Rozdział 3 "Zemsta będzie nad wyraz krwawa."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Victoria's pov

Wszystko działo się tak szybko. Nie wiedzieliśmy, jak zareagować, przynajmniej ja. Aaron wydawał się taki odważy i próbował za wszelką cenę nas wydostać. Bomby wybuchały coraz szybciej a nasza droga ucieczki znikała. Jedna po drugiej. Nie mieliśmy szans. Trzeba było szybko działać, jeśli chcieliśmy ujść z życiem.

— Aaron... — ledwo wypowiedziała jego imię. Pył unoszący się w powietrzu drażnił moje płuca, przez co zaczęłam kaszleć, a dodatkowo odezwała się moja astma.

— Trzymaj się mnie, Victoria. Wyjdziemy stąd, obiecuję. — zmartwiony chwycił moją dłoń i razem pobiegliśmy w nieznanym mi kierunku.

A wtedy kolejny wybuch sprawił, że zostaliśmy rozdzieleni...

Głośny huk zmusił mnie do otwarcia oczu. Byłam już bardzo słaba, ale zorientowałam się, że to był tylko sen i nie tkwiłam już w tym piekle. Chociaż, jak się tak zastanawiając to wciąż tak było. Prawie nie czułam rąk. Tak strasznie mnie bolały, a łańcuchy wrzynały mi się w skórę. Kolana uginały się pod ciężarem ciała. Wszędzie miałam siniaki od bicia i rany cięty od noża. W ten sposób mnie torturował. Nie chciał wyciągnąć ze mnie żadnych informacji, po prostu go to bawiło. Nie wiedziałam, jak długo jeszcze wytrzymam, ale nie miałam siły nawet się nad tym zastanawiać. W pewnych chwilach było mi już wszystko jedno. Nie wiedziałam, kiedy ostatnio jadłam. Mógł mnie już zabić. Byłam kompletnie obojętna na swoje życie.

— Proszę, proszę. Ktoś tu się obudził. — zadrwił zielonooki. Jego chichot sprawiał, że miałam ochotę zwymiotować.

— Możesz mnie już zabić? — wychrypiałam.

Derek Hale (bo tak mi się przedstawił) podszedł do mnie i opuszkami palców przejechał po moim policzku. Ostatkiem sił odsunęłam głowę, a wtedy spoliczkował mnie. Nie pierwszy raz.

Kolejne łzy poleciały z moich oczu.

— Coś długo czekamy na pana Cartera, nie sądzisz? — zakpił, powoli okrążając mnie — Ranienie ciebie bez widowni już nie jest takie satysfakcjonujące.

— Jesteś pierdolnięty. — oznajmiłam już chyba setny raz, ale jak widać, wciąż to do niego nie docierało — Landon mnie... — odetchnęłam głośno — znajdzie, a wtedy...

— Wtedy co? — przerwał, gwałtownie łapiąc mnie za szczękę, przez co jęknęłam z bólu — Przez ciebie zginie. Poza tym, nie sądzę, żeby Carter był takim głupcem i wysyłał swoich ludzi, by załatwić własne porachunki. Mówię to z wielkim żalem, ale ten typ ma w sobie trochę honoru.

Splunęłam na jego twarz, niszcząc jego uśmieszek. Nie przemyślałam tego, jak zawsze. W nagrodę otrzymałam mocny cios w policzek. Kolejny i kolejny.

— Nie lepiej od razu mnie zabić? — rzuciłam, gdy już otrząsnęłam się z ogromnego bólu, jaki mi zafundował — I tak jestem krok od śmierci.

— To nie takie proste. — pokręcił głową — Bo widzisz, chcę, by on cierpiał tak samo, jak ja, gdy zabijał moją ukochaną.

Zmrużyłam oczy. Czy to jego kolejne kłamstwa? Jeszcze nie pozbierałam się z tego, że Aaron żyje, choć nie wiem, czy warto mu wierzyć.

— Co? Zaskoczona? — parsknął — Zabił ją bez najmniejszych skrupułów, gdy nie oddałem mu pieniędzy dla Brauna. Nie zawahał się poderżnąć jej gardła na moich oczach, wiedząc nawet to, że była w ciąży. — wredny uśmieszek Hale'a przerodził się złość, a jego oczy emanowały cierpieniem — Odebrał mi wszystko. Zniszczył mi całe życie. Zacząłem brać prochy, a wtedy on i ten jego szef wsadzili mnie do psychiatryka. Ja cierpiałem, a im uszło wszystko na sucho.

Zielone oczy załzawiły się. On naprawdę był załamany i wciąż rozpamiętywał.

— Dlatego przysiągłem, że zemszczę się na nim. — spojrzał na mnie szaleńczym wzrokiem.

Zaniepokojona tym, co jeszcze mnie czekało, przełknęłam głośno ślinę. Dotarło do mnie, że naprawdę umrę.

Wtedy odwrócił się do mnie, a mnie przeszły ciarki, gdy powiedział:

— To będzie naprawdę słodka, krwawa zemsta.

Landon's pov

— Carter? — zdziwiłem się. Jak inaczej mógłbym zareagować, gdy nie odzywał się od miesiąca?

— Zdziwiony? Porwali moją dziewczynę. — odpyskował z pretensjami. Wszedł do środka, trącając mnie ramieniem — Stary, miałeś jedno, proste zadanie.

Wywróciłem oczami, słysząc kolejne zażalenia. Czy to ja jestem tutaj idiotą?

— Słuchaj, nie byłoby tego wszystkiego, gdybyś nie postanowił uciec sobie do Kalifornii! — wybuchnąłem. Nie wytrzymałem tego. Każdy obwiniał mnie o zniknięcie Victorii, a gdzie oni byli, kiedy ja pomagałem tej dziewczynie podnieść się z depresji?

Wtedy Aaron spojrzał na mnie z niepochamowanym gniewem, zaciskając pięści.

— Zrobiłem to dla jej dobra. — powiedział niskim głosem. Dość typowym dla wściekłego Cartera.

— I to coś pomogło?

— Zarzucasz mi coś? — niemalże warknął, ciskając do mnie piorunami z oczu — Wiesz, że inaczej nie mogłem i zgodziłeś się...

— Nie zwalaj na mnie... — przerwałem mu, ale on podniósł głos.

— Zgodziłeś się jej pilnować! Więc gdzie teraz jest?!

Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem.

— Niesamowite. — prychnąłem — Ty nie widzisz w tym ani grama swojej winy.

— Nie czas na rozgrywkę czyja to była wina. Musimy ją znaleźć. Jeśli spadnie jej włos z głowy, to nie ręczę za siebie. — powiedział dość stanowczo i natychmiast wziął się o roboty.

Aaron usiadł obok Zacka i zaczął sprawdzać coś na laptopie. Miałem zrobić dokładnie to samo, a także przeszukać jeszcze raz dokładnie telefon Victorii. Może znalazłbym tam coś interesującego, co chociaż trochę naprowadziłoby nas na położenie tej niesfornej dziewczyny.

Jednakże w tym samym momencie, zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na ekran i spełniło się właśnie to, czego najbardziej chciałem uniknąć.

— Cześć, Vanessa. — odebrałem z niechęcią, jednak nie dałem po sobie poznać, że coś było nie tak. Aaron i Zack od razu zwrócili swoje spojrzenia na mnie, a mówiły one „nie spieprz tego".

Vanessa Colton była koleżanką Victorii ze studiów. Niezbyt dobrze ją znałem, ale była u Williams dość często, co za tym szło — ja również ją widywałem. Nie, nie mieszkaliśmy razem, ale byłem u Victorii prawie codziennie. Z trudem to stwierdzam, ale chyba można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy, odkąd Carter ją porzucił.

— Wiem, że się nie lubimy — oznajmiła (cóż, w zasadzie tak było, choć tak naprawdę nic do niej nie miałem) — ale może mógłbyś mi powiedzieć, co się, do cholery, dzieje z Victorią?!

Wywróciłem oczami. Właśnie sobie przypomniałem, dlaczego się „nie lubiliśmy". Ta kobieta wciąż miała o coś pretensje.

— Poleciała do Nowego Jorku, nie mówiła wam? — westchnąłem.

— Cóż, jak widać nie, skoro dzwonię. Nie mogę się do niej dodzwonić.

— Może padł jej telefon? Rozmawiałem z nią wczoraj, wszystko u niej dobrze. — miałem jej już dość — Nie mam czasu, Colton. Chcesz coś konkretnego?

Dziewczyna westchnęła ze słyszalnym zirytowaniem.

— Po prostu daj znać, kiedy się odezwie. Cześć. — po jej słowach po prostu się rozłączyłem.

Zdenerwowany odłożyłem telefon i ruszyłem w stronę okna w drugim pokoju. Oparłem ręce o parapet i wpatrywałem się w ulicę przed blokiem. Byłem zły. Cholernie zły na siebie, przede wszystkim. Nie wiedziałem, co mam zrobić.

Co się, do cholery, stało?

— Zbliżyliście się do siebie, co? — usłyszałem niski, spokojny głos Aarona.

Uniosłem głowę, lecz nie odwróciłem się; wciąż pusto patrzyłem przed siebie. Na ulicy stał jakiś mężczyzna, rozmawiał przez telefon.

— O czym ty mówisz, Carter. — prychnąłem — Ja się nie angażuję.

Szczera prawda. Nie miałem zamiaru w żaden sposób uwodzić Williams. Nie śmiem stwierdzić, że była „zaklepana", bo tak się po prostu kobiet nie traktuje, ale między tą dwójką było coś, co trwało cały czas. Było nierozerwalne. Musieli po prostu przeczekać jakiś czas. Trzeba być głupcem, by nie zauważyć, że Aaron i Victoria szaleją za sobą.

Blondyn zrobił kilka kroków i parę sekund potem zatrzymał się obok mnie. Skrzyżował ręce i spojrzał przed siebie.

— Ja też tak mówiłem.

Spojrzałem na niego z lekkim niezrozumieniem.

— Nawet ja nie jestem takim chujem, żeby wpieprzać się między was. — odparłem dosadnie, by nie miał żadnych wątpliwości co do mojej relacji z Victorią — Jak mówiłeś; miałem jej tylko pilnować.

Popatrzyłem znów przez okno. Zmarszczyłem brwi, gdy znów zauważyłem tego samego faceta. Stał tam cały czas, jakby w bezruchu.

— Nie wiesz tego, ale byłem kilka razy tutaj w mieście.

Zmarszczyłem brwi. Jak mógł tak ryzykować?

— Obserwowałem was. Wydawała się... — chyba nie mógł przełknąć następnego słowa — szczęśliwa.

Cóż, wydawała się. Postanowiłem przybliżyć mu prawdę.

— Może i wyglądała na taką, ale nie raz przyłapałem ją na płaczu. Ona nie dawała sobie rady, Carter. To wszystko ją złamało. Musisz wrócić i wszystko naprawić.

— Popieprzyło cię? — oburzył się, a ja wciąż patrzyłem na tajemniczego mężczyznę — Victoria nie może dowiedzieć się, że żyję. — zaznaczył.

A wtedy coś zrozumiałem.

— To on. — powiedziałem cicho, by nie wzbudzić podejrzeń. Facet obserwował nas, tak jak my jego.

— Też go zauważyłem. Kręci się tu od jakiegoś czasu.

Nie możemy ryzykować.

— Przywal mi! — krzyknąłem, udając, że się kłócimy. Aaron od razu zrozumiał, co mam na myśli — Dorwiemy go z Samersem, a ty się nie wychylaj.

W następnej sekundzie otrzymałem mocny cios w szczękę. Cholera, aż się cofnąłem.

— Niezły cios. — skomentowałem i szturchnąłem blondyna, po czym odszedłem do kuchni, gdzie przesiadywał niebieskooki przyjaciel Aarona — Rusz dupę, mamy gnoja.

W następnej chwili wyszliśmy z bloku tylnym wyjściem. Zauważywszy nas, mężczyzna zaczął uciekać, więc oboje ruszyliśmy w pogoń za nim.

— Zabije skurwiela! — krzyknął Zack.

— Tam! — wskazałem ręką, gdy nieznajomy skręcił w uliczkę.

Dopadliśmy go dopiero na końcu ulicy. Był to jakiś zaułek, więc nie miał szans uciec. Szatyn dogonił go i unieruchomił. Wtedy ja wyjąłem broń i wymierzyłem prosto w jego czaszkę.

Dopiero wtedy, gdy spojrzał na mnie, poznałem te zielone ślepia. Uśmiechnąłem się diabelsko i parsknąłem. Nie do wiary.

— Derek Hale we własnej osobie. — przedstawiłem go Samersowi, który mógł go nie znać, ponieważ sprawa z nim była nieco tajna — Co robisz w tak publicznym mieście? Nie powinieneś teraz gnić w psychiatryku?

— Nie powinieneś lizać krat w pierdlu? — odpyskował, przez co dostał cios od szatyna.

Jakiż on był żenujący.

— Gdzie ona jest? — zapytałem prosto z mostu.

— Gdzie kto jest? — udawał głupka, choć miałem wrażenie, że naprawdę był idiotą.

— Odpowiedz ładnie — kolejny cios w szczękę — bo nie będziemy tak łagodni jak do tej pory — Zack związał Derekowi ręce i stanął obok mnie.

— Mów gdzie ona jest, zanim policzę do pięciu i rozwalę ci łeb.

I rozpoczęło się odliczanie. Naprawdę byłem w stanie go zabić. Jakimś innym cudem odnaleźlibyśmy Victorię. Przy trójce odbezpieczyłem spluwę.

— Pierce, nie rób tego, nie znajdziemy jej. — oznajmił lekko przestraszony Samers, gdy Hale bezczelnie się uśmiechał.

— Cztery. — przyłożyłem broń do skroni Hale'a i prawie nacisnąłem spust, gdy ten odezwał się.

— North Park, w schronie. — odpowiedział przerażony Derek.

Spojrzeliśmy na siebie z szatynem, rozmyślając nad tym, że poszło trochę za łatwo. Coś tu nie grało.

— Zabieramy go. — rozkazałem.

Kiedy zmierzaliśmy z powrotem do budynku, napisałem Carterowi wiadomość. Najlepsze było to, że osiedle, na którym mieszkałem było dość ciche i przyciemnione, więc nikt nic nie podejrzewał. Było po prostu pusto; ludzie kisili się w swoich mieszkaniach.

Po chwili Aaron wybiegł z bloku i wsiadł do samochodu. Podjechał w naszą stronę i zatrzymał się.

— Pilnuj go. — zwrócił się do Zacka, a potem do mnie — Wsiadaj. Wiem, gdzie to jest.

Tak właśnie zrobiłem. Zapiąłem pasy, po czym ruszyliśmy.

Patrzyłem na jego twarz. Był zdeterminowany, a zarazem wściekły. Porywczy, ale i spokojny. Gotowy zrobić wszystko, by uratować Victorię.

Czułem, że jego zemsta będzie nad wyraz krwawa.

___________________________________________

w mediach postać dereka hale'a

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro