas już znacząca odległość rzucił zza ramienia.

- Ponieważ wiesz, że jeśli byś tego nie zrobił popełniłbyś największą głupotę świata. Zwłaszcza, że to ja jestem w posiadaniu twoich pieniędzy... - wziął głęboki oddech, po czym dodał po chwili - mój samochód stoi tuż przy wyjściu. Chyba nie muszę ci mówić, który to. - zaśmiał się pod nosem.

Nie miałem pojęcia jakie są jego prawdziwe zamiary, jednakże nie miałem wyboru i musiałem mu zaufać. Przyspieszyłem kroku i udałem się za nim prosto do samochodu.

Dziwny był dla mnie jednak fakt, że żaden z nas do niego nie wsiadł. Zamiast tego skręciliśmy w prawo i szliśmy wzdłuż głównej ulicy. Po chwili brodaty mężczyzna wszedł do pobliskiej knajpki. Niepewnie wszedłem tam za nim.

W środku nie było za dużo ludzi, ale za to w powietrzu unosił się bardzo przyjemy zapach świeżego, ciepłego jedzenia.

- Usiądź tutaj ja zaraz przyjdę. - powiedział wskazując na krzesło znajdujące się naprzeciwko lady.

Posłusznie wykonałem polecenie i cierpliwie czekałem, aż mężczyzna wróci z zaplecza. Znudzony zacząłem jeździć brudnymi palcami po blacie. Nie chciałem łapać kontaktu wzrokowego z żadnym z gości, czy kimkolwiek z personelu. Nie potrafiłem spojrzeć żadnemu człowiekowi w oczy.

- Chodź młody. - słysząc donośny głos brodacza od razu się wzdrygnąłem.

Mężczyzna kręcił pękiem kluczy na palcu i opuścił knajpkę. Pospiesznie udałem się za nim, nie mając pojęcia, gdzie tym razem mnie prowadzi. Minęliśmy knajpkę, w której przed chwilą byliśmy i skręciliśmy w najbliższą uliczkę, gdzie na murze z boku budynku znajdowały się metalowe drzwi. Brodacz chwilę męczył się z ich otworzeniem, po czym zaprosił mnie do środka. Prowadził mnie po schodach prosto na dół. Im niżej schodziliśmy, tym bardziej pochłaniała nas ciemność.

- Chcesz mi pokazać kotki w piwnicy? - zadrwiłem.

- Nie lubię kotów. - rzucił z uśmiechem zza ramienia.

Zeszliśmy na sam dół, gdzie było potwornie ciemno, jednak nie minęła chwila, aż tą ciemnice rozświetliła duża żarówka zwisająca z sufitu.

Nie będę ukrywał, że był tam niezły bałagan. Wyglądało to na taką typową piwnice. Stare meble, sterty kartonów. W skrócie, wszystko było wszędzie.

Mężczyzna po chwili ponownie zaczął się bawić pękiem kluczy. Tym razem jednak, nie kręcił nim w palcach, tylko odczepiał klucz.

- Od teraz jest twoje. - oznajmił dajac mi do ręki klucz. - Może wygląda jak wyglada i trzeba tu trochę posprzątać, jednak kiedyś to było mieszkanie. Są tu wszytkie niezbędne rzeczy. - powiedział rozglądając się dookoła. Nie za bardzo wiedziałem co powiedzieć. Mężczyzna zaczął przechadzać się po pomieszczeniu i otworzył jedyne znajdujące się tam drzwi. - No i oprócz posprzątania wypadałoby wyremontować łazienkę. - stwierdził - Do czasu, aż tu nie posprzątamy, będziesz mieszkał u mnie.

Rozejrzałem się jeszcze raz dookoła. Miejsce nie wyglądało jakoś najgorzej, jeśliby tu porządnie posprzątać i wyremontować łazienkę, zmieniłoby się to w bardzo przyjazne mieszkanie. Nawet jeśli znajdowałoby się ono w piwnicy.

- Nie bardzo wiem co powiedzieć... - zwróciłem się do niego.

- Nic nie musisz mówić. Wystarczy, że znajdziesz robotę i trochę tu posprzątasz. - uśmiechnął się lekko w moją stronę, na co ja odpowiedziałem tym samym - Nie mam zamiaru podawać ci wszystkiego na tacy.

- Dziękuję... Em... - przez ten cały czas nawet nie dowiedziałem się, jak się nazywa.

- Marcel... Marcel Davies.

- Dziękuję panie Davies. - uśmiechałem się.

- Wystarczy Marcel. A ty jak...?

- Conan Shelley. - przerwałem mu wiedząc, o co chciał zapytać.

Później obaj wyszliśmy z piwnicy i udaliśmy się do mieszkania Marcel'a. W międzyczasie opowiedzialem mu trochę o sobie. Co się stało i jak skończyłem na ulicy. Opowiedziałem mu o uzależnieniu rodziców i o Bruce'ie - najwspanialszym bracie, który nagle zniknął i ślad po nim zaginął.

On również opowiedział mi trochę o sobie. Od dobrych trzech lat robił za kawalera, bo rozwiódł się z żoną. Od tamtego czasu nie miał nawet kontaktu ze swoją nastoletnią córką. Mimo, że ten fakt naprawdę bardzo go dotknął, musiał skupić się na siostrze, której w tamtym czasie poświęcał bardzo dużo uwagi z powodu choroby. To właśnie przez brak czasu dla rodziny jego żona podjęła decyzje o rozwodzie.

Śmieszył mnie w tym wszystkim fakt, że obaj nie wiedzieliśmy do końca w czym był problem. Jego siostra była dla niego tak samo ważna jak żona. Po prostu nie mógł zostawić jej samej wtedy, gdy go potrzebowała.

Dojechaliśmy na miejsce. Marcel zaparkował naprzeciwko wysokiego, wybudowanego w nowoczesnym stylu budynku.

- Chodź za mną. - polecił. Kiwnąłem tylko twierdząco głową. Przed wejściem mężczyzna wpisał kod otwierający drzwi klatki, by móc dostać się do środka. Po usłyszeniu ciągłego, wibrującego dźwięku pociągnął za klamkę i otworzył je na całą szerokość. - Zapraszam.

Jako pierwszy przekroczyłem próg, jednak zanim się spostrzegłem brodacz już zdążył mnie wyprzedzić. Przycisnął przycisk przywołujący windę. Następnie obaj weszliśmy do środka i w ciszy pojechaliśmy na szóste piętro.

Następnie Marcel zaczął szukać kluczy do mieszkania. Wyjął je niezgrabnie z kieszeni, po czym przekręcił jednym z nich w zamku i zaprosił mnie do środka.

Niepewnie przekroczyłem próg, mimo że mieszkanie na pierwszy rzut oka sprawiało wrażenie bardzo przytulnego. Oprowadził mnie po nim, a następnie zatrzymał się w salonie, gdzie w fotelu siedziała młoda kobieta wyglądająca przez okno.

- Już wróciłeś? - spytała zdziwiona nie odrywając wzroku z widoku za oknem.

- Tak i przyprowadziłem gościa... - oznajmił wskazując na mnie - To Conan, zamieszka z nami przez jakiś czas.

- Miło mi panią poznać. - uśmiechnąłem się pochylając lekko głowę.

- Wzajemnie. Jestem Charlotte. - poprawiła ręką swoje rzadkie, ciemnobrązowe włosy i również się uśmiechnęła.

- Przepraszam, że tak bez zapowiedzi, ale był to nagły wypadek.

- Nic nie szkodzi. Przynajmniej ktoś będzie dotrzymywał mi towarzystwa. - oznajmiła radośnie.

- Dobrze, ale zanim... - mężczyzna bez wahania złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć za sobą w nieznanym mi kierunku. Po chwili wepchnął mnie do jakiegoś pomieszczenia, którym jak zdążyłem się zorientować była łazienka. - Marsz pod prysznic. I wrzuć wszytkie swoje rzeczy do pralki. To, że mieszkałeś na ulicy wcale nie oznacza, że teraz też masz wygadać jak bezdomny.

Po trzech godzinach wyglądałem jak zupełnie inny człowiek. No prawie, bo włosy do tej pory mi się nie układały. Marcel dał mi jakieś swoje stare rzeczy, z czasów młodości, kiedy jeszcze, jak on to ujął, nie wyglądał jak pączek. Musiałem przyznać, że leżały na mnie całkiem nieźle, choć koszulki mogłyby być trochę mniejsze.

Poza tym szybko udało mi się zaklimatyzować w nowym miejscu i złapać dobry kontakt zarówno z Marcelem jak i jego siostrą. Byłem im naprawdę wdzięczny za to, co dla mnie zrobili.

Jakiś czas później musiałem opuścić mieszkanie Davies'ów i przeprowadziłem się do własnej wyremontowanej piwnicy. Dostałem też w prezencie od Marcel'a telefon oraz stos ubrań. Moja wyprowadzka jednak, nie świadczyła o tym, że nie spędzałem dużej ilości wolnego czasu w mieszkaniu razem z Charlotte. To ona namówiła mnie na skończenie szkoły i pójście później na studia.

Udało mi się też znaleźć pracę w pobliskiej kwiaciarni. Nie była to może idealnie płatna praca, ale dorabiałem sobie po nocach w barze "Looca" jako barman.

Niestety długo nie było kolorowo. Jakiś czas przed ukończeniem przeze mnie dwudziestego pierwszego roku życia kwiaciarnia zbankrutowała, a szef baru zdążył zatrudnić paru innych barmanów, przez co nie pracowałem już tam zbyt często.

Marcel zaproponował mi wtedy pracę w swojej knajpce, jednak chciałem choć trochę się usamodzielnić i przynajmniej pracę znaleźć sobie sam.

Ostatecznie zostałem przyparty do ściany i jedyną korzystną dla mnie opcją było pracowanie dla Marcel'a. Z czasem polubiłem pracę kucharza i zacząłem czerpać przyjemność z gotowania. A widok szczęśliwego dziecięcego uśmiechu sprawiał mi niesłychaną radość.

Dlatego, gdy dowiedziałem się, że Marcel nie mógł przygotować zamowienia dla Nessy i jej ojca z przyjemnością zgodziłem się go wyręczyć...

🍁 DZIECIĘCY UŚMIECH 🍂

Dzień mijał spokojnie i bardzo przyjemnie. Wiatr za oknem poruszał gałązkami drzew, by uschnięte, kolorowe liście mogły delikatnie upaść na trawnik. Błyszczały jak złoto w świetle promieni słonecznych.

Uwielbiałem południa w knajpce Marcel'a. Nie bywał tu o tej porze zbyt duży ruch, więc wszystko można było robić powoli, spokojnie i z uśmiechem. Zwłaszcza, że gdyby nie zapomniał o dzisiejszej wizycie siostry u lekarza podejrzewam, że zamiast takiego spokoju, byłby niezły harmider i poganiałby nas do roboty. Na szczęście Marcel'a tu nie było i mogliśmy delektować się chwilą odpoczynku.

Nagle usłyszałem dźwięk dzwoniącego dzwonka wiszącego nad drzwiami. Wyjrzałem z kuchni, chcąc zobaczyć kto przyszedł. Dziwny był dla mnie fakt, że nikogo nie dostrzegłem.

Wyszedłem na moment z kuchni, zostawiając pokrojone, surowe mięso na desce, które zacząłem przygotowywać na obiad dla Nessy i jej gburowatego ojca. Nie miałem pojęcia jak się nazywał, ale przezwisko Gbur bardzo do niego pasowało.

Oprócz pojedynczych gości siedzących w ciszy przy stolikach nie dostrzegłem nikogo więcej. Gdy miałem już wracać do kuchni, poczułem nagły przypływ ciężaru na mojej prawej nodze.

- Conan! - usłyszałem radosny, dziecięcy krzyk i momentalnie spojrzałem w dół.

- Nessy?- zdziwiłem się. - Co ty tutaj robisz? - skołowany zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu szukając wzrokiem jej ojca. - No i... Gdzie twój tata?

- Jest w pracy... Aaa... - zająknęła się. - Jest moze wujek Marcel?

- Przykro mi, ale dziś ja go zastępuję. - kucnąłem, by znajdować się mniej więcej na jej wysokości i spojrzeć w jej piwnozielone oczy. - Nie powinnaś przychodzić tu sama. Nikt się tobą nie zajmuje, gdy tata jest w pracy? - spytałem zainteresowany.

- Opiekunka, ale ona mnie nie lubi i nie chce się ze mną bawić. - powiedziała oburzona.

- Ach tak... A gdzie ona teraz jest? - dociekałem.

- Gdzieś sobie posła, więc psysłam do wujka. - uśmiechnęła się lekko.

Za bardzo nie miałem pojecia, co w tamtym momencie mógłbym zrobić. Nie znałem jej opiekunki, ani też nie miałem telefonu do jej ojca. Dzwonienie do Marcel'a też nie było najlepszym pomysłem, ponieważ musiał teraz skupić się na siostrze.

- Zostaniesz tutaj do czasu, aż nie wróci wujek. Wtedy powiadomi twojego tatę, że tu jesteś i nic ci się nie stało. Na pewno bardzo się martwi. - dziewczynka kiwnęła twierdząco głową. W tym samym czasie do knajpki zaczęli wchodzić kolejni klienci - Chodź ze mną. - poleciłem. - Pomożesz mi w gotowaniu? - spytałem podnosząc kąciki ust.

- Taaak! - krzyknęła radośnie.

Złapała mnie za rękę i razem poszliśmy do kuchni. Na wieszakach wisiały najróżniejsze fartuchy. Wybrałem jeden, stosunkowo mniejszy od reszty i ubrałem go dziewczynce. Wyglądała dość zabawnie w za dużym fartuchu, ale lepsze to niż pobrudzone ubranka.

Posadziłem ją na blacie i zabrałem się za krojenie mięsa, które zostawiłem chwilę temu. Nessy uważnie obserwowała każdy mój ruch. Co robiłem... Jak robiłem... Nigdy nie widziałem, by dziecko było tak bardzo na czymś skupione.

Jej rączki mimo niewielkich rozmiarów bardzo rwały się do pomocy. Z chęcią pomagała mi w realizacji zamówień oraz świetnie się przy tym bawiła.

Tak miło razem nam się gotowało, że kompletnie straciliśmy poczucie czasu. Zanim się spostrzegłem wybiła godzina dwudziesta i czas było zamykać już knajpkę. Pożegnałem się z dwoma innymi kucharzami, a następnie zabrałem się za sprzątanie lokalu. W czym również pomogła mi dziewczynka.

Co prawda pomoc dzieci wyglądała prawie zawsze tak, że było przy tym trzy razy więcej sprzątania niż powinno... Jednak na ten moment to nie było istotne, ponieważ bardzo dobrze było nam w swoim towarzystwie.

Jak już wszystko udało nam się posprzątać, poleciłem Nessy pójść umyć rączki. W tym samym czasie poszedłem odłożyć mopa i przez przeszklone drzwi zauważyłem podjeżdżający samochód. Dobrze mi znany samochód.

Wyszedł z niego brodaty mężczyzna z przydużym brzuchem. Wszedł do środka, ale niestety nie wyglądał na zadowolonego.

- Wszystko w porządku? - spytałem, gdy ten zamknął za sobą drzwi.

- Dzwonił do mnie Ryan. Ten od... - w tym samym momencie przybiegła Nessy i pokazała mi swoje dłonie wyciągając je przed siebie.

- Czyściutkie. - powiedziała radośnie, na co lekko pogłaskałem ją po głowie. - Wujek Marcel! - krzyknęła z jeszcze większym entuzjazmem - Ciese się, ze jestes.

- Nessy?! - z niedowierzania przetarł oczy. - Co ty tu na litość boską robisz! Nawet nie masz pojęcia jak twój tata bardzo się martwi. - położył jej ręce na ramionach. - wszędzie cię szuka.

Dziewczynka nagle posmutniała i schowała swoją twarz w swoje malutkie rączki. Niewiele jej brakowało, by zacząć płakać. Kucnąłem obok niej, a ona od razu bez zastanowienia rzuciła mi się w ramiona.

W tym samym czasie Marcel zadzwonił do Gbura, który jak się dowiedziałem, nazywał się Ryan i poinformował, że Nessy nic się nie stało i była bezpieczna.

Nie minęło dużo czasu, aż pod knajpkę podjechał czerwony mercedes, z którego pospiesznie wyszedł czarnowłosy mężczyzna, a za nim rozczochrana blondwłosa kobieta.

Mężczyzna jak burza wyparował do lokalu, wyraźnie zdenerwowany i zaniepokojony całą sytuacją.

- Vanessa! - krzyknął, a dziewczynka od razu podbiegła go przytulić - Tak się martwiłem.

- Mówiłam ci, byś nigdzie się nie oddalała. - dodała z lekką pretensją kobieta.

- Ja tylko chciałam się pobawić z Maggie tatusiu. A Maggie zamiast bawić się ze mną, bawiła się z jakimś panem. - powiedziała niewinnie.

- Nie zatrudniłem cię po to, byś robiła z mojego domu burdel. - mężczyzna wyprostował się i ze złością w oczach spojrzał na blondynkę. Dziewczynka w tym czasie podbiegła do mnie i złapała za nogawkę - Nawet zajęcie się dzieckiem przez kilka godzin stanowi dla ciebie problem?!

- Ryan, to wcale nie tak jak myślisz... - blondynce powoli zaczął łamać się głos.

- CO NIE TAK JAK MYŚLĘ! - nigdy bym nie podejrzewał, że ten z pozoru spokojny i opanowany facet potrafił tak się wydrzeć. - Na twoim miejscu cieszyłbym się, że jesteś tylko zwolniona. Bo gdyby okazało się, że coś stało się mojej córce wolałbym nie być w twojej skórze!

Do oczu kobiety zaczęły napływać co raz to nowe łzy. Robiły to tak szybko, że nie zadążała ich przecierać.

- Dobrze wiesz, że darzę cię szczególnym uczuciem. Nie potrafię znieść myśli o tym, że cały czas mnie odrzucasz. - po tych słowach zapłakana wybiegła z lokalu, w którym zapanowała niezręczna cisza.

Mężczyzna upadł ciężko na krzesło, zdjął okulary i podpierając się łokciem o stolik przetarł palcami kąciki oczu. Dziewczynka po chwili podbiegła do swojego taty, wdrapała się na jego kolana i mocno się w niego wtuliła.

- Wody? - Marcel stanął nad nim ze szklanką w ręku.

- Dzięki. - podniósł wzrok na brodatego i wziął naczynie do ręki. Bez zastanowienia wziął kilka dużych łyków. Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Bez okularów wyglądał naprawdę seksownie. - Jestem tylko ciekawy, jak w dwa dni znajdę opiekunkę dla Nessy na weekend... - powiedział cicho zakładając kanciaste okulary.

- Napewno ktoś się znajdzie... - Marcel usiadł na krześle obok, po czym dodał - ostatnio znalazłeś opiekunkę w niecałe cztery godziny. - po tych słowach okularnik spojrzał na niego z poirytowaniem.

- Fartem... - dziewczynka zeszła z jego kolan - Mało tego każda opiekunka jest taka sama. Nie ważne, czy zatrudnię mężatkę czy singielkę, każda prędzej czy później zaczyna żyć nadzieją na coś więcej, nie biorąc pod uwagę faktu, że nie jestem zainteresowany jakimkolwiek życiem towarzyskim.

- Powinieneś w końcu dać temu drugą... - zaczął grubszy, ale Ryan zaraz mu przerwał.

- Dobrze wiesz, że nie chodzi tu tylko o mnie. Nessy do tej pory nie polubiła żadnej opiekunki, więc podobnie może być z moją nową partnerką. Poza tym chcę, by miała spokojne życie. Nie zniósłbym tego, jeżeli znów przechodziłaby przez to samo co z Caroline.

- Doskonale cię rozumiem tylko... - Marcel przerwał na moment i spojrzał się w moja stronę.

Dziewczynka stała naprzeciwko mnie patrząc w moją stronę bez słowa. Po czym wskazała na mnie palcem i odwróciła się w stronę swojego ojca.

- Tatusiu... Chcem zeby Conan pobawił się ze mną w weekend. - po jej słowach totalnie mnie zamurowało i nie potrafiłem wydusić z siebie żadnego słowa. - Dzisiaj było fajnie.

Ryan spojrzał na mnie podejrzliwie, przez co spiąłem się jeszcze bardziej. Z nerwów zacząłem drapać się po karku i jedyne co mogłem zrobić w tamtym czasie, to uśmiechnąć się głupowato.

- Wiesz... W sumie to... - zacząłem, ale Marcel od razu mi przerwał.

- Dzieci przychodzące z rodzicami do knajpki bardzo go lubią. Bardzo dobrze się z nimi dogaduje. Poza tym na ten weekend zamykam lokal z powodu siostry. Muszę mieć ją na oku. - zwrócił się do przyjaciela spoglądając od czasu do czasu na mnie, jak gdyby chciał go namówić.

Okularnik zastanowił się przez chwilę.

- No cóż, jeśli nie ma nic przeciwko nie widzę problemu. W końcu pierwszy raz widzę kogoś, kogo tak bardzo polubiła moja córka.

- Prosee Conan... Przyjdź się ze mną pobawić. - spojrzała na mnie swoimi dużymi, słodkimi oczkami i uśmiechnęła się ładnie. Nie miałem serca jej odmówić.

- W porządku. - schyliłem się i również do niej uśmiechnąłem.

Od razu rzuciła mi się na szyję omal mnie nie dusząc.

***

Nie spodziewałem się, że te dwa dni miną mi tak szybko. Zanim się obejrzałem, wybiła jedenasta, a ja stałem już przed drzwiami domu rodziny Tisdale.

Niepewnym ruchem ręki wcisnąłem dzwonek do drzwi. Nie minęły nawet trzy sekundy, a drzwi uchyliły się przede mną na oścież.

- Conan! - krzyknęła uradowana, przytulając się do moich nóg.

- Cześć Nessy. Miło mi cię widzieć - uśmiechnąłem się lekko.

Po chwili jednak usłyszałem zimny głos mężczyzny dobiegający ze środka.

- Nessy ile razy mam ci powtarzać, abyś nie otwierała drzwi i nie wychodziła bez kurtki... Przeziębisz się. - powiedział stanowczo, samemu stojąc w samych spodniach od garnituru oraz niezapiętej koszuli.

Nie mogłem zaprzeczyć, że przez ten widok lekko się zarumieniłem. Przez ubrania nie widziałem tego jak dobrze był zbudowany. Widać było, że kiedyś musiał ciężko pracować nad swoim ciałem, a efekty pozostały do teraz. Niekoniecznie w takim samym stanie, ale pozostały.

- Wchodzisz? - głos Ryana wybudził mnie z transu, w ktorym podziwiałem jego piękną posturę.

- Oh... Tak jasne. - uśmiechnąłem się głupkowato, po czym przekroczyłem próg domu.

Był to parterowiec, więc przynajmniej w jednym budynku nie katowały mnie schody. Ryan ubierając się dokładnie wyjaśnił mi moje obowiązki. Należało do nich ugotowanie czegoś na obiad oraz zajęcie się Nessy.

- O i jeszcze jedno... - stanął w progu i spojrzał na mnie kątem oka poprawiając but. - Nie masz prawa wchodzić do mojego biura. Nie wolno ci nic tam robić. Sam dbam o porzadek w tamtym pomieszczeniu. - powiesił kluczyk na wieszaczku znajdujacym się przy drzwiach, po czym pożegnał się z córką - Do zobaczenia później. Nie sprawiaj Conanowi kłopotu. - powiedział głaskając ją po głowie.

- Dobla. - uśmiechnęła się szeroko i mocno go przytuliła.

Ryan wyszedł, a ja nie miałem pojęcia za co się zabrać. Podejrzewałem, że moja poprzedniczka nie robiła w tym domu za dużo i przez to był tu istny bałagan. Problem polegał na tym, że obiecałem pobawić się z Nessy.

- Nessy... - ukucnąłem, a dziewczynka z pytajacym wyrazem twarzy spojrzała na mnie. - Co ty na to byś przez chwilkę pobawiła się sama, a ja trochę tu posprzątam?

- Nieee! - odpowiedziała stanowczo. - Chcem się pobawić. - oburzona skrzyżowała ręce.

- No już, nie złość sie tak. - pogłaskałem ją po głowie. - Będę przecież potrzebował twojej pomocy. - dziewczynka zaczęła się zastanawiać - Ty pomożesz mi szybko posprzątać, a później się pobawimy i ugotujemy coś pysznego.

- Dobla. - uśmiechnęła się.

Uzyskałem jej zgodę i razem wzięliśmy się do sprzątania. Nie miałem tego co prawda w umowie, ale dom bez wątpienia tego wymagał.

Nessy posprzątała swoj pokój oraz wszystkie zabawki poza nim. Ja w tym czasie ogarnąłem obie łazienki. Później razem wycieraliśmy kurze w salonie, przedpokoju oraz jadalni. Nastepnie wziąłem się za sprzątanie kuchni. W czasie, gdy dziewczynka wycierała dolne szafki, ja walczyłem ze średniowiecznymi plamami na płycie indukcyjnej.

Po parudziesięciu minutach, cichym klnieciu pod nosem i zastanawianiu się, po co w ogóle się za to zabrałem, w końcu mi się udało.

Zostały dwa pomieszczenia. Pierwsze biuro, do którego nie wolno mi było wchodzić oraz drugie... Sypialnia Ryana. Mówiąc szczerze to nie byłem do końca przekonany, czy napewno chciałem tam wchodzić. Nie widziałem czego do końca mógłbym się spodziewać.

Ostatecznie moje parominutowe stanie przed zamkniętym pokojem przerwała Nessy, która nacisnęła na klamkę od sypialnianych drzwi i weszła do środka.

Pomieszczenie wyglądało jak każde inne. Nie było tu nic nadzwyczajnego. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. W sumie sam do końca nie wiedziałem, czego mógłbym się po nim spodziewać. Ku mojemu zdziwieniu, jak na singla miał wszystko pięknie poukładane w szafie. Jedyne czego mógłbym się przyczepić to nie złożonej pościeli. Poza tym było tu dość schludnie. Czego się tak bałem? Może tego, że znalazłbym coś czego nie powinienem.

Tak czy inaczej szybko posprzątałem tamto pomieszczenie i równie szybko się stamtąd ulotniłem. Poodkurzałem w całym domu, wożąc przy tym Nessy na odkurzaczu, a następnie umyłem podłogi, na których podejrzewałem, że były równie stare plamy po kawie co ja.

Po paru godzinach dom wewnątrz lśnił czystością, a w zlewie czy podłodze można było się dosłownie przejrzeć. Czas jednak na to nie pozwalał, bo mieliśmy kolejne zadanie do wykonania, jakim było ugotowanie obiadu. A raczej obiadokolacji, bo zaczynało robić się już późno.

Niestety ugotowanie czegokolwiek było sporym wyzwaniem i to wcale nie dlatego, że nie potrafiłem tego robić, ale dlatego, że nie było z czego. Liczba składników była mocno ograniczona. Udało mi się znaleźć jakiś makaron, kukurydzę w puszce oraz mieso w zamrażarce. Niestety było to za mało, by cokolwiek przygotować, więc wybrałem się z Nessy na zakupy do pobliskiego spożywczaka.

Było bardzo wesoło, udało mi się kupić najpotrzebniejsze składniki. Nie wspominając już o tym, że dziewczynce udało się namówić mnie na ciasteczka.

W czasie gdy ona była zajęta konsumowaniem ich przy stole w jadalni, ja zająłem się przygotowywaniem obiadokolacji. Postanowiłem ugotować szybką i smaczną zapiekankę.

Nie tracąc ani minuty dłużej wziąłem się za gotowanie, a Nessy widząc co robię od razu zerwała się z krzesła i postanowiła mi pomóc.

Bardzo polubiła gotowanie ze mną, od czasu kiedy sama spędziła ze mną dzień w knajpce.

- Musis częściej psychodzić byśmy mogli razem gotować. - oznajmiła.

Nie wiedziałem co mogłem jej odpowiedzieć, więc tylko lekko się uśmiechnąłem i pogłaskałem ją po głowie. Nie chciałem jej robić złudnej nadziei, bo nie miałem pewności, czy tego typu sytuacja jeszcze kiedykolwiek nastąpi, i czy dzisiejsza nie jest tylko zwykłym przypadkiem.

Ułożyłem wszystko po kolei warstwami w naczyniu żaroodpornym, a następnie włożyłem je do rozgrzanego piekarnika.

- Jeszcze tylko szybko posprzatamy kuchnię i będziemy mogli się bawić. - oznajmiłem dziewczynce z uśmiechem na twarzy.

Tak też się stało. Zanim się obejrzeliśmy kuchnia znów lśniła, a my siedzieliśmy razem w księżniczkowym pokoju Nessy bawiąc się lalkami. W międzyczasie wyszedłem tylko na chwilę, by wyłączyć piekarnik. Świetnie się razem bawiliśmy, przez co ponownie straciłem poczucie czasu. Zanim się spostrzegłem była już pora kolacji.

Ciemnowłosa blondyneczka pomogła mi nakryć do stołu. W tym samym czasie do domu wrócił zmęczony Gbur. Dziewczynka od razu pobiegła go przywitać w czasie, gdy ja zacząłem nakładać porcje na talerze.

Mężczyzna usiadł przy stole myjąc wcześniej ręce i obmierzając dom wzrokiem. Po chwili zaczął spożywać posiłek. Podobnie też zrobiła jego córka.

- W takim razie ja już będę się zbierał. - rzuciłem niepewnie cofając się pomału.

- Następnym razem zjedz z nami. - oznajmił czarnowłosy biorąc następny kęs.

Jak to?... Następnym razem?...

***

Minęły dwa tygodnie, a ja nadal nie potrafiłem dopuścić do siebie myśli, że Gbur zatrudnił mnie na stałe. Mało tego ugadał się z Marcelem, a ten całkowicie zmienił mi grafik.

To nie tak, że mi to nie pasowało tylko mógł mnie chociaż uprzedzić, że to nie będzie tylko jednorazowa przygoda.

Nerwowo szorowałem brudne naczynia w knajpce, starając się jakoś wyładować emocje.

- Nie musisz tak agresywnie szorować tych naczyń. - Marcel zaśmiał się, a ja wzdrygnąłem się nerwowo, czując jego dłoń na ramieniu.

- Szorowałbym je normalnie, gdyby nie wrobiono mnie w pomoc domową! - warknąłem.

- Wyglądałeś na zadowolonego spędzając czas z Nessy. Dodatkowo masz teraz dodatkową pracę, dzięki której trochę sobie dorobisz.

- Co z tego skoro nie mogę dogadać się z pracodawcą. - wrzuciłem dopiero co umyte naczynia wraz z gąbką z powrotem do zlewu i z zażenowaniem obróciłem się w stronę mężczyzny - Minęły już dwa tygodnie odkąd dla niego pracuje. Cały czas próbuję się z nim jakoś dogadać, ale chyba wyczerpały mi się już możliwości. Poruszałem z nim chyba każdy możliwy sposób na rozmowę... Jakim cudem złapałeś z nim jakikolwiek kontakt? - zdziwiony zwróciłem się do niego z bezsilnością w głosie.

- Poznaliśmy się w dość śmiesznych okolicznosciach, bo obaj byliśmy wtedy w trakcie spraw rozwodowych. Później któregoś dnia przyszedł do knajpki się czegoś napić. Wyżaliliśmy się sobie nawzajem z własnych problemów, które po pewnym czasie zaczęły nas tak śmieszyć, że postanowiliśmy przejść w bardziej przyjemne tematy... - przerwał na moment, w międzyczasie wycierając blat, po czym dodał - Ryan ma w zwyczaju nie wchodzić w zbędne interakcje, jak na przykład ze swoimi pracownicami, które zatrudniały się u niego, bo chciały się z nim związać.

- W przeciwieństwie do nich, ja nie chcę wiązać się z takim Gburem. - powiedziałem pod nosem oburzony odwracając wzrok.

- Doprawdy?... - Marcel spojrzał na mnie podejrzliwie - Ile czasu mam jeszcze udawać, że nie widzę jak na niego patrzysz?

- To wcale nie tak... - próbowałem jakoś zaprzeczyć nerwowo wymachując przy tym rękami. - Poza tym skąd w ogóle ci się to wzięło? - oczywiście moje pytanie zostało zignorowane. - Lubię facetów, ale nie takich jak on. - zaprzeczyłem stanowczo.

- A jak wytłumaczysz częste i długie wizyty Zahara jakiś czas temu?

- Po prostu sie uczyliśmy. Zbliżały się egzaminy. Poza tym co on ma do tego? - zdezorientowany odwróciłem wzrok.

- To, że z charakteru są bardzo do siebie podobni. Sprawiają też podobne wrażenie. Jedyne co ich różni to odcień skóry i fakt, że Zahar ma bardzo seksowne loczki. - spojrzał na mnie znacząco.

- Przestań już.. Nie interesują mnie młodsi faceci jak Zahar. - zapewniłem.

- Dlatego chcesz złapać dobry kontakt z Ryanem? - dopytywał.

- Może i ma ładną buźkę i jego ciałko też jest nienaganne... - zdając sobie sprawę z tego co właśnie powiedziałem momentalnie się zaczerwieniłem - Z resztą nie ważne... Skończmy ten temat, bo zaszedł za daleko.

Czarnowłosy zaśmiał się, a ja zarumieniony próbowałem się czymś zająć. Ostatecznie wyjąłem naczynia ze zlewu i zacząłem je na nowo myć.

- Jak tam chcesz, ale wiedz jedno... Jak już poznasz Ryana zrozumiesz, że nie jest on taki, za jakiego się podaje, bo ma za sobą ciężką przeszłość. - nie zwracałem już uwagi na to co mówił. Ja i tak wiedziałem swoje.

Po skończonej pracy udałem się prosto do przedszkola. Stamtąd miałem pierwszy raz odebrać Nessy.

Zanim znalazłem drogę do sali natrafiłem na grupkę gadających ze sobą matek. Może nie było to zbyt kulturalne z mojej strony, ale pozwoliłem sobie podsłuchać ich rozmowę udając, że podziwiam prace zrobione przez dzieci.

- Słyszałyście, że Tisdale wyrzucił kolejną opiekunkę? - powiedziała jedna z nich.

- W takim tempie dziecko nie przyzwyczai się do żadnej. - dodała druga.

- Może robi to dlatego, by znaleźć sobie kolejną kochankę.

- Kolejną? - zdziwiła się trzecia.

- Nie słyszałaś, że ponoć miał romas z jedną z nich? Nawet mieszkała u niego. Mało tego po zbliżeniu się do siebie od razu wyrzucił ją z domu.

- Za grosz nie ma serca do kobiet. Traktuje je strasznie przedmiotowo.

Nie mogąc dłużej słuchać tych dziwnych faktów o Ryan'ie z podniesionym ciśnieniem i z uśmiechem na ustach postanowiłem zapytać się tych plotkar, gdzie znajdę salę czterolatków. Zamiast odpowiedzi na moje pytanie natychmiast zadały mi masę innych niezwiązanych z moim.

- Jesteś ojcem?

- Bardzo młodo pan wygląda. Ile pan ma lat?

- Jest pan żonaty?

To tylko niektóre, którymi mnie zamęczały. Rzuciły też w moja stronę bardzo dużo komplementów odnoście moich jasnych włosów, czy zielonych oczu. Nawet zdarzył się pozytywny komentarz odnoście mojego ubioru.

- Bardzo dziękuję za te wszystkie miłe słowa, ale bardzo się spieszę i czy mogłyby mi panie powiedzieć, gdzie znajdę grupę czterolatków?

- Oh no tak... - zwróciła się do mnie brunetka. - Tym korytarzem prosto, potem w prawo. Sala to pierwsze drzwi po lewej.

- Dziękuję bardzo. - uśmiechnąłem się sztucznie i szybkim krokiem poszedłem odebrać Nessy.

Bardzo ucieszyła się na mój widok i za rękę poprowadziła mnie do szatni. Na moje nieszczęście te plotkary dalej tam stały.

Kiedy już minęliśmy je bez słowa i miałem nadzieję, że już mnie nie zaczepią zwróciła się do mnie krótkowłosa matka z pofarbowanymi na rudo włosami.

- Jest pan krewnym Tisdale'a?

- Nie, pracuje dla niego tylko jako pomoc domowa. - uśmiechnąłem się sztucznie i razem z Nessy szybko weszliśmy do szatni.

Pomogłem jej się ubrać, a następnie oboje z wielkim uśmiechem na ustach wyszliśmy z budynku przedszkola, kierując się prosto do domu.

- Tatuś jest w pracy? - zapytała niewinnie.

- Tak, ale powiedział że wróci na kolację. Do tego czasu musimy ugotować coś dobrego. - puściłem oczko w jej kierunku, a ona szeroko się uśmiechnęła.

- Jejjj! - krzyknęła radośnie - A co ugotujemy Conan?

- To, na co tylko będziesz miała ochotę. - dotknąłem czubka jej nosa, a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

Resztę drogi spędziliśmy na podziwianiu pieskow chodzących na smyczy, wraz z właścicielami oraz negocjacji, by udać się na plac zabaw chociażby na chwilę. Nie było na to czasu. Zaciągnąłem ją do domu i czym prędzej zabrałem się za robienie kolacji.

Przy drobnej pomocy udało mi zrobić wszystko na czas. Włożyłem wszystko do piekarnika i po chwili mój telefon zawibrował na znak przychodzacej wiadomości.

Bez zastanownia chwyciłem telefon. To Gbur. Napisał, że wpadnie jego znajomy, by uczcić sukces w firmie. Eh... Gdyby napisał mi to pół godziny wcześniej zdążyłbym przygotować więcej jedzenia.

- Wsystko w porządku Conan? - najwyraźniej byłem cholernie zażenowany wiadomością, skoro zauważyła to nawet czterolatka.

- Tak w porządku. - uśmiechnąłem się sztucznie, po czym ponownie spojrzałem poirytowany na telefon i odłożyłem go na blat. - Chcesz się pobawić?

- Tak!!! - krzyknęła radośnie i czym prędzej pobiegła do swojego pokoju.

Poszedłem za nią wolniejszym krokiem, próbując choć trochę się rozerwać. Nie pamiętałem kiedy ostatni raz byłem tak zmęczony. Praca w knajpce oraz jako pomoc domowa, a w międzyczasie nauka to już zdecydowanie za dużo.

Dwie godziny później do domu wrócił Ryan razem ze swoim współpracownikiem. Już z progu było słychać pozytywne komentarze płynące z ust mężczyzny odnoście stanu jego domu oraz zapachów dolatujących z kuchni.

- Tatuś! - dziewczynka szybko do niego podbiegła i przytuliła. - Wujek Lander... Dzień dobry. - uśmiechnęła się lekko.

- Witaj Van, miło cię znowu widzieć. - również się do niej uśmiechnął. - Ryu gdzie mogę położyć te torby? - zapytał po chwili.

- Postaw na blacie w kuchni, a najlepiej od razu wrzuć do lodówki. - polecił.

Kroki mężczyzny były co raz bardziej donośne. Kiedy przekroczył próg kuchni wyjmowałem z piekarnika kolację. Mężczyzna stanął na moment i prześledził mnie wzrokiem. Mimo, że miałem w rękach gorace naczynie, zrobiłem to samo. Koleś był nieco wyższy ode mnie i w przeciwieństwie do włosów Ryan'a, jego były w artystycznym nieładzie. Ten jasnobrązowy kolor idealnie pasował do jego niebieskich oczu oraz granatowego garnituru. Jego postura ciała również była nienaganna.

- Dobry wieczór. - powiedziałem, po chwili odwracając wzrok, zdając sobie sprawę z tego, jak długo na niego patrzyłem.

- Ryu dlaczego nie mówiłeś mi, że teraz gustujesz w facetach? - rzucił zza ramienia uśmiechając się głupkowato.

Nie musiałem patrzeć w lustro, by wiedzieć, że zrobiłem się cały czerwony.

- To jedyny pracownik, który sumiennie wykonuje swoje zadania. - powiedział poirytowany przekraczając próg z dziewczynką na rękach. Ja w tym czasie zacząłem nakrywać do stołu.

- Od zawsze miałeś słabość do blond włosów co? - uśmieszek ani na chwilę nie opuszczał jego twarzy.

- Moja słabość w przeciwieństwie do twoich to nie wada. - prychnął na co brązowowłosemu mężczyźnie na moment zrzedła mina.

- Mówił ci ktoś, że jesteś podły?

- Powtarzasz mi to codziennie. - po tych słowach usiadł do stołu na przeciwko córki.

Jego kumpel zrobił to samo i bez zastanowienia zaczeli spożywać posiłek.

- To ja już będę się zbierał. - oznajmiłem zdejmując fartuch i wkładając go do swojej torby.

- Nie zjesz z nami? - zdziwił się Lander. - Jak śmiesz go tak traktować Ryu! - zwrócił się z pretensją do przyjaciela.

- Nie, to nie tak... - zaprzeczyłem stanowczo. - Nie przygotowałem po prostu tyle jedzenia.

- W takim razie przynajmniej zostań się z nami napić. Trzeba uczcić sukces w firmie oraz awans naszego prezesa. - puścił oczko do swojego przyjaciela, na co ten lekko się wzdrygnął.

- Skąd ty...?

- Thomas mi powiedział. - oznajmił zadowolony. - Jestem ciekaw, że gdyby nie on, to kiedy ty byś mi o tym powiedział.

- Miałem w planach... - zaczął, po czym urwał w połowie i nie skończył.

- Mniejsza... - zażenowany spojrzał na niego, a następnie wrócił wzrokiem do mnie - Musisz zostać inaczej Ryu znów pochłonie większość sam i skończy na podłodze.

- Zamknij się. - powiedział cichym, ale surowym tonem. - Vanessa jak już skończyłaś biegnij pobawić się do siebie. Masz dziesięć minut i do mycia.

- Dobze tatuś. - dziewczynka posłusznie poszła do swojego pokoju, a jej ojciec odprowadził ją wzrokiem. Gdy zniknęła z jego pola widzenia przybrał dość straszy wyraz twarzy.

- Po pierwsze nie rób ze mnie pijaka, gdy w pobliżu jest moja córka, a po drugie nigdy nie skończyłem na podłodze.

- Och Caro... Tak bardzo tęsknie... - zaczął mężczyzna mówiąc cienkim głosem i przykładając rękę do czoła udając, że mdleje.

Ryu tylko spojrzał się na niego skrzywiony, po czym krzyknął.

- Nessy do mycia! - po czym dodał ciszej - tatuś musi nastawić wujka do pionu.

Mężczyzna zaśmiał się, a ja miałem ochotę jak najszybciej się stamtąd ulotnić. Ryan odszedł od stołu, a ja razem z Lander'em przenieśliśmy się do salonu...

🍁 PRAWDA 🍂

Siedzieliśmy w ciszy i żaden z nas nie kwapił się zacząć rozmowy. Analizując sytuację sprzed chwili, zdałem sobie sprawę, że ci dwaj nadają na zupełnie innych falach. Są swoim zupełnym przeciwieństwem, a mimo to dobrze się dogadują.

- Jak ci się udało dogadać z Ryanem? - spytałem, chcąc w jakiś sposób przełamać niezręczną ciszę.

- A kto powiedział, że się dogadujemy? - zaśmiał się.

- Chodziło mi raczej, że w przeciwieństwie do ciebie, mi trudno wejść z nim w jakąkolwiek interakcje.

- A jak długo się znacie? - dociekał.

- Z miesiąc? - sam do końca nie byłem pewny.

- No to nic dziwnego. - rozsiadł się wygodnie - Znam Ryu od liceum, a dopiero w trzeciej klasie zaczęliśmy "normalnie" rozmawiać. - powiedział zaznaczając przedostatnie słowo.

- Jesteście zupełnie różni, dlatego dziwi mnie fakt, że udało ci się z nim w jakiś sposób dogadać.

- Daj mu trochę czasu. Ostatnio ma dość gruby kij w tyłku, więc nikt nie potrafi się z nim w żaden sposób dogadać. Mógłby w końcu sobie kogoś znaleźć, bo ostatnio jest nie do zniesienia. - po chwili wstał i podszedł do lodówki, wyjmując kupione wcześniej wino - Nie spodziewałbym się, że gra wstępna z Maggie tak bardzo na niego wpłynie. - dodał otwierając butelkę, po czym wziął kilka dużych łyków.

Postawił kieliszki na stole, a następnie zaczął rozlewać do nich zawartość trzymanej w ręku szklanej butelki.

- Nie powinniśmy poczekać na Ryana? - spytałam lekko zdezorientowany.

- Nie zrobi mu to wielkiej różnicy. Ma dość słabą głowę do alkoholu, dlatego osobiście wolę wypić trochę przed nim. Koniec końców i tak on pierwszy będzie zgonował.

- Rozumiem. - niepewnie wzięłam łyk trunku, a następnie oparłam kieliszek o kolana. - To przez rozwód z żoną nie ma zbyt dobrego wizerunku u ludzi, prawda? - zmieniłem temat, przez nurtującą mnie sytuację z przedszkola.

- Nie ciężko to zauważyć co. - mężczyzna dopił do końca zawartość kieliszka. - najbardziej to znienawidzili go jego rodzice. Podobnie zresztą jest z kobietami, z którymi miał jakąkolwiek styczność. Rozsiało się też na jego temat dużo plotek, ale tak już jest, gdy ktoś bardziej interesuje się czyimś życiem, niż swoim własnym.

Jakiś czas później dołączył do nas czarnowłosy okularnik, o którym rozmawialiśmy przez większość czasu. Nie minęło go też zbyt dużo, by właściciel domu do reszty się upił. Coś czułem, że to ja będę tym, który będzie musiał go ogarnąć, dlatego przystopowałem z alkoholem.

Około godziny pierwszej znajomy Ryana opuścił mieszkanie, wcześniej zamawiając taksówkę, bo nie zamierzał prowadzić po pijaku. Sam też miałem wielką ochotę iść już do domu, niestety najpierw musiałem odprowadzić półprzytomnego mężczyznę do łóżka.

Zamknęłam drzwi za Lander'em, upewniając się wcześniej, czy na pewno wsiadł do taksówki. Następnie wróciłem do salonu, by zająć się bardziej ciężkim przypadkiem.

Już w wejściu zauważyłem czarnowłosego dopijającego resztki bimbru, który został wyciągnięty w trakcie spotkania.

- Ryan wydaje mi sie, że już ci wystarczy. - zwróciłem się do niego z troską.

- Nie będziesz mi mówił co mam robić. - odparł odnośnie, wyraźnie zchlany.

- W tym wypadku nie mam wyboru. Powinieneś iść już do łóżka oraz trochę odpocząć przed jutrzejszą pracą. - po tych słowach mężczyzna złapał mnie za koszulkę i przyciągnął do siebie.

Był naprawdę blisko i śmierdziało od niego alkoholem. Poza tym, po wypiciu znacznej ilości trunku, stał się w moich oczach jeszcze bardziej pociągający.

- Nie mów mi co mam robić. - wyszeptał do mojego ucha. - Nie każ mi się więcej razy powtarzać.

- W takim razie, ty również nie każ mi się powtarzać. - nie dałem za wygraną. Złapałem go za rękę i przerzuciłem ją przez swój tułów.

Nie zwracając uwagi na jego stękania oraz ciągłe narzekanie, zaciągnąłem go prosto do sypialni. Niestety jego ciało było tak niestabilne, że stracił równowagę i padł prosto na łóżko, przygniatając mnie do niego swoim ciałem.

- Ryan, zejdź ze mnie. - powiedziałem trochę ciszej, by nie obudzić Nessy. - Jesteś ciężki.

- Wybacz, ostatnio nie miałem okazji iść na siłownię. - zepchnąłem go siłą, ale gdy tylko usiadłem na łóżku, Ryan objął mnie ręką nie pozwalając mi wstać - Ty też chcesz mnie zostawić? - zwrócił się do mnie łamiącym się głosem.

- Wybacz, ale powinieneś odpocząć. - złapałem jego rękę, a następnie spojrzałem w jego stronę. - Przyjdę jutro zobaczyć jak się czujesz.

Wyglądał bardziej pociągająco niż zwykle. Jego włosy nie były już tak ładnie ułożone, a okulary lekko zsunęły się z jego nosa. Gdy spojrzałem w jego piwne oczy poczułem, że moje serce zaczyna bić ciut szybciej niż powinno. Zaczęło pomału docierać do mnie, że również wypiłem trochę za dużo.

Ryan poprawił się na łóżku, przyjął półsiedzącą pozycję i drugą ręką złapał się mojego ramienia. Nie minęła chwila, aż zmniejszył odległość między nami i zaczął szeptać coś do mojego ucha.

- Zostań... Tylko dzisiaj... - powietrze wydobywające się z jego ust przyprawiło mnie o ciarki. Moje serce zaczęło już do reszty wariować, a zwłaszcza wtedy, gdy Ryan postanowił stopniowo obniżać położenie ręki, która jeszcze chwilę temu znajdowała się na moim brzuchu.

- WYSTARCZY. - powiedziałem stanowczo oraz najciszej jak tylko się dało. Niestety przez mój obecny stan było to niemożliwe i przez moment bałem się, że obudziłem, śpiącą w innym pokoju dziewczynkę.

Złapałem go za nadgarstek i podniosłem jego rękę do góry nie chcąc, by zawędrowała za daleko. Następnie odwróciłem się w jego stronę.

W tym samym momencie przez mój nagły ruch tułowia gbur stracił równowagę i padł na łóżko. Na moje nieszczęście w ostatniej chwili złapał mnie za kark i pociągnął za sobą, przez co ostatecznie znajdowałem się na nim, a nasze twarze już dawno przekroczyły przestrzeń osobistą.

Mój oddech gwałtownie przyspieszył, chciałem jak najszybciej przywrócić dawną odległość między nami. Niestety czarnowłosy miał już inne plany. Przyciągnął mnie do siebie na tyle, że bez problemu zaczął mnie całować. Na początku niepewnie i delikatnie, później jednak zaczął wczuwać się co raz bardziej czyniąc nasze pocałunki dłuższymi i bardziej namiętnymi.

Mając w swojej głowie jeszcze szczątki zdrowego rozsądku postanowiłem wszystko przerwać i zakończyć to teraz, by uniknąć późniejszych konsekwencji. Niestety Ryan nie dawał za wygraną, a ja z każdym kolejnym pocałunkiem, co raz bardziej odchodziłem od zmysłow.

Zanim się spostrzegłem obaj byliśmy już nadzy, a nasze ubrania, były porozrzucane po całym pokoju. Było to jednak w tamtym momencie najmniej ważne. Najważniejsze było zaspokojenie wzajemnych potrzeb.

Namiętnie całowałem go po szyi, w międzyczasie bawiąc się jego sutkami. Ryan wydawał z siebie bardzo seksowne jęknięcia, które tylko nakłaniały mnie do zrobienia kolejnego kroku.

- Włóż go w końcu. - jęknął wyprzedzajac moje zamiary.

Bez zastanowienia zacząłem go rozluźniać. Włożyłem dwa swoje palce do ust, a następnie po kolei zacząłem je wkładać. Ryan zaczął jęczeć jeszcze bardziej, co tylko dodatkowo mnie podniecało i motywowało do dalszego działania.

Gdy w końcu udało mi się wystarczająco go rozluźnić spytałem niepewnie:

- Naprawdę chcesz to zrobić?

- Rób co mówię idioto, inaczej sam to zrobię. - uśmiechnąłem się na jego słowa. Jego głos w tym stanie brzmiał naprawdę bardziej pociągająco.

Wyjąłem swoje palce, a następnie zacząłem powoli wkładać przyrodzenie. Jęki były jeszcze bardziej donośne, a moje hormony zaczynały wariować na tyle, że całkowicie straciłem rozum.

***

Nie miałem zielonego pojęcia, co działo się później, a co dopiero ile razy to zrobiliśmy. Obudziłem się około szóstej z myślą, że to był tylko sen. Niestety wczorajsza noc była prawdziwa. Świadczyło o tym między innymi spanie nago, na łóżku Ryana, czy porozrzucane ubrania.

Miałem ochotę jak najszybciej się stamtąd ulotnić i zapomnieć o całym zdarzeniu. Niestety ubierając się obudziłem gbura. Zauważając to omal nie zszedłem na zawał.

Nie powinienem w ogóle dopuszczać do tamtej sytuacji. Powinienem był to w porę zakończyć. Niestety w tamtej chwili zaczynałem myśleć inną częścią ciała niż głowa.

Jedyne co pamiętałem z ostatniej nocy i wydawało mi się strasznie dziwne to zdanie jakie wypowiedział Ryan na wpół przytomny: "Zapomniałem już jakie to uczucie robiąc to z facetem"

Pamiętałem, że wtedy zaczęliśmy trzecia rundę... Albo czwartą? Nie miałem pojęcia, ale było wspaniałe. Szkoda, że powtórzenie czegoś takiego graniczy z cudem, bo prędzej wyrzuci mnie z roboty.

- Która godzina? - spytał zaspany przeciągając się na łóżku.

- Koło szóstej. Możesz jeszcze pospać. - zapewniłem.

- Okey. - nie powiedział nic więcej. Po paru minutach ciszy zrobiło się trochę niezręcznie, ale czarnowłosy z nikąd zaczął temat wczorajszego dnia - Jak dużo wypiłem?

- Ciężko powiedzieć. Poszło wszystko, co wczoraj przynieśliście z Lander'em... No i dodatkowo dorzuciłeś jeszcze bimber, z którego zastała może jedna trzecia.

- Kurwa... - tylko tyle udało mu się z siebie wyrzucić. - Łeb mi pęka i nie pamiętam zbyt wiele. - ociężale próbował wstać, ale po chwili zaczął narzekać na ból w lędźwiach. - Czy ja się gdzieś wypierdoliłem, że tak bolą mnie plecy?

- T-t-ty niczego nie pamiętasz? - spytałem nie dowierzając... Czy to znaczy, że cudem uratowałem swoją robotę?

- Ostatnie co pamiętam to to, jak Lander dzwonił po taksówkę. Reszta działa się jakby przez mgłę.

- A co dokładnie? - dopytywałem dla pewności.

- Pamiętam, że poprosiłem byś został na noc na wszelki wypadek, gdyby Nessy obudziła się w nocy. Nic poza tym.

On poważnie nie pamięta? Czy to jakiś żart. Nie wiedziałem już, czy się cieszyć, czy płakać.

- J-j-ja... Pójdę zrobić kawę. - rzuciłem bez namysłu, wybiegłem z pokoju nie robiąc zbędnego hałasu. - Leż i odpoczywaj.

Nie miałem pojęcia co robić. Teoretycznie Ryan nic nie pamiętał i moja posada jako pomoc domowa została uratowana, ale im dłużej nad tym rozmyślałem tym większe dopadało mnie poczucie winy.

Nie powinienem był tego robić... Nie powinienem był tak go wykorzystywać.

Zaparzyłem sobie kawę mając nadzieję, że moje koszmary związane z wczorajszą nocą dobiegły końca. Usiadłem na krześle i wolnym ruchem zacząłem mieszać łyżeczką w kubku.

W tym samym momencie do kuchni wszedł Ryan. Już miałem się do niego uśmiechnąć, ale powstrzymałem się na moment, widząc jego niezadowolony wyraz twarzy, który wyraźnie wskazywał na to, że wszystkiego się domyślił i jestem skończony.

- Kawy? - próbując złagodzić sytuację podsunąłem mu swój kubek.

- Co ty sobie myślisz? Najpierw mnie upijasz, a później nieźle się zabawiasz. - warknął.

- Mała poprawka... Nikt nie wlewał ci alkoholu do gardła, robiłeś to sam. Poza tym nikt z nikim się nie zabawiał. - wypowiadając ostatnie zdanie odwróciłem wzrok. Skoro i tak nic nie pamiętał, wcale nie musiał dowiedzieć się o tamtym incydencie.

- W takim razie jak wytłumaczysz ślady spermy na pościeli?

- Skąd mam wiedzieć... Może waliłeś konia, czy coś... - miałem przeczucie, że z sekundy na sekundę pogrążałem się co raz bardziej.

- W takim razie, co robiłeś u mnie w pokoju? - pochylił się nad stołem i spojrzał na mnie spode łba.

- Gdybyś tyle wczoraj nie wypił wiedziałbyś, że siłą zatrzymałeś mnie każąc zostać u ciebie na noc. - ponownie odwróciłem wzrok mając nadzieję, że taka odpowiedź go usatysfakcjonuje.

- Może jeszcze powiesz mi, że rozebrałem się do naga po to, by lepiej mi się spało?

- Nie zaprzeczę... - w tym właśnie momencie zacząłem błagać wszystkie nadludzkie istoty, by z nieba spadł meteor i mnie zajebał.

- O to od początku ci chodziło tak? Chciałeś wykorzystać fakt, że byłem najebany, by móc się ze mną przespać! - zdenerwowany podniósł ton głosu, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię.

- Ja? To ty najebany zacząłeś się do mnie kleić. Mało tego sam nalegałeś, bym się z tobą przespał. - wstałem z krzesła i przybrałem taką samą pozycję jak Gbur.

- A tobie było to na rękę. Nie chcę cię więcej widzieć na oczy. - jego słowa były dla mnie równoznaczne z tym, że jestem zwolniony.

Nabuzowany wziąłem swoją torbę i bez zastanowienia poszedłem w stronę drzwi wyjściowych. Widząc katem oka, że Ryan odprowadza mnie wzrokiem, więc stanąłem w progu korytarza i zza ramienia rzuciłem:

- Powiedziałbym raczej, że to tobie było to na rękę... W końcu przypomniałaś sobie, jak to było spać z facetem. - uśmiechnąłem się złośliwie, a potem bez zastanowienia poszedłem ubrać buty i z hukiem opuściłem dom Ryan'a Tisdale'a.

***

Od tamtego incydentu minęły trzy tygodnie. Przez ten czas ani razu nie zajmowałem się Nessy, ani nie widziałem jej na oczy.

Było to dosyć bolesne zwłaszcza, że spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Zamiast siedzieć z nią na placu zabaw jak to miało zwyczaj w środę, zaczynałem tak nudzić się w domu, że przyszedłem na uniwerek, na wykład, który zupełnie mnie nie interesował i był nieobowiązkowy.

Znudzony patrzyłem na wykładowcę w międzyczasie próbując nie zasnąć. Co chwila jednak spuszczałem wzrok i spoglądałem na telefon, mając nadzieję, że Ryan jednak się do mnie odezwie.

Niestety graniczyło to z cudem. Podobnie jak fakt, że nie zasnę na wykładzie.

- Conan zjebie... Wstawaj. - słysząc swoje imię od razu gwałtownie się zerwałem.

- Och Emma... - zaspany przetarłem oczy. - Co ty tutaj robisz? Nie powinnaś siedzieć parę rzędów za mną i słuchać wykładu?

- Wykład się już dawno skończył ciołku. - uśmiechnęła się głupkowato - Idziesz coś zjeść, czy masz zamiar dalej tu spać?

- Jak stawiasz bardzo chętnie się przejdę. - wstałem z krzesła, objąłem ją ramieniem i poszliśmy w stronę stołówki.

Ja i Emma trzymamy się razem od początku zaczęcia nauki na uniweku. Co prawda znamy się dopiero trzy lata, ale mamy przeczucie jakbyśmy znali się od zawsze. Wiemy o sobie praktycznie wszystko.

Usiedliśmy razem przy pierwszym lepszym wolnym stoliku, wcześniej stając jednak w kolejce po jedzienie. Niestety nawet wtedy nie mogłem usiedzieć ani chwili, nie sprawdzajac telefonu.

- Wszystko w porządku? Ostatnio dziwnie się zachowujesz... - zaczęła zmartwiona.

- Mówiąc szczerze to długa, nudna i skomplikowana historia. - przewróciłem oczami mając nadzieję, że da sobie z nią spokój i zaczniemy gadać o czymś bardziej przyjemnym.

- Opowiadaj. - podparła brodę rękami i zaczęła wbijać we mnie swoje gałki oczne.

- No to... W dużym skrócie przespałem się z pijanym pracodawcą. - powiedziałem przewracając oczami.

- Czekaj... Co kurwa zrobiłeś?! - podniosła głos z niedowierzenia.

- Dokładnie to, co usłyszałaś. Mówiłem ci o tym typie, ktory zatrudnił mnie jako pomoc domową. Zaprosił do siebie kumpla i nieźle się schlał... No i się przespaliśmy...

- Kurwa Conan, czy ty choć raz możesz myśleć w takich sytuacjach? - załamana wzięła łyk wody.

- Na swoje usprawiedliwienie dodam, że to on sam zaciągnął mnie do łóżka.

- A tobie było to na rękę. - stwierdziła, a ja znacząco zacząłem przygryzać wargę.

- A gdyby tobie ładna dziewczyna zaproponowałaby seks nie zgodziłabyś się? - spojrzałem na nią podejrzliwie.

- Yyy - zacięła się. - Nie jeżeli byłaby pijana.

- A gdybyś i ty była najebana zwróciłabyś na to uwagę? - dopytałem.

- Rozmawiamy tu o tobie, nie o mnie... - oburzona uciekła od tematu - Nie uważasz, że powinieneś z nim to wyjaśnić?

- Wolę uszanować jego słowa i nie pokazywać mu się więcej na oczy. - spuściłem wzrok i zacząłem grzebać widelcem w sałatce.

- Uciekasz od problemu. - stwierdziła i poprawiła swoje czerwone, krótkie włosy wchodzące jej w oczy.

- Bo tak jest lepiej. Wolałbym nie mieć z nim już nic wspólnego. - wziąłem kęs sałatki, po czym odłożyłem widelec na tacę i podsunąłem ją dziewczynie - Nie jestem głodny. Możesz zjeść za mnie... - wstałem od stołu, przerzuciłem torbę przez ramię i odchodząc dodałem przez bark - Idę się przewietrzyć.

- Conan! - krzyknęła za mną, jednak nie miałem powodu by się wracać.

Ostatnie tygodnie były dla mnie wyjątkowo męczące. Zdałem sobie sprawę, że rozmawianie z kimś na ten temat jest zupełnie bez sensu.

Wyszedłem z uniwersytetu i usiadłem na murku odgradzającym zieleń od deptaka. Bez zastanowienia wyjąłem z torby paczkę papierosów i zapalniczkę. Włożyłem jednego do ust i siłowałem się z zapalniczką, by zapaliła się choć na chwilę.

W momencie, gdy w końcu mi się udało, zerwał się mocny wiatr, który nie tylko zdmuchnął porządany przeze mnie ogień, ale też zrzucił z drzew kolorowe liście, które jak na złość poleciały prosto na mnie.

Nerwowo zacząłem się z nich otrzepywać, trzymając fajkę w ustach.

Podnosząc wzrok z powrotem na zapalniczkę, dostrzegłem stojącą nade mną postać. Wyjęła z kieszeni zapalniczkę i podpaliła nim mojego papierosa.

- Dzięki. - odpowiedziałem i odruchowo spojrzałem w górę, chcąc dostrzec twarz mojego wybawcy. - Zahar? - zażenowany wyprostowałem się w międzyczasie zaciągając. Jeszcze on był mi tu teraz potrzebny.

- Wróciłeś do złego nałogu notorycznego palenia. Wszystko git? - oparł się o murek i spojrzał w moją stronę z troską.

- Ta, po prostu brakowało mi nikotynowy. - odparłem, a gdy ponownie chciałem włożyć papierosa do ust czarnowłosy wyrwał mi go z ręki i sam się zaciągnął. - Ejj... - jęknąłem - To moje.

- Ja również jestem twój i jakoś nie bijesz się tak o mnie. - uśmiechnął się głupkowato.

- Dobrze wiedziałeś, że to by nie przeszło. Prędzej twój ojciec obciąłby mi chuja niż pozwolił z tobą spotykać. Poza tym chyba wyjaśniliśmy sobie wszystkie kwestie i w zgodzie zakończyliśmy nasz związek. - spojrzałem na niego z przekonaniem.

- Niby tak, ale nie oznacza to, że nie możemy się od czasu do czasu spotkać i no wiesz... - przerwał na moment, położył mi rękę na udzie i szepnął do mojego ucha - trochę zabawić.

- Właśnie to oznacza. - zaprotestowałem i ruchem nogi zrzuciłem jego dłoń.

- Eh... W ogóle nie można się z tobą dogadać. - przewrócił zażenowany oczami. - Mniejsza... To powiesz mi co się dzieje? Jeśli nie zrobisz tego po dobroci wyciągnę to z ciebie siłą. - uśmiechnął się, a ja wyrwałem mu fajkę - Osobiście wolałbym tą drugą opcję, ale wybór zostawię tobie.

- Poznałem kogoś... - zacząłem wydychając dym z płuc - Problem polega na tym, że koleś jest po rozwodzie, ma dziecko i przespałem się z nim kiedy był najebany.

- Brzmi jak dobra telenowela - podsumował - co dalej?

- W tym problem, że nie mam pojęcia. Nie chce ze mną rozmawiać i karze się trzymać z daleka. Mało tego sam zaciągnął mnie do łóżka.

- Brzmi jeszcze lepiej... - zaśmiał się.

- Przyszedłeś tu pomoc, czy się ze mnie nabijać? - zdenerwowany spojrzałem na niego, a on niespodziewanie podarował mi małego buziaka.

- No już nie denerwuj się. - poklepał mnie po ramieniu - Jak dla mnie powinieneś się z nim spotkać. Choć sam fakt, że typ ma bahora może sprawiać duży kłopot. Nie tylko w jego wychowaniu, ale ludzie mogą dziwnie patrzeć na fakt, że wychowuje je dwójka facetow.

- Dlatego wolę trzymać się od nich z daleka. Każdemu to wtedy wyjdzie na dobre. - westchnąłem ciężko.

- Każdemu poza tobą. Kiedy oni będą żyć w najlepsze, ty nabawisz się raka. - zakpił.

Siedzielibyśmy tak dłużej, ale na szczęście Zahar musiał iść na zajęcia. Ja w tym czasie spaliłem kolejnego szluga wcześniej podkradając mu zapalniczkę z kieszeni.

Nie mając co ze sobą zrobić chciałem wykręcić numer do Marcel'a z nadzieją, że znajdzie mi jakieś zajecie, bo nie wytrzymam siedzenia kolejnych trzech godzin na kolejnym wykładzie.

Uprzedził mnie jednak promotor, który zaczął domagać się wstępnych szkiców pracy licencjackiej. Musiałem nakłamać mu przez telefon, że wszystko miałem zrobione i podeślę mu je dziś o osiemnastej.

Niestety przez ostatnie tygodnie byłem skupiony na wszystkim innym, poza pracą licencjacka. Zapowiadał się długi i męczący dzień na samej kofeinie.

***

Siedziałem w swojej piwnicy od dobrych czterech godzin próbując zebrać chęci i w końcu zacząć to pisać. Niestety nie miałem nawet pojęcia jak się za to zabrać i od czego zacząć. Idź na medycyne mówili... Będzie fajnie mówili...

Oprócz zarwanych nocek nie miałem nic innego. Moim marzeniem od czasu liceum było w końcu się wyspać. Niestety jak nie praca to studia, jak nie studia to praca, a jak nie to, to inne obowiązki nie pozwalające odpocząć.

Dalsze ślęczenie przed komputerem przerwał mi dźwięk przychodzacej wiadomości. Marcel chciał, bym pomógł mu w knajpce bo był duży ruch. No cóż... To chyba był znak, żeby jeszcze się za to nie brać.

Zerwałem się z krzesła i wbiegłem po schodach prosto do wyjścia. Szybkim krokiem udałem się do knajpki, wcześniej pamiętając o zamknięciu drzwi.

Bez zastanowienia przekroczyłem próg knajpki i udałem się prosto do kuchni, by jakoś się przydać. Niespodziewanie wchodząc do pomieszczenia dostrzegłem siedzącą na blacie dziewczynkę.

- Conan! - krzyknęła uradowana. Marcel ściągnął ją z blatu, a ona szybko podbiegła mnie przytulić.

- Nessy? A co ty tu robisz? - spojrzałem na nią zdziwiony.

- Przez te trzy tygodnie nie dawała mi spokoju i chciała się z tobą zobaczyć. - odezwał się siedzący w kącie Ryan.

Na widok siedzącego, czarnowłosego Gbura lekko się wzdrygnąłem.

- Myślałem, że nie chcesz mnie widzieć? - zwróciłem się do niego.

- Ja nie, ale ona tak. - wstał z krzesła i podszedł w moja stronę. Marcel w tym czasie wydawał kolejne zamówienia. - Było trzeba jej nie przekupywać, wtedy traktowałaby cię jak każdą inną opiekunkę. - po tych słowach rzucił w moja stronę kluczami. - Muszę załatwić coś w firmie, ale niestety nie mogę wziąć ze sobą Nessy. Zajmij się nią do tego czasu.

- Podaj mi choć jeden powód, dla którego miałbym się zgodzić? - spojrzałem na niego przebiegle.

- Zapłata jest chyba wystarczającym powodem. - poprawił okulary, minął mnie chcąc pożegnać się z córką.

- Nie rób ze mnie dziwki. - stwierdziłem i złapałem dziewczynkę za rękę.

- Będę w domu do wieczora. - oznajmił, po czym wyszedł z knajpki.

Pożegnaliśmy się z Marcel'em i razem z Nessy również opuściliśmy to miejsce, udając się prosto do domu. Przynajmniej taki był zamiar do czasu, aż Vanessa nie zobaczyła wbiegającej do parku wiewiórki i robiła wszystko byśmy poszli dłuższą drogą do domu przez park.

Nie miałem serca jej odmówić zwłaszcza, że i tak dawno się nie widzieliśmy. Bez zastanowienia zmieniłem trasę. Tym samym sprawiłem, że na twarzy dziewczynki pojawił się szeroki uśmiech.

Blondyneczka biegała wśród kolorowych liści ganiając wiewiórki, a ja szedłem tuż za nią przypatrując jej się z uśmiechem. W tym właśnie momencie do mojej głowy wleciała dość dziwna myśl, która od tamtego czasu zaczynała nawiedzać moje myśli co raz częściej: "Chciałbym móc być z nią na wyłączać"

Ta czterolatka stała się nierozłącznym elementem mojego życia i wypełniła pustkę, która nawet nie wiedziałem, że jest pusta.

Spacerowaliśmy razem tak weseli tak długo, aż nie zaczynało się ściemniać. Zamiast iść do domu spędziliśmy dwie godziny bawiąc się i spacerujac w parku. Zrobiliśmy duże kółko, a do jej domu był jeszcze spory kawałek. Mało tego jej małe nóżki już całkiem zaczęły odmawiać posłuszeństwa.

Wziąłem ją więc na ręce. Mieliśmy już iść do domu, gdy nagle zadzwonił telefon. To był mój promotor. Czego on mógł chcieć przecież powiedziałem mu, że do osiemnastej wyślę te szkice.

W tej właśnie chwili odruchowo zerknąłem na zegarek w rogu ekranu. Było już po osiemnastej. Spanikowałem więc zamiast odprowadzić Nessy do domu zabrałem ją do siebie.

- Nessy pobawisz się tu grzecznie. Muszę coś szybciutko załatwić. - zwróciłem się do niej sadzając na dywanie.

- Dobrze. - uśmiechnęła się i zaczęła wyjmować zabawki z plecka, ktory miała ze sobą.

Dziewczynka zajęła się sobą, a ja w ekspresowym tempie zacząłem pisać cokolwiek, byleby tylko wysłać to dziś promotorowi. Żeby nic mnie nie rozpraszało wyciszyłem telefon i poprosiłem Nessy, by bawiła się w sąsiednim pokoju.

W pewnym momencie tak straciłem poczucie czasu, że całkowicie dałem się pochłonąć pisanej pracy. Kiedy zdałem sobie sprawę z tego, która była godzina nerwowo zerwałem się z miejsca i poszedłem sprawdzić co robiła Nessy. Zwłaszcza, że cicha zabawa w jej wykonaniu bywała bardzo podejrzana.

Zerknąłem i okazało się, że zasnęła na podłodze przytulając mojego pluszowego stworka, którego dostałem w prezencie od siostry Marcel'a.

Ostrożnie podniosłem ją razem z maskotką, położyłem na moim łóżku i przykryłem kołdrą, żeby nie zamarzła. Następnie po cichu odszedłem i włączyłem czajnik z wodą na kawę. Zapowiadała się długa noc.

W międzyczasie zwróciłem uwagę na migającą, zieloną lampkę w telefonie. Włączyłem wyświetlacz i nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem: trzydzieści cztery nieodebrane połączenia i piętnaście wiadomości, a to wszystko od Ryana. Od razu napisałem mu gdzie jesteśmy, nawet nie czytając poprzednich wiadomości.

Po pewnym czasie mężczyzna zawitał w moim skromnym mieszkanku w piwnicy.

- Wybacz, że nie zabrałem Nessy do domu... Wypadło mi coś ważnego. - próbowałem się wytłumaczyć i zacząć jakoś rozmowę.

- Nie tłumacz się. - odpowiedział krótko.

Później nastała dość niezręczna cisza. Ryan siedział na kanapie, popijając kawę, którą przygotowałem mu jak przyszedł, a ja nadal siedziałem z nosem w komputerze.

- Jeżeli chcesz możesz zostać na noc. Ja i tak nie mam w planach kłaść się spać, przez najbliższe kilka godzin. - powiedziałem, a czarnowłosy nadal milczał.

Starając się nie zwracać na niego najmniejszej uwagi próbowałem na nowo pochłonąć się pisaniu. Niestety nie przyszło mi to już tak łatwo. Położyłem się na krześle i wziąłem parę łyków kawy, w międzyczasie kręcąc się delikatnie na boki. Nie mogłem już patrzeć na tą przeklętą pracę licencjacką. A jak zdawałem sobie sprawę, że to dopiero początek szlag mnie trafiał jeszcze bardziej.

- Ile o mnie wiesz? - odezwał się niespodziewanie.

Odwróciłem się na krześle w jego stronę z kubkiem w rękach.

- Nie rozumiem pytania.

- Tamtej nocy... Ile ci powiedziałem? - dlaczego on do tego wracał. Wystarczał mi fakt, że wielokrotnie śniło mi się to po nocach.

- Oprócz tego, że wyglądałeś się, że kiedyś spałeś z facetem to nic. - walnąłem prosto z mostu dopijając kawę.

- Rozumiem. - spuścił wzrok i zaczął nerwowo pukać piętą w podłogę. Po paru minutach w końcu zabrał głos - Nigdy nie planowałem zakładać rodziny. Miałem zupełnie inną hierarchię wartości oraz inne cele, które chciałem zrealizować. - wziął głęboki oddech, a ja rozsiadłem się wygodnie. Byłem niemal pewny, że zapowiada się dłuższy monolog. - Niestety przez swoją rodzinę nie miałem możliwości ich zrealizować. Uważali mnie za swojego jedynego syna i chcieli dalej przekazać nazwisko, a ja...

- Czekaj... Przepraszam, że ci przerwe, ale dlaczego uważali? Nie byłeś jedyny? - zdziwiłem się.

- Mam brata. A bardziej miałem, bo nie żyje od sześciu lat. Poza tym od kiedy ukończył osiemnaście lat odciął się całkowicie od rodziny z powodu braku akceptacji. Dlatego też cała ta odpowiedzialność "przekazania nazwiska" spadła na mnie.

- Co dalej? - dopytywałem zaciekawiony - W czym był problem?

- W tym, że w przeciwieństwie do mojego brata mnie nigdy nie ciągnęło do kobiet. Moi rodzice myśleli, że to tylko mój chwilowy wymysł i po moim pierwszym chłopaku mi przejdzie, a jako, że matka mojego byłego była koleżanką mojej matki, doprowadziły do rozpadu naszego związku. Uznały go za zwykle fanaberie.

- Nie mogłeś się temu jakoś po prostu przeciwstawić?

- Justin był pod zbyt wielkimi wpływami swojej matki. Nic nie dało się z tym zrobić. Byłem dość wkurwiony z tego powodu, dlatego też poszedłem do liceum z akademikiem w zupełnie innym mieście. Niestety przez to, co się stało nie potrafiłem się z nikim związać. Szukałem wzdłuż i wszerz, ale nie było to już to samo. Najlepszą decyzją okazała się wtedy zmiana profilu po pierwszym roku. Poznałem wtedy kogoś, kto całkowicie odmienił moje życie i sprawił, że znów byłem szczęśliwy... Niestety nie na długo... - westchnął ciężko - okazało się, że moja rodzina miała już inne plany i znaleźli mi kandydatkę na przyszłą małżonkę. Robiłem wszystko, by móc ocalić mój związek, ale ostatecznie przegrałem... Znowu. Wyszedłem za kobietę, której nigdy szczerze nie pokochałem i miałem dziecko, którego nigdy nie planowałem.

- Ale mimo to Nessy wiele dla ciebie znaczy. - stwierdziłem.

- Vanessa nie jest moim pierwszym dzieckiem. Ona jest córka mojej kochanki, z którą miałem nadzieję, że chociaż w związku z nią, będę w minimalny sposób szczęśliwy. Niestety nie potrafiłem związać się z żadną kobietą na dłuższą metę. - po tym co powiedział totalnie mnie zamurowało. Nie potrafiłem nic z siebie wydusić.

- W takim razie co z twoim pierwszym dzieckiem?

- Mieszka razem z moją papierkową żoną. Spotykam się z synem raz na dwa/trzy miesiące. Dzieciak niczemu mi nie zawinił, ale póki co, za mną nie przepada. Kiedy troche podrośnie, chciałbym mu wszystko wytłumaczyć, ale podejrzewam, że do tego czasu wystarczająco obrócą go przeciwko mnie i nie będzie chciał mnie wysłuchać.

- W takim razie co się stało z twoja kochanką, że na ciebie spadło wychowanie Nessy? - to pytanie zrodziło się w mojej głowie ze zwykłej ciekawości.

- Okazało się ze moja kochanka ma nie równo pod sufitem. Wiedziałem, że jest pierdolnieta, ale nie sądziłem, że aż tak. - zaśmiał się i po chwili milczenia zapytał - A ty opowiesz mi coś ciekawego?

Opowiedziałem mu wszystko ze szczegółami. Począwszy od mojej trudnej sytuacji w rodzinie, a skończywszy na moim bracie, który niespodziewanie zniknął i nie miałem pojecia co się z nim stało.

Później przyszliśmy na trochę przyjemniejsze tematy, aż później niespodziewanie Ryan rzucił tematem o nocy sprzed kilku tygodni.

- Czy możemy udawać, że tamta sytuacja nigdy nie miała miejsca?

- Chcesz o tym zapomnieć dlatego, że nie chcesz o tym pamiętać, czy dlatego że chcesz to powtórzyć? - spytałem, a on niespodziewanie rzucił się na mnie i zaczął całować...

🍁 URODZINY 🍂

Kolejna noc spędzona w towarzystwie Ryana była spełnieniem moich marzeń. Obudziłem się wtulony w niego i mógłbym leżeć tak cały dzień, gdyby nie fakt, że zupełnie zapomniałem o pracy licencjackiej. Delikatnie odsunąłem się od niego i usiadłem przed komputerem, modląc się po cichu, by ta praca była jakimś cudem skończona.

Zdziwiony wytrzeszczyłem gałki oczne, bo moje modły zadziałały. Czy to był znak, by w końcu zacząć chodzić do kościoła?

- Zasnąłeś, więc pozwoliłem sobie ci pomóc. - słysząc głos Ryana zza ramienia, od razu się wzdrygnąłem.

- Obudziłem cię? - obróciłem lekko głowę w jego stronę, a on schylił się nade mną i przytulił mnie od tyłu.

- Nie. - oparł brodę o moje ramię.

- Ty to dokończyłeś? - spytałem z niedowierzaniem.

- Moja siostra też studiuje medycynę i czesto podsyła mi różne teksty do redagowania, więc co nie co wiem na ten temat.

- Dzięki. - bez zastanowienia wysłałem plik promotorowi z parogodzinnym opóźnieniem. - Uratowałeś mi tyłek.

- Nie ma sprawy. - odszedł na moment i włączył wodę na kawę. - Dziś są urodziny Nessy... - oznajmił - Dlatego chciałbym cię o coś poprosić: Czy pomógłbyś mi z organizacją? Muszę niedługo zawieźć papiery, a potem wstąpić po prezent. Niestety zupełnie zapomniałem o torcie.

- Nic się nie martw zajmę się tym. Jestem niemal przekonany, że Nessy będzie cieszyć się jeszcze bardziej, gdybyśmy upiekli go razem. - uśmiechnąłem się.

- Dziękuję. - przytulił mnie, a ja od razu odwzajemniłem uścisk - Dobra ja muszę już lecieć. Do zobaczenia później.

Zabrał swoją torbę i szybko wyszedł z mieszkania.

~ _the_sad_boy_

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro