1. Znajdźcie sobie pokój, do cholery

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

REY

– Delilah. DELILAH! – Matka potrząsnęła moim ramieniem.

Powoli uchyliłam powieki i sprawdziłam godzinę na budziku stojącym na szafce nocnej. Niebieskie cyfry pokazywały dokładnie dwudziestą trzecią. Za oknem panował mrok.

– Daj mi jeszcze sekundę – mruknęłam półprzytomnie i przewróciłam się na drugi bok, by ponownie zapaść w słodki sen. Zaraz jednak westchnęłam, oślepiona zapalonym przez matkę światłem.

– Wstawaj! Przyjechał Sam, a za cztery godziny masz lot do Nowego Jorku. Zapomniałaś?

– Cholera, faktycznie – burknęłam w poduszkę.

– Uważaj na słowa! I weź prysznic.

Ziewnęłam ostatni raz i sięgnęłam po przygotowane wcześniej ubrania. Czułam ekscytację na myśl o przeprowadzce do innego kraju, chociaż oznaczała ona również rozłąkę z Samem.

– Jaki dzisiaj dzień? – zapytałam dla pewności.

– Środa, dziewiąty września. Masz dwa dni, żeby zgłosić się do dziekanatu, dlatego zrób to zaraz po przylocie. – Postukała niecierpliwie krwistoczerwonymi paznokciami o framugę drzwi. – No, wskakuj już pod ten prysznic. Chyba nie chcesz się spóźnić! Dotrzymam Samowi towarzystwa w salonie. – Obróciła się na pięcie i zostawiła mnie samą w pokoju.

Oczywiście, zrobisz to z przyjemnością.

Po kwadransie wyszłam odświeżona z łazienki. Podniosłam z biurka plecak, który miał być moim bagażem podręcznym, i włożyłam do niego Myszkę Minnie, prezent od Nate'a sprzed dwóch lat. Spałam z nią codziennie i nie wyobrażałam sobie spędzenia bez niej choćby jednej nocy.

Chociaż byłam teraz z Samem, czasami przyłapywałam się na rozmyślaniu o Nacie. Najczęściej zastanawiałam się, co robi w danej chwili, o czym myśli i czy wszystko się u niego układa. Wciąż miałam też jego czerwoną bluzę, którą pożyczył mi ostatniego dnia naszej znajomości. Była to zresztą jedna z pierwszych rzeczy, które spakowałam do walizki.

Ostatni raz rozejrzałam się po pomieszczeniu, które przez ostatnich kilkanaście lat pełniło funkcję mojej sypialni, i cicho się z nim pożegnałam. Kiedy schodziłam po schodach, usłyszałam kokieteryjny ton matki. Pewnie próbowała uwieść mojego chłopaka nowymi implantami piersi.

– Jestem! – Zeskoczyłam z ostatniego stopnia, aby przerwać ich rozmowę. – Mamo, proszę, idź spać.

Odwróciła się do mnie i z zakłopotaniem zapięła dwa guziki już i tak wydekoltowanej sukienki.

Dzięki Bogu nigdy nie poznała Nate'a.

Zresztą prawdopodobnienie powinnam go nawet porównywać do Sama, który jest milion razy mądrzejszy,seksowniejszy i zabawniejszy.

– Powodzenia, księżniczko! – Objęła mnie ostatni raz. – Wzięłaś kartę kredytową? Będziemy ci przelewać co miesiąc dwieście dolarów, ale i tak powinnaś się rozejrzeć za jakąś dorywczą pracą. Twój ojciec prowadzi teraz interesy z Amerykanami, więc jest szansa, że się spotkacie. – Przyjrzała mi się uważnie. – Proszę, bądź grzeczna i nie zawal żadnego przedmiotu, dobrze?

Skinęłam głową, co najwidoczniej jej wystarczyło, ponieważ wypuściła mnie z uścisku.

– Pa, mamo. – Posłałam jej niezręczny uśmiech i zwróciłam się do Sama: – Jedziemy?

Przytaknął i pożegnał się z moją matką. Oczywiście nie omieszkała wspomnieć, że jest u niej zawsze mile widziany. Przewróciłam oczami i wyszłam za nim na podjazd, gdzie zaoferował, że zajmie się moimi walizkami, ponieważ jak zwykle zapakowałam w nie pół dobytku. Szybko uporał się z włożeniem ich do bagażnika swojego srebrnego subaru i zanim się obejrzeliśmy, pędziliśmy autostradą w kierunku Heathrow.

Godzina podróży upłynęła nam na rozmowie. Sam mówił, jak bardzo będzie za mną tęsknił, a ja – chociaż go kochałam – nie potrafiłam zapewnić go o tym samym. W głębi duszy czułam ulgę na myśl o nowym życiu z dala od Londynu.

– Pa, kochanie. – Wyrwał mnie z zamyślenia, gdy nachylił się do mnie nad skrzynią biegów.

– Nie zaczekasz ze mną do otwarcia bramek? – zapytałam zdumiona.

– Jestem śpiący. Nie spędzę trzech godzin na bezczynnym czekaniu na twój samolot – odpowiedział. – Ale pamiętaj, że cię kocham, więc jeśli będziesz czegoś potrzebowała, jestem pod telefonem.

– Czy my... właśnie ze sobą zrywamy?

– Jeśli chcesz, możemy spróbować związku na odległość. – Wzruszył ramionami. – Zresztą mam nadzieję, że wrócisz do Anglii na święta.

– Racja – wymamrotałam, unikając jego wzroku.

Złożył pocałunek na moich ustach. Przeczesałam palcami jego brązowe włosy i wsunęłam mu język pomiędzy wargi. Całowaliśmy się tak przez kilka minut, dopóki oboje nie musieliśmy zaczerpnąć tchu.

– Zadzwoń do mnie, gdy zameldujesz się w akademiku. – Odsłonił perłowe zęby w swoim popisowym uśmiechu.

– Jasne.

– Do zobaczenia, kochanie.

– Do zobaczenia – powtórzyłam machinalnie i wysiadłam z samochodu.

Na szczęście na pustym miejscu parkingowym obok nas ktoś zostawił wózek bagażowy, więc mogłam położyć na nim swoje walizki i łatwiej było mi dotrzeć do odpowiedniego terminalu.

Bez oglądania się za siebie przeszłam odprawę biletowo‑bagażową oraz kontrolę bezpieczeństwa, po czym usiadłam przy stoliku w kawiarni i zadzwoniłam do Katherine. W ciągu ostatnich dwóch lat mocno się do siebie zbliżyłyśmy, a teraz miałyśmy studiować na tym samym uniwersytecie. Za parę dni zaczynałam pierwszy rok literaturoznawstwa, moja kuzynka tymczasem była już na trzecim roku psychologii.

– Hej, zdziro! – przywitała mnie radośnie.

– Hej, Katherine! Pamiętasz, że masz mnie odebrać z lotniska?

– Tak! Będziemy na ciebie czekali razem z Rickym. Lądujesz o szóstej?

– Tak. O szóstej rano waszego czasu.

– Ale się cieszę! – Zdążyłam jeszcze usłyszeć, zanim połączenie zostało przerwane.

Westchnęłam i wzięłam łyk kawy. Byłam szczęśliwa na myśl o czekającej mnie przyszłości. Wybór college'u na innym kontynencie otwierał mi szeroki wachlarz możliwości. A przynajmniej chciałam w to wierzyć.

Wszystko się ułoży.

Kilka godzin później siedziałam w samolocie, ściśnięta między starszą kobietą a facetem, który śmierdział meksykańskim jedzeniem. Normalnie pewnie by mi to trochę przeszkadzało, jednak tym razem wszystko wydawało mi się ekscytujące i nowe – nawet akcent małżeństwa, które kłóciło się przez połowę lotu.

– Panie i panowie, proszę zapiąć pasy, za chwilę będziemy podchodzić do lądowania na lotnisku JFK w Nowym Jorku.

Kwadrans później już czekałam na mój bagaż. Zaczerpnęłam głęboki haust amerykańskiego powietrza i zaczęłam podśpiewywać pod nosem moją ulubioną piosenkę Miley Cyrus.

I hopped off the plane at JFK, with a dream and my cardigan. Welcome to the land of fame excess, woah! Am I gonna fit in? Jumped in the cab...*

– Zamknij mordę! – wrzasnął jakiś wkurzony mężczyzna, ale tylko wzruszyłam ramionami.

Naprawdę nic nie było w stanie popsuć mi humoru.

Kiedy po odprawie bagażowej w końcu znalazłam się na ruchomych schodach w hali przylotów, na mojej twarzy rozciągał się uśmiech. Rozejrzałam się za znajomymi postaciami. Katherine i Ricky nie byli trudni do zlokalizowania, ponieważ jako jedyni podskakiwali i głośno krzyczeli. Obok nich stał dziwnie znajomy brunet o ciepłych orzechowych oczach. Podbiegłam do kuzynki i od razu padłyśmy sobie w objęcia.

– O rety! Urosłaś jakieś... – Odsunęła się, żeby lepiej mi się przyjrzeć.

– Właściwie to zaledwie pięć centymetrów – skwitowałam i wymieniłam szybki uścisk z Rickym.

Był wyższy i bardziej umięśniony niż dwa lata temu.

– Och, a to jest James! – Katherine wskazała ich towarzysza. – A to moja kuzynka Rey – przedstawiła mnie. – James jest współlokatorem Ricky'ego i studiuje na akademii muzycznej. Chce zostać perkusistą. – Sugestywnie poruszyła brwiami, a ja natychmiast zapragnęłam zapaść się pod ziemię.

– Przepraszam, ale czy my się przypadkiem nie znamy? – zapytałam wesoło, by zniwelować napięcie.

– Właśnie też się zastanawiałem. – Zamyślił się. – Czy to nie ty mieszkałaś przez tydzień u mojej siostry podczas szkolnej wymiany zimowej dwa lata temu?

– Tak! Thorne! Teraz pamiętam. Co u niej słychać?

Jak mogłam zapomnieć tę miłą twarz i... o rany, raz przypadkiem widziałam go nagiego w łazience.

Prawdopodobnie dostrzegł moje rumieńce, bo uśmiechnął się i uprzejmie odpowiedział na pytanie. Katherine posłała nam podejrzliwe spojrzenie, jednak zaraz zmieniła temat, bo na zewnątrz czekała na nas taksówka.

Starałam się nie patrzeć na jego mięśnie, które pięknie pracowały pod obcisłą koszulką, gdy udało mu się podnieść część moich bagaży. Ricky zabrał resztę i razem ruszyliśmy w stronę wyjścia. Kuzynka prędko odciągnęła mnie na bok i wyszczerzyła się od ucha do ucha.

– Coś nie tak?

– Podoba ci się James? No, gadaj! – szepnęła, a ja mimowolnie się skrzywiłam. Nie minęło pięć minut, a ona już chciała się bawić w swatkę.

– Zwariowałaś? Mam chłopaka.

– Co? Kto to? Kiedy? Jak? Co? – wyjąkała. Była całkowicie zbita z tropu.

– Sam! Przecież go poznałaś. Tatuaże, brązowe oczy? Niesamowite ciało?

– Oooch... To na niego zwymiotowałam na ostatniej imprezie u ciebie?

– Tak. – Zachichotałam na to wspomnienie.

– Dobra, faktycznie go pamiętam – przyznała. – Twoja mama chyba na niego leci.

– Wiem.

– Jak długo jesteście razem? – drążyła. Szłyśmy parę kroków za naszymi towarzyszami.

– W grudniu miną dwa lata.

– Cholera, dwa lata? – krzyknęła. – Oszalałaś!

– A co z tobą i Rickym? – zapytałam już w taksówce.

– No tak, w zeszłym tygodniu obchodziliśmy drugą rocznicę.

– Gratuluję! To wspaniale!

– Dzięki! – Rozpromieniła się i dała swojemu chłopakowi buziaka w policzek. James tymczasem usadowił się w fotelu pasażera.

– Przypomnisz mi, gdzie studiujesz? – poprosiłam Ricky'ego.

– Na Nowojorskiej Akademii Sztuki.

– Nadal trenujesz taniec?

– Tylko dodatkowo. Mój główny kierunek to aktorstwo.

– Co do tańca... – wtrąciła Katherine. – Mam nadzieję, że do nas dołączysz. Już tyle opowiadałam o tobie Tylerowi!

– Pewnie. O ile dam radę pogodzić to z zajęciami.

Resztę drogi spędziliśmy w ciszy. Moi towarzysze byli wyczerpani po wieczornej imprezie, a ja niecierpliwie wyglądałam przez okno w poszukiwaniu miasteczka uniwersyteckiego.

Pół godziny później zatrzymaliśmy się na kampusie. Był ogromny, znacznie większy niż w moich wyobrażeniach, ale wydawał się opustoszały. W końcu w Nowym Jorku był dopiero wczesny poranek. Na pierwszym planie górował porośnięty bluszczem gmach dziekanatu, za nim rozpościerał się zadbany trawnik, który stanowił zapewne centralny punkt spotkań studentów. Wiekowe drzewa ociekały zielenią, a w powietrzu unosiła się taka atmosfera nowości, że aż ścisnęło mnie w brzuchu z nerwów.

– Są tu bractwa?

– Mnóstwo! Jest na przykład Alpha Beta Pi, Omega Xi, Sigma Delta Zeta. Ja należę do Sigma Kappa, ale jesteśmy partnerskim siostrzeństwem najlepszego Theta Delta Chi!

– Najlepszego?

– Tak! TDC ma najseksowniejszych facetów na całym wydziale – stwierdziła i razem skierowałyśmy się do sekretariatu.

Chłopcy rzucili, że zaczekają na zewnątrz.

– Najseksowniejszych, mówisz? – rzuciłam bez zainteresowania.

Na szczęście udało nam się uniknąć kolejek. Sekretarka upewniła się, że dopełniłam wszystkich formalności, po czym wręczyła mi klucz do pokoju, harmonogram zajęć oraz mapę kampusu.

– W przyszłym tygodniu odbędzie się nabór do bractw. Zapraszamy również do zapoznania się z ofertą kół naukowych – dodała na odchodnym.

Chłopcy pomogli nam zanieść moje bagaże pod odpowiedni pokój w akademiku i pożegnali się z nami, bo chcieli jeszcze trochę się przespać.

– No, otwieraj! – Katherine niecierpliwie przestąpiła z nogi na nogę.

Sprawdziłam ponownie numer przy drzwiach. Pięćset dwadzieścia jeden. Byłyśmy w odpowiednim miejscu. Zanim jednak zdążyłam przekręcić klucz w zamku, stanęła przed nami zaspana blondynka w jasnoróżowej piżamie. Miała skołtunione włosy i zaczerwienione oczy. Chyba właśnie się obudziła.

– O co chodzi?

– Hej, jestem twoją nową współlokatorką – zaczęłam niepewnie. – Rey. – Wyciągnęłam dłoń.

– Wchodźcie śmiało! – Odwzajemniła uścisk.

Pokój był zdecydowanie mniejszy niż moja sypialnia w domu rodzinnym. I z przykrością odkryłam, że nie ma osobnej łazienki. Na środku znajdowało się duże okno, przy którym stały dwa drewniane biurka, a pod ścianami ustawiono łóżka i szafy. Prawa część była zajęta, więc odłożyłam pierwszą torbę na podłodze po lewej stronie.

– Jestem Amy. Amy Jones – przedstawiła się dziewczyna.

– Rey. Właściwie to Renee Parker, ale wszyscy mówią mi Rey.

– Fajnie.

Jej szczery uśmiech dał mi nadzieję, że będzie nam się dobrze razem mieszkało.

– To ja wracam do siebie. Padam z nóg – bąknęła Katherine. – Aha! Gdzie moje maniery? Jestem Katherine, kuzynka Rey.

– Kojarzę cię. Jesteś współlokatorką Soph w Sigma Kappa? – zapytała Amy.

– Tak, znasz ją?

– Tak, jest kuzynką Ryana.

– Faktycznie! W każdym razie naprawdę muszę już iść. Do zobaczenia wieczorem? – zwróciła się do mnie. – Oprowadzę cię po okolicy. I zaproszę też Jamesa. – Puściła do mnie oko. Wyszła, zanim zdążyłam jej przypomnieć, że mam chłopaka.

– Na którym jesteś roku? – zagaiłam, wyjmując przybory toaletowe z walizki.

– Na drugim. Studiuję psychologię. A ty?

– W przyszłym tygodniu zaczynam pierwszy rok literaturoznawstwa.

– Słuchaj, miło się rozmawia, ale padam z nóg. – Ziewnęła. – Pogadamy później?

– Pewnie. Powiesz mi tylko, gdzie znajdę łazienkę?

– Na końcu korytarza, ostatnie drzwi po prawej.

– Dzięki!

Dopiero po prysznicu dotarło do mnie, jak bardzo jestem zmęczona podróżą. Nie suszyłam nawet włosów, tylko od razu posłałam sobie łóżko i padłam twarzą w miękką poduszkę.

Potrzebowałam trzech dni, żeby przyzwyczaić się do nowej strefy czasowej. W sobotę byłam gotowa wziąć udział w odbywających się w parku na kampusie targach zajęć. Amy i Katherine zaoferowały, że dotrzymają mi towarzystwa, a potem okazało się, że dołączyli do nas również Ricky, James oraz ich wspólny znajomy Ryan.

– A co porabia twój współlokator? – Katherine zarzuciła Ryanowi rękę na szyję.

– Jak zwykle odsypia noc, bo nawalił się wczoraj do nieprzytomności. – Poprawił prostokątne okulary na nosie. – Ma dziś urodziny, więc musi się wyspać, żeby wieczorem móc znowu świętować. Poza tym chyba pieprzył się w nocy z twoją koleżanką z pokoju, chociaż nie dam sobie ręki uciąć. Też się trochę spiłem – wyznał z zakłopotaniem.

– To dzisiaj jest trzynasty?! – zdziwiła się Katherine, sprawdzając datę w telefonie. – O cholera! Dajcie mi chwilę, złożę mu życzenia.

Ryan wdał się w dyskusję z Jamesem i Rickym, a Katherine odeszła na bok, by nagrać solenizantowi głosówkę. Zauważyłam, że Amy posyła Ryanowi ukradkowe spojrzenia, więc postanowiłam się tym zainteresować.

– Wszystko w porządku?

– W jakim sensie? – odpowiedziała, udając, że czyta ulotkę klubu, który właśnie mijaliśmy.

– Przyglądasz się Ryanowi.

– Och, no dobra, podoba mi się. – Westchnęła, zażenowana swoim wyznaniem.

– No to zrób coś z tym! – próbowałam ją zachęcić.

– Nie sądzę, żeby mnie zechciał.

– Niby dlaczego?

– Bo jestem gruba. – Westchnęła. – Odkąd pamiętam, jego współlokator nazywa mnie wielorybem, a Ryan nigdy nic z tym nie robi, więc podejrzewam, że się z nim zgadza.

Zmarszczyłam brwi. Doskonale wiedziałam, jak to jest być piętnowaną z powodu wagi. Było mi przykro, że tak wspaniała osoba musi przez to przechodzić.

– Posłuchaj mnie. – Zatrzymałam się i ścisnęłam jej dłoń. – Jesteś piękna i zabawna, a Ryan i ten jego cholerny współlokator niech spierdalają.

Amy podziękowała, po czym szybko zmieniła temat i opowiedziała mi żart o krowach. Nie chciałam jej naciskać, ale odnotowałam w pamięci, żeby kiedyś wrócić do tej rozmowy.

– Rey! Tutaj są zapisy na nasze zajęcia z tańca! – zawołała Katherine, doganiając nas.

– A gdzie jest ich reprezentant?

– O kurwa, to ja nim jestem. Zapomniałam – zmartwiła się i stanęła za stolikiem, na którym leżała lista chętnych.

Zachichotałam i wpisałam swoje nazwisko w odpowiednim miejscu.

– Macie ochotę na kawę? Kawiarnia jest tuż za rogiem – wtrącił James.

Ostatecznie ustaliliśmy, że Ricky i Katherine postoją jeszcze chwilę przy stoisku, a później do nas dołączą.

– Czym się zajmujesz, Jamesie Thorne? – zapytałam, gdy przechodziliśmy na drugą stronę ulicy.

Kilka kroków za nami Amy i Ryan gawędzili o nadchodzącej imprezie.

– Jestem perkusistą w zespole. – Posłał mi uśmiech, który sprawił, że wokół jego piwnych oczu pojawiły się urocze zmarszczki.

– Brzmi poważnie. Jak się nazywacie?

– One Way.

– One Way?

Skinął głową.

– Założyliśmy go z trzema kolegami.

– Znam któregoś?

– Raczej nie. Należą do niego Zayn, jego brat Jake i N... Kurwa!

– Co się stało?

– Chyba minęliśmy Starbucksa – stwierdził nabożnie, a ja zaczęłam się śmiać z jego powagi.

Wewnątrz zastaliśmy ogromną kolejkę. Na jej widok zrobiło mi się słabo.

– Cholera – przeklęłam pod nosem. – Spędzimy tu wieczność.

– Niekoniecznie. Pracuję tu dorywczo, załatwię to. – James wyciągnął z portfela kartę z biało‑ zielonym logo. Następnie zebrał od nas zamówienie i pomaszerował prosto do lady, gdzie poprosił swoją znajomą o przygotowanie dwóch mrożonych herbat, frappé oraz latte.

My tymczasem postanowiliśmy usiąść przy stoliku na tarasie. Pogoda była tak ładna, że grzechem byłoby z niej nie skorzystać.

– O czym rozmawiacie? – James postawił przed nami napoje.

– O dzisiejszej imprezie.

– Właśnie! Musisz wpaść! – zwrócił się do mnie.

– Tak. Poznasz naszych znajomych. Solenizanta, Soph, Zayna, Jake'a... – wyliczał Ryan.

– Dobrze, dobrze – przerwałam mu. – A jak powinnam się ubrać? Wolałabym nie zaliczyć gafy na mojej pierwszej imprezie studenckiej.

– Cóż, głównie będą tam członkowie bractw, więc pokaż jak najwięcej nagiej skóry. – James zachichotał, zaraz jednak spoważniał. – Nie no, żartuję. Po prostu włóż coś, w czym będziesz się dobrze czuła.

– Jasne. Lepiej powiedzcie mi, czy da się tu zdobyć jakąś pracę.

– Bez szans – odpowiedzieli jednocześnie.

– Co? Czemu?

– Na kampusie wszystko jest od dawna obsadzone.

– A wam się udało?

– Ja nie pracuję – odparł Ryan, więc spojrzałam pytająco na Amy.

– A ja jestem operatorką sekstelefonu – oświadczyła otwarcie.

– Słucham?

– Uprawiam seks przez telefon. Zarabiam dziesięć dolarów na minutę. Łatwa kasa.

– Wow. – Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić. Jej wyznanie totalnie mnie zaskoczyło.

– Nie martw się, kochana. Na pewno znajdziesz coś dla siebie. – James objął mnie silnym ramieniem.

Przyjęłam jego uspokajający gest z ulgą. Miałam ogromne szczęście, że tak szybko udało mi się znaleźć przyjaciół.

– Może być? – zapytałam Amy parę godzin później.

– Hm? – Podniosła wzrok znad laptopa.

– Może być? – powtórzyłam, potrząsając dwoma wieszakami z propozycją ubrań na wieczór.

– Jasne! Świetny wybór – pochwaliła.

Postawiłam na czarną spódnicę i krótki top odsłaniający kolczyk w pępku. Jakimś cudem moja matka nadal nie wiedziała o jego istnieniu. Podobnie jak o tatuażu, który zrobiłam sobie kilka miesięcy temu. Był to napis „twoje imię" po arabsku. Wtedy uważałam to za świetny pomysł. Możliwe, że byłam trochę pijana. W każdym razie zawsze, kiedy ktoś pytał, co on oznacza, oznajmiałam, że to jego imię.

– A ty? Nie ubierasz się?

– Za sekundkę. Właśnie biorę udział w dramie na Twitterze.

– Och, priorytety – zażartowałam i skierowałam się do łazienki.

– Możemy wychodzić! – stwierdziła Amy po moim powrocie do pokoju.

– Podejdziemy jeszcze do siostrzeństwa. Katherine napisała mi, żeby tam się z nią spotkać. – Odłożyłam kosmetyczkę na biurko i ostatni raz przejrzałam się w lustrze. Moje kasztanowe włosy ułożyły się lepiej niż zazwyczaj, co przyjęłam z ogromnym zadowoleniem. W końcu miałam przed sobą perspektywę poznania nowych osób, z którymi będę dzielić najbliższe lata na uniwerku. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

– Kumpluję się z Soph, więc nie widzę problemu. – Wzruszyła ramionami. – Pełnisz dziś służbę? – zapytała, niecierpliwie wciskając guzik windy.

– Nie rozumiem.

– Na każdej imprezie znajdzie się parę trzeźwych osób, które po wszystkim pomagają reszcie dotrzeć do taksówek. Choć większość zwykle zasypia na podłodze w domu bractwa.

– Właściwie nie zamierzam pić alkoholu. To dla mnie nielegalne w Stanach.

– Czym ty się przejmujesz? To tutaj norma! Co prawda solenizant kończy dwadzieścia jeden lat, ale wcześniej jego wiek też wcale go nie ograniczał.

– Czekaj, to on ci dokucza? – Odwróciłam się do niej całym ciałem.

– Nie przejmuj się tym – ucięła temat. – Dobrze wiem, że mnie pragnie. – Zaczęła wykonywać seksowne pozy przy ścianie, ale zaraz dodała: – Oczywiście żartuję. Nie jestem taka płytka.

– Wiem, Amy.

– Lepiej powiedz mi, czy masz chłopaka. A może dziewczynę?

– Chłopaka – odpowiedziałam i wyszłam za nią na dziedziniec. Było zaskakująco ciepło jak na tak późną porę dnia.

– Fajnie. Ja wolę seks bez zobowiązań – wyznała. – Bractwo jest dwie przecznice stąd. To jakieś pięć minut spacerkiem, po pijaku mniej więcej pół godziny. Uwierz mi, sprawdziłam.

Gdy dotarłyśmy na miejsce, Amy wskazała dwa wielkie domy, które znajdowały się naprzeciw siebie. Oba wyglądały jak wiktoriańskie wille z szarymi okiennicami i spadzistymi dachami, ale tylko w jednym rozbrzmiewała głośna muzyka, a na podwórzu tłoczyła się masa studentów.

– Po lewej siostrzeństwo, po prawej bractwo.

– Czyli skręcamy w lewo – powtórzyłam machinalnie, nagle przytłoczona wizją mojej pierwszej studenckiej imprezy.

– REEEYYY! – Katherine otworzyła nam drzwi. Ubrana była w krótką spódnicę i gorsetowe body. Za nią pojawiła się śliczna niebieskooka dziewczyna o platynowych włosach. – Oto moja ukochana Sigma Kappa, a to jest Soph, moja siostra i współlokatorka.

– Hej. Soph. – Blondynka podała mi dłoń.

– Hej. Rey.

– Chooodźmy! – zaśpiewała Katherine.

Zmarszczyłam czoło. Coś w tonie jej głosu mówiło mi, że zdążyła sobie urządzić mały biforek.

– Wypiła wcześniej kilka drinków – szepnęła Soph i złapała mnie pod rękę, jakbyśmy się znały od wielu lat. Wydawała się w porządku. Najwidoczniej jak dotąd na mojej drodze pojawiały się wyłącznie przyjaźnie nastawione osoby.

Przechodząc przez ulicę, zauważyłam na białej fasadzie domu wymalowane greckie litery. Z pewnością było to właśnie logo bractwa.

– A to... – Katherine zamilkła, by zbudować odpowiednie napięcie. – Moja droga kuzynko, to jest Theta Delta Chi. Powiedziałabym ci, kto jest przewodniczącym, ale dziś są jego urodziny i myślę, że i tak bardzo dobrze go znasz. – Puściła do mnie oko, ale zanim zdołałam ją zapytać, co ma na myśli, pobiegła do Ricky'ego, który akurat palił z Jamesem przy schodach.

– Hej, kochanie! – Ricky pocałował ją w policzek. – Iii... jesteś pijana – podsumował.

– Ociupinkę wstawiona – poprawiła go i zabrała mu jednorazowy kubek. – Chodźmy złożyć życzenia solenizantowi! Będzie dziś urodzinowy seks? – zwróciła się do Soph.

Weszliśmy do wypełnionego tłumem holu, w którym znajdowała się trampolina. Skakało na niej parę dziewczyn w bikini. Ich ciała były oblepione brokatem. Głośny utwór techno rozdzierał nam bębenki w uszach. Ruszyliśmy prosto do salonu, gdzie imprezowicze ocierali się o siebie w półmroku spowitym niebieskim światłem neonów. Wszędzie walały się plastikowe naczynia i konfetti, a u sufitu wisiał ozdobiony balonami transparent z napisem „WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, KUTASIE". Ostatnie słowo nabazgrano w formie graffiti na właściwym imieniu, które rozpoczynało się na H, N lub M.

Cóż, była to zupełnie inna liga w porównaniu z imprezami, do których byłam przyzwyczajona.

– Muszę go znaleźć! Pewnie gra w piwo‑ponga. Trzymaj! – Kuzynka wręczyła mi swój kubek.

Powąchałam jego zawartość. Prawdopodobnie była to niczym nierozcieńczona tequila.

– A ja się upewnię, że nie zrobi nic głupiego – krzyknął Ricky i pobiegł za swoją dziewczyną.

– Idę po drinka. Dla ciebie oranżada? – zaproponowała Amy, a ja od razu przytaknęłam.

– Dowiem się w końcu, czyje to urodziny?

– To...

– Rey? – zabrzmiał za mną przyjemny baryton.

– Chris?! – pisnęłam wesoło.

– Hej! – przywitał mnie radośnie i wyrzucił w powietrze nagie wytatuowane ramiona. Zdecydowanie był pijany. – Nie widziałem cię dwa lata! – Wymieniliśmy uścisk. – Urosły ci cycki!

– A ty jesteś gejem! – dotarł do nas czyjś komentarz, a chwilę później obok nas pojawił się Louis. On też się zmienił. Był chudszy i zapuścił brodę.

– Zgaduję, że wreszcie jesteście razem? – zapytałam bez ogródek, a Chris, zadowolony, pokiwał głową.

Pomimo licznych tatuaży i kolczyków wciąż zachowywał się jak dziecko. Uwielbiałam go.

– Tak właściwie to się zaręczyliśmy! – sprecyzował Louis, a Chris wyciągnął prawą dłoń, aby pokazać mi pierścionek.

– Gratulacje! – Przytuliłam ich obu. – Kiedy to się stało? – Złapałam palce bruneta, żeby obejrzeć złoty sygnet.

– Tydzień temu – odpowiedział Louis.

I na tym zakończyliśmy naszą pogawędkę, ponieważ moi rozmówcy zaczęli się namiętnie całować.

Co oni tu robią? Czy nie mieszkają w Kalifornii?

– Dobra, trochę się podjarałem.

Odwróciłam się do Jamesa, który przyglądał się parze.

Wiem...

– Jesteś... – zaczęłam, ale mi przerwał.

– Jestem biseksualny.

– Och.

– Czy to problem? – stropił się.

– Nie, oczywiście, że nie! – zapewniłam go. W tym samym momencie Amy wetknęła mi do ręki puszkę bezalkoholowego napoju.

– Chcecie iść na taras? – zmieniła temat. – Grają tam w piwo‑ponga.

– Jasne.

Ruszyliśmy za nią w kierunku szklanych drzwi, jednak pomieszczenie było tak zatłoczone, że poddaliśmy się w połowie drogi i po prostu zajęliśmy miejsce na skórzanej kanapie obok całujących się Katherine i Ricky'ego. Znów byliśmy w komplecie – no, oprócz Soph, która zniknęła gdzieś w tłumie zaraz po wejściu do domu.

– Sieeema! – Czarnowłosy nieznajomy opadł na kanapę obok Jamesa, rozlewając przy tym pół swojego drinka. Miał wytatuowaną szyję oraz ramiona. Był bardzo przystojny.

– To jest Zayn – wyjaśnił James, a ten przyjrzał mi się z zaciekawieniem.

– Hej! – Podałam mu rękę, ale chyba tego nie zauważył. Najwidoczniej ja i James byliśmy tu jedynymi trzeźwymi osobami.

– Później zapalimy trawkę, Thorne. Twoja piękna towarzyszka również jest zaproszona – wybełkotał Zayn.

Mogłabym przysiąść, że uszczypnął Jamesa w tyłek i szepnął mu do ucha coś o seksie. Postanowiłam się w to jednak nie mieszać.

– Potrzymaj. – James niezdarnie wręczył mi miskę słonych precli i zniknął za Zaynem w drzwiach kuchni.

Z ogrodu dobiegł mnie głośny wiwat. Prawdopodobnie ulubieniec tłumu wygrał partyjkę piwo‑ponga.

– Tak jest, kurwa! – usłyszałam radosny, dziwnie znajomy okrzyk.

– Załatwię nam trochę zioła. – Amy wstała z kanapy. Prawdopodobnie miała dosyć migdalących się Katherine i Ricky'ego, którzy niemal zdążyli się rozebrać do naga.

– Ostrożnie, jebany wielorybie – powiedział zachrypnięty głos.

Dziewczyna pokazała mu środkowy palec i odeszła, odsłaniając swojego rozmówcę.

– A wy znajdźcie sobie pokój, do cholery, wy...

Spojrzałam w górę, a precel stanął mi w gardle.

Przede mną stał Nate.


*Miley Cyrus, Party in the U.S.A. [w:] The Time of Our Lives, Hollywood Records 2009.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro